czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 23 „I błądząc, w okno uśpione liśćmi krwawymi się rzucę i wrócę do ciebie czarnym upiorem, na pewno wrócę.”


Wszedłem do środka i zdołałem jedynie ujrzeć szopę brązowych włosów. Później poczułem, że moje kolana uginają się pod ciężarem mojego ciała. Zupełnie tak jakby moje mięśnie nie były w stanie utrzymać postawy pionowej. Zachwiałem się. Przestawiłem stopę lekko w prawo, by złapać równowagę. Oczywiście bez skutku. Jakaś dziwna energia targnęła moim ciałem w lewo. Nie byłem na to przygotowany. Kawałek jakiegoś mebla wbił mi się między żebra. Obraz całkowicie zniknął. Poczułem się ślepy. Wnętrze sypialni zniknęło w mgnieniu oka, a zastąpiła je nieprzenikniona czerń. Mrugałem, a być może tylko mi się wydawało, że to robię. W każdym bądź razie nic nie przywracało mi wzroku. Szamotałem się niczym dziecko, wplątane w jakąś niewidzialną pajęczą sieć, podczas, gdy ciało coraz bardziej odmawiało mi posłuszeństwa, wiedzione przez nieznaną siłę.

Gdy moja fizyczna część przechodziła coś, czego nie potrafiłem kontrolować. Ba! Nie potrafiłem nawet nazwać, ani w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć, mój umysł zaczął wariować, wypełniany przez dziwne obrazy, których nigdy w życiu nie widziałem. Nie były to ilustracje przeczytanych przeze mnie książek, ani magazynów. Były to twory niestałe, niczym mgła, przypominające lekko to, co widziałem w Myślodsiewni, tyle, że żadna z tych rzeczy nie należała do mnie. Dopiero, gdy przed oczami mojej wyobraźni stanął Hogwart, który równie szybko jak się pojawił zniknął. Zacząłem rozumieć. Mimo to moja świadomość zaczęła płatać mi figle. Dedukcja, która tak wspaniale niegdyś mi wychodziła, zaczęła podsuwać fałszywe wnioski. Chciałem coś odgadnąć, ale za cholerę nie wiedziałem jak. Czułem się jak idiota, któremu podsuwają rozwiązanie zagadki na tacy, a on nie potrafi z niej skorzystać.

Co działo się z moim ciałem, gdy mój umysł był wiedziony na manowce? Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie zemdlałem, choć nie jestem tego pewien. Niczego nie jestem w tej chwili pewien. Próbowałem krzyknąć. Zamknąć oczy, by obrazy zniknęły, ale to była syzyfowa praca, bowiem obrazy te nie były realne, ale były czystą fikcją, wytworem mojego umysłu, którym zawładnęła dziwna, starożytna magia, której nie potrafiłem rozgryźć, ani się jej przeciwstawić.

Po walce, którą toczyłem w sobie i która zdawała się dla mnie trwać całą wieczność, bariery mojego umysłu zaczęły opadać. Nie miałem już siły, nie dlatego że byłem słaby, ale dlatego, że to, co napierało na mury, który starałem się wznosić by uchronić się przed nieznaną siłą, było zbyt silne.

Uspokoiłem oddech. Policzyłem do dziesięciu i puściłem się w wir obrazów. Hogwart.. piękny młody, dopiero, co wybudowany. Roześmiane twarze dzieci. Wielka Sala. Mównica z sową, która rozpościerała skrzydła. Czwórka Założycieli. Helga, Rowena, Godryk i…. trzeciapostać, której nie potrafiłem zidentyfikować. Skupiałem na niej wzrok, ale za każdym razem wydawało mi się, że im bardziej się staram ją ujrzeć, tym bardziej kontury jej ciała stają się rozmyte. Gdzieś w środku czułem, że skądś znam mężczyznę spoglądającego na wszystkich z wyższością, jednak, gdy już wydawało mi się, że mam odpowiedź na to pytanie, ona szybko umykała mi i znów znajdowałem się w punkcie wyjścia. Obrazy migotały, przyprawiając mnie o ból głowy, a nieznajoma postać zaczęła się do mnie zbliżać, coraz szybciej. Zielone odzienie mignęło mi przed oczami, ale gdy ponownie spojrzałem w tym kierunku było już całkiem czarne. Zamrugałem oczami, pełen frustracji. Ktoś bawił się ze mną w ciuciubabkę. Cholernie irytującą zabawę. Zieleń mieszała się z czernią. A stara zamglona twarz z długą siwą brodą, mieniła się, co chwila, częściej przypominając twarz młodzieniaszka z haczykowatym nosem. Zaczęło mnie mdlić od tego ciągłego wirowania wszystkiego wokół mnie. Poczułem, że tracę grunt pod nogami. Spojrzałem pod nogi, by po chwili ujrzeć przepaść bez dna. Spadałem, a mój krzyk wiązł w gardle. Zacząłem odliczać…



- Wszystko w porządku panie profesorze? – spytała Gryfonka, patrząc na Mistrza Eliksirów, który od ponad dziesięciu minut stał w drzwiach jeszcze bledszy niż zwykle. Pomachała dłonią przed jego nosem i pisnęła, gdy ten złapał ją za nadgarstek.

- Nie machaj tym patykiem przed moim nosem – warknął sucho, jakby coś ugrzęzło mu w gardle. Ciągle był w szoku. Co do cholery się ze mną stało?

- Przepraszam. Wygląda pan na chorego. Coś się stało?

- A czy ja wyglądam na kogoś, kto zwierza się uczennicom? – skrzywił się i wyminął dziewczynę, wchodząc do środka jej pokoju.

- No nie wiem. Przed chwilą wyglądał pan jak woskowy posąg – zmarszczyła brwi.

- Sen na jawie – mruknął tylko i chwycił w swoje dłonie egzemplarz książki, po którą tu przybył. Szybko przekartkował jej strony i skrzywił się niezadowolony z tego, że nic ciekawego nie zwróciło jego uwagi. – Bezwartościowa książka – warknął i rzucił ją na łózko.

- Ukończył pan kurs szybkiego czytania, że potrafi pan to stwierdzić po tak szybkim przekartkowaniu stron? – zaśmiała się, co tylko go zirytowało, chociaż nie dał tego po sobie poznać.

- Jestem wszechstronnie utalentowany panno Granger – mruknął uśmiechając się ironicznie. – W każdym bądź razie na mnie już czas – obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.

- A wiedział pan o tym, że ducha Salazara jak dotąd nigdy nie odnaleziono?

Severus zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia i spojrzał przez ramię na uczennicę. Uniósł jedną brew ku górze i odwrócił się w jej stronę. Splótł dłonie na piersiach i uśmiechnął się lekceważąco.

- Śmiesz panno Granger podważać moją wiedzę na temat historii Hogwartu? – zakpił, wyraźnie rozjuszony. Nigdy nie lubił, gdy ktoś wytykał mu różne rzeczy, nawet, jeśli robił to zupełnie nieświadomie, jak w przypadku Gryfonki – Oczywiście, że wiem!

Hermiona zatkała uszy.

- Nie musi się pan tak na mnie wydzierać. Chciałam tylko zauważyć, że w tej – wskazała na książkę leżącą na łóżku – bezwartościowej, jak pan stwierdził książce, jest jedna linijka tekstu, w której autor twierdzi, że jego duch został umieszczony w artefakcie.

Snape zmarszczył brwi i spojrzał odruchowo na swoją dłoń, na której lśnił opleciony wokół jego palca wąż z zielonymi kamieniami.

- Artefakcie, powiadasz… - mruknął i jednym krokiem znalazł się przy książce, którą wepchnął w ręce dziewczyny – Znajdź mi ten fragment – rozkazał. Hermiona spojrzała na niego.

- A zwykłe proszę?

- Granger nie denerwuj mnie – warknął.

- Uczę kultury…

- Żebym ja cię nie nauczył Granger jak się skacze z szóstego piętra – uśmiechnął się ironicznie i skinął na książkę – No już.

Dziewczyna spojrzała w kierunku okna i przerażona wizją bezwładnego spadania, przekartkowała stronnice książki, by po chwili pokazać żądany fragment Mistrzowi Eliksirów. Blade palce nauczyciela przebiegły po linijkach tekstu, a oczy zaświeciły się tajemniczo, gdy znalazł to, czego szukał. Przeczytał parę razy zdanie i zatrzasnął książkę, tak szybko, że aż wydobył się z niej gryzący w oczy kurz. Hermiona zakaszlała, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Jego myśli błądziły już zupełnie gdzie indziej. Wizje… a więc one miały sens. Jeśli… O cholera… Jeśli ta książką ma racje to znaczy, że …. O cholera…

I wypadł z sypialni dziewczyny niczym poparzony.



Severus Snape był realnie myślącym człowiekiem. Chyba najbardziej realnie myślącym człowiekiem na ziemi. W każdym bądź razie, cały ten realizm w tym jednym momencie z niego wyparował. Bo przecież takiej rzeczy nie dało się wziąć na zdrowy rozum. W żadnym wypadku. Czarnooki mężczyzna wpadł do swojego malutkiego pokoiku, który został mu przydzielony i zatrzasnął się w nim na cztery spusty, by nikt nie śmiał mu przeszkodzić. Machnięciem różdżki zasłonił wszystkie zasłony i usiadł za biurkiem, przywołując do siebie sakiewkę, w której trzymał wszystkie potrzebne mu narzędzia.

Kątem oka spojrzał na zegarek. Zostało trzy godziny do bitwy. Może przez ten czas zdoła ściągnąć z ręki ten cholerny pierścień.

W jego umyśle pojawiła się myśl „ idź do Dumbledore’a”, ale skutecznie ją spławił. Starzec z pewnością rzuciłby mu parę górnolotnych frazesów o tym jak bardzo trzeba się poświęcać dla ogółu i gówno by go to obchodziło, co ten przeklęty artefakt wyczynia z jego podwładnym.

Tchórz.

Wyrzucił to słowo tak samo szybko jak poprzednią myśl. Nie był tchórzem. W żadnym wypadku. Po prostu poznał granicę, za którą nie mógł przejść dalej. Musiał się poddać w chwili, gdy jeszcze jest to możliwe. Inaczej….

Nawet nie chciał o tym myśleć.

Duch Salazara jakkolwiek nie byłby stary, ciągle sprawiał zagrożenie, zwłaszcza dla Severusa. Jego organizm, po którym ciągle gdzieś kłębiły się ostatki czarnej magii był doskonałym miejscem dla rozwoju i powrotu do świata żywych jakiejś części Slytherina.

Nie mógł na to pozwolić.

Pociągnął za pierścień próbując go zdjąć normalnym sposobem, ale ten nawet nie drgnął. Zakleszczył się na palcu mężczyzny i nawet nie myślał o tym, aby ustąpić. Snape zamknął oczy i wyszeptał jakąś regułkę, ale gdy je otworzył wąż ciągle był na swoim miejscu. Przyszła kolej na inne sposoby, podczas których coraz bardziej zirytowany mężczyzna był w stanie zrobić cokolwiek byle by tylko się go pozbyć. Doszedł nawet do stanu, w którym byłby gotowy uciąć sobie ten palec, jednak za każdym razem coś go od tego powstrzymywało. Nie miał pojęcia czy to, że Mistrz Eliksirów bez palca to już żaden Mistrz, czy też jakiś nieznany mu głos, ciągle go od tego odwodził.

Tak, więc po godzinie, Severus był skrajnie wyczerpany, zarówno fizycznie jak i psychicznie, a pierścień ciągle był na miejscu, z wyszczerzonymi kłami jadowymi, niczym w sardonicznym uśmieszku.

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 22 " Nawet gdyby to była ostatnia książka na tej ziemi, nie przyszedłbym po nią do twojej sypialni "


Członkowie Zakonu Feniksa wpatrywali się w czarną szkatułkę, która spoczywała na malutkim stoliczku na środku pomieszczenia. Zakurzona i zaśniedziała, nie sprawiała wrażenia niezwykłej, a mimo to w tej chwili koncentrowała na sobie uwagę wszystkich zebranych. Severus Snape przewrócił oczami, niecierpliwiąc się już tą długą i patetyczną chwilą podziwiania tego badziewia i nie zdołał powstrzymać się od komentarza:

- Dumbledore, otwórz już to cholerstwo – mruknął, przepychając się przez tłum w stronę dyrektora, który uśmiechnął się pogodnie i położył swoją kościstą dłoń na wieczku. Zawiasy zaskrzypiały, aby po chwili ujawnić przed czarodziejami tajemniczą zawartość. Pomruk zaskoczenia pomieszanego z rozczarowaniem przebiegł między osobami stojącymi w pierwszych rzędach, by po chwili zamienić się w szepty pełne ironii. Hermiona zdołała przepchnąć się w kierunku szkatułki i zatrzymała się przed nią w tym samym momencie, co Mistrz Eliksirów, który nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Ona jego także. Jej uwagę pochłonęła zawartość pudełeczka.

- Moi drodzy, nie obiecywałem wam pierścieni z diamentami – zaśmiał się pogodnie Albus i wyjął z kasetki cztery pierścienie, układając je na dłoni, tak by każdy mógł je zobaczyć.

- I to są te błyskotki, dzięki którym mamy wygrać ? – spytała Minerwa, która jak każdy, no może nie każdy, gdyż Severus pozostał obojętny jak zwykle, wyglądała na sceptycznie nastawioną do pomysłu swojego przełożonego.

Gryfonka wspięła się na palce. Cóż rozumiała nastawienie tłumu. Na dłoni nauczyciela spoczywały pierścienie, które nawet w małym stopniu nie przypominały tych, które można było kupić w Londynie za marne grosze. Każdy z nich był wykonany ze srebra zabarwionego na kolor odpowiedniego Domu i na tym sprawa się kończyła. Żadnych błyskotek, żadnych kamieni, zdobień, żłobień czy grawerunku. Nic, a nic. Wypuściła głośno powietrze z ust, nie mając pojęcia, co o tym sądzić. Tymczasem Dumbledore wyglądał na kogoś, kto bardzo dobrze się bawił. Niektórym nawet przemknęło przez myśl, że być może zwariował, ale jakkolwiek ta myśl wydawała się prawdopodobna nikt nie chciał powiedzieć tego na głos.

- Oto pierścienie Założycieli Hogwartu. Przyznam, że sam jestem odrobinkę zaskoczony ich wyglądem, jednak spodziewałem się czegoś w tym rodzaju…

- Jak to? – spytał Harry, podchodząc do dyrektora i delikatnie dotykając palcem pierścieni.

- Potter, zabierz swoje łapska nim cię ktoś ich pozbawi – warknął Snape, co od razu wywołało zamierzony efekt. Chłopak speszył się i zawstydził swoim zachowaniem. Czym prędzej wycofał się do tyłu/w tłum)

- Severusie – upomniał go Dumbledore, co wywołało szaleńczy błysk w czarnych oczach, który trwał na tyle długo, by Hermiona mogła go zarejestrować – Jak już mówiłem, mogłem się tego spodziewać… tak potężna rzecz nie może zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi – rzekł, a jego palce zagłębiły się w srebrzystej brodzie.

- Czy działają? – odezwał się Moody, stukając nerwowo swoją drewnianą laską o podłogę. Jego oko świdrowało dookoła jak szalone.

- O tym musimy się przekonać. Kto na ochotnika? – rozglądnął się po tłumie. – Horacy… może ty być zechciał jako przedstawiciel Slytherinu?

Były nauczyciel Eliksirów skulił się, jakby chciał się ukryć przed przenikliwym wzrokiem Albusa. Zaś Snape zmrużył oczy i również obdarzył swojego przełożonego spojrzeniem, jednak to nie było strachliwe, jak u Slughorna, ale mordercze i zimne.

- Dumbledore, nie sądzę, abym był najlepszym materiałem na królika doświadczalnego.

- Pff… mi się wydawało, że to twoja życiowa rola – zakpił Mistrz Eliksirów, który już kipiał z gniewu. Jak on mógł wybrać Slughorna. Przecież to on, Severus Snape miał wziąć udział w tym przedsięwzięciu i to on miał uzyskać moc Salazara, a nie ten zniedołężniały pokraka.

- Horacy, gwarantuję ci, że nic, a nic ci się nie stanie – rzekł pogodnie Albus i przywołał gestem mężczyznę, który najwolniej jak się dało ruszył w jego kierunku. Dopiero Moody przyspieszył jego tempo, popychając go w kierunku stoliczka.

- Nie mamy czasu Horacy – mruknął i skupił wzrok - zresztą tak jak wszyscy inni - na zielonym pierścieniu, który Dumbledore przeniósł ze swojej dłoni na dłoń byłego opiekuna Domu Węża. I faktycznie. Tak jak zapewnił Albus nic się nie stało. Cisza, jaka zapanowała w pomieszczeniu została zastąpiona szmerem niezadowolenia. Kolejnym już tego dnia. Horacy spojrzał na siwobrodego mężczyznę, który przyglądał mu się z zagadkowym błyskiem w oku.

- Czujesz jakąś zmianę? – zapytał ostrożnie. Mężczyzna pokręcił głową. – Dziwne mrowienie?

- Nie – jęknął wystraszony, ale i pełen ulgi nauczyciel.

- Może jest ci cieplej?

- Nie.

- Zimniej? – podsunął Ron, na co Hermiona jedynie przewróciła oczami.

- Nie… chyba nie.

- Może poczułeś się mądrzejszy?

- Nie, Dumbledore.

- Na to nawet pierścienie Założycieli nie pomogą – zironizował Snape z zadowoloną miną. Minerwa dała mu kuksańca w bok, ale to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Szum rozmów ponownie zaczął się nasilać.

- To są jakieś kpiny? – warknął Syriusz, który równie jak każdy nie mógł się pogodzić z tym, że ostatnia deska ratunku właśnie przestała nią być. Dyrektora najwyraźniej się zawahał, po czym skinął na Severusa, by się zbliżył. Czarnooki mężczyzna bez słowa wykonał polecenie.

- Ostatnia próba – mruknął Albus, tak aby tylko Snape słyszał.

- Czemu Slughorn? – warknął czarodziej prawie całkowicie nie poruszając ustami. Starszy spojrzał na niego ojcowskim wzrokiem.

- Miałem pewne wątpliwości, co do zaangażowania cię w ten projekt – szepnął, uważnie badając mimikę twarzy czarnowłosego, która bez eliksiru nie była już tak idealna jak dawniej.

- Wątpliwość to moje drugie imię – przewrócił oczami i spojrzał na pierścień, wahając się przez chwilę, czy aby na pewno chce brać na siebie tak wielką odpowiedzialność. – Czego dotyczyły?

- Zaufania.

Severus prychnął.

- Myślisz, że gdy tylko założę pierścień polecę z nim do Voldemorta i stanę po jego stronie?

Błękitne oczy napotkały czarne.

- Tak też myślałem – rzekł i nałożył przedmiot na długi blady palec. Tym razem reakcja była natychmiastowa. Zwyczajny kawałek polakierowanego na zielono srebra zalśnił błękitną poświatą i już po chwili metal na oczach wszystkich zaczął przekształcać się w coś, co z kolejnymi sekundami coraz bardziej zaczęło przypominać węża o lśniących łuskach i czerwonych ślepiach. Severus z niedowierzaniem przyglądał się tej zadziwiającej przemianie, która zachodziła na jego dłoni. Srebrna obrączka przechodziła przez kolejne stadia, aż w końcu uzyskała kształt zapewne taki, jaki wymarzył sobie Salazar. Hermiona spoglądała na całą scenę jak zaczarowana. Życie w świecie magii powinno ją przyzwyczaić i przygotować na każdą ewentualność, jednak z dnia na dzień dowiadywała się, że jeszcze nie wszystko wie. Dzisiejsze wydarzenie było tego przykładem. Kilkucentymetrowy wąż rozwarł swoje szczęki ukazują zęby jadowe i wydając się siebie groźny syk, z powodu, którego nawet Severusowi dreszcze przebiegły po plecach. Chwilę potem metalowa kreatura zaczęła prześlizgiwać się między palcami mężczyzny zadziwiająco zwinnie. Ruch węża spowodował wytworzenie się kolejnej poświaty, która tym razem zaczęła przesuwać się wzdłuż ręki mężczyzny, by po chwili dojść do piersi czarnookiego czarodzieja i zniknąć tak szybko jak się pojawiła. Wąż zastygł w miejscu oplatając ciasno jeden z palców Snape’a, ciągle przerażająco spoglądając w bliżej nieokreślony punkt.

Grobową ciszę przerwał pogodny i radosny głos Dumbledore’a:

- Severusowi znacznie bliżej do Salazara niż tobie Horacy – wspomniany mężczyzna zaśmiał się nerwowo, nadal dziękując Merlinowi, że to nie on musiał przez to przechodzić. Na samą myśli robiło mu się słabo. Artur poklepał go po ramieniu pokrzepiająco.

- Minerwo, Filiusie, Pomono.. zapraszam.. – uśmiechnął się uspokajająco i wskazał pozostałe trzy pierścienie.

Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś z nim jest nie tak. Przyglądał się jak Dumbledore wręcza pozostałe obrączki opiekunom Domów i miał ochotę przerwać tą szopkę. Nerwowo wodząc oczami po zebranych, ciągle czuł się obserwowany, niechciany i zagrożony. Coś zdecydowanie było nie tak. Spojrzał na srebrnego węża i delikatnie przejechał palcem po perforacjach, które imitowały jego łuski. Tak doskonały i tak przebiegły. Mimowolnie spojrzał na swoje lewe przedramię, które ciągle - choć starał się o tym nie myśleć - bolało go jak ślad po ugryzieniu wrednego goblina. Szlamy. Wzdrygnął się słysząc obcy głos w swojej głowie. Zimny pot oblał jego ciało. Niegodziwi plugawcy. Wyprostował się jak struna i spojrzał za siebie, ale jedyne, co ujrzał to obrzydliwy uśmiech Weasley’a. Skrzywił się mimowolnie i odwrócił się od tego widoku. Co się ze mną dzieje. Ucisnął nasadę nosa, mrucząc pod nosem formułki stawiania barier w umyśle, które stosował dotychczas. Zdrajcy krwi. Przerażający chichot wypełnił jego głowę. Mam barierę, przecież mam kurwa barierę. Chichot nasilał się, a towarzyszące mu słowa powtarzane jak mantra, spowodowały silny ból głowy czarodzieja. Poczuł, że robi mu się niedobrze od przekleństw i okropieństw, które wygadywał w jego głowie obcy, ale z drugiej strony jakże znajomy głos. Powoli zaczęło mu się wydawać, że towarzyszył mu od dawna, że to jego myśli, które w końcu wyszły na światło dzienne, że…

- Severusie? – wszystko ucichło w mgnieniu oka. Otworzył powieki, zdając sobie sprawę, że zaciskał je tak mocno, aż poczuł pieczenie w okolicach oczu. Spojrzał na Dumbledore’a, nie zważając na to, że stał się głównym obiektem zainteresowań niczym małpka w mugolskim zoo. – Wszystko w porządku?

Czarnooki czarodziej spojrzał na swoje dłonie, które drżały jak u starca. Skóra pod pierścieniem krwawiła, jakby próbował go zdjąć na siłę, nie zważając na uszkodzenia, które to za sobą niosło. Stracił kontrolę. Ale jak?! Kiedy? W którym momencie, skoro nie poczuł, ani grama bólu w prawej dłoni.

- Zajmij się zapasami swoich dropsów Dumbledore. O mnie przecież nigdy się nie martwiłeś. Czemu ma się to zmienić akurat teraz? – warknął i powiewając za sobą czarną peleryną wyszedł z pomieszczenia najszybciej jak tylko potrafił.

Przekopał wszystkie książki, jakie znalazł w tej cholernej Kwaterze, ale nie znalazł ani jednej na temat Salazara. Nikt, a nikt nie poświecił mu nawet zdania w tym zbiorze, który najczęściej traktował o walce o pokój i o moralnym stosowaniu czarów, a także o czarach, które z czarną magią nie miały nic wspólnego. Biblioteka przedszkolaka. Świetnie… wynik wojny właśnie został przesądzony. Przewrócił oczami i ponownie przejechał dłonią po grzbietach książek, które chyba nigdy nie zostały tknięte przez kogokolwiek. W Hogwarcie zapewne by coś znalazł. Oparł czoło o zimną kamienną ścianę. Nie słyszał tego głosu od tamtego pierwszego razu. Umilkł, zniknął, ale czy na zawsze? Musiał być pewny, musiał dowiedzieć się jeszcze czegoś na temat Salazara. Czegoś czego najwidoczniej nie wiedział. Na samą myśl o swojej niewiedzy prychnął. Czy to byłoby w ogóle możliwe? Jego jakże, interesujące wywody na temat swojej wiedzy przerwało skrzypnięcie drzwi i wejście małej osóbki z kilkoma opasłymi tomami pod pachą.

- Granger? Co ty tutaj robisz? – zapytał zirytowany jej nagłym wejściem do pomieszczenia. Gryfonka najwyraźniej również była zaskoczona, gdyż podskoczyła i opuściła książki, które upadły by na podłogę i narobiły hałasu, gdyby nie szybka interwencja nauczyciela, który leniwym machnięciem ręki zatrzymał je kilka centymetrów nad ziemią.

- Ja.. nie..

- Nie rzuca się książkami, panno Granger, nawet wtedy, gdy nie nadają się one do czytania – nie mógł obejść się bez tej uwagi.

Dziewczyna spojrzała na niego oburzona, ale po chwili złość jej minęła.

- Też pan to zauważył? Literatura godna przedszkolaków, prawda?

Nie odpowiedział, nie mając ochoty wplątywać się z nią w jakąkolwiek dyskusję, na jakikolwiek temat.

- Czego więc pan tu szuka? – spytała i zaczęła odkładać tomy na ich miejsca.

- Insynuujesz coś? – spytał unosząc prawą brew ku górze.

Tym razem to ona milczała.

- Ja w przeciwieństwie do ciebie nic stąd nie przeczytałem.

- Insynuuje pan, że jestem na poziomie przedszkola?

- Granger, nie wstydź się. Oglądanie obrazków w książce to dobry początek nauki. Jesteś na dobrej drodze. Trzymam kciuki – rozbawienie błysnęło w jego oczach, czego nie można było powiedzieć o dziewczynie, która wręcz kipiała ze złości. Nigdy nie lubiła, gdy ktoś, a zwłaszcza ten zarozumiały Nietoperz wytykał jej coś, co nie miało z nią nic wspólnego.

- Dalej nie powiedział mi pan, co tutaj robi – ciągnęła temat, ku jego niezadowoleniu.

- Siedzę – rzekł sucho, przyglądając się jej smukłej szyi, gdy odkładała na półkę ostatnią z książek.

- Od siedzenia tutaj pan nie zmądrzeje – mruknęła do siebie na tyle głośno by usłyszał.

- Granger!!!

Odwróciła się do niego i splotła dłonie na piersiach.

- Tak, panie profesorze?

- Zapominasz się – wycedził i zbliżył się do niej.

- Ja nie zapominam. W przeciwieństwie do pana – spojrzała mu wyzywająco w oczy, czując jak serce bije jej z coraz większą prędkością.

- Ciągle to robisz. Nawet zapominasz, że zapominasz – uśmiechnął się usatysfakcjonowany, gdy dziewczynie zabrakło ciętej riposty.

- Co ja tu w ogóle robię? – zapytała i odsunęła się w kierunku wyjścia. – Książka o Salazarze, leży u mnie przy łóżku – dodała z uśmieszkiem, gdy zobaczyła zaskoczenie na twarzy mężczyzny.

- Skąd wiesz, że jej potrzebuje? – zapytał, znów przybierając mniej doskonałą niż wcześniej obojętność i udając, że nic, a nic go to nie obchodzi.

- Kobieca intuicja? – zaśmiała się, a mężczyzna prychnął. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się zachowuje. Miała być zła, obrażona, uszczypliwa i złośliwa w stosunku do niego, a ostatecznie zaczęła znów grać z nimi w te gierki.

- Nawet gdyby to była ostatnia książka na tej ziemi, nie przyszedłbym po nią do twojej sypialni – warknął. Hipokryta, tak się nazywa człowiek, który mówi, co innego, a co innego myśli i zrobi. Odezwał się jego wewnętrzny głos. Och, zamknij się.

- Szkoda – wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi. – Ciekawie napisana. Nie wiem, czemu ale wydaje mi się, że odkrywa wiele tajemnic Salazara. Niesamowite. Nie uważa pan?

Mężczyzna skrzywił się tylko.

- Dobrej nocy – uśmiechnęła się ciepło i wyszła, pozostawiając mężczyznę samego sobie. Przez chwilę kręcił się w kółko, rozważając wszelkie opcje. Po dziesięciu minutach już ruszał schodami na górę w kierunku sypialni Gryfonki.

- A ostrzegali mnie… głód wiedzy cię wykończy Severusie – mruknął do siebie i zapukał w stare i spróchniałe drzwi.
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock