niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 33 " Myślał, że go nie złamią. Wiedział przecież, że jest silniejszy od niektórych, sprytniejszy i ulepiony z innej gliny"

2 lata później.

Brązowowłosa brunetka usiadła pod wierzbą przyciskając do siebie dwa opasłe tomy literatury brytyjskiej, które przywiozła ze sobą z domu, gdy wracała z ferii świątecznych. Przejechała dłonią po grzbietach książek wyczuwając pod palcami kruchość oprawy. Mimo, że dziewczyna nie potrafiła niegdyś obejść się bez zapachu starego pergaminu, jak i bez wędrówki w wymyśloną przez autora krainę, dzisiejszego dnia nie miała ochoty na czytanie. Westchnęła ciężko i spojrzała na pokrytą cienką warstwą lodu taflę jeziora, zastanawiając się czy lód jest wystarczająco gruby by jeździć po nim na łyżwach. Nim dostała list z Hogwartu rodzice, co zimę zabierali ją na kryte lodowisko, gdzie mogła, choć przez chwilę udawać sławną i podziwianą przez tłum łyżwiarkę. Nie miała pojęcia jak długo siedziała pogrążona właśnie w takich wspomnieniach. Dopiero odrętwiałe palce sprawiły, że podniosła się ze śniegu i ruszyła w kierunku Hogwartu.

Kierując się w stronę ogromnego zamczyska, które od paru lat było jej drugim domem, podziwiała jego silne mury, które przetrwały wielokrotne ataki ze strony zwolenników Voldemorta. Szkoła mogłaby znów stać się jej ulubionym miejscem na ziemi, ale odkąd jedyna osoba, która sprawiała, że miała ochotę wstawać codziennie i przygotowywać się pilnie do lekcji byle tylko zwrócić na siebie uwagę, zniknęła, wszystko straciło dla niej sens.

Otuliła się mocniej szalikiem i naciągnęła czapkę na uszy by, choć przez ten krótki odcinek do głównych drzwi zatrzymać pod odzieżą najwięcej ciepła. Przyspieszyła kroku, gdy usłyszała za sobą wołanie. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, udawać, że wszystko jest w porządku i wysilać się na uśmiech. Pchnęła najmocniej jak potrafiła ciężkie drzwi i odetchnęła, gdy jej czerwone od mrozu policzki owiało ciepłe powietrze. Śnieżynki, które jeszcze nie tak dawno zdobiły jej czarny płaszczyk zaczęły znikać, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

- Hermiono! - Ginny w końcu zdołała dogonić swoją przyjaciółkę – wybierasz się na lekcje Obrony Przed Czarną Magią? – zapytała, ale widząc bladą twarz dziewczyny zorientowała się, że znów dręczą ją złe wspomnienia.

- Nie. Odpuszczę sobie. Chciałam poczytać coś na temat starożytnych run – odparła spokojnie, zastanawiając się, czy siostra Rona odkryje jej kłamstewko. Od pamiętnej bitwy odbudowa zamku pochłonęła większość ich czasu, więc naukę mogli kontynuować dopiero po roku, oczywiście, jeżeli ktoś chciał. Harry i Ron zdążyli już tyle dokonać podczas walki z Sami-Wiecie-Kim, że oferty pracy posypały im się od razu. Hermionie również, ale ona nie chciała zajmować posady w Ministerstwie Magii pełnym ludzi, w każdej chwili gotowych zmienić front, dla którego walczyli. Im bardziej pełna sakiewka, tym mniej czasu się wahali.

- Czy nie zdałaś już tego przedmiotu na czwartym roku? – zapytała rudowłosa podejrzliwie.

- Zdałam, ale to nie świadczy o tym, że już wszystko o nich wiem – odparła i ruszyła schodami na pierwsze piętro, by jak najszybciej znaleźć się w bibliotece z dala od innych.

Ginny powiodła wzrokiem za Hermioną coraz bardziej zmartwiona jej stanem, który nie zmieniał się odkąd Dumbledore wygnał z Hogwartu Severusa Snape’a. Wszyscy myśleli, że jej miłość do niego zniknie tak szybko, okazując się jedynie zauroczeniem. Nawet nie mieli pojęcia jak bardzo się pomylili. Ich błędny osąd dotarł do nich, gdy Hermiona Granger od 2 lat pogrążała się w coraz większym smutku.

2 lata wcześniej.

Pchnięto go na zimną posadzkę nie martwiąc się o to jak na niej wyląduje. Mężczyzna jęknął z bólu, gdy jego poobijane żebra zetknęły się twardą podłogą. Podparł się na drżących rękach, lekko unosząc tułów, by po chwili czyjś but nacisnął z całej siły na jego plecy zmuszając go do ponownego położenia się na ziemi. Jedyne, co widział to swój oddech w postaci pary, który pozostawał przez chwilę na wypolerowanej posadzce, by po chwili zniknąć i pojawić się ponownie po jego kolejnym wydechu. Zamknął oczy czując jak odpływa w nieznaną krainę, jednak siarczysty policzek, który wymierzył mu jeden z oprawców znów przywołał go do rzeczywistości. Poczuł jak czyjaś silna dłoń łapie go za ramię i podciąga ku górze prawie wyrywając mu je ze stawu. Krzyknął z bólu, ale nikt nie zareagował. Mógł krzyczeć do woli. Krzyczeć póki starczy mu sił w płucach, a i tak na nikim nie zrobi to żadnego wrażenia. Mógł się szarpać, mógł przeklinać, rzucać wyzwiskami, posyłać ich wszystkich do diabła, a i tak odpowiadała mu tylko przerażająca cisza. Postawiono go na nogach, prostując jego zgiętą od bólu sylwetkę. Mięśnie zaczęły protestować, wymęczone długimi torturami, nie miały już siły utrzymać w zwykłej pozycji ciała mężczyzny, mimo że było chude i lekkie. Zgiął się w przód jęcząc z bólu, gdy kolejne uderzenie przypomniało mu o tym jak powinien stać. Bicie oprawców przynosiło jednak odwrotny skutek niż zamierzali. Może z początku było bardziej warte stosowania, gdy czarodziej miał jeszcze siłę by wykonywać ich polecenia. Teraz już w ogóle nie panował nad swoim ciałem.

-Wiesz Severusie jak karzemy zdrajców? – zapytał piskliwy głos dochodzący gdzieś z lewej strony jego ucha. Nie widział jego właściciela, ale nie potrzebował tego. Wszędzie poznałby ten wężowy syk. Zamknął oczy próbując ustać na własnych nogach.

- Słyszałeś pytanie kanalio?! – uderzenie w policzek sprawiło, że jego głowa bezwiednie przechyliła się na prawą stronę. Wydał z siebie cichy jęk.

- Czy rozkazałem ci go uderzyć?! – wściekły głos wdarł się do uszu Severusa.

- Nie Panie, wybacz swojemu słudze…

- Avada kedavra – zielony płomień rozświetlił pomieszczenie. Głuchy odgłos padającego na posadzkę martwego ciała wypełnił ciszę – tak trudno dziś o dobrego sługę Severusie – wściekłość zniknęła, dając miejsce zawodowi w głosie Voldemorta – ty zaliczałeś się do jednych z lepszych, jednak później okazało się, że byłeś sługusem Dumbledore’a.

Severus chciał odsunąć się od źródła śmierdzącego zgnilizną oddechu, ale nie był w stanie, gdyż silne dłonie ciągle przytrzymywały go w żelaznym uścisku.

- A teraz zostałeś wygnany ze swojego własnego domu, którego tak zaciekle broniłeś i któremu tak oddanie służyłeś – Czarny Pan westchnął teatralnie i palcem zakończonym długim paznokciem poniósł podbródek czarodzieja, by czarne oczy napotkały czerwone – co mówisz? – zapytał słysząc jakieś niezrozumiałe mruczenie wychodzące z ust mężczyzny – głośniej!

- Zabij mnie – wyszeptał nie myśląc już o niczym tylko o spokojnym odejściu na drugą stronę, gdzie mógłby w końcu odpocząć. Może tam mają wielkie biblioteki, w których mógłby spędzić całą wieczność czytając ciągle inne książki w wielkim fotelu ze szklanką Ognistej w dłoni.

- Zabić cię? – piskliwy śmiech wypełnił salę. Po chwili dołączyły do niego inne, równie głośne i równie szydercze. Severus nie widział w tym nic śmiesznego, a co najwyżej żałosnego, że tak szybko się poddał. Zawsze myślał, że wytrzymałby trzy godziny tortur, którym bardzo często musiał się przyglądać. Myślał, że go nie złamią. Wiedział przecież, że jest silniejszy od niektórych, sprytniejszy i ulepiony z innej gliny. Dopiero znalezienie się w takiej sytuacji zmieniło jego pogląd na te sprawy. Z przykrością musiał stwierdzić, że jest taki jak inni i nic w nim wyjątkowego. Tak samo cierpiał, tak samo go bolało i tak samo w końcu się łamał.

- Śmierć jest prosta i przyjemna. Nie zasłużyłeś na nią Severusie i chociaż bardzo chciałbym ulżyć twoim cierpieniom nie mogę na to pozwolić. Muszę dawać dobry przykład.

- Co z nim zrobisz Panie? – odezwał się czyjś głos, którego Snape nie potrafił przyporządkować do żadnej ze znanych mu twarzy. Być może był to ktoś nowy. Nowy sługus, idiota gotowy poświecić się stworzeniu, które zabiłoby go gdyby tylko w jakiś sposób się mu sprzeciwił.

- Spokojnie Fineaszu. Wiem, co będzie dostateczną karą za te siedemnaście lat udawania mojego sługi.

Teraźniejszość. Gdzieś w pobliżu Hogwartu.

Minerwa jednym zaklęciem otworzyła bramę chroniącą Hogwart przed niechcianymi gośćmi i bez zatrzymywania się przekroczyła granicę terenu szkoły. Spieszyła się. Jej szata szeleściła między jej nogami, gdy kobieta stawiała na trawie szybkie i pewne kroki zmierzając do miejsca spotkania. Zawiał mocniejszy wiatr i nauczycielka musiała przytrzymać dłonią kapelusz, który spoczywał na jej głowie, by nie odleciał gdzieś w stronę Zakazanego Lasu. Sprawnym ruchem poprawiła na nosie swoje okulary i spojrzała na księżyc, który wyłonił się zza czubków drzew i oświetlał jej drogę jakby wiedział, dokąd zmierza. Liścik o spotkaniu przyniosła jej nieznajoma sowa w trakcie kolacji. Od tamtej pory minęło trzy godziny, w ciągu, których profesor Transmutacji siedziała jak na szpilkach w swoim gabinecie mierzwiąc w dłoniach kawałek pergaminu, na którym zapisano pochyłym i wąskim pismem miejsce i godzinę spotkania. Tylko to. Żadnego podpisu, żadnej wskazówki. Zapewne by nikt nie wykrył nadawcy. Mimo to Minerwa bardzo dobrze znała to pismo i nawet upływ dwóch lat nie sprawił, że zapomniała, do kogo należało. Wielokrotnie zastanawiała się czy to może nie jest czasami pułapka, jednak jej kobieca intuicja nigdy nie uwierzyła w śmierć Severusa Snape’a, o której jeszcze nie tak dawno rozprawiano przy każdej możliwej okazji. McGonagall zatrzymała się przed rozwidleniem ścieżki i przez chwilę nasłuchiwała czy aby nikt jej nie śledzi. Zerknęła przez ramię i uspokojona, że jest tu zupełnie sama ruszyła w lewo kierując się w głąb małego zagajnika. Im dłużej szła przed siebie tym drzewa rosły coraz gęściej sprawiając, że światło księżyca nie docierało już w te rejony.

- Lumos – szepnęła i koniec jej różdżki zaświecił się rozjaśniając jej drogę pod stopami. Zwolniła wiedząc, że miejsce, w którym miało dojść do spotkania jest tu gdzieś niedaleko. Trzask gałęzi pod jej stopą sprawił, że poczuła jak wszystkie mięśnie napinają jej się ze strachu, gotowe na szybką reakcję. Skarciła się w duchu, że boi się małych i cieniutkich gałązek, gdy nagle czyjaś dłoń w skórzanej rękawiczce zasłoniła jej usta. Szarpnęła się przerażona, że dała się zapędzić w zasadzkę. Czyjaś postać pociągnęła ją w wąską ścieżkę, unieruchamiając ją jednym chwytem by uniemożliwić jej szarpanie się. Z sekundy na sekundę coraz wchodzili coraz głębiej między drzewa. Główna ścieżka, którą jeszcze nie tak dawno miała przed oczami, zniknęła za gałęziami krzaków, które co chwila drapały ją po twarzy.

Uścisk porywacza zelżał, gdy ponownie znaleźli się na małej polance, otoczonej przez wysokie drzewa. Minerwa puściła się biegiem, by znaleźć się troszkę dalej od napastnika, a gdy odwróciła się w jego stronę, zamarła z różdżką w niego skierowaną.

- Wybacz moje środki ostrożności, ale nie byłem pewny czy nie zabierzesz ze sobą kogoś do ochrony – głos, który tak dobrze pamiętała uległ jakiejś zmianie i mimo, że początkowo nie miała pojęcia, jakiej, po chwili dotarło do niej, że brak w nim ironii i sarkazmu, którymi zazwyczaj był przepełniony.

- Severusie Snape? – zapytała dalej nie wierząc, że postać jeszcze chudsza niż wcześniej i jeszcze bardziej wykrzywiona z niezadowoleniem na twarzy to ten sam Mistrz Eliksirów, którego pamiętała.

- Tak Minerwo…, ale nie mam czasu na pogawędki. Mamy wiele do obgadania.

******************************************************************************
Hejka... w końcu udało mi się coś napisać. Nie wiem czy udało mi się stworzyć coś choć zbliżonego do moich poprzednich rozdziałów, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. Mam duże zaległości na Waszych blogach i postaram się jakoś je nadrobić jak tylko znajdę odrobinę czasu. Miło mi również powitać nowych czytelników, którzy pojawili się nie tak dawno. Pozdrawiam i dziękuję, że mimo tak długiej przerwy ciągle jesteście ze mną :-) Rozdział nie zbetowany bo chciałam jak najszybciej oddać go w Wasze łapki. 
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock