piątek, 27 września 2013

Rozdział 13 „Towarzyszy należy ratować aż do końca, choćby się miało zaszkodzić samemu sobie: dziś ty jego, jutro - on ciebie.”

Wielkie dzięki moi drodzy czytelnicy za to, że jesteście ze mną. Dzięki wam, na liczniku odwiedzin wypadła liczba powyżej 10 000.  Bardzo Wam za to jestem wdzięczna, dlatego też w  tym rozdziale chciałam wyróżnić kilku czytelników :

Anthony - za to, że jej komentarze doprowadzają mnie do niekontrolowanego śmiechu.
Natalia Stanisz - za pomysły to, że wysłuchuje moich gderań na temat fabuły, nawet o północy.
Gisia - za to, że nigdy nie opuściła skomentowania rozdziału.
Jaenelle - za to, że jest bardzo wnikliwym i spostrzegawczym czytelnikiem.
Gatito - za to, że od dawna czyta moje dziwactwa.
I want you - za miniaturki, którymi rozpala moją wyobraźnię.
Jane Dumbledore - za jej  Severusa, który przyprawia mnie o łzy śmiechu.
Panna M. - za obdarzenie Severusa taką samą sympatią, jaką pała do Baryki.
Sonmi Rayson - za wyczerpujące skomentowanie każdego zaległego rozdziału.
Ania Magierska - za przyjemną współpracę.
Fantasya vel Yukiko - za przywołanie wspomnień Lorda Shahbandara. 
Miona - za czas, który poświęca na poprawę moich rozdzialików. 

Oczywiście, dziękuję także wszystkim innym czytelnikom, który odwiedzają mojego bloga. Nie przedłużając... zapraszam na kolejny rozdział. Miłego czytania.



Umysł mężczyzny działał na najwyższych obrotach. Mocno zacisnął dłoń na różdżce, aż poczuł jak smukły kawałek drewna wbija mu się w skórę. Rozluźnił uścisk i zaczął liczyć do dziesięciu. Słyszał każdy nawet najmniejszy dźwięk i dostrzegał nawet najdrobniejszy ruch. Czuł jak jego serce uderza o żebra, jakby chciało się wyrwać klatki piersiowej i uciec w te jak najdalej. Kropla zimnego potu spłynęła mu po ciele wzdłuż kręgosłupa. Wziął głęboki oddech i napiął wszystkie mięśnie, gotowy do walki. Kątem oka spojrzał na dziewczynę, która wyraźnie zbladła i coś nerwowo mamrotała pod nosem. Szybko odwrócił wzrok, by nie palnąć jakiegoś głupstwa w stylu: „będzie dobrze”. O nie. Co to, to nie. Severus nigdy nikogo nie pocieszał, więc nie ma mowy, by ta sytuacja nagle uległa zmianie? Niby, z jakiego powodu? Przerażonej Gryfonki, której odwaga w tym momencie, przypominała bardziej tą, którą reprezentowali Ślizgoni? Ani mi się waż Severusie!

Hermiona czuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, a ręka, w której trzymała swoją różdżkę drętwieje. Nie miała pojęcia ile czasu upłynęło odkąd przybrała postawę do ataku, ale wydawało jej się, że trwali w tej ciszy i napięciu całą wieczność. Jak mantrę powtarzała wszystkie zaklęcia, jakie tylko przyszły jej na myśl, mając nadzieję, że któreś nada się do rozbrojenia przeciwników. Zacisnęła mocniej wargi, czując falę gorąca, która przeszła po jej ciele. Oderwała wzrok od drzwi i spojrzała w górę na Mistrza Eliksirów, który wydawał się być tym zdarzeniem w ogóle nie przejęty. Mocno zaciśnięta szczęka, skupiony i bezwzględny wyraz twarzy, ciemne oczy przepełnione nienawiścią i rządzą mordu, a do tego ten spokój, cierpliwość i wytrwałość. Jednak nie miała pojęcia, że w rzeczywistości, Snape przeżywa to samo, co ona.

Coś było nie tak i Severus czuł to całym sobą. Być może te siedemnaście lat szpiegostwa, wytworzyło w nim coś na kształt szóstego zmysłu, albo ciągle postępującą paranoję. Świetnie na żarty ci się zebrało Smarku, warknął w myślach, specjalnie używając znienawidzonego przez siebie przezwiska, jakim raczyli go Huncwoci przez cały okres nauki w Hogwarcie. To go mobilizowało i sprawiało, że automatycznie pozbył się myśli, których w żaden sposób nie powinien do siebie dopuszczać.

- Coś nie tak profesorze? – zapytała Hermiona, najwidoczniej widząc po jego minie, że coś go gnębi. Powinienem się bardziej pilnować, pomyślał i przybrał znów swój obojętny wyraz twarzy.

- Granger, oni tu nie wejdą – szepnął i wskazał kiwnięciem głowy, na jej rodziców – Z tyłu domu jest tylne wyjście, zabierzesz stąd swoich mugolskich bliskich i uciekajcie stąd jak najdalej…

- Nigdzie się nie ruszam – warknęła i mocniej zacisnęła palce na różdżce.

- Czy swój mózg zostawiłaś razem z podręcznikami?! – syknął.

- Nie pójdziemy bez pana – spojrzała na niego nieustępliwie.

- Nie czas na dziecinne kłótnie Granger – obrzucił ją palącym wzrokiem, ale nic sobie z tego nie zrobiła.

- Więc niech pan ustąpi!

- Ja nie ustępuję Granger!

- Ja też nie mam zamiaru. To, co pan robi jest….

- Jak najbardziej słuszne – dokończył za nią i chwycił ją za ramię, ciągnąc w stronę, jej rodziców, którzy patrzyli na tą scenę z przerażeniem. Severus widział w ich oczach panikę. Chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Nie tak jak ich uparta córeczka.

- Co pan…

- Ciii – przyłożył palec do ust i przebiegł wzrokiem po suficie. Hermiona podświadomie wstrzymała oddech i również spojrzała w tym samym kierunku, ale niczego oprócz paru pęknięć i dziwnego pochodzenia plam nie zauważyła. Reszta zdarzeń potoczyła się w mgnieniu oka. Severus odepchnął ją od siebie. Poczuła jak upada na twardą podłogę. Czyjeś ciepłe dłonie złapały ją pod ramiona i podniosły. Chciała krzyknąć, ale Snape był szybszy. Machnięciem różdżki wypchnął ich z domu. Znów upadła, ale tym razem nikt jej nie pomógł wstać. Skrzywiła się z bólu. Poszukała wzrokiem swoich rodziców, którzy leżeli kilka metrów od niej. Podbiegła do nich i pomogła im wstać. Szumiało jej w uszach. Świat zwolnił. Nie wiedziała, czemu wszystko wydawało jej się tak odległe. Usłyszała czyjś śmiech, który wdarł się do jej uszu, niczym nieproszony gość. Rozejrzała się w poszukiwaniu źródła dźwięku. Spojrzała na matkę, która wskazała na dom, w którym zaledwie sekundy temu kłóciła się z nauczycielem. Krzyknęła i już chciała biec, ale silne dłonie ojca, przytrzymały ją w miejscu. Zaczęła się szarpać, gdy na jej oczach rodzinny domek na Spinner’s End zawalił się niczym domek z kart, pochłaniany przez jadowite płomienie.

- Merlinie, tylko nie to – szepnęła i osunęła się w objęcia ojca, ciągle wpatrując się w zgliszcza, mając nadzieję, że go ujrzy. Minuty mijały, a obłąkany śmiech Śmierciożerców ciągle trwał, nadając temu widowisku przerażającego wyrazu. Zostawiła go. Pozwoliła mu zginąć. Wielka gula w gardle uniemożliwiła jej wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Nagle ciemna postać w masce, wyłoniła się na końcu uliczki. Hermiona objęła mocniej ojca, jednocześnie szukając różdżki. Postać stała nieruchomo i patrzyła w ich stronę, a jej palce nadal nie natrafiły na kawałek drewienka. Śmierciożerca ruszył powoli w ich kierunku. Hermiona rozglądnęła się po ziemi i ujrzała swoją różdżkę niespełna trzy metry dalej. Nie spuszczając wzroku z postaci, która nadal zmierzała w ich stronę, o dziwo nie atakując, zaczęła przemieszczać się po swoją broń. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła. Wiedziała, że w starciu ze Śmierciożercą nie będzie miała szans. Czy tak właśnie miała zginąć? Szybko odtrąciła od siebie złe myśli. Powinna walczyć. W końcu jest Gryfonką i będzie się bronić do ostatniej kropli krwi. Dystans między ich trójką, a sługą Voldemorta zmniejszył się o połowę. Czemu do jasnej cholery nie atakował? Czyżby miał dostarczyć nas żywych? Zamarła, gdy zza rogu wyjawiła się druga postać.

- Yaxley!

- Czego?! – Śmierciożerca odwrócił się w kierunku swojego młodszego przyjaciela. Czemu oni rozmawiali, jak gdyby nigdy nic?

- Spacerki sobie urządzasz?

- Szukam tych mugoli – warknął starszy mężczyzna i zaczął się od nich oddalać.

- W pustej uliczce? – zakpił Śmierciożerca – Chodź... pewnie leżą, pod gruzami tego żałosnego domu – prychnął.

- Pewnie masz rację. Należy nam się coś mocniejszego na dzisiejszy wieczór.

Gdy dwie czarne sylwetki zniknęły za rogiem budynku, Hermiona dopiero wtedy odzyskała oddech. Oparła się o zimny mur i ciężko westchnęła.

- Skarbie, czemu nas nie zaatakowali? – zapytała Michelle podchodząc do córki i obejmując ją. Gryfonka wtuliła się w ciepłe ciało matki i pokręciła głową. Nie miała pojęcia, jak to się stało, że cudem uniknęli śmierci.

- Michelle to nie jest ważne… istotne jest to, że żyjemy – wtrącił Ian, krzyżując ręce na piersiach. Na to stwierdzenie Hermiona zaczęła szlochać. Jej matka obrzuciła męża wściekłym spojrzeniem i pocałowała córeczkę w czubek jej czupryny.

- Och… - mężczyzna dopiero teraz zrozumiał swoją nietaktowność – Mionka… profesor Snape nie chciałby żebyś się tak mazała, prawda? – zapytał ,starając się ratować jakoś sytuację. Dziewczyna otarła rękawem policzki i przytaknęła. Przed oczami wyobraźni stanął jej Severus warczący, by przestała zachowywać się jak rozhisteryzowana nastolatka. Mimowolnie się uśmiechnęła i wyswobodziła z objęć matki.

- Racja… musimy iść – rzekła stanowczo, patrząc na swoich rodziców.

- Dokąd?

- Przed siebie? – zapytała i wzruszyła ramionami w geście bezradności. Severus miał plan, a ona? Nic. Nawet nie miała pojęcia, w którą stronę powinni ruszyć. Rozejrzała się, a oczy znów zaszły jej łzami, co nie uszło uwadze jej mamy.

- Nie płacz Hermiono, może udało mu się uciec…

- Ta.. znając jego pewnie teraz krąży gdzieś wokół niewidzialny i szyderczo się z nas śmieje… - rzekł Ian chichocząc pod nosem.

- Co powiedziałeś? – Hermiona spojrzała na ojca zszokowana. Mężczyzna wyglądał na wyraźnie zdezorientowanego.

- Że szyderczo się z nas śmieje? – zapytał niepewnie.

- Wcześniej – ponagliła go córka.

- Krąży gdzieś wokół niewidzialny…

- Właśnie!!! Czemu o tym wcześniej nie pomyślałam – pokręciła głową i zaśmiała się przez łzy nad swoją głupotą. Wykonała zgrabny ruch różdżką i po chwili wszystko było już jasne.

- Już wiem, czemu nas nie zaatakowali… - szepnęła, zagryzając dolną wargę. – Profesor Snape nałożył na nas zaklęcie maskujące, jeszcze zanim wyrzucił nas ze swojego domu.

Miny rodziców wyrażały podziw i zaskoczenie. Michelle uściskała córkę, a Ian musiał przyznać przed samym sobą, że nauczyciel urósł nieznacznie w jego oczach.

- Chronił nas do samego końca – rzekła jej matka i poklepała męża po ramieniu. – I, co teraz… widzę po twojej minie, że troszkę ci głupio.

Ian machnął ręką.

- Tak… to dość specyficzny człowiek, ale potrafi myśleć.

- To geniusz, tato – rzekła pewnie i stanowczo Hermiona.

- Panno Granger, gdybym nie był sobą pewnie bym się zarumienił – jedwabisty, niski głos rozległ się gdzieś za plecami dziewczyny, która momentalnie odwróciła się w stronę, z której dobiegał. Severus Snape we własnej osobie, ze swoim firmowym uśmieszkiem stał metr od niej i przyglądał się całej ich trójce uważnie. Wcale nie wyglądał na rannego, ani nawet na obolałego. – Niestety przeżyliście, a to znaczy, że musimy iść dalej – na te słowa odwrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż wąskiej uliczki. Hermiona nie mogła powstrzymać uśmiechu. Szybko zrównała swój krok z nauczycielem, co najwyraźniej mu nie pasowało, gdyż przyspieszył, wobec czego ona musiała, co chwilę podbiegać, by dorównać mu tempa.

- Myślałam, że pan nie żyje – rzekła, uważnie obserwując jego minę. Żadnej zmiany jednak nie zauważyła.

- I mam rozumieć, że niezwykle cię rozczarowałem? – spojrzał na nią przenikliwie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Skapitulowała jako pierwsza.

- Oczywiście, że nie – mruknęła oburzona. – Jak pan mógł tak pomyśleć?

- Granger, uczniowie na mój widok moczą się w szaty i z pewnością dopłaciliby tym Śmierciożercą, by mnie zlikwidowali, wnioski nasuwają się same.

- Lubi pan odstraszać wszystkich wokół siebie. Dlaczego?

- Myślisz, że odpowiem? – prychnął. Czemu ona nie może się odczepić i zrównać kroku ze swoimi rodzicami, zamiast suszyć mi tu głowę.

- Tak.

- W takim razie jesteś głupia, jeśli tak pomyślałaś – warknął. Hermiona zacisnęła dłonie w pięści. Musiała trzymać nerwy na wodzy. Wiedziała, że mężczyzna robi to specjalnie, by ją odstraszyć. Ale ona tak łatwo się nie da.

- Może zmieńmy temat – zaproponowała.

- Granger!

- No, co chciałam po prostu porozmawiać. Nie wszyscy są tacy jak pan i nie czują potrzeby kontaktu z innymi ludźmi.

Granger, nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz, rzekł w myślach.

- Kolejny komplement? – uniósł brew. – Nie stronię od ludzi panno Granger, po prostu unikam towarzystwa, w którym czuję się nie komfortowo.

- A to nie to samo? – zmrużyła oczy.

- Nie! Zrozumiałaś Panno-Uprzykrzę- Każdemu-Życie- Swoimi- Pytaniami moją sugestię?! – warknął. Gryfonka wiedząc, że już nic z niego nie wyciągnie, zwolniła tempa i już po chwili maszerowała ramię w ramię z rodzicami. Była z siebie dumna, w końcu odniosła sukces. Zmusiła Snape’a, by się przed nią otworzył. Nie miała pojęcia czy to, co mówił, faktycznie było prawdą, ale wszystko da się zrobić metodą małych kroczków.

Wędrówka, wydawała się nie mieć końca. Opuszczenie Londynu zajęło im niecałe trzy godziny piechotą. Ukryci dzięki zaklęciu kameleona, poruszając się najmniej uczęszczanymi uliczkami, w końcu dotarli na teren, który pokrywał gęsty las. Hermiona nie miała pojęcia ile jeszcze mil pozostało im do siedziby Zakonu, ale im dłużej szli, tym coraz bardziej czuła się zmęczona. Podejrzewała, że nie pokonali nawet połowy drogi, ale nie chciała o tym wspominać, by nie zniechęcić swoich rodziców, którzy też mieli już dość. Jedyną osobą, która najwyraźniej była robotem, był Mistrz Eliksirów, po którym nawet nie było widać zmęczenia. Szedł hardo do przodu, nawet się za siebie nie oglądając, wobec czego musieli, co chwilę wskrzeszać ostatki sił i dorównywać mu kroku. Czarna szata powiewała za nim i dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że faktycznie przypomina skrzydła nietoperza. Uśmiechnęła się lekko i poczuła, że tęskni za swoimi przyjaciółmi. Czy martwili się o nią? Czy nic im nie jest? Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś się im stało. Zasługiwali na taką samą ochronę jak ona.
Słońce zaczęło powoli znikać za horyzontem, co sprawiało, że wędrówka przez las stawała się coraz bardziej nieprzyjemna. W półmroku znacznie trudniej było dostrzec wystające korzenie, pnie i inne przeszkody, wobec czego często potykała się o coś wystającego z ziemi, co tylko spotykało się z prychnięciami Snape’a. Od momentu ich ostatniej rozmowy nie odezwał się ani słowem, co było w sumie bardzo normalne. Hermiona obserwowała jego sylwetkę i musiała przyznać, że nie tylko podczas ważenia eliksirów poruszał się z gracją. Nie wiedziała jak to możliwe, ale Mistrz Eliksirów nie potknął się ani razu, co nie można było powiedzieć o ich trójce, z której, co chwila ktoś lądował na zimnej i wilgotnej ściółce. Kolejną rzeczą, którą zauważyła, było to, że mężczyzna, co chwila pocierał swoje lewe przedramię, rozglądając się przy tym nerwowo na boki, jakby czegoś się spodziewał.

Po siedmiu godzinach marszu, które były dla Gryfonki katorgą, dotarli w końcu do pustej polany, otoczonej zewsząd wielkimi drzewami. Severus zatrzymał się i odwrócił w ich stronę z uśmiechem satysfakcji patrząc jak ledwo idą.

- Tu rozbijemy namioty i przeczekamy noc – rzekł suchym głosem. – Nie chce mieć trzech ofiar zawału serca – uśmiechnął się ironicznie i wyciągnął różdżkę.

- Będziemy spać na tym pustkowiu? – zapytał Ian, ledwo łapiąc oddech. – Będziemy przecież doskonale widoczni.

- Granger wytłumacz swojemu ojcu, że namiotów nie da rozłożyć się między drzewami – warknął Snape i przeszedł na brzeg polany, by nałożyć na ten teren zaklęcia ochronne. Tymczasem Hermiona spojrzała na ojca błagalnym wzrokiem.

- Nie odzywaj się lepiej tato. On jest niczym chodzący wulkan. Lepiej go nie denerwować.

Mężczyzna tylko coś mruknął i już po chwili pomógł córce rozkładać namioty, które wcześniej znalazły się w tym miejscu jak za dotknięciem różdżki. Nie użyła do tego magii, gdyż już dawno stęskniła się za zwykłymi czynnościami, które tak bardzo uwielbiała. Michelle, za to zabrała się za zbieranie suchych patyczków, dzięki którym zamierzała rozpalić ognisko, by było im cieplej. Nie minęło piętnaści minut, gdy każdy skończył swoje zadanie.

- Jakim sposobem cztery osoby zmieszczą się w takich małych namiotach – Ian zmarszczył brwi i wskazał na dwa przenośne domki. Snape przewrócił oczami, a Hermiona parsknęła śmiechem.

- Są magiczne. Wejdź do jednego z nich, a się przekonasz – odsunęła zamek, zapraszając ojca do środka. Przez chwilę słychać było dźwięki zachwytu i zdziwienia, a po chwili Ian, znów wyszedł na zewnątrz.

- Niesamowite – zdołał tylko wykrztusić, gdyż resztę przerwał mu lodowaty głos czarnookiego mężczyzny.

- W nocy będziemy mieć warty… po trzy godziny każdy. Nie możemy ryzykować, że ktoś się tu zjawi, podczas gdy będziemy sobie smacznie spali – skrzywił się na samo określenie „smacznie”, którego nie powinien używać i kontynuował dalej. – Namioty są na dwie osoby, więc musimy się podzielić. Jedzeniem zajmie się Granger, chociaż wątpię w to, by przygotowała coś, co nie przypominałoby w smaku wywaru z goblina.

- Pił pan wywar z goblina? – zdziwiła się w zamian za co otrzymała piorunujące spojrzenie, co spowodowało, że zrezygnowała z ciągnięcia tego tematu. – Oczywiście, że zajmę się kolacją – rzekła posłusznie i usiadła przy ognisku, zaczynając czarować. Ian i Michelle zajęli miejsca obok niej i już po chwili do uszu Severusa dotarły rozbawione głosy i przyciszone śmiechy. Czarodziej nie miał ochoty na jedzenie, dlatego zajął miejsce jak najbardziej oddalone od tego hałaśliwego zbiorowiska. Usiadł, opierając się plecami o dość pokaźny pień i wyciągnął z kieszeni mały woreczek, z którego wysupłał starą księgę i zanurzył się w niej, nie interesując się niczym innym.

Hermiona kątem oka obserwowała swojego nauczyciela, który wydawał się być pochłonięty książką bez końca. Dobrze znała ten stan. Też uwielbiała zapomnieć o całym świecie, a księgi nadawały się do tego doskonale. Widocznie nie była jedyna. Uśmiechnęła się lekko, gdy mężczyzna potarł nasadę nosa, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Zamyślony i pogrążony we własnych myślach, w żadnym wypadku nie przypominał sarkastycznego Postrachu Hogwartu. Wydawał się bardziej ludzki.

- Hermiono… Mionka… – poczuła, jak ktoś szturcha ją w bok. Otrząsnęła się z rozmyślań i spojrzała na rodziców, którzy mieli wyjątkowo głupie miny. Michelle była ucieszona, a Ian zdegustowany.

- Co? – zapytała. – Zamyśliłam się.

- Twój nauczyciel działa z zasadą „lekceważ wszystkich, a wszyscy będą cię podziwiać” – rzekła jej matka, puszczając do niej oczko. – I to najwyraźniej działa.

- Mamo.. co ty…

- Mionka mnie nie oszukasz… zawsze jak na niego patrzysz robisz takie maślane oczy.

- Mamo?! Lepiej już idź się połóż, bo gadasz bzdury – szepnęła i podświadomie się zarumieniła. Powinnam się bardziej pilnować, bo niedługo wyjdę na targaną hormonami nastolatkę.

- Masz rację… Ian, chodźmy już do namiotu – wstała i pociągnęła za sobą męża. Hermiona i jej ojciec otworzyli usta ze zdziwieniem.

- Chcesz jej pozwolić spać w jednym namiocie z tym facetem?! – syknął Ian, któremu ta sytuacja zaczęła się już coraz mniej podobać.

- Nie zrobi jej krzywdy, przecież to jej nauczyciel – rzekła stanowczo Michelle, uśmiechając się szeroko do córki.

Po kilku minutach ciszy i poszukiwaniu stosownych argumentów ojciec Hermiony ugiął się i poszedł za swoją żoną. Zanim jeszcze wszedł do namiotu, odwrócił się i rzekł bezgłośnie:

- Jak coś to krzycz.

sobota, 21 września 2013

Rozdział 12 „Jeśli człowiek jest do jakiejś sprawy uprzedzony to nie potrafi wyciągnąć ścisłych wniosków nawet z najbardziej prostych faktów.”

Ian Granger nie przepadał za nauczycielem swojej córki z dwóch powodów. Pierwszym z nich były jego czarne oczy, a drugim jego czarne oczy. Oczywiście nie żeby miał obsesję na tym punkcie, ale to właśnie one sprawiały, że nie potrafił wskrzesić ani grama sympatii do Mistrza Eliksirów. Przykuwały uwagę i niepokoiły, gdyż w żadnym razie nie ujawniały nawet odrobiny myśli ani zamiarów ich właściciela. Trudno było odgadnąć, co chodzi mu po głowie. Obsydianowe tęczówki, nadawały jego spojrzeniu przenikliwości i lodowatości. Nie miały w sobie uczuć ani blasku. Były wyjątkowe, a zarazem naprawdę przerażające. Intensywność, z jaką wpatrywały się w osobę powodowała dreszcze, panikę, a przede wszystkim bezsilność i poczucie zniewolenia. Takie oczy, bowiem należały do beznamiętnego drapieżnika. Tymczasem Michelle w ogóle nie podzielała jego obaw, twierdząc, że zły człowiek nie chroniłby ich z taką zapalczywością. Z Hermioną nawet nie próbował poruszać tego tematu, gdyż wiedział, że jego córka pała wręcz niepokojącą fascynacją do tego człowieka. Gdy pakował swoją ciepłą odzież do walizki, która była już zapełniona do połowy przez rzeczy jego żony, postanowił po raz kolejny poruszyć problem, który go dręczył.
- Nadal twierdzę, że nie powinniśmy się stąd ruszać… jest bezpiecznie. Mam wrażenie, że ten człowiek chce nas poróżnić.
- Poróżnić? Ian, jesteś przewrażliwiony – kobieta oparła dłonie na biodrach i spojrzała na swojego męża pobłażliwie – jest czarodziejem i wie najlepiej, co jest dla nas dobre, a co nie. Jeśli mówi, że tu nie będziemy bezpieczni to nie będziemy.
- Czarodziej, czary-mary, abrakadabra i wszyscy robią to, co on chce i jak chce, a spróbuj się sprzeciwić to zacznie obrażać wszystkich na około – westchnął i zapiął walizkę. – Despota.
- Człowiek o silnym charakterze skarbie – pokręciła głową. – Wiele dla nas zrobił.
- Co? Zamknął nas w domu na cztery miesiące. Na pewno będę mu wdzięczny za to do końca życia – warknął zirytowany i nerwowym szarpnięciem zdjął walizkę z łóżka.
- Przestań się oburzać i nie szarp tak tym – uśmiechnęła się. – Chodź. Pewnie już na nas czekają – pociągnęła męża za sobą i zeszli schodami na dół.

                                                                        ***

 - Granger Historia Hogwartu nie będzie ci potrzeba… zresztą zapewne znasz ją na pamięć – rzekł ironicznie przyglądając się z progu drzwi dziewczynie, która w pocie czoła starała się wepchnąć do walizki wszystkie egzemplarze książek, jakie miała w swojej biblioteczce. Gryfonka odwróciła się w jego stronę, zaskoczona jego obecnością.
- To są… pożyteczne rzeczy – rzekła i założyła kosmyk swoich niesfornych loków za ucho. Snape zbliżył się do kufra i obrzucił go krytycznym spojrzeniem. I to, co zobaczył utwierdziło go w przekonaniu, że Hermiona Granger nie jest zwykłą nastolatką, gdyż ponad połowę z tego, co spakowała stanowiły książki, a nie ubrania, kosmetyki czy też buty. Uniósł brew i sięgnął po egzemplarz Eliksiry dla zaawansowanych. Spojrzał na Gryfonkę, która tylko uśmiechnęła się niewinnie. Musiał przyznać, że zaskakiwała go coraz bardziej.
- Granger, po co ci ta książka skoro wyruszasz w podróż z człowiekiem, który potrafi wyrecytować na wyrywki każdy jej akapit?
- Ale pan nigdy nie chce odpowiadać na moje pytania – rzekła zmieszana, co tylko rozbawiło mężczyznę, chociaż nie dał tego po sobie poznać.
- Nigdy mi ich nie zadawałaś – odłożył tom na biurko, wyciągnął zza paska różdżkę, wykonał dobrze jej znany ruch nadgarstkiem i po chwili wszystkie książki z jej walizki zaczęły wylatywać z wnętrza i układać się w równe stosy na biurku.
- Co pan robi? – zapytała zbulwersowana.
- Granger, pragnę ci przypomnieć, że nie wyruszamy na wycieczkę krajoznawczą by poszerzać twoją wiedzę – rzekł sucho. – Będziemy uciekać, a wątpię by, w chociaż jednej z twych książek, które oczywiście również cenię, byłaby chociażby wzmianka o tym jak wykiwać Śmierciożerców i dotrzeć do siedziby Zakonu bez szwanku – kącik jego ust, lekko wygiął się ku górze.
- Gdybym je pomniejszyła, nawet nie poczułabym ich ciężaru – mruknęła i spojrzała do środka walizki, która była prawie pusta. Na jej dnie leżały dwie pary spodni, kilka swetrów, kurtka, wygodne buty na zmianę i bielizna.
- Granger mnóstwo ludzi potrafi wyrecytować z pamięci skład eliksiru wieloskokowego – rzekł leniwie, przyglądając się jej z uwagą – Jednak znajomość składników to nie wszystko. Wielu jest takich, co znają na pamięć każdą z ksiąg, a mimo to większość z nich nigdy do niczego nie dochodzi. To jak tworzymy eliksir, jak przygotowujemy składniki przychodzi jedynie z praktyką. Teoria to dwadzieścia procent sukcesu - zamknął jej kufer i lewitował w kierunku drzwi wejściowych. Hermiona patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Czy pan właśnie podzielił się ze mną swoją mądrością życiową? – zapytała dalej niedowierzając. Snape prychnął.
- Ja? Chyba śnisz Granger – sarknął ironicznie i odwrócił się na pięcie, zamaszyście maszerując w kierunku drzwi. – Nie stój tak. Mamy mało czasu - warknął na dziewczynę, która nadal zastanawiała się czy to, co usłyszała faktycznie jej się nie śniło. Już miała się uszczypnąć, ale ponaglający głos nauczyciela sprawił, że musiała pośpieszyć za nim.

                                                                          ***

 Po chwili cała czwórka znalazła się na korytarzu przy drzwiach wejściowych. Zapanowała niezręczna cisza, której nikt nie chciał przerwać. Michelle milczała, gdyż czuła, że gdyby się odezwała załamałby się jej głos, Ian wciąż był naburmuszony, Hermiona ciągle była w szoku, a Snape przeważnie milczał, więc nie robiło mu to żadnej różnicy, a wręcz go satysfakcjonowało. W końcu ciszę przerwała matka Granger.
Wiadomo było, kto nie wytrzyma - pomyślał czarnooki czarodziej i skupił wzrok na swojej różdżce.
- Powinniśmy chyba pożegnać jakoś to miejsce – zerknęła na męża, który objął ją ramieniem. Severus przewrócił oczami. Bawcie się tak dalej. Mamy czas.
- To tylko sterta kamieni – warknął zniecierpliwiony. – Drewno, plastik i parę ramek ze zdjęciami. Nie ma, nad czym płakać.
Ian spojrzał na mężczyznę z urazem w oczach.
- Może dla pana! – uniósł głos. – Może pan nie zaznał w życiu tego, co znaczy prawdziwy dom.
Wtedy stała się rzecz, której Hermiona obawiała się od początku spotkania jej ojca z Mistrzem Eliksirów. Severus przyparł bladego ze strachu Iana do ściany i wycedził, obwijając każde słowo w wystarczającą ilość jadu.
 - Wydaje mi się, że nie ma pan najmniejszego prawa, by wyciągać takie wnioski. Ale skoro już mówimy sobie szczerze, to ma pan rację. Nie zaznałem czegoś takiego jak prawdziwy dom. Mimo to uważam, że jestem dość inteligentnym człowiekiem, by sądzić, że dom to rodzina. A pan, jeśli się pospieszymy, zamiast rozprawiać o głupotach, nadal będzie miał swoją. Więc zamiast płakać po tej kupię gruzu, w którą zaraz zmieni się wasz uroczy – tu zaakcentował ostatnie słowo. – domek, rusz szanownie swój mugolski tyłek, bo inaczej wszyscy przez ciebie zginiemy.
Severus odszedł od mężczyzny i nie patrząc na nikogo, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Hermiona uśmiechnęła się przepraszająco do ojca i ruszyła za nauczycielem, co uczynili po chwili także jej rodzice.

                                                                         ***

Severus nerwowo zaciskał dłonie w pięści, gdy szli gęsiego, ukryci dzięki zaklęciu kameleona w stronę peryferii Londynu. Nie odezwał się ani słowem od czasu, kiedy opuścili dom Grangerów, co w sumie nie byłoby takie dziwne, gdyby od czasu do czasu zgryźliwie coś skomentował. Tymczasem Hermiona ani razu nie usłyszała z jego ust żadnego obraźliwego słowa, nawet wtedy, kiedy przez przypadek wpadła na niego, gdy zatrzymał się bez ostrzeżenia. Na jego twarzy gościła nieustępliwa maska obojętności, której za żadne skarby nie chciał zdjąć. Gdy Hermiona zastanawiała się, co wyprowadziło jej nauczyciela z równowagi, Severus starał się opanować natłok emocji, które go bombardowały. Przeklął w myślach wszystkich od Dumbledore’a po zbzikowanego na punkcie władzy nad światem jaszczura i wcale się nie zdziwił, gdy nie przyniosło mu to ulgi. Na dodatek jeszcze ta Gryfonka wciąż deptała mu po piętach, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Już miał wybuchnąć niekontrolowanym gniewem, gdy ich oczom ukazała się zaniedbana uliczka Spinner’s End.
- Po, co tu przyszliśmy? – zapytał Ian, który przez całą drogę jedynie stękał i marudził na ból nóg. – Jeśli dobrze pamiętam, mieliśmy iść na wschód, a tu…
- Skarbie przestań marudzić. Zachowujesz się gorzej jak dziecko – skarciła go Michelle i zaczęła opowiadać Hermionie jak to jej tata podejmował się przeróżnych sportów, by poprawić swoją kondycję, najwidoczniej bez skutku.
- Granger skończ słuchać tych bzdur i skup się – rzekł lodowato Mistrz Eliksirów, a jego oczy błysnęły niebezpiecznie.
- To nie są bzdury, tylko wspomnienia moich rodziców.
- Niezwykle interesujące – prychnął i wskazał na mały domek, wciśnięty między dwa, zupełnie identyczne. – To mój dom, do którego zaraz wejdziemy.
- Och to już wiem, czemu pan nie przykłada uwagi do budynków. Też bym nie tęsknił za takim czymś – żachnął się Ian, a Snape posłał mu miażdżące spojrzenie.
- Nie usłyszycie z mojej strony „ czujcie się jak u siebie”, więc radzę niczego nie dotykać.
- Gościnny to pan nie jest – mruknęła Hermiona.
- I miły także panno Granger, co również warto zapamiętać, ale nie czas na komplementy – uśmiechnął się ironicznie i leniwie przeniósł wzrok z dziewczyny na jej rodziców. Przez chwilę ich obserwował, zastanawiając się czy wpuszczenie ich do swojego domu to dobry pomysł, po czym bez słowa ruszył w kierunku drzwi wejściowych, słysząc za sobą kroki pozostałej trójki. Zatrzymał się przed drzwiami i przyłożył do drewna różdżkę, szepcząc po cichu jakieś formułki. Ian spojrzał na Michelle, która tylko wzruszyła ramionami.
- Wchodzić! – warknął Snape i już po chwili cała czwórka znalazła się w małym saloniku, w którym większość miejsca zajmowały regały z książkami. Nie było stołu, ale mały i zgrabny stoliczek, nie było kanapy, ale wygodny i dość stary fotel, który pamiętał jeszcze czasy pierwszej wojny. Severus uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu śladów czyjejś obecności, ale nic takiego nie zauważył.
- Och, jaka piękna kobieta – usłyszał zachwycony głos matki Granger, która trzymała w dłoni czarno-białe zdjęcie Eileen Prince. Momentalnie znalazł się przy niej i wyrwał jej je z rąk.
- Powiedziałem niczego nie ruszać! – warknął i schował jedyną pamiątkę po matce do kieszeni surduta. Hermiona nie miała pojęcia, czyjego zdjęcia tak zaciekle bronił Mistrz Eliksirów, ale nie chciała wchodzić swoimi butami w jego prywatność. – Granger pierwsze drzwi na lewo prowadzą do składziku, z którego przyniesiesz mi wszystko, co tam znajdziesz – rozkazał, a sam zajął się szperaniem w swojej szufladzie, w której zostawił klucz do swojej skrytki w banku.
- Może w czymś pomóc? – zapytała Michelle, a Snape nawet na nią nie spojrzał.
- Jasne…- mruknął ironicznie.
- Jak?
- Nie pomagając – odciął się i właśnie w tym samym momencie jego palce natrafiły na zimny metal. Schował znaleźne w kieszeni.
- Był pan żonaty? – zapytała kobieta, najwidoczniej jeszcze nie pojmując, że Severus Snape nie rozmawia o swoim życiu prywatnym z nikim, no chyba, że ze swoim wewnętrznym głosem.
- Nie – uciął krótko i spojrzał wyczekująco w stronę drzwi, za którymi zniknęła Hermiona.
- Czemu? Małżeństwo to wspaniała rzecz – rzekła rozanielona spoglądając na Iana, który właśnie próbował uporać się z zepsutym zamkiem od kurtki.
- Według moich informacji małżeństwo to mdły i nudny posiłek zaczynający się od smakowitego deseru  – rzekł i uśmiechnął się ironicznie. – Po co z własnej głupoty zamawiać całość, skoro mogę cały czas jeść tylko deser?
- Jest pan bardzo zgnuśniałym człowiekiem.
- Miło, że ktoś to zauważył – mruknął.
- To nie był komplement.
- Nie? – udał zaskoczenie.
- Panie profesorze to już wszystko – wysapała Hermiona, targając za sobą worek z fiolkami.
- Granger nie wpadłaś na pomysł, by to pomniejszyć? – uniósł brew ze zdziwienia i machnął różdżką, co spowodowało, że wór, zamienił się w woreczek, który z łatwością zmieścił się w kieszeni czarodzieja.
- Zapomniałam – westchnęła, karcąc się w myślach za swoją głupotę. Mruknął coś na temat jej nabytego zidiocenia, ale zignorowała to – Czy coś mnie ominęło?
- Pan Snape i twoja matka ucięli sobie miłą pogawędkę na temat małżeństwa – rzekł Ian i zawył z radości, gdy udało mu się w końcu zapiąć zamek. Hermiona zmierzyła wzrokiem matkę, która wzruszyła tylko ramionami.
- Chciałam przekonać profesora, że małżeństwo to nie jest nic okropnego…
- Racja… to coś tragicznego – mruknął.
- Mamo daj spokój z bawieniem się w swatkę. Niektórzy wolą spędzać czas sami w towarzystwie paru tomów ciekawych książek – uśmiechnęła się miło do Severusa, który patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem na twarzy.
- Granger czy ty porównujesz mnie do siebie? – zapytał głosem pełnym ironii.
- A czy nie mam racji panie profesorze? – zapytała, na co on tylko prychnął i pokręcił głową.
- To dalece nieprawdziwe stwierdzenie panno Granger. Ja nie zabieram w podróż połowy biblioteki Hogwartu.
- Racja… pan zabiera w podróż połowę eliksirów, jakie istnieją. Każdy ma jakiegoś bzika.
- Każdy ma jakiegoś bzika… - powtórzył.
- No tak… takie hobby, czy coś w tym stylu.
- Wiem Granger, co to znaczy – warknął. – Jednak nie zapominaj, że jestem twoim nauczycielem.
- Niestety pamiętam… - mruknęła, a gdy ujrzała w jego oczach cień rozbawienia, zarumieniła się.
- Niestety? Co to ma znaczyć Panno-Wiem-To-Wszystko?
- Nie chciałbym przerywać tej dyskusji, jednak chyba mamy gości – rzekł Ian odsuwając się lekko od okna. Snape dyskretnie odsunął zasłonę i jego oczom ukazała się czwórka Śmierciożerców, zmierzających prosto na nich.
- Cholera. Znaleźli nas… - wyjął różdżkę. – Granger mam nadzieję, że to durne stowarzyszenie, które prowadziłaś z Potterem czegoś cię nauczyło? – spojrzał na nią kątem oka. Kiwnęła jedynie głową, niezdolna do wydania z siebie choćby najcichszego dźwięku.

*********************************************************************************
Kolejny rozdział przed Wami. Tym razem, krócej, bo chciałam całą akcję, zamieścić w osobnym rozdziale. Bardzo dziękuję za komentarze, jednak zauważam, że jest ich coraz mniej, co mnie troszkę martwi. Proszę każdego z osobna czytelnika o pozostawienie, chociażby krótkiego komentarza, wtedy będę wiedziała, że moja praca nie idzie na marne. Z góry dziękuję :-)

sobota, 14 września 2013

Rozdział 11 " Złe jest to, że starsi mężczyźni, również gustują w młodych dziewczynach."

Dla wszystkich czytelników, którzy jeszcze się nie ujawnili :-)
- Jak to uciekł?!

Piskliwemu i pełnemu gniewu głosowi, odpowiedziało jedynie milczenie i szum wiatru, dochodzący zza otwartych okien.

- Zabić… ją też – dodał głos po chwili zastanowienia.- Zdrajcy i szlamy muszą zostać ostatecznie wyeliminowani.

- Tak panie.

***

Hermiona leżała z zamkniętymi oczami, wsłuchana w spokojny i miarowy oddech mężczyzny, leżącego poniżej. Musiała przyznać, że dźwięk, jaki z siebie wydawał podczas snu, działał na nią kojąco i choć słońce już od godziny zaglądało do okna w jej sypialni, nie miała ochoty wstawać. Dziewczyna przewróciła się na drugi bok i otworzyła oczy. Całą noc zastanawiała się nad tym, dlaczego Snape, Naczelny Postrach Hogwartu, sarkastyczny dupek i Nietoperz z lochów w jednym, uratował jej rodzinę przed niechybną śmiercią i ciągle nie znała odpowiedzi. Dlaczego poświęcił swoją karierę szpiega dla zwykłej szlamy i mugoli? Dlaczego poświęcał własne życie? Tyle pytań, na które nie potrafiła znaleźć sensownego wytłumaczenia. Poczuła pojedynczą łzę, spływającą po policzku. Czasami żałowała, że była Gryfonką. Otarła ją rąbkiem rękawa i spuściła nogi z łóżka, po czym szybciutko zeszła po drabince na sam dół. Gdy jej bose stopy dotknęły podłogi, coś podkusiło ją, by zerknąć na śpiącego nauczyciela. Leżał na brzuchu z rękami schowanymi pod poduszką, gdzie zapewne trzymał różdżkę i mimo tego, że z pewnością zabiłby każdego, kto tylko zagroziłby ich bezpieczeństwu to teraz zupełnie nie było tego po nim widać. Grymas zniknął z jego twarzy, a wraz z nim ironiczny uśmieszek. Usta, które za dnia zaciskał mocno w wąską linię, teraz były lekko rozchylone, a obsydianowe oczy, w których tak często tonęła, ukryte były za powiekami. Wyglądał o wiele młodziej i spokojniej. Zmęczenie, które tak często miał wymalowane na twarzy ulotniło się wraz z przyjściem spokojnego snu. Wyglądał bezbronnie i niewinnie. Żadnej maski, żadnej gry pozorów, kłamstw i ukrywania swojego prawdziwego ja przed światem.

- Granger nie zapomnij mrugać – ironiczny głos, otrząsnął dziewczynę z rozmyślań. Spłonęła rumieńcem i wlepiła wzrok w punkt za oknem.

- Przepraszam profesorze.. ja… już wyjdę – i zniknęła za drzwiami nawet na niego nie patrząc. Wbiegła do łazienki i tam doprowadziła się do porządku, co było nie lada wyzwaniem. Okiełznanie włosów zajęło jej większość czasu, więc nie zdziwiła się, gdy wchodząc do jadalni zastała tam rodziców i Severusa, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w swój talerz.

- Dzień dobry mamo.. tato… profesorze – skinęła głową w jego kierunku, ale nawet na nią nie spojrzał. Nie zdziwiło jej to. Ten mężczyzna był jedną wielką zagadką, której rozszyfrowania nie podjął się jeszcze nikt, a jeżeli podjął to zapewne od razu zwątpił.

- Hermiono usiądź i zjedz coś… profesor Snape właśnie przed chwilą opowiadał nam, że droga do Zakonu … jak się nazywało to ptaszysko Michelle? – zapytał Ian szukając wsparcia u żony.

- Feniksa… Zakonu Feniksa skarbie – rzekła kobieta i uśmiechnęła się szeroko do córki, która zaczęła chichotać z niewiedzy swojego ojca.

- Nie ma się z czego śmiać, ale raczej płakać – rzekł sucho Snape, biorąc do ust kawałek czegoś, co widział po raz pierwszy w życiu. Jednak głód nie pozwolił mu grymasić. A powinienem zjeść wczoraj naleśniki, pomyślał i szybko przepił kęs mięsa, dziwnym sokiem. Skrzywił się, co nie uszło uwadze pani Granger.

- Nie smakuje? – zapytała zatroskana.

- Nie – odparł szczerze mężczyzna i już otwierał usta, by skomentować gumowe niczym podeszwa mięso, gdy odezwała się ojciec Hermiony.

- To, że zapomniałem jak nazywa się wasze stowarzyszenie, nie znaczy, że jestem ignorantem. Ciągle się uczę…– rzekł, zachłannie pochłaniając kolejne kęsy potrawy.

- Każdy idiota, mający w rodzinie czarownicę powinien to wiedzieć – Severus odłożył sztućce, pozostawiając porcję prawie, że nietkniętą. Twarz Iana stężała. Hermiona doskonale wiedziała, co to oznacza. Jej ojciec był wściekły.

- Twierdzi pan, że jest nieomylny? – sarknął zdenerwowany, nerwowo ściskając widelec w dłoni.

- Tylko idioci wierzą w swoją nieomylność. Ja nie jestem idiotą. Oczywiście czasami się czegoś w życiu boję, ale to chyba normalne? Ja tylko nie uznaję tego za przeszkodę. Dam z siebie wszystko i zajdę tak daleko, jak mi się uda, wezmę to, co będę chciał, odrzucę to, czego nie będę chciał i tak będę żył. A jeżeli coś się nie uda, wtedy się zastanowię – wyrecytował sucho i uśmiechnął się ironicznie widząc zdębiałą minę ojca Granger.

- Ian usiądź – Michelle pociągnęła męża za rękaw i obrzuciła go karcącym spojrzeniem. – Uspokój się, bo zachowujesz się jak dziecko.

Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego i zabrał się do jedzenia, usilnie ignorując czarnookiego czarodzieja, który siedział przy stole na przeciwko niego.

- Co z tą drogą do Zakonu, panie profesorze? – zapytała Hermiona, chcąc przerwać ciszę, która najwidoczniej nie przeszkadzała Snape’owi bo skrzywił się nieznacznie, gdy się odezwała, ale bez marudzenia wyciągnął z kieszeni surduta starą mapę, na której wielkim X zaznaczono punkt, do którego najwidoczniej musieli się dostać. Rozłożył pergamin na stole przed Gryfonką.

- Dumbledore i cała jego świta… – westchnął. – jest tu… - wskazał palcem duże X. – To jest jakieś kilkaset kilometrów stąd, jeśli nie więcej.

Hermiona nachyliła się nad mapą i uważnie prześledziła zaznaczoną, zapewne przez nauczyciela drogę, którą mieli się udać w tamto miejsce.

- Nie teleportujemy się tam? – spytała zdziwiona, a Mistrz Eliksirów jedynie przewrócił oczami.

- Mugole się nie teleportują – wycedził. - Chyba, że chcesz rozszczepić twojego tatę na milion kawałków, co oczywiście by mi nie przeszkadzało – każde słowo ociekało ironią, od której Ian ponownie poczerwieniał. – Chociaż nie… on w jednym kawałku i tak jest wystarczająco denerwujący.

- Wypraszam to…

- Będziemy szli piechotą? – zapytała pospiesznie, przerywając tacie zdanie i tym samym chroniąc go przed ciętą ripostą nauczyciela. Nie poznała jeszcze nikogo, kto by z nim wygrał.

- Tak… mogę przenieść was na niektórych odcinkach drogi, ale tylko wtedy, gdy nie będzie innego sposobu – rzekł sucho, przypominając sobie jak męczący jest lot z taką kruszynką jak Granger. STOP?! Severusie Snape, czy ty właśnie użyłeś słowa „ kruszynka” ? Nie. Przesłyszałeś się mój wewnętrzny głosie. No ja myślę.

- Kiedy wyruszymy? – zapytała.

- Już jutro… muszę skontaktować się jeszcze z paroma osobami – rzekł i wstał od stołu, zabierając ze sobą mapę. Już miał nadzieję, że opuści to pomieszczenie pełne wariatów, gdy starsza podobizna Granger musiała zadać pytanie.

- Czemu idziemy wszyscy? Możemy tu przecież zostać z naszą córką i przeczekać wojnę – odezwała się Michelle.

- To wojna czarodziejów – rzekł sucho, wbijając wzrok w Hermiona. – A my, jako czarodzieje mamy obowiązek wziąć w niej udział. Możemy to zaakceptować albo nie, ale musimy walczyć. Zresztą do niektórych miejsc nie będę miał wstępu przez Mroczny Znak, wtedy przyda nam się wasza córka.

- A jak coś pójdzie nie tak? – zapytała kobieta, głaskając Gryfonkę po włosach. Severus przeniósł wzrok gdzieś za okno.

- Tak już się dzieje na wojnie, że jeśli coś może pójść źle, najczęściej idzie źle.

***

Księżyc leniwie zaczął wychylać się zza ciemnej chmury.  Mężczyzna spojrzał na bladą kulę i zrobił krok w przód, czując jak wilgotna ziemia, ugina się pod jego ciężarem. Powiew wiatru sprawił, że jego czarna niczym noc peleryna zatrzepotała głucho. Nawet nie zwrócił na to uwagi. Westchnął ciężko i zamknął oczy, wsłuchując się w szum tarczy, która ochraniała ich tymczasową kryjówkę. Rozprostował dłonie, czując jak drżą, ale to nie było istotne. Wciągnął mroźne powietrze prosto do płuc i otworzył oczy, by ujrzeć w odpowiedniej chwili czarną plamę na horyzoncie, która zbliżała się w jego stronę z zawrotną szybkością. Wyciągnął różdżkę i w odpowiednim momencie zniósł tarczę, by czarna sowa zdołała pokonać barierę i swobodnie wylądować na jego ramieniu. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni małą kopertę i przywiązał ją sowie do nóżki. Przypatrywała się mu swoimi bursztynowymi oczami, ale on był niewzruszony. Gdy wstążka została prawidłowo zawiązana szepnął:

- Zanieś jej to i nie oczekuj odpowiedzi.

Uniósł ramię, a ptak zamachał szybko skrzydłami, by po chwili zniknąć za domami, w ciemnościach. Mężczyzna otulił się szczelniej peleryną. Czas by odkopać stare znajomości. Wykrzywił usta w uśmiechu i pokręcił głową.

- Panie profesorze? – Severus spiął się i spojrzał lodowato na drobną dłoń, która leżała na jego ramieniu. Dobry humor prysł niczym mydlana bańka.

- Granger, jeśli nie chcesz stracić ręki to lepiej ją zabierz – warknął, a dziewczyna wycofała dłoń i stanęła obok mężczyzny. Snape spojrzał na nią kątem oka. – Czemu Panna –Wiem –To -Wszystko jeszcze nie śpi?

- Bo się boję – odpowiedziała bez wahania, co kompletnie zaskoczyło mężczyznę.

- A co z gryfońską odwagą? – zakpił.

- A co ze ślizgońskim egoizmem? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Kąciki ust Mistrza Eliksirów drgnęły nieznacznie.

- Nie możesz być pewna, że nie robię tego wszystkiego tylko, dlatego bo mam w tym interes – rzekł, co było po części zgodne z prawdą. Gdyby ich nie chronił, umarłby z niedotrzymania przysięgi, więc w sumie postępował cholernie egoistycznie. Gryfonka nie odpowiedziała.

- Przepraszam za mojego tatę – rzekła i otuliła się grubym, wełnianym swetrem. – On po prostu jest tym wszystkim bardzo przejęty. To go przerasta.. ten dom był dla niego wszystkim, a teraz ma go opuścić, bo zwariowany i sarkastyczny czarodziej w czerni mu tak każe…

- Zwariowany i sarkastyczny czarodziej w czerni? – brew Severusa powędrowała ku górze. – Granger czy ty się nie zapominasz?! – warknął i zmierzył ją lodowatym wzrokiem, od którego zrobiło jej się zimno i nieswojo.

- Przepraszam, panie profesorze…

- Gdybyśmy byli w szkole nie wyjęłabyś rąk z brudnych kociołków – mruknął. – Masz szczęście niczym Potter – wypluł to nazwisko. Hermiona odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drzwi.

- Szkoda, że to wszystko tak szybko się skończyło – rzekła smutnym głosem, na co Snape tylko jęknął, mając nadzieję, że już sobie poszła. – Wraz z wojną nie mogę już kontynuować nauki… brak mi dodatkowych lekcji z eliksirów, a tym bardziej zamku, który już pewnie spłonął doszczętnie – popatrzyła na niego znacząco, ale on nie mógł tego widzieć, gdyż stał do niej tyłem. – Pan za tym nie tęskni?

- Granger spaliłem swoją pracownię z uśmiechem na ustach, po czym odtańczyłem stosowny taniec radości – odwrócił się do niej. – Żałuj, że tego nie widziałaś – rzekł, a prawy kącik jego ust powędrował lekko ku górze. Dziewczyna jeszcze chwilę stała w progu, rozważając jego słowa, po czym zniknęła w głębi domu, pozostawiając po sobie jedynie słodki zapach perfum, który drażnił natrętnie nozdrza mężczyzny. Jako Mistrz Eliksirów potrafił wyczuć ingrediencje, których twórca użył do stworzenia tego zapachu. Wziął głęboki wdech, tak by doskonale zapamiętać tę nutę egzotycznego, liczi oraz malin, który kojarzyły mu się z ciepłem i uczuciem. Szybko otrząsnął się z zamyślenia, dziękując Merlinowi, że nie ma przy nim Dumbleodre'a, który jako jedyny zapewne odczytałby jego myśli i uśmiechał się szatańsko.

***

Hermiona opadła na kanapę i wzięła pierwszą lepszą gazetę, którą miała pod ręką. Próbowała skupić się na czytaniu, jednak wszelkie wysiłki szły na marne. Żadne zdanie nie miało sensu, każdy wyraz brzmiał obco, a obrazki nawet się nie poruszały. Westchnęła i odłożyła magazyn na jego miejsce. Severus Snape był największą zagadką w historii ludzkości, a ona lubiła rozwiązywać zagadki i nim się spostrzegła zaczęła analizować każde jego słowo, by odsłonić prawdziwe znaczenia jego wypowiedzi spod warstwy sarkazmu i ironii. Jej rozmyślania przerwało siarczyste przekleństwo z ust mężczyzny, który wpadł do domu, jak oparzony.

- Co się stało, panie profesorze?! – zerwała się z kanapy. – Wygląda pan okropnie.

- Niestrawność – warknął zirytowany i usiadł na fotelu zdejmując surdut.

- A co panu zaszkodziło? – zapytała nieświadoma, że sobie z niej kpi.

- Życie, Granger! – sarknął i odrzucił na bok czarny materiał, co spowodowało, że oczom Hermiony ukazał się lewy rękaw mężczyzny, który nie był już śnieżnobiały, ale karmazynowy. Zakryła usta dłonią, ale po chwili się otrząsnęła i pobiegła do kuchni po apteczkę. Gdy powróciła Snape właśnie podwijał rękaw, stopniowo odsłaniając swoje blade przedramię, na którym widniał Mroczny Znak. Podeszła bliżej i uklękła przed nim nie spuszczając wzroku z przerażającej czaszki, która obficie krwawiła, co powodowało złudzenie, jakoby wypluwała węża wraz ze szkarłatnym płynem.

- Granger, chyba nie sądzisz, że zatamujesz to mugolskim bandażem! – krzyknął, a jego twarz przeciął grymas bólu. Nie mogła widzieć go w takim stanie. – Idź do swojego pokoju! Poradzę sobie – warknął, przeszywając ją lodowatym wzrokiem. Hermiona ujrzała w jego oczach coś na kształt paniki i nie mogła pozbyć się wrażenia, że nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji – No już!

- Nie! – krzyknęła stanowczo i chwyciła go za przedramię. Poczuła jak jego ciało spina się pod wpływem dotyku, do którego najwyraźniej nie był przyzwyczajony. – Przemyje tę ranę i zabandażuje… inaczej nie starczy panu koszul. Oczywiście lepiej byłoby uleczyć to zaklęciem…

- Już skończ paplać kobieto – warknął i zacisnął szczeki. – Czarny Pan właśnie na to czeka… przeczekamy tą noc, a potem sam się sobą zajmę.

- Racja… gdzie moja głowa – uśmiechnęła się lekko i oblała ranę środkiem odkażającym.

- Powstrzymam się od komentarza – stęknął, gdy poczuł piekący ból, a tuż po nim delikatne ciepło jej dłoni. Uważnie przypatrywał się jej, gdy ze starannością wykwalifikowanej pielęgniarki opatrywała mu przedramię. Była skupiona i zupełnie nieprzerażona jego bliskością.

- Już. Gotowe – wstała z klęczek i spojrzała dumnie na bandaż, którym owinęła lewe przedramię nauczyciela. – Trzeba będzie go jeszcze zmienić parę razy, ale o to proszę się nie martwić. Podoba się panu? – spytała widząc, jak mężczyzna przygląda się jej dziełu.

- Ujdzie – mruknął i szybko zacisnął dłonie na oparciu fotela, by opanować ich drżenie.

- W takim razie chodźmy spać – rzekła, a po chwili spłonęła rumieńcem, gdy usłyszała jak dziwienie i dość nieodpowiednio to zabrzmiało. Snape jednak musiał się naprawdę źle czuć, gdyż nawet nie posłał jej swojego ironicznego uśmiechu. Wstał i poszedł za nią, ciągle uciskając piekące przedramię. Krwawiący Mroczny Znak, któremu towarzyszył ból o stokroć silniejszy od normalnego, był wynikiem gniewu Czarnego Pana, który musiał się dowiedzieć już od któregoś ze swoich sługusów o jego zdradzie. Poczuł, że bandaż znów przesiąka krwią, ale w ogóle na to nie zareagował, gdyż oto przed jego oczami, w tym samym miejscu, gdzie jeszcze wczoraj stało piętrowe łóżko, teraz widniały dwa, zsunięte ze sobą łóżka.

- Mój tata… je rozłożył, a że ten pokój jest zbyt mały… muszą być ustawione w ten sposób – szepnęła, widząc minę Mistrza Eliksirów.

- Granger! Co to ma znaczyć?! Nie będę spał w jednym łóżku z uczennicą! – krzyknął, a ona błagalnie przyłożyła palec do ust. Nie chciała by jego wrzask zbudził jej rodziców – Wracam na kanapę…

- Z tą ręką?

- Tak z tą ręką… zawsze ją ze sobą zabieram – warknął i odwrócił się na pięcie kierując się do wyjścia. Jak ona mogła do tego dopuścić? Jedno łóżko? To się w głowie nie mieści. Oj mieści ci się Snape, ale nie chcesz się do tego przyznać. Zamknij się. Wrócisz. Nie wrócę. Wrócisz. Nie wrócę!

- Panie profesorze, przecież ja nie gryzę – rzekła i usiadła na brzegu łóżka po swojej stronie.

Ty nie, ale ja tak - pomyślał, ale szybko otrząsnął się z dziwacznych myśli i ściągnął przez głowę koszulę, która i tak nie nadawała się do niczego jak tylko do wyrzucenia. Nie miał ochoty na kłótnię, co zdarzało mu się coraz częściej. Był zmęczony. Zmęczony samotnością. Hermiona odwróciła wzrok, udając nagłe zainteresowanie nadrukiem na pościeli. Severus uśmiechnął się cynicznie, zgasił światło i wsunął się pod pościel.

- Granger nie waż mi się nawet przekroczyć granicy mojego łóżka – rzekł i odwrócił się do niej plecami.

- A jak zrobię to bezwiednie?

- To ja bezwiednie cię uduszę. Miłych snów.

***

Rankiem, gdy otworzyła oczy łóżko obok było już wolne. Przejechała dłonią po prześcieradle, ale było zimne, z czego wywnioskowała, że mężczyzna musiał opuścić jej pokój jakąś godzinę temu. Nie żeby żałowała, że nie ma go przy niej. W stanie, w którym mogła bez obaw pokazać się innym domownikom, zeszła na dół, gdzie zastała dziwną scenę. Jej własna matka stała na tarasie wraz z jej nauczycielem i najwidoczniej świetnie się bawiła z nim rozmawiając, co nie można było powiedzieć o mężczyźnie, który z rękami skrzyżowanymi na torsie i ironicznym wyrazem twarzy przyglądał się Michelle, która z zapałem o czymś mu opowiadała. Wyszła na zewnątrz i przywitała się z matką i profesorem.

- Gdzie tata? – zapytała zaciekawiona i oparła się o barierkę plecami.

- Jeszcze śpi – Michelle machnęła ręką. – Właśnie rozmawiałam z profesorem na twój temat – uśmiechnęła się i objęła córkę, co spotkało się z ironicznym uśmiechem mężczyzny. – Podobno z Ronem już koniec? – spojrzała znacząco na córkę. Hermiona zarumieniła się i zmrużyła oczy, obdarzając Mistrza Eliksirów morderczym spojrzeniem, które nawet w połowie nie było tak dobre jak jego własne.

- Mamo… - jęknęła. – Ron ma rozum małego dziecka…

- Z tym się akurat zgadzam. Weasley nie przerasta inteligencją nawet gumochłona – rzekł sucho, na co Michelle wybuchła śmiechem. Snape skrzywił się, a Hermiona spojrzała na matkę ze zdziwieniem. Zachowywała się dziwnie. Można by rzec, że… nie! Nawet nie dopuszczaj do siebie tej myśli!

- Każdy chłopiec taki jest… nie uważasz, że powinnaś rozglądnąć się za kimś godnym uwagi?

Hermiona poczuła, że robi jej się gorąco. Gdybyś tylko wiedziała mamo.

- A możemy porozmawiać o tym, kiedy indziej? – zapytała, mając nadzieję, że uda jej się odwieść matkę od pomysłu dalszej rozmowy w towarzystwie jej nauczyciela, a do tego nauczyciela, w którym się podkochuje, o jej życiu uczuciowym.

- Może interesują cię starsi mężczyźni? – zapytała dalej ciągnąc temat, na co Hermiona jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Snape za to bawił się doskonale.

- Tak mamo… są dojrzalsi i można przynajmniej o czymś z nimi porozmawiać. Czy to coś złego?

- To nic złego, że młodym dziewczynom podobają się starsi mężczyźni. Złe jest to, że starsi mężczyźni, również gustują w młodych dziewczynach – rzekł Severus, a prawy kącik jego ust lekko uniósł się w górę.

Poczuła, że pali ją spojrzeniem swoich czarnych oczu, więc mruknęła coś niezrozumiałego, co brzmiało jak „ zaraz wracam” i zniknęła w głębi domu, gdzie musiała zaczerpnąć głęboko powietrza, przypominając sobie jak się oddycha. Po chwili dołączył do niej ojciec, a potem mama i Mistrz Eliksirów, z już w pełni wyleczoną ręką, co oznaczało tylko jedno. Niedługo ich odnajdą. Spojrzała na czarnookiego mężczyznę, a ten skinął głową, jakby rozumiał ją bez słów. Z trudem przełknęła kęs kanapki. Do opuszczenia tego miejsca, pozostała im niecała godzina.

sobota, 7 września 2013

Rozdział 10 „Był całkiem samotny. Zawsze był samotny. To jedyna metoda zapewnienia sobie bezpieczeństwa.”

Dla Anthony na osuszenie łez :-)

- Granger! – nieznoszący sprzeciwu głos nauczyciela sprawił, że Hermiona otrząsnęła się z szoku i podbiegła do mężczyzny, który stał w drzwiach i nerwowo rozglądał się po korytarzu.
- Kto to był, panie profesorze? – zapytała, zauważając po wyrazie twarzy Snape’a, że coś poszło nie tak.
- Masz przy sobie różdżkę? – zignorował jej pytanie z pewnością specjalnie i zmierzył ją lodowatym wzrokiem. Pokręciła głową. Jak mogła być taka głupia i nie wziąć ze sobą różdżki? Powinna o tym pomyśleć, zamiast snuć fantazje, na których samą myśl się rumieniła – NIE MASZ? – krzyknął i chwycił ją mocno za ramię – słuchaj uważnie i myśl Granger. To nie boli – cień rozbawienia przemknął po jego twarzy – biegniesz do dormitorium zabierasz swoje rzeczy i w tempie ekspresowym wracasz do mnie. Będę czekał przy głównych drzwiach. Z nikim nie rozmawiaj, na nikogo nie zwracaj uwagi. Jeśli ktoś wyda ci się podejrzany użyj swojej różdżki, jeśli tylko ją już znajdziesz – mocnym szarpnięciem wyciągnął ją z sali i nie zważając na jej paplaninę o niestosownym traktowaniu uczniów wycelował różdżką stronę gabinetu i krzyknął:
- Diffindo!
Hermiona pisnęła i zakryła dłonią uszy, gdy dość pokaźny wybuch obrócił salę do eliksirów, składzik i prywatne komnaty nauczyciela w proch. Wydawało jej się, że mury zamku drżą nieznacznie w odpowiedzi na eksplozję i przez chwilę poczuła paniczny strach, że Snape chce wysadzić cały zamek i zginą razem pod gruzami szkoły. Zakaszlała, gdy mimo zamkniętych drzwi, w których zresztą zdążyła się już wypalić niewielka dziura, do jej płuc dostał się pył z zbombardowanych ścian. Otwór w drzwiach powiększał się z sekundy na sekundę, odsłaniając przed nimi wielkie pobojowisko. Trzask tłuczonego szkła, odgłos palącego się drewna i coraz bardziej przytłaczające opary, które powstały przy zmieszaniu się setek eliksirów spowodowały, że zakręciło jej się w głowie i gdyby nie silne ramiona mężczyzny, osunęłaby się na posadzkę.
- Granger, a ty na co czekasz!! To nie pokaz fajerwerków! – odepchnął ją od siebie, tym samym przypominając jej o zadaniu, które musiała jeszcze wykonać zanim opuszczą Hogwart. Nie oglądając się za siebie pomknęła w stronę schodów, by jak najprędzej znaleźć się w wieży Gryffindoru. Biegła ile sił w nogach, czując jak palący ból przeszywa jej płuca przy każdym wdechu. Nie mogła się zatrzymać. Musiała jak najprędzej dotrzeć do różdżki, bo tylko z nią mogła czuć się prawie bezpieczna. Przemknęła obok grupki przestraszonych pierwszoroczniaków i popędziła ruchomymi schodami na wyższe piętro. Korytarze były na całe szczęście puste. Dziękowała za to Merlinowi, gdyż nie miała pojęcia co by się stało gdyby spotkała na swojej drodze Śmierciożercę. Ignorując złośliwe i obraźliwe komentarze portretów zwolenników Voldemorta, wbiegła w korytarz na którym znajdował się portret Grubej Damy, czując, że nogi powoli odmawiają jej posłuszeństwa. Gdy dobiegła na miejsce zgięła się w pół i próbując złapać oddech wyszeptała hasło:
- Żyjemy, by służyć.
Ku jej zdziwieniu kobieta na obrazie nie odezwała się ani słowem, tylko odsłoniła przed dziewczyną wejście. W Pokoju Wspólnym siedzieli Weasley’owie i Harry, którzy gdy tylko ją zobaczyli zerwali się ze swoich miejsc, by pomóc słaniającej na nogach ze zmęczenia koleżance.
- Hermiono, co się stało? – zapytała blada jak papier Ginny.
- Snape… on… mnie… muszę uciekać… - zdążyła tylko wysapać. Jednak jej słowa wywołały odmienny efekt. Ron spurpurowiał, Harry zacisnął dłoń na różdżce, a Fred i George popatrzyli po sobie, rozumiejąc się bez słów.
- Co zrobił ci ten zdrajca?! – krzyknął Potter, ciągle nieświadomy roli Severusa, która w rzeczywistości była bardzo trudna do odgadnięcia, chwilowo nawet przez samego Dumbledore’a.
- Pomożemy ci… zabijemy go jeszcze dziś! – warknął Ron teraz już czerwony ze złości.
- NIE! – krzyk Hermiony wprawił wszystkich w osłupienie. Dziewczyna odzyskała już pełne panowanie nad oddechem i własnym ciałem – nic nie rozumiecie! – wyminęła przyjaciół i pobiegła do dormitorium. Zasłużyli na to, by poznać prawdę, jednak Snape wyraźnie zakazał jej mówić o ich ucieczce komukolwiek i najwyraźniej miał ku temu słuszne powody. Postanowiła, że skontaktuje się z nimi gdy tylko znajdą się w bezpiecznym miejscu. Gryfonka wyciągnęła spod łóżka wielką walizkę i wrzuciła do niej wszystkie swoje osobiste rzeczy, po czym pomniejszyła ją i schowała do kieszeni. Musiała się pospieszyć. Chwyciła różdżkę, która leżała na szafce nocnej i zbiegła schodkami do Pokoju Wspólnego. Myślała, że będą ją powstrzymywać, ale nawet nie zwrócili uwagi na jej obecność. Cała piątka wpatrywała się w coś za oknem. Gryfonka nie mogąc powstrzymać ciekawości przepchnęła się przed bliźniaków i zakryła usta dłonią. Całe lewe skrzydło zamku pod, którym znajdowały się lochy stanęło w płomieniach, które powoli pożerały drewnianą instalacje kawałek po kawałku. Zachodnia wieża przekrzywiła się lekko, by po chwili runąć w dół i zakryć tumanem kurzu całe błonia. Hermiona ocknęła się i ruszyła do wyjścia, mając nadzieję, że Snape zdążył opuścić już lochy. Czuła dziwny niepokój. Nie zwracając na krzyki przyjaciół, namawiające ją do powrotu, wybiegła przez portret i tą samą drogą skierowała się do głównych drzwi, gdzie miał czekać na nią nauczyciel. Gdy dotarła na miejsce nigdzie nie ujrzała postaci w czarnej pelerynie. Zaczęła nerwowo chodzić w tę i z powrotem pod drzwiami, czując, że zwraca na siebie zbyt dużą uwagę niż powinna. Podejrzewała jednak, że Śmierciożercy znajdują się teraz w zupełnie innej części zamku i próbują powstrzymać płomienie, które powoli niszczyły ich twierdzę. Zerknęła na wielki zegar i ze zdumieniem stwierdziła, że Mistrz Eliksirów spóźnia się już piętnaście minut. Może powinna wrócić do lochów i sprawdzić, czy nie leży gdzieś nieprzytomny. Ta okropna wizja spowodowała, że oczy zaszły jej łzami. Bała się, a do strachu dołączyła jeszcze panika, co nie było dobrym połączeniem.
- Wybierasz się gdzieś? – usłyszała za sobą głos, który zdecydowanie w żadnym wypadku nie przypominał aksamitnego barytonu Snape’a. Wstrzymała oddech, a gdy się odwróciła ujrzała przed sobą dwóch wysokich mężczyzn w maskach.

Severus Snape, gdy tylko stracił z oczu tą irytującą Granger obrzucił wzrokiem ruiny swojego miejsca pracy uśmiechając lekko pod nosem i ruszył w przeciwną stronę, w którą rzucił się do ucieczki czarodziej przez, którego cały plan szlag trafił. Mężczyzna był zły. Cholernie wściekły wręcz opanowany morderczą furią. Nie lubił gdy coś szło niezgodnie z jego planem, gdyż groziło większe niebezpieczeństwo, że coś pójdzie nie tak. Ściskając w dłoni różdżkę, był gotowy do konfrontacji z tym kimś, kto naraził cały jego plan na porażkę. Przyspieszył kroku, a już po chwili biegł po krętych korytarzach lochów. Nie potrzebował światła. Znał podziemia lepiej niż ktokolwiek, w końcu przesiadywał tu cały rok, a ileż można czytać książki. Nie zapalił też światła, by nie zdradzić swojej obecności. Podejrzewał bowiem, że ktokolwiek przed nim uciekał, nie znał lochów tak dobrze jak on sam. Przystanął, gdy do jego uszu dobiegł odgłos czyichś kroków. Napiął wszystkie mięśnie gotowy do ataku, jednak kroki zaczęły się oddalać. Zaklął po cichu i ruszył w kierunku, skąd dobiegały:
- Homenum revelio – mruknął, a z końca różdżki wyjawił się mały płomyk i pomknął szybko w jeden z korytarzy. Snape uśmiechnął się iście ślizgońsko i ruszył za małym migoczącym światełkiem. Przyspieszył kroku i oświetlił korytarz, na końcu, którego stała niska postać w czarnej pelerynie. Gdy tylko ciemność zniknęła, ten ktoś odwrócił się i ukłonił lekko w stronę Severusa, wyciągając różdżkę spod szaty.
- Snape.
- Selwyn, czy Czarny Pan aż tak bardzo tobą gardzi, że każe ci podsłuchiwać prywatne rozmówy? – rzekł czarnowłosy, głosem wypranym z emocji, uważnie obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch Śmierciożercy.
- Zapewne nie tak bardzo jak będzie gardził tobą, gdy się dowie, że ratujesz szlamę.
- Jak wiele słyszałeś? – zapytał, podchodząc bliżej.
- To nie istotne…
- Ależ jak najbardziej. Im więcej się dowiedziałeś tym okrutniej cię zabije – złośliwy uśmiech wpełzł na twarz Mistrza Eliksirów. Skrawek duszy, który ciągle był naznaczony Czarną Magią, zaczął się wyrywać i szamotać, chcąc dojść do głosu. Nie teraz, warknął w myślach. Musiał myśleć racjonalnie i nie mógł sobie pozwolić na spuszczenie swojej drugiej natury ze smyczy. Selwyn zaśmiał się histerycznie i machnął różdżką posyłając w stronę Snape’a zielony płomień przed, którym ten zręcznie się uchylił. Raz za razem rzucał w stronę Severusa coraz to okropniejsze klątwy z miną szaleńca. Tymczasem Mistrz Eliksirów nie miał czasu na atak , gdyż po raz pierwszy trafił na godnego siebie przeciwnika. Kolejny zielony promień odbił się od jego tarczy ochronnej, która słabła z minuty na minutę. Zacisnął dłonie mocniej na kawałku drewna, aż zbielały mu kłykcie. Opuścił tarczę, odparowując zaklęcie i w tym samym czasie rzucił swoje, które ugodziło w ścianę za Śmierciożercą, wybijając w niej wielką dziurę na wylot. Huk, który przy tym nastąpił, był niewyobrażalny i to pozwoliło, by Snape zyskał przewagę. Tym razem to z jego różdżki seria zaklęć poszybowała w stronę przeciwnika, nie dając mu szans na przeżycie. Zdołał tylko zobaczyć jak w oczach mężczyzny gaśnie iskra życia, bo chwilę później kamienny sufit spadł na ziemię oddzielając Severusa od martwego sługi Czarnego Pana. Odskoczył w bok, gdy jedna z belek z głośnym trzaskiem, uderzyła o podłogę metr od niego. Później nastąpił jeszcze większy huk, gdy jedna z wież, której szkielet naruszyło jedno z zaklęć Severusa, runęła na ziemię. Pył zasłonił mu widoczność i przez chwilę miał wrażenie, ze utknął między głazami, jednak gdy kurz opadł odnalazł właściwą drogę i rzucił się biegiem w kierunku wyjścia z tej podziemnej plątaniny korytarzy.

Jednak to nie był koniec niespodzianek. Snape znalazłszy się w głównym hallu, ujrzał Granger otoczoną przez grupę Śmierciożerców. Czy jej nie można zostawić choć na chwilę samej? Zatrzymał się gorączkowo myśląc jak ją zabrać na skraj Zakazanego Lasu, skąd mieli się aportować do mugolskiej dzielnicy, w której mieszkali jej rodzice. Ocenił szanse na zerowe i puszczając barierkę ruszył biegiem w stronę niczego nie spodziewających się mężczyzn.
- Drętwota!!! – krzyknął, a ciała kilku z nich padły na ziemię niczym szmaciane kukły – Granger biegnij do cholery!! – warknął i powstrzymał Yaxley’a przed rzuceniem klątwy na Gryfonkę, która od razu wykonała polecenie. Gdy znalazła się przed zamkiem, zatrzymała się, nie mając pojęcia gdzie ma biec. Mimo to jej rozterki nie trwały długo, gdyż po chwili poczuła silny uścisk na ramieniu i mocne szarpnięcie. Chciała dorównać mu kroku, ale nie miała do tego sił, ani odpowiednio długich nóg. Severus chyba zorientował się, że dziewczyna prawie frunie nad ziemią, bo troszkę zwolnił.
- Granger latałaś kiedyś? – zapytał, a w jego głosie nie słychać było nawet odrobiny zmęczenia, a tym bardziej zasapania. Zapewne lata praktyki, pomyślała.
- Tak.. teleportowałam się już – odrzekła, a Snape przystanął.
- Nie będziemy się teleportowali. Pole jest tutaj silniejsze niż przypuszczałem. Polecimy – i zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować, mężczyzna chwycił ją w pół i rzucił się biegiem w stronę bramy Hogwartu, by po chwili utracić swoją ludzką postać i przemienić się w czarny dym, który dziewczynie bardziej przypominał splątane w jedną kupę kawałki czarnych szat. Poczuła, że żołądek podjeżdża jej do gardła, gdy utraciła grunt pod nogami. Nic nie widziała, gdyż czerń zasłaniała jej całe pole widzenia. Wiatr kuł ją w oczy, więc musiała je zamknąć i modlić się, by wylądować bezpiecznie na ziemi. Gdy oddalili się na wystarczającą odległość od zamku, Snape, a raczej to, co z niego zostało, zwolnił tempo. Panika i strach zupełnie ją opuściły, wobec czego sam lot stał się mniej okropny, a może nawet i troszkę przyjemny. Nie miała pojęcia jakim cudem mężczyzna ją utrzymuje, ale nie miała ochoty się nad tym zastanawiać. Ważne, że była bezpieczna. Otworzyła oczy. Czarny dym rozsunął się lekko i ku jej zdziwieniu ujrzała osiedle, na którym spędziła całe swoje dzieciństwo. Krzyknęła, gdy zaczęli zbliżać się w stronę ziemi z zawrotną prędkością. Zacisnęła powieki najmocniej jak potrafiła i starała się nie myśleć o tym, że za niecałą minutę uderzy w ziemię. Gdy jej stopy wyczuły twardy grunt znów poczuła mocny uścisk na swojej tali. Jednak lądowanie wcale nie przypominało tego, które zaprezentował Snape przed Norą. Hermiona chwiejąc się, nadepnęła na czarną pelerynę nauczyciela i pociągnęła go za sobą, próbując uchronić się przed upadkiem. W ostateczności oboje wylądowali na trawie. Dziewczyna otworzyła oczy i zorientowała się, że leży na Mistrzu Eliksirów, który patrzy na nią tak jakby miał ją przekląć najkrwawszymi klątwami jakie znał. Szybko zsunęła się z niego, czując, że robi jej się gorąco bynajmniej nie od wrażeń spowodowanych lotem.
- Granger, niezdaro – wstał i otrzepał się z ziemi – nawet troll lepiej się porusza – warknął pod nosem i wyprostował się dumnie, patrząc z uniesioną brwią na gramolącą się z ziemi dziewczynę – długo jeszcze? – zapytał zniecierpliwiony.
- Już wstałam – uśmiechnęła się słabo i rozejrzała po okolicy. Jej oczom ukazał się pusty plac między domami. Teren wyglądał dość znajomo. Mężczyzna uważnie obserwował jak Gryfonka marszczy nos, by przypomnieć sobie skąd zna ten obszar. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoi przed miejscem, w którym niegdyś stał jej dom. Stał… bo teraz zostało po nim jedynie puste pole z trawą.
- Tu był mój dom – rzekła smutnym głosem podchodząc bliżej – co się z nim stało? – zapytała odwracając się do profesora, który nadal nie zmienił wyrazu twarzy. Wzruszył jedynie ramionami – jeśli tu nic nie ma, to po co… - przerwała, gdy wyczuła dziwne drżenie powietrza kilka centymetrów przed sobą. Podeszła bliżej, a drżenie zmieniło się w szum. Snape znalazł się tuż obok niej i jednym machnięciem różdżką ściągnął z domu państwa Granger zaklęcia chroniące. Pod dziewczyną ugięły się nogi i wylądowała na trawie, płacząc jak dziecko. Severus westchnął ciężko i pociągnął ją za ramię w stronę domu.
- Nie czas na płacz Granger – puścił ją dopiero przy drzwiach, w których już pojawili się jej rodzice. Rzuciła się im w ramiona i rozpoczęła się wymiana serdeczności i łzy, od których mężczyźnie zrobiło się niedobrze, dlatego też odwrócił się na pięcie i z miną jakby dopiero co zjadł cytrynę zaczął nakładać zaklęcia ochronne z powrotem. Gdy skończył oni ciągle nie potrafili się od siebie odkleić.
- Niezwykle poruszające – zakpił i spojrzał na nich pogardliwie - radzę wejść do środka jeśli chcecie się jeszcze kiedykolwiek zobaczyć – mruknął i jako ostatni wszedł do domu. Państwo Granger ciągle o czymś paplali, ale jego to niezbyt interesowało.
- Chodźmy do salonu – zaproponowała Michelle melodyjnym głosem. Dom był mały, a jako, że Snape został obdarowany wysokim wzrostem i był przyzwyczajony do wielkich przestrzeni w Hogwarcie, zaklął siarczyście, gdy uderzył głową we framugę drzwi. Hermiona nie zdołała ukryć śmiechu, za co została obdarowana wyjątkowo morderczym spojrzeniem. Szczęście uderzyło jej na głowę, mruknął do siebie i zajął miejsce w fotelu, żeby nie musieć z nikim innym dzielić powierzchni do siedzenia. Ian usiadł obok żony, a Hermiona naprzeciw rodziców.
- Myślałam, że nie żyjecie – szepnęła Gryfonka śmiejąc się przez łzy.
- Jak to? – zdziwili się obydwoje i spojrzeli na czarnookiego mężczyznę, który wydawał się być bardzo zainteresowany mankietami swojej koszuli – myśleliśmy, że profesor Snape powiedział ci o wizycie, którą nam złożył dwa czy trzy miesiące temu.
Hermiona otworzyła usta ze zdziwienia i przez chwilę przenosiła wzrok z rodziców na nauczyciela i z powrotem.
- Chronił pan moją rodzinę?
- Niestety – burknął , na co państwa Granger się oburzyli, a Hermiona uśmiechnęła jeszcze szerzej. Znała profesora i doskonale wiedziała, że chcąc się z nim się porozumieć trzeba umieć czytać miedzy wierszami.
- Dlaczego?
- Ratowanie uczennic z opresji i ich mugolskich rodziców to moje hobby – zakpił – pewnie gdybym nie dostał posady w Hogwarcie zostałbym Batmanem – rzekł wymigując się od prawdziwej odpowiedzi i przywdziewając maskę sarkazmu i zgryźliwości.
- To nie jest odpowiedź – burknęła, ale mężczyzna nawet nie zwrócił na to uwagi. Wstał z fotela i zaczął przechadzać się po salonie, wiewając przy tym swoją czarną peleryną i intensywnie myśląc.
- Jak długo tu zostaniemy?
- Dopóki nie skontaktuje się z kimś z Zakonu. Będziemy musieli dotrzeć do ich siedziby bez używania czarów – przystanął przyglądając się uważnie całej trójce, szepczącej po cichu – nie myśleliście chyba, że się tam dostaniemy od tak – pstryknął palcami i uśmiechnął się ironicznie – czary zostawiają ślad, a my musimy dołączyć do Zakonu, bo dopiero tam będziemy bezpieczni.
- Dlaczego nie możemy zostać tu i przeczekać wojny? – zapytał pan Granger, narażając się tym sposobem na piorunujące spojrzenie Mistrza Eliksirów.
- Pan pozwoli, że to ja będę planował co mamy robić, a czego nie – wycedził – ja i pańska córka jesteśmy najbardziej poszukiwanymi czarodziejami w tym momencie. Ja bo zdradziłem Czarnego Pana i odkryłem swoją naturę szpiega, a ona – tu wskazał palcem dziewczynę – bo jest mugolską córką, a na domiar złego będzie się wydawała cenna, gdyż zasłużyła na uwagę zagorzałego Śmierciożercy – Severus zacisnął szczęki i kontynuował – dlatego logiczne jest to, że pierwszym miejscem ,w którym będą jej szukać będzie ta okropna imitacja domu.
- Ale przecież, te czary-mary, które wyprawiał pan przed naszym domem i które nas chroniły ciągle działają więc w czym problem? – Hermiona pacnęła się w czoło, notując w myślach, że musi powiedzieć tacie, by nie drażnił węża, bo to może się bardzo źle skończyć.
- Tato… - jęknęła błagalnie - te czary nie są tak silne, by ochroniły nas przed Śmierciożercami – wtrąciła pośpiesznie, gdy zobaczyła, że profesor już otwiera usta, by skomentować, zapewne dość nieprzyjemnie, ignorancję i zupełny brak inteligencji jej ojca. Ian Granger wydał się być przekonany wytłumaczeniem córki.
- W takim razie skoro mamy być zdani na siebie przez jakiś czas proponuję byśmy zaczęli zwracać się do siebie po… - tu wyciągnęła dłoń w stronę Severusa, który tylko obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem i minął kobietę zupełnie ignorując jej gest pojednania. Po chwili usłyszeli trzask drzwi wejściowych.
- On nie lubi się z pouchwalać – rzekła Hermiona uśmiechając się przepraszająco.
- Tak jak milion innych rzeczy – mruknął jej tata – jak można z nim wytrzymać?
- Nie można… dlatego jest sam – cień smutku przemknął przez jej twarz, ale zaraz zniknął, gdy jej ojciec wstał i krzyknął:
- To co? Naleśniki?! – Hermiona zerwała się z sofy i razem z rodzicami przeniosła się do kuchni, z której po chwili zaczął unosić się aromatyczny zapach ciasta i słodkich konfitur. Dziewczyna pełna energii z optymizmem opowiadała o swoim życiu w Hogwarcie, przygotowaniach do egzaminów, przyjaciołach i wielu innych ważnych i mniej ważnych rzeczach, o których jej rodzice słuchali z ogromną przyjemnością. Czuła ciepło w sercu, gdy tylko patrzyła na tą dwójkę ludzi, którzy byli dla niej całym światem i których tak bardzo bała się stracić. Zatraceni w swoim towarzystwie nawet nie zauważyli, gdy czarnooki mężczyzna oparł się nonszalancko o futrynę drzwi i przyglądał się im z mieszaniną niechęci i pogardy. Tak. Severus Snape nienawidził rodzinnych spotkań, nawet tych, które go nie dotyczyły, gdyż nie mógł znieść widoku świetnie rozumiejących się i kochających ludzi. Widoku, którego zabrakło mu w jego własnym dzieciństwie. Czy czuł zazdrość? Nie.. czuł wściekłość, której nie potrafił i nie chciał tłumaczyć.
- Och pan profesor – uśmiechnęła się do niego życzliwie, a mimo to poczuł się jak intruz – zje pan z nami naleśniki? Mój tata jest mistrzem w tej dziedzinie.
- Nie wątpię panno Granger – rzekł lodowato – jednak nie skuszę się na ten zaszczyt - i odwrócił się na pięcie, kierując się do salonu. Tym razem schylił głowę, by nie popełnić drugi raz tego samego błędu i bez problemu wszedł do pomieszczenia. A jednak nie wszystko poszło po jego myśli. Był już prawie metr od fotela, gdy jego peleryna zaczepiła się o klamkę i zablokowała jego ruch. Chciał ją wyszarpnąć, ale przeklęty materiał nie miał zamiaru ustąpić. Dopiero gdy wziął kilka głębokich oddechów i ze spokojem pociągnął za czarną pelerynę, zdołał oswobodzić się z pułapki. Mamrocząc pod nosem przekleństwa godne samego Salazara, opadł na fotel wyprostował nogi, krzyżując je w kostkach i ignorując wesołe głosy z kuchni wbił wzrok w szybę, w którą rytmicznie bębniły krople deszczu. Po godzinie marnotrawienia czasu, poczuł w pomieszczeniu czyjąś obecność.
- Jaka matka taka córka – uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową, odwracając się w stronę matki Granger, która stanęła w drzwiach.
- O czym pan mówi? Chciałam tylko zaproponować, żeby coś pan zjadł.
- No właśnie… obie macie nadopiekuńczość i zdolność irytowania każdego we krwi.
- Czyli nie dołączy pan do nas?
- Nie – warknął – jeśli pani jeszcze nie zauważyła, co jest bardzo możliwe, ze względu na waszą nikłą spostrzegawczość, która zresztą też się dziedziczy, lubię być sam i nie potrzebuję troski.
-Dobrze już dobrze – westchnęła i zniknęła za drzwiami.



Gdy Severus zdołał już się nawściekać i wykląć wszystkich Grangerów, co spowodowało, że obrażeni poszli spać, mógł w końcu w spokoju ułożyć się na kanapie i oddać w objęcia Morfeusza. Jednak los, zwłaszcza ostatnio, zaczął sobie kpić z mężczyzny, by poprawić mu humor, co go tylko dodatkowo rozsierdzało. Okazało się, że kanapa, na której miał ułożyć do snu swoje dość długie ciało, była zbyt krótka. Oczywiście, że mógł użyć czarów, ale nie mógł złamać zasad, które nie tak dawno sam ustalił. Stwierdził bowiem, gdy rodzina skończyła obżerać się naleśnikami, że powinni zachować maksymalną ostrożność i pod żadnym pozorem nie korzystać z magii.
- Zachciało ci się ustalać reguły – warknął zły na samego siebie, gdy podłokietnik kanapy boleśnie gniótł go w kark. Podniósł głowę i wsunął pod nią poduszkę, którą po chwili odrzucił w kąt, gdyż w ogóle nie zasługiwała na to miano. Była prawie pozbawiona puchu. Warknął i zakrył twarz dłońmi, by nie krzyknąć, że kiedy dopadnie tego uzależnionego od słodyczy starucha to mu wszystko wygarnie. Odrzucił na bok kołdrę, ubraną w coś, co wcale nie przypominało jego jedwabnych pościeli z jego własnej sypialni i usiadł na kanapie, prostując wszystkie kości. Nie świecąc światła i uważając, by na nic nie wpaść ( co oczywiście mu nie wyszło, gdyż potknął się o mały taborecik, który pojawił się niewiadomo skąd ) przeszedł do korytarza w poszukiwaniu znacznie wygodniejszego łóżka. I o dziwo, znalazł je w przedostatnim pokoju. Było piętrowe i wydawało się być puste, więc cicho zamknął za sobą drzwi i położył się na materacu, z wyrazem błogości na twarzy. Nagle coś, a raczej ktoś pisnął powodując, że zaskoczony mężczyzna, zrywając się do pionu, uderzył w górne łóżko.
- Cholera!!! – syknął, masując sobie czubek głowy i zerkając na dziewczynę, która siedziała na górze i przypatrywała się mu zszokowana.
- Panie profesorze? Co pan tu robi? – zapytała, dziękując za ciemność, w której Snape nie mógł ujrzeć jej zarumienionych policzków.
- Przyszedłem uwieść uczennicę – warknął zirytowany.
- Mnie? – zapytała nadal zszokowana.
- Nie, twoją matkę – usiadł na materacu i przetarł zmęczone oczy – co ty tu robisz Granger?
- JA? To moje łóżko. Co PAN tu robi?
- Teraz? Oprócz tego, że marnuje cenne godziny snu na bezsensowną paplaninę z zarozumiałą i wszędobylską Grygonką, to nic ważnego – syknął – kanapa na dole nie jest przystosowana do spania – rzekł i nie zważając na protesty dziewczyny, położył się na dole i przykrył kołdrą. Po chwili, gdy już powoli odpływał w krainę snów, z góry wychyliła się nieokrzesana czupryna. Przykrył się po sam czubek głowy. Zapewne zada jakieś pytanie, pomyślał zrezygnowany.
- Chrapie pan? – zapytała, wpatrując się w przestrzeń, gdzie znajdował się nauczyciel.
- Grranger… ja nie chrapię …ja mruczę i warczę – rzekł niskim i aksamitnym głosem, którego za żadne skarby nie użyłby w obecności żadnego z uczniów, ba nawet w towarzystwie samej Minerwy i uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę, że taka odpowiedź zamknie dziewczynie usta. I miał rację.
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock