piątek, 28 marca 2014

Rozdział 28 " Miał to, czego innym zabrakło"


Hermiona truchtem podążała za Tonks, która co chwila nerwowo rozglądała się na boki, jak gdyby wyczuwała czyjąś obecność. Ron i Harry zostali przydzieleni do innej grupy na czele, której stał Dumbledore i Syriusz, więc nie musiała się o nich obawiać. Mimo to czuła ciarki na ciele.

Już dawno zostawili ciemny i zamglony las za sobą. Teraz przesuwając się sukcesywnie do przodu, wśród gęstych traw, czuła się niepewnie. Była wyeksponowana. Niczym czerwony krzyżyk na strzeleckiej tarczy.

Lupin, który dowodził ich grupą, bezgłośnie wskazał dwoma palcami na mury zamku. Wszyscy powiedli wzorkiem w tamtym kierunku i dopiero po chwili Gryfonka zauważyła niewielką szczelinę w murze. Wydrążoną w sam raz na wzrost przeciętnego człowieka.

Hermiona zmrużyła oczy. Dłoń, w której trzymała różdżkę spociła jej się w takim stopniu, że o mały włos, a zgubiłaby ten niepozorny kawałeczek drewna wśród trawy.

Spojrzała na niebo, z którego potężny Feniks już dawno zniknął. Szkoda. Patrząc na podobiznę Fawkesa na niebie, czuła się bezpieczniej i pewniej. Być może dlatego, że wiedziała, że Severusowi nic nie jest. Od czasu, gdy po raz pierwszy ujrzeli znak minęło już pół godziny. W tym krótkim czasie mogło stać się wiele złych rzeczy.

Zatęskniła. Poczuła się samotna i od razu przyszło jej na myśl, czy tak samo czuł się Snape? Czy również odczuwał tą piekącą w gardle gulę, gdy tylko pomyślał, że nikt na niego nie czeka? Że nikt o niego się nie martwi?

Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Przeklinała siebie za to, że pokłóciła się z nim w takim czasie. Słowa, które powiedziała musiały go zranić, ale przecież on również ją zranił. Zachował się jak ostatni kretyn. Dlaczego? Bo mu na tobie zależy idiotko, zganiła się w myślach.

Pogrążona w rozmyślaniach, nawet nie spostrzegła, gdy grupa się zatrzymała i z impetem wpadła na Tonks, która wydała z siebie głuche jęknięcie.

- Hermiono uważaj – upomniała ją kobieta, uważnie obserwując dziewczynę.

- Przepraszam – bąknęła – ja…

- Na sygnał biegniecie wprost do szczeliny w murze – Lupin omiótł wzrokiem swój pluton – Choćby nie wiem, co się działo, nie zatrzymujecie się…

- Co gdy już będziemy w środku, mądralo? – zapytał zniecierpliwiony Moody, a jego oko zawirowało wokół własnej osi.

- Rzucasz zaklęcia na wszystko, co popadnie – Nimfadora wzruszyła ramionami i przyjrzała się czubkowi własnej różdżki.

- Zwłaszcza, jeśli jest czarne i chce cię zamordować – uzupełnił Remus i uśmiechnął się pocieszająco do swojej kobiety.

- Co z innymi grupami? – głos Hermiony wyłonił się z tłumu.

- Będą już na miejscu – rzucił Moody, zanim Lupin otworzył usta, by odpowiedzieć – Reszta, potoczy się już sama..

- Bez planu? – mruknął niepewnie jakiś młody chłopak, którego Gryfonka dopiero teraz zauważyła.

- Najlepsze bitwy toczą się bez planu, kolego – Szalonooki szturchnął go palcem w pierś i zaśmiał się jak obłąkany.

- Nie pomagasz Alastorze – Tonks pokręciła głową – Jakieś wskazówki? – zwróciła się do Lupina.

Mężczyzna spojrzał na nich:

- Po prostu uważajcie na siebie.

***

- Po pierwsze nie atakuj od tyłu – mruknęła Tonks, przyciskając się plecami do ściany między murem a fasadą zamku tuż obok Hermiony, która z bijącym sercem wsłuchiwała się w rady i kodeks, które miały jej służyć w walce. Przesuwały się powoli w lewo, by dostać się niezauważone na dziedziniec.

- A co jeśli nie mam wyboru?

- Poczekaj, aż się do ciebie odwróci. Aż spojrzysz mu w oczy. W plecy strzelają jedynie tchórze. Musisz widzieć, jak człowiek, którego atakujesz umiera.

- Jak gasną iskierki w jego oczach?

- Dokładnie – szepnęła i przyłożyła palec do warg, nakazując jej tym samym milczenie. Gryfonka wsłuchała się w odgłosy, które dobiegały gdzieś z niedaleka. Dwóch Śmierciożerców przeszło obok, nic nie zauważając. Odetchnęły z ulgą.

- Po drugie nie lituj się nad nimi. To bestie. Skłonne do manipulacji. Gdy zobaczą, że się wahasz od razu się zorientują, że jesteś słaba i wykorzystają to przeciwko tobie.

Dziewczyna kiwnęła głową i ostrożnie przeniosła najpierw lewą, a potem prawą nogę nad gałązką, która mogłaby wywołać przedwczesny alarm, gdyby pękła z głośnym trzaskiem.

- Nie uważasz, że to okropne? Nie dajemy im możliwości naprawienia swojego postępowania.

- Bo na nią nie zasłużyli. Każdy Śmierciożerca na terenie Hogwartu musi zginąć. Nie ma innej sprawiedliwej kary. Gdyby chcieli się zmienić. Zrobiliby to już dawno. Są zwolennikami Sama-Wiesz-Kogo, a to mówi o wszystkim.

- Severus dostał szansę – mruknęła i wciągnęła brzuch, by przesmyknąć się przez wąską szczelinę – W czym był lepszy od tych tutaj?

- Miał to, czego innym zabrakło – wyjaśniła pośpiesznie – Jednak nikt, nawet sam Dumbleodre nie miał pewności, że Severus znalazł się całym swoim sercem po naszej stronie. Trudny do rozszyfrowania i diabelnie inteligentny. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie potrafi czytać jego myśli. Kto wie, co ma w tej swojej główce?

- Co takiego miał? – drążyła dalej.

- Zdolność kochania i wspomnienia – wyjaśniła i położyła dłoń na jej ramieniu, by się zatrzymała – Na tym kończą się nasze pogaduszki Hermiono. Od dziedzińca dzieli nas kilka metrów. Zaczynamy atak.

***

Zauważyła Rona, który biegł równoległe kilka metrów dalej. Zrównała się z nim, by nie dopuścić do sytuacji, w której jakimś cudem odseparowałaby się od grupy.

Silni byli tylko i wyłącznie razem. Indywidualność i chęć wykazania się w walce mogła ich zabić. Musieli stać się jednym, współdziałającym organizmem.

Czarne postaci jak masa mrówek, zaczęły wypływać z zamku przez frontowe drzwi. Wystrzeliła promień zielonego światła i jeden ze zwolenników Vodemorta runął na ziemie, niedoceniając umiejętności przeciwnika.

Spojrzała na Rona i uśmiechnęła się słabo. Czyjś krzyk wypełnił atmosferę. Nie miała jednak czasu oglądać się za siebie, gdyż snopy różnobarwnych promieni przelatywały tuż obok niej, na szczęście chybiając.

Ruszyła na przód, traktując Avadą Śmierciożercę walczącego z Cho, która opadała już z sił. A przecież walka dopiero się rozpoczęła.

Remus przeleciał obok niej i uderzył w mur, chwilowo tracąc przytomność. Pisnęła i chciała rzucić się mu na ratunek, gdy drogę zastąpiła jej Molly walcząca z typowo wstrętnym czarodziejem, który posyłał w jej kierunku coraz to silniejsze klątwy. Zwinnie ich ominęła i ruszyła w stronę Lupina, ale ten już stał na nogach i odpierał ataki następnego z wrogów.

Hermiona rozglądnęła się nerwowo i ruszyła biegiem w stronę drzwi wejściowych, od których dzieliło ją jedynie dwadzieścia metrów.

Swąd spalonego ciała wbił się niczym natręt w jej nozdrza, powodując odruch wymiotny. Kręciło jej się w głowie. Przystanęła, aby zaczerpnąć troszkę powietrza, gdy nagle poczuła czyjeś ciało przygniatające ją do ziemi. Kręgosłup zaprotestował silnym bólem na kontakt z twardą posadzką.

Zaczęła szamotać się jak oszalała, ale gdy nie zanotowała żadnej agresji ze strony przeciwnika, powstrzymała swoje odruchy obronne i przyjrzała się bliżej kupie czarnych szat, które przygniotły ją do podłoża.

Krzyknęła i silnym pchnięciem zrzuciła martwe ciało z siebie, rzucając się do ucieczki jak najdalej od zmasakrowanej brutalnym zaklęciem twarzy jednego ze Śmierciożerców. Kolejny raz poczuła jak promień zaklęcia ledwie omija jej głowę. Artur Weasley zepchnął z jej drogi kolejnego Śmierciożercę. Podziękowała skinieniem głowy, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi tylko pognał dalej, by zmierzyć się z następnymi.

- Hermiona uważaj! – krzyk Harry’ego dobiegł z lewej strony. Odwróciła się i w tym samym momencie oberwała. Poczuła jak jej stopy odrywają się od ziemi. Straciła kontrolę nad swoim ciałem. Niewidzialna siła uniosła ją w górę i z impetem odrzuciła ją kilka metrów dalej. Przez chwilę czuła się tak lekko i swobodnie, niczym marionetka. Po kilku sekundach lotu, które jej wydawały się być wiecznością, uderzenie w ziemię sprowadziło ją z krainy marzeń. Ciało zawyło z bólu, a ręka chyba złamana nie miała siły dzierżyć różdżki. Poczuła czyjeś ręce, pomagające jej wstać. Jęknęła z bólu, a oczy zaszły jej łzami.

- Żyjesz Granger? – szorstki głos Alastora otrząsnął ją z szoku. Szybko pokiwała głową i przełożyła różdżkę do lewej dłoni.

- Tylko się troszkę potłukłam – szepnęła cicho i rozmasowała ramię. Mężczyzna przyłożył czubek swojej różdżki do pękniętej kości i mamrocząc pod nosem jakieś regułki uleczył jej ramię. Spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Walka się nie skończyła Granger – pospieszył ją i sam wybiegł na środek dziedzińca, gdzie rozgrywała się ciągle zażarta bójka.

***

- Ci idioci myślą, że Hogwart znów dostanie się w ich ręce – zaśmiał się Lucjusz, przypadkiem potrącając ręką kielich siedzącego obok Dołohowa.

- Łapy precz na swoją część stołu Malfoy – syknął i zlizał z blatu to, co pozostało mu po napoju.

-Twoja kultura Dołohowie ,mnie przeraża – westchnął blondyn – Mógłbyś, chociaż od czasu do czasu przestać zachowywać się jak kundel.

- Czy to dobry czas Lucjuszu na takie pogawędki, godne samych mugoli? – odezwał się ktoś z drugiego końca stołu.

- Popracuj jeszcze nad sarkazmem bracie – odgryzł mu się czarodziej i już miał otworzyć usta, gdy do sali wkroczył Lord Voldemort.

- Hogwart dostanie się w ich ręce Lucjuszu – piskliwy głos, od czasu do czasu przechodzący w charczenie przerwał napiętą ciszę. Chuda postać Czarnego Pana zajęła duży tron na honorowym miejscu przy stole i rozejrzała się po zebranych.

- Jak to Panie? – czyjś oburzony głos wyrwał się nieproszony.

- Nie zależy mi na tej stercie gruzu, która zapewne zostanie po tej walce – usta rozszerzyły się w czymś, co kiedyś musiało przypominać uśmiech – Nigdy mi nie zależało. Mogę mieć takich budynków ile zechcę, a ich wspaniałość o stokroć mogłaby przekroczyć to, co reprezentuje sobą Hogwart.

Cherlawy śmiech wypełnił salę. Jako jedyny. Żaden ze sług mu nie zawtórował, co bardzo mu się nie spodobało. Zacisnął dłonie, o długich kościstych palcach na podłokietnikach i zmrużył oczy.

- Osłabienie. Tylko o to mi chodziło. O osłabienie. Kto wie, kto zginie w tej jakże trywialnej walce o ten głupi stos kamieni? A może akurat padnie na kogoś, bez kogo wygranie ostatecznej bitwy im się nie uda? – Czarny Pan wstał i zaczął powoli przechadzać się wokół stołu tuż za plecami swoich sług. Uwielbiał to robić. Dzięki temu czuł, że się go boją. Nie odwracają się, wbijają wzrok w stół i czekają na jego ruch. – Kto mi powie jak Zakon traktuje to, co w tej chwili rozgrywa się tak niedaleko stąd?

Odpowiedziała mu jedynie cisza.

- Selwyn?

Mężczyzna przełknął ślinę i otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Evan?

- Jak okazję by stłuc nam tyłki? – zapytał głupkowato. Voldemort zaśmiał się i tym razem zawtórowali mu inni, najpierw niepewnie, a potem coraz głośniej. Sala kipiała śmiechem. Nawet sam Evan został poklepany przez siedzącego obok Notta po plecach i aż zakrztusił się ze śmiechu.

Nagle promień zielonego światła ugodził mężczyznę w pierś i sparaliżowany upadł na podłogę, zsuwając się z krzesła martwy. Śmiechy ucichły tak szybko jak szybko się pojawiły. Oczy Voldemorta zabłysnęły wrogo, gdy chował różdżkę. Przekroczył ciało swojego byłego sługi i wrócił na swoje miejsce. Spojrzał po ich twarzach, które tępo wpatrywały się w jakiś punkt, byle nie w niego. Zasyczał, chwycił za swój kielich i jednym łykiem opróżnił całą jego zawartość.

- Lepiej ważcie swoje słowa. Inaczej podzielicie wesoły los swojego kolegi – skinął na ciało, które leżało obok stołu. Nie wiadomo skąd wypełzł wielki wąż o przerażających żółtych oczach i owinął swoje śliskie, grube ciało wokół trupa. Lucjusz nerwowo zaczął bawić się mankietem swojej koszuli – Nie będę wracał do tej rozmowy – dodał i zjadł kęs czegoś, co leżało na jego talerzu i za bardzo przypominało szczura, by ktokolwiek inny się tego tknął - Wracajcie do swoich obowiązków. Chce tu jeszcze dziś widzieć przed sobą Pottera!

***

Otworzył ciężkie powieki, ale nie zobaczył nic. Zamglony obraz majaczył mu przed oczami wirując w różne strony i przyprawiając go o ból brzucha. Sięgnął ręką gdzieś w bok, ale nie natrafił na żaden przedmiot. Dłoń zawisła w próżni.

- Severusie?

Czyjś głos, drażniący, ciągle powtarzający jego imię odbijał się w jego umyśle.

- Czy on żyje?

- Jasne, że tak…

Zamknął oczy i gdyby była taka możliwość zamknąłby i swoje uszy, gdyż dźwięki dochodzące z zewnątrz doprowadzały go do szału. Miał ochotę zamknąć komuś usta, w niezbyt przyjemny sposób.

- Gdzie go znaleźli? – kolejny głos, którego nie potrafił rozpoznać.

- W lochach. Ukrył się tam.

Miał ochotę krzyknąć na tego kogoś. Wcale się nie ukrywał. Wcale nie stchórzył!

Wyczerpany fizycznie, psychicznie ledwo zdołał utrzymać się na nogach. Obijając się o ściany, które jeszcze podtrzymywały budynek, jako tako w pionie, szedł prosto przed siebie. Ciało odmawiało posłuszeństwa, ale umysł podświadomie prowadził go tam, gdzie mógł być bezpieczny. Drzwi, lochy… fiolka…

- Moi drodzy powinniście zostawić Severusa samego. Musi odpocząć.

Pomfrey. Nie. Nie zostawiajcie mnie z tą kobietą. Westchnął ciężko siląc się na znormalizowanie obrazu, który ciągle nie pozwolił mu na obeznanie się w sytuacji.

- Oczywiście Pomono. Jeśli się obudzi powiadom mnie bezzwłocznie.

- Z pewnością sam pacjent nie da mi innego wyboru – wyczuł lekki sarkazm. Oddalające się kroki i zapach świeżego prześcieradła. Dopiero teraz jego zmysły w pełni odzyskały czucie. Zaczerpnął głęboki wdech. Wyczuł również pełno kurzu, pot i krew.

Hogwart? Zdobyli Hogwart? Nie tak miało być!

Piekielny ból w klatce piersiowej sparaliżował jego ruchy. Zacisnął mocniej zęby i w końcu dostrzegł stare, zbombardowane mury Skrzydła Szpitalnego, a tuż przed swoim nosem uśmiechniętą twarz pielęgniarki.

- Witaj Severusie, jednak sprawdza się powiedzenie „ Złego diabli nie biorą” – zaśmiała się serdecznie i położyła mu na czole ręcznik nasiąknięty zimną wodą.

- Zapewne czekasz na moją sarkastyczną odpowiedź – mruknął i uniósł się na łokciach, by wstać – Jednak się nie doczekasz…

- Wracaj do łóżka! Jesteś słaby i ranny.

- Jak zwykle – warknął i sięgnął po swój nowy surdut, który leżał zwinięty w kostkę na stoliczku przy łóżku – Ile spałem?

- Jesteś jak dziecko. Ile razy będę cię jeszcze składać?!

- Mam nadzieję, że to był ostatni raz i za następnym już odbiorą ci licencję – powoli, by nie urazić ran, które cholernie piekły, choć oczywiście nie pokazał tego po sobie, włożył jedną rękę do rękawa – Ile spałem? – powtórzył.

- Cztery dni.

- Wypędziliście stąd Śmierciożerców? – druga ręką również znalazła się w rękawie.

- Już dawno. Moody znalazł cię dopiero po dwóch dniach od ataku. Bitwa trwała trzy dni. Co się z tobą działo przez ten czas?

Snape zesztywniał i pobladł.

- Nie twój interes kobieto – zsunął się z łóżka i zachowując beznamiętny wyraz twarzy, choć ciało krzyczało z bólu, a każdy krok przysparzał mu nie małego cierpienia ruszył w kierunku drzwi.

- A dziękuję? – usłyszał za sobą rozdrażniony głos, ale go zignorował. Musiał jak najszybciej porozmawiać z Dumbledorem. Przegryzając wargę i ściskając mocno szczęki dokuśtykał do miejsca, w którym kiedyś znajdował się gabinet dyrektora, a które niedawno zostało przekształcone przez nowych właścicieli w coś na kształt karczmy. Dumbledore siedział przy małym stoliczku i rozgrywał partyjkę szachów sam ze sobą.

- Witam Severusie, jak widzę żadna moc nie zatrzyma cię w szpitalu. Może powinienem wysłać pannę Granger?

Mistrz Eliksirów rzucił mu mordercze spojrzenie.

- Mam nadzieję, że żyje. Utrata osoby z takim sianem na głowie byłaby wielką stratą – prychnął ironicznie, chcąc równocześnie zachować pozór zimnego dupka i dowiedzieć się czy Hermionie faktycznie nic się nie stało.

- Była dzielna. Takiej czarownicy nie można się łatwo pozbyć – Albus uśmiechnął się pogodnie, badając wzrokiem swojego podwładnego – Jednak nie przyszedłeś tutaj, żeby sobie ze mną pogawędzić.

Czarnooki czarodziej opadł z ulgą na krześle naprzeciwko staruszka i jednym płynnym ruchem przestawił czarnego konia na inne pole. Jego szczupłe palce zawędrowały do ust, które potarł lekko i spojrzał wprost w błękitne oczy Albusa.

- Wydaje mi się, że musimy poważnie porozmawiać – rzekł leniwie i ze znużeniem wbił wzrok w smutny pejzaż za oknem.

**********************************************************************************

Co ważnego ma do powiedzenia Severus Dumbledorow i czy Severus w końcu przestanie odpychać od siebie Herminonę? Tego dowiecie się w następnym rozdziale. 

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 27 „Im dalej uciekasz, tym bardziej się zbliżasz.” Terry Pratchett

Dla wszystkich nowych czytelników, którzy nie bali się ujawnić. Dziękuję !!! 



Biegł. Czuł jak każdy z mięśni pracuje, by jak najdłużej utrzymać tempo. Nie mógł zwolnić, by nie zgubić siebie i innych. Żwir chrzęścił pod jego stopami. Rozległ się trzask, a gałązka, na którą nadepnął złamała się na kilka części. Mocniej zacisnął dłoń na różdżce. Czuł jak każdy oddech pali go w płuca, ale nie zaprzestał kierować się w stronę Hogwartu. Nie oglądał się do tyłu. Wszystko jak na razie szło zgodnie z planem. Miał wywabić Śmierciożerców na mniej zakryty teren, by Zakon mógł uderzyć. Został cholerną przynętą, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Uderzył plecami o pień drzewa. Musiał zaczerpnąć powietrza. Kropla potu spłynęła mu po nosie. Otarł ją rękawem i skulił się, opierając łokcie o kolana. Wręcz słyszał dudnienie własnego serca. Spojrzał na pierścień i poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Próbując opanować oddech, dotknął teraz już miedzianego kawałku metalu, a ten bez problemu zsunął mu się z palca i upadł na ściółkę.

- Na Merlina… - osunął się na kolana i zanurzył dłonie w liściach, które leżały pod drzewem. Przez chwilę jego ręce błądziły po ziemi, póki nie natknęły się na zimny pierścień. Nałożył go na palec, ale nic się nie stało. Żadnej reakcji. Żadnej przemiany, żadnej halucynacji. Skierował na niego różdżkę i szepnął parę zaklęć, ale metal nie ożywił się. Smok nie zamrugał zielonymi oczami.

Desperacja.

Przekleństwo. Jedno bardziej dosadne od drugiego.

- Nie teraz przeklęty… - szepnął, podnosząc się z ziemi. Jego ciało znów przylgnęło do chropowatej kory. Zamknął oczy. Czy pierścienie innych również zatraciły swoją moc? A jeśli tak czy zorientowali się o tym odpowiednio wcześnie?

Westchnął ciężko.

Jeśli nie… są w niebezpieczeństwie. Przyjrzał się swojej różdżce i już miał wypowiedzieć zaklęcie przywołujące Patronusa, gdy usłyszał za sobą trzask łamanej gałązki.

Wstrzymał oddech, a wszystkie jego mięśnie napięły się, gotowe do działania.

Kolejny trzask.

Czyjś oddech.

Szelest szat.

Zacisnął szczeki. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na różdżce. Delikatnie odsunął się od drzewa, starając się nie wywołać żadnego nie potrzebnego dźwięku. Odgłos kroków zbliżał się coraz bardziej. Jako szpieg, potrafił wyczuć wiele rzeczy. Właśnie w tym momencie jego doświadczenie mówiło mu, że ktoś stoi po drugiej stronie drzewa. Nasłuchując, zaczął przemieszczać się odwrotnym kierunku niż nieznajomy, a może ktoś, kogo doskonale znał.

Lucjusz? Nie… Czarny Pan nie wysłałby go na przeszpiegi. Spodziewałby się raczej Rookwooda.

Ostrożnie wypuścił powietrze przez usta. Krok za krokiem przemieszczał się wokół pnia, nie mając pojęcia, co dalej. Dumbledore, kazał mu wypędzić Śmierciożerców z zamku. Jak największą ich liczbę. Ale jak mógł to zrobić, nie mając do pomocy nikogo? Nawet tej cholernej błyskotki?!

Raz…

Prawa stopa przed lewą.

Dwa…

Lewa, ostrożnie obok prawej… kawałek po kawałku, sukcesywnie do przodu.

Trzy…

Każdy z mięśni napięty do granic możliwości. Każdy wykonujący pracę, dzięki której mógł w szybkim tempie przemierzać kolejne metry, zbliżając się do zamku. Szum za nim, świadczył jedynie o tym, że ktoś rzucił się za nim w pogoń. Na oślep rzucił za siebie klątwę. Nie trafił. Odgłosy biegu, w innym rytmie, niż jego, ciągle go dobiegały. Skręcił ostro w lewo. I gdyby tego nie zrobił, zapewne leżałby już martwy. Zielony promień, przemknął tuż obok niego, tnąc powietrze niczym ostrze.

Mury zamku, były coraz bliżej. Widział je jak przez mgłę. Kolejny promień przemknął mu obok głowy. Zatrzymał się nagle i odwrócił rzucając Avadę w kierunku przeciwnika. Postać padła jak długa na ziemię z głuchym odgłosem.

Grymas zadowolenia wymalował się na twarzy Severusa Snape’a. I wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie jeden malutki szczegół…



***

Godzina wcześniej. Obrzeża Zakazanego Lasu

- Moi drodzy… - Dumbledore wyszedł przed szereg i uniósł ręce ku górze, by zwrócić na siebie uwagę. Rozmowy ucichły. – Za chwilę, wszyscy ruszymy do walki – rozejrzał się po zebranych i uśmiechnął się pogodnie, by, chociaż w małym stopniu złagodzić ich niepokój. Dodać otuchy. – Zanim jednak to nastąpi – tu przerwał na moment, jakby zastanawiając się nad doborem słów. – Chciałbym, żebyście uścisnęli swoje dłonie, uśmiechnęli się do bliskiej osoby i życzyli jej najlepszego, bo nigdy nie wiadomo, czy po tym wszystkim jeszcze ją zobaczycie.

Szmer szeptów przebiegł przez tłum. Zdziwieni, a zarazem pewni tego, co przed chwilą usłyszeli, zaczęli podchodzić każdy do każdego, by podać dłoń, przytulić i szepnąć parę słów pocieszenia. Nie obeszło się bez łez i nawet samemu Dumbledorowi nie łatwo było je powstrzymać. Jedynie mężczyzna ubrany na czarno, nie wyrażał żadnych uczuć. Obojętny, z lekką pogardą wymalowaną na twarzy, obserwował wszystkich i zastanawiał się ilu z nich widzi po raz ostatni. Nie żeby go to obchodziło.

Jego wzrok przykuła brązowa szopa włosów, która krzątała się między rudymi czuprynami. Granger. Jakże by inaczej.

Obserwował ją uważnie. Płakała, a może tak tylko mu się wydawało. Widział zacięcie na jej twarzy. Coś, co bez zastanowienia mógł nazwać zdeterminowaniem. Uśmiechnął się krzywo. Jego plan działał. Ba… jego plany zawsze działały. Odwrócił głowę, czując, że ktoś go obserwuje i wcale się nie zdziwił, gdy jego ciemne oczy natrafiły na oczy ukryte za okularami połówkami.

Przewrócił oczami i odwrócił się, po czym zniknął między drzewami, by nie musieć uczestniczyć w tej szopce.

***



Hermiona w napięciu spoglądała na dyrektora Hogwartu, który w zamyśleniu pocierał dłonią podbródek ukryty pod srebrną brodą. Zauważyła w jego wyrazie twarzy coś, co zinterpretowała, jako troskę, zmartwienie i dużo się nie pomyliła. Dodatkowo nerwowe, rzucane ukradkiem na starszego mężczyznę spojrzenia wszystkich innych członków Zakonu, przekonało ją, że coś poszło nie tak. Przegryzła wargę i poczuła, że wzbiera się w niej panika.

- Albusie – głos McGonagall przerwał ciszę. Kobieta położyła dłoń na ramieniu mężczyzny i z pocieszającym uśmiechem spojrzała mu w oczy.

- Minerwo… powiedz, że nadeszła zmiana planów – rzekł starzec ponownie spoglądając na niebo, na którym już kilka minut temu miał zobaczyć czerwony płomień, który miał wyczarować Severus jako znak. Błękit sklepienia jednak nie został niczym zaburzony.

- Jak to? – spytała nauczycielka z lekką trwogą w głosie.

- Obawiam się, że Severus ma kłopoty – spojrzał na kobietę, która zakryła usta dłonią. Hermiona, która słyszała każde słowo, zupełnie jak Ron i Harry, poczuła nagły przypływ paniki. Chłopiec Potterów przytrzymał ją i przytulił. Nie miała pojęcia, dlaczego tak zareagowała? Miała być na niego zła. Sama przecież powiedziała mu prosto w oczy, że nie zależy jej na tym, by był bezpieczny.

- Ale jak to? Albusie… wytłumacz nam, o co chodzi – panika narastała w głosie nauczycielki. Poszczególni członkowie Zakonu zaczynali zbliżać się do nich by niczego z tej wymiany zdań nie pominąć.

- Severus miał wywabić jak największą ilość Śmierciożerców z zamku, byśmy…

- Użyłeś go, jako przynęty? – Molly zasłoniła dłonią usta. Nie przepadała za Severusem, ale on ją szanował, więc odpłacała mu się tym samym. Tym bardziej nie mogła pojąc jak można było tak postąpić.

- Sam się zgodził Molly. Wiedział, jakie to niesie za sobą niebezpieczeństwo.

- Jest jeden, a my tu bezczynnie stoimy Albusie – warknął Moody, który już gotował się do walki.

- Nie mogłem pozwolić na duże straty w ludziach – mruknął Dumbledore i odwrócił wzrok od nieba by spojrzeć ponownie na każdego z osobna – To wojna, nie koncert życzeń – zacytował Severusa i zwrócił się do Lupina i Syriusza.

- Rozdzielcie się… atakujemy za – spojrzał na słońce – trzy minuty.

Mężczyźni kiwnęli głowami i każdy członek Zakonu wraz ze swoimi podopiecznymi udał się w inną część lasu.



***

Severus poczuł zimną ziemię, gdy padł jak długi na leśną ściółkę. Kurz, jaki uniósł się z podłoża, spowodował, że oczy zaszły mu łzami. Stracił widoczność. Splunął, aby pozbyć się piasku z ust. Drobinki minerału zazgrzytały między zębami, gdy mocno zacisnął szczękę, czując przeszywający ból w całym ciele.

- Do diabła z tobą – warknął i obrócił się na plecy, by po chwili spojrzeć w oczy pełne nienawiści.

- Właśnie się tam wybieram… - zdanie przepełnione kpiną zostało wycedzone przez wąskie i poharatane wargi.

- Powinieneś już tam gnić od dawna Avery. Nie wiem tylko, czemu Czarny Pan ciągle trzyma taką kanalię tak blisko siebie – splunął mu pod nogi i podniósł się z ziemi, wymierzając różdżkę w przeciwnika, który wyglądał na rozbawionego.

- Nie ja tu powinienem zostać ukarany Snape – ciepły oddech, jaki czarnowłosy mężczyzna poczuł na twarzy, spowodował, że zrobiło mu się niedobrze. Odepchnął Śmierciożercę, który szarpnął go za sobą.

- Puszczaj idioto – krzyknął, gdy obaj niczym opętani tarzali się po ziemi, próbując uzyskać nad drugim przewagę. Przez chwilę słowa te zawisły w powietrzu. Nie było słychać nic oprócz szumu szat i stłumionych przekleństw.

- Zdradziłeś swojego Pana – Avery wysyczał mu do ucha, a po chwili wylądował na ziemi, pod ciężarem Severusa, uśmiechając się jak obłąkany.

- Nikogo nie zdradziłem Avery – wycedził i przytknął różdżkę do gardła czarodzieja. – Od zawsze byłem wierny tylko jemu.

- Już nikt ci w to nie uwierzy – zaśmiał się i pokręcił głową, przestając się szamotać. Spojrzał na blade dłonie swojego dawnego przyjaciela, które trzymały go mocno za szatę by się nie wymsknął – takie bajeczki, możesz teraz wciskać komuś innemu…o wiem – zaśmiał się – Albusowi…

Salwa kolejnego śmiechu znów wypełniła umysł Mistrza Eliksirów. Poczuł się jak w Mungu tyle, że o ile przesiadywanie obok szpitalnego łóżka, nie grozi ci śmiercią, tu sytuacja mogła w każdej chwili ulec zmianie. Zbliżył swoje usta do ucha Śmierciożercy i szepnął.

- Nigdy nie zwątpiłem w Czarnego Pana… Po prostu czasem mam ochotę skopać wam tyłki, a należenie do Zakonu mi to umożliwiało. Ale teraz, gdy ani jedno, ani drugie nie może nade mną panować, pozwolisz, że dokończę naszą rozmowę za ciebie – warknął i jednym zwinnym ruchem uniósł mężczyznę ku górze i pchnął go z całej siły w kierunku pnia.

Chwilowo ogłuszony i zdezorientowany Avery, nie miał pojęcia, w co Snape z nim gra, jednak, gdy tylko oberwał czymś, co bólem przebijało Crucio, wszystko stało się jasne.

Płomienie zaczęły się mijać. Snopy iskier sypały się z końców różdżek. Szybkie ruchy nadgarstków, zacięte miny i skupienie, a przede wszystkim rządza mordu w oczach. Równo. Jeden z drugim. W jednej drużynie, a mimo to przeciwko sobie.

Severus poczuł jak coś, co dotąd tłumił w sobie wzbiera w nim na sile. Jego oczy, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe, pociemniały. Źrenice rozszerzyły się niczym u drapieżnika, a całe ciało pod komendę opętanego czarną magią umysłu, wirowało między drzewami, skutecznie unikając zaklęć przeciwnika. Zapomniał, po co, tu przyszedł. Zapomniał o tym, że zaledwie milę od pola walki, kroczyły oddziały Zakonu.

Teraz chciał tylko zabić.

Zrealizować fantazję swojej mrocznej części duszy.

- Avada Kedavra! – wrzasnął, a ciało w czarnej szacie osunęło się na ziemię. Niedane mu jednak było odpocząć. Zapomniany w walce, nawet nie zauważył, że zza murów zamku zaczęli wyłaniać się kolejni przeciwnicy. Umysł miał zbyt zamroczony. Adrenalina pompowała krew do serca z zawrotną szybkością.

Szum.

Sekunda.

Obrót.

Zaklęcie tarczy.

Zapanowała cisza. Postacie w maskach, przypominających czaszki zaczęli zaciskać okrąg wokół ciemnowłosego mężczyzny. Drwina, śmiech, przytłoczenie. Emocja. Wąskie wargi wykrzywiły się w krzywym uśmiechu, pełnym chorej satysfakcji.

Korzystając z zaskoczenia, zaatakował, jako pierwszy, wybijając pierwszy rząd bez problemu. Czuł furię, a gdy władała ona jego ciałem, mało, kto był się mu w stanie przeciwstawić. Pole walki rozświetliły promienie wypadające z oszałamiającą prędkością z różdżek przeciwników. Atakowany z wszelkich stron, był zmuszony nałożyć na siebie zaklęcie tarczy. Jednak jej utrzymanie zaczęło powoli go męczyć. Musiał jeszcze walczyć. Adrenalina zaczęła opadać.

Ruchy coraz bardziej ociężałe, zadowalały przeciwników, którzy wreszcie mogli przejść do kontrataku.

- Zabić zdrajcę!

- Zdychaj śmieciu!

- Nie jestem zdrajcą! – wrzasnął ostatkiem sił i w tym właśnie momencie tarcza zaczęła być bezużyteczna. Zbyt słaba by go ochronić. Czując krople potu spływające po czole wzdłuż haczykowatego nosa, rzucił się rozpaczliwie do ucieczki.

„ Nie jestem tchórzem”

***

Hermiona zacisnęła rękę na ramieniu Harrego, gdy usłyszała z oddali trzaski, zderzających się ze sobą promieni zaklęć i krzyki nienawiści.

- A więc tak brzmi wojna? – zapytała, czując jak jej głos drży. Potter skinął głową i spojrzał na Dumbledore’a, który zatrzymał się nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia i stał nieruchomo z głową wpatrzoną w niebo. Wszystkie pary oczu, zwróciły się w to samo miejsce.

Gryfonka westchnęła. Na granatowym niebie rozpościerał się majaczący w oddali dziwny znak. Skupiła wzrok bardziej na punkcie, który zaczął się powiększać, zajmując coraz więcej miejsca na sklepieniu.

- Czy to mroczny znak? – zapytał ktoś z tyłu.

- Idioto, mroczny znak jest zielony – odrzekł mu inny.

Brązowowłosa musiała przyznać temu komuś rację. Miraż na niebie mógł początkowo być uznany za symbol Voldemorta, jednak gdy zyskał większe rozmiary nie miała wątpliwości, że nie należał on do sił nieczystych. Uśmiechnęła się, czując ciepło na sercu.

Wielki, płonący jakby ogniem Feniks rozpościerał skrzydła między pojawiającymi się już gwiazdami. Symbol unosił dumnie głowę ku księżycu i machał skrzydłami wyniośle, jak król przestworzy. Wszyscy westchnęli z podziwu.

- To moi kochani.. – Albus odwrócił się do swoich wojowników – jest znak od Severusa. Teraz jesteśmy bezpieczniejsi.

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 26 „Marzenia są niebezpieczne: parzą niczym ogień i czasami potrafią spalić.” A. Golden

Dwie godziny później, Zakazany Las, dwie mile od Hogwartu.

Trzask łamanej gałązki spowodował, że Hermiona odruchowo ścisnęła ramię Rona, który syknął z bólu, gdy wbiła w niego paznokcie.

- Wybacz, moje nerwy są w strzępkach – rzekła przepraszająco.

- Nie tylko twoje – przełknął ślinę i spojrzał na dziewczynę, która nerwowo ściskała w dłoni różdżkę – Będzie dobrze.

- Och Ron oby – mruknęła. – Ciągle powtarzam zaklęcia w głowie, zaczynam się gubić…

- Hermiono – wziął jej dłoń i uścisnął lekko – jesteś geniuszem z zaklęć. Przestań się tylko denerwować, a wszystko pójdzie dobrze – uśmiechnął się pocieszająco, a dziewczynie zrobiło się cieplej na sercu.

- Dziękuje Ron – odwzajemniła uśmiech.

- Gdy to wszystko się skończy zabiorę cię na piwo kremowe do Hogsmeade – rzekł, próbując uchwycić jej spojrzenie, które błądziło po okolicy w poszukiwaniu czegoś, na czym mogłoby się zatrzymać – Co ty na to?

- Piwo kremowe? Jasne – skinęła głową. – Oby tylko było gdzie je pić.

- Harry jest po naszej stronie, więc nie ma się, czym martwić. Jako jedyny jak na razie stoczył walkę z Sam-Wiesz-Kim i to kilka razy – rzekł Weasley twardo przekonany o zdolnościach i wygranej swojego przyjaciela. Hermiona zatrzymała wzrok na Harrym, który rozmawiał z Moodym, niezbyt przekonana słowami rudzielca.

- Ron, Harry nie jest jedynym, który stał twarzą w twarz z Voldemortem – pozwoliła sobie zauważyć.

- Ale to on jest Wybrańcem – upierał się chłopak.

- Tak, ale na jego sukces składało się wielu ludzi i gdyby nie oni Harry’ego mogłoby nie być dziś z nami.

Weasley zmarszczył brwi.

- Gadasz jak Snape – zaśmiał się po chwili. – On też nie wierzy w wyjątkowość Harrego.

- Bo może ma racje – dodała cicho, na co chłopak wybuchnął, zwracając na siebie uwagę zebranych. Nawet samego Dumbledore’a.

- Co?!

- Ron uspokój się – poprosiła, widząc, że wzbudzają zbyt duże zainteresowanie. – Ja nie miałam niczego złego na myśli tylko po prostu…

- Twierdzisz, że Harry jest idiotą? – Zacietrzewił się rudzielec. Hermiona odsunęła się od niego lekko, nie poznając go. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.

- Proszę, uspokój się. Ponoszą cię emocje – błagała, gdyż coraz więcej osób odwracało głowy w ich stronę. Weasley pokręcił głową i zacisnął mocniej szczęki.

- Za to ty – wskazał Hermionę palcem. – Powinnaś…

- Potraktować cię najgorszą klątwą, jaką zna? – drwiący, zimny głos doszedł do nich zza ich pleców. Jak na sygnał, równocześnie odwrócili się w stronę skąd dochodził.

- Ja… - zaczął Ron, ale Snape nie miał ochoty słuchać jego głupich tłumaczeń.

- Zamknij usta Weasley, bo wyglądasz na gorszego idiotę niż zwykle – mruknął i przez chwilę przyglądał się dziewczynie, po czym przeniósł wzrok na rudzielca – Doskonale wiem, że skoczyłbyś za Potterem w paszczę smoka, co oczywiście jest dziecinne…

- Ale…

- Nie przerywaj mi, Weasley! – warknął zirytowany Severus i wlepił w chłopaka swoje puste spojrzenie – Nikt z tu zebranych nie ma ochoty wysłuchiwać tych bałwochwalczych bzdur, więc jeśli nie chcesz, żebym osobiście zajął się twoim uciszeniem, co zrobiłbym z wielką przyjemnością, radzę ci zamilknąć i posłusznie oddalić się do swoich równie inteligentnych jak ty braci – prawie, że wypluł ostatnie słowa, po czym skinął w kierunku rodziny Weasleyów.

- Przepraszam profesorze – mruknął zawstydzony Ronald i powlókł się we wskazanym kierunku. Hermiona chrząknęła i skinęła głową w podzięce. Snape tylko prychnął i ruszył w swoją stronę. Zdezorientowana Gryfonka poszła za nim.

- Granger, minus dziesięć punktów za śledzenie nauczyciela – mruknął zirytowany, gdy poczłapała za nim na sam skraj lasu.

- Nawet w takim momencie musisz?! – zapytała z niedowierzaniem.

- Nie tym tonem, nie przez „ ty” i tak.. Muszę– warknął i wyciągnął z kieszeni różdżkę. – Moment jak każdy inny. Wracaj na swoje stanowisko, bo za chwilę ruszamy do ataku.

- Żadne „ Bądź ostrożna” albo „ uważaj na siebie”?

- Granger czy ktoś kiedyś zakleił ci usta mugolską taśmą klejącą? – szepnął z niedowierzaniem zirytowany jej gadulstwem. Wiedział, że ponoszą ją nerwy, że jest podekscytowana, a zarazem przestraszona. Znał to uczucie, aż zbyt dobrze. Ale mimo to nie miał ochoty grać troskliwego. O nie. Prędzej go piekło pochłonie.

- Przepraszam profesorze. Stresuję się, a gdy się stresuję za dużo gadam.

- Uważaj, bo się przejmę– przewrócił oczami i przejechał palcem po różdżce.

- Ja się przejmuje.

Prawie jęknął z irytacji, gdy ponownie się odezwała. Potrzebował ciszy by się skupić, a nie wysłuchiwać jej jazgotania. Od tego był cholerny Dumbledore, a nie on. Spojrzał na nią, a jego twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji.

- Zapewne pożałuję, ale zapytam – westchnął teatralnie. – Czym?

- Tym, czy wszystko będzie z tobą w porządku. Boję się, że Voldemort – Severus wzdrygnął się na dźwięk tego imienia – będzie chciał cię ukarać za zdradę.

- Granger, trzymaj nos w swoich sprawach, a wszystko pójdzie tak jak trzeba – warknął. – Nie potrzebuję twojej litości, ani tych idiotycznych słówek, o tym jak bardzo się o mnie martwisz. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele zarozumiała kretynko.

- Kretynko? – szepnęła z niedowierzaniem. Łzy samoistnie napłynęły jej do oczu.

- Cokolwiek sobie ubzdurałaś w tej swojej główce nijak ma się do rzeczywistości, więc raczej skup się na walce, a nie na swoich sercowych sprawach, bo dzięki tym pierwszym możesz przeżyć, a te drugie nie są ci jak na razie potrzebne.

Poczuł, że przesadził, ale to w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Musiał ją zdenerwować. Musiał jej pokazać, że musi sobie radzić sama, że musi być samodzielna. Uznał to w pewnym sensie za przygotowanie do tego, co może ją spotkać jak coś pójdzie nie tak. Jeśli zostanie sama, będzie musiała się jakoś trzymać. Widział jak jej oczy zachodzą łzami, jak zaciska szczęki byle nie wybuchnąć płaczem i właśnie zdał sobie sprawę, że ta przemądrzała Gryfonka naprawdę się w nim zakochała. Mimo to odciął od siebie wszystkie ludzkie odruchy i tylko obserwował ją beznamiętnym wzrokiem. Obserwował jak ją krzywdzi.

- Jak śmiesz. Ty! Ty… - szturchnęła go palcem w klatkę piersiową. – Ty dupku! Jak możesz bawić się tak uczuciami innych ludzi!

- Tak samo jak ty, jak Dumbledore, Potter i jak każdy inny hipokryta – warknął. – Nie udawaj, że nagle cię obchodzę, bo to aż cuchnie sztucznością – podszedł bliżej i wysyczał. – Zabierz stąd tą szopę kłaków i zajmij swoje stanowisko.

- Jesteś cholernym dupkiem Severusie Snape! – krzyknęła. – Byłam jedynym uczniem, który cię tolerował. Głupia się w tobie zakochałam, myśląc, że będę dla ciebie wyjątkowa, a ty potraktowałeś mnie jak jakiegoś śmiecia!

- Nigdy nie powiedziałem, że odwzajemniam twoje uczucie Granger – warknął. – Za dużo sobie wyśniłaś.

- Ale mnie pocałowałeś! – pozwoliła płynąć łzom. Snape miał już tego dość.

- Zajmij swoje stanowisko – powtórzył beznamiętnym tonem.

- Nienawidzę cię. Już wcale nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie. Może przynajmniej będę spokojna, że już nikt więcej mnie tak nie potraktuje.

- Zajmij swoje stanowisko.

Dziewczyna jeszcze raz obrzuciła go pełnym bólu, oskarżycielskim wzrokiem i wbiegła między drzewa, pozostawiając mężczyznę samego. Czarnooki czarodziej ucisnął nasadę nosa i zamknął oczy, by uspokoić emocje, które w nim buzowały. Popełnił błąd. To nie był dobry czas na zaczynanie czegoś, co bez skrupułów mógł nazwać romansem. Powinien być teraz skupiony, a nie rozproszony przez wrzaski małolaty. Spojrzał na Hogwart, który mienił się w blasku słońca i przeniósł ciężar na prawą nogę, po czym oparł się o drzewo. Nie chciał, żeby tak to się skończyło. Nie chciał się kłócić, ale właśnie dziś rano uzmysłowił sobie, że ta ich relacja nie miała najmniejszego sensu. Owszem… pocałował ją, ale równie dobrze mógł potraktować to, jako impuls, a nie poważne uczucie. Ale czy tak było naprawdę?

Przypomniał sobie rozmowę z Laurencją. Doskonale pamiętał, że mówiąc wtedy o miłości myślał o tej zarozumiałej Gryfonce, co gdy była w pobliżu wydawało się uzasadnione. Natomiast, gdy gdzieś znikała, zauważał wiele luk i niestosowności w uczuciu, które do niej żywił.

Uderzył pięścią w pień drzewa. Zranił ją specjalnie. Nie chciał, aby przywiązała się do niego jeszcze bardziej niż teraz. Musiała go znienawidzić. Musiała myśleć o sobie, jeśli będzie chciała przeżyć tę wojnę. Nie da rady ciągle jej pilnować, choćby nie wiadomo jak bardzo się starał. Oczywiście przyrzekł sobie, że dołoży wszelkich starań ażeby była bezpieczna, ale obawiał się, że to może nie wystarczyć. Dziewczyna musi być zdeterminowana i gotowa do walki, a nic bardziej się do tego nie przyczynia jak nienawiść buzująca w żyłach.

- Kiedyś mi za to podziękujesz – mruknął.

- Z pewnością Severusie – głos, spowodował, że mężczyzna podskoczył z zaskoczenia, które momentalnie zniknęło, gdy zza drzew wyłonił się Dumbledore.

- Niech cię szlag Dumbledore – warknął Snape, powstrzymując drżenie rąk. – Czy wyście już wszyscy poupadali na głowy, czy w dzisiejszym świecie siedzenie w krzakach stało się modne? – zakpił i wyprostował się niczym struna, gdy starszy czarodziej podszedł do niego bliżej.

- Nerwowy jak zwykle. Zdziwiłbym się gdybyś zareagował inaczej. Czyli mogę uznać, że wszystko w porządku? – badawczo przyjrzał się podwładnemu.

- Durne pytanie Albusie, jak na kogoś z twoją inteligencją – mruknął.

- A więc jednak panna Granger dała ci w kość? – zapytał, a w jego oczach zamigotały wesołe płomyczki. Wysoki mężczyzna uniósł brew i pokręcił głową.

- Wojna idzie Dumbledore, nie czas na takie głupoty jak miłość czy cokolwiek innego! Nie chcę jej rozczarowania i …. – zatrzymał słowotok i zacisnął dłonie w pięści. – Znowu to robisz..

- Ależ, co takiego Severusie? – zapytał niewinnie dyrektor.

- Stosujesz na mnie te swoje idiotyczne triki, by wyciągnąć informacje, których nie powinny usłyszeć twoje uszy. Nic więcej nie powiem stary kombinatorze – odwrócił się plecami do starszego czarodzieja, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

- Uznam to, jako komplement…

- A uznaj to za co sobie tylko chcesz - wzruszył ramionami.

- Panna Granger myśli, że jej nie szanujesz.

- Nie ważne, co o tym myśli – odwrócił się do Albusa. – Ważne jest to, czemu naprawdę to służy. Może sobie gdybać do końca wojny.

- Czemu ją od siebie odpychasz?

- Ile bierzesz za wizytę Dumbledore – zakpił. – Brak tu tylko kozetki, więc zapewne twój interes się dopiero rozkręca.

Albus zachichotał i pogładził dłonią swoją brodę. Drzewa kołysały się na wietrze szumiąc lekko, wypełniając ciszę.

- Jesteś pierwszym pacjentem. O ile wiem, bardzo trudnym przypadkiem.

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo – prychnął i spojrzał na swojego szefa, który od dawna już przestał nim być. Zaczął go traktować bardziej jak mentora i choć miał czasami ochotę wypchać mu usta dropsami, ażeby się udusił, musiał przed sobą przyznać, że cenił rady i obecność Dumbledore’a jak nikogo innego.

- Odpychasz od siebie to, co jest bardzo oczywiste Severusie. To, że jesteś z nią niejako związany – uniósł palce ku górze, widząc, że mężczyzna już chce coś powiedzieć – i nie zaprzeczaj, bo nawet stary ślepiec jak ja, widzi jak na nią patrzysz. Możesz to od siebie odsuwać, zakopać gdzieś w ziemi, wrzucić do Myśloodsiewni, ale to na nic. Prędzej czy później znów cię dopadnie, ale tym razem będzie silniejsze.

- Mam zanotować? – zakpił i ściągnął pelerynę, po czym szybkim ruchem różdżki spowodował, że zapłonęła, a ogień powoli zaczął trawić materiał. Przez chwilę obaj patrzyli jak płachta czarnego jedwabiu zaczyna coraz bardziej się kurczyć i rozsypywać w drobny popiół. –Marzenia parzą jak ogień i potrafią spalić – zacytował i zwinnym ruchem nadgarstka zakończył czar. - Potrafię się ich wyrzec i wiem, że to będzie jedyna słuszna decyzja w moim życiu.

Schował różdżkę i zerknął na słońce.

- Już czas Severusie… musimy zacząć walkę – oznajmił smutno Albus, zatroskany o życie wewnętrzne czarnookiego czarodzieja – Jesteś pewny, że nie chcesz jej jeszcze czegoś przekazać?

- Nie – uciął krótko. – Odgrodziłem ją od siebie. Teraz będzie bezpieczna.
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock