wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 25 „Zaakceptować to, co nieuniknione, nie jest poddaniem.” Ann Aguirre

Molly poczuła chłodny powiew wiatru na twarzy. Otworzyła oczy, a jej wzrok od razu padł na męża, który spokojnie spał u jej boku. Uśmiechnęła się i pogładziła go po szorstkim policzku. Kolejny zimny podmuch, porannego powietrza, spowodował, że nakryła się szczelniej kołdrą. Spojrzała w kierunku okna, którego firany lekko falowały. Gęsta mgła uniemożliwiała ujrzenie czegokolwiek innego poza czubkami wysokich drzew.

- Dziś być może w końcu przestaniemy się bać – szepnęła, przenosząc wzrok na Artura, który pogrążony był w śnie.

***

Albus Dumbledore w zamyśleniu przeczesywał dłonią swoją długą, szorstką, śnieżnobiałą brodę. Nie miał nawet bladego pojęcia, że od ponad dwudziestu minut zamiast spać, gapi się w okno w kierunku, w którym, gdzieś za tymi lasami znajdował się Hogwart. Powinien przekręcać się dopiero na drugi bok, by oszczędzić jak najwięcej sił, ale nadzwyczajnie w świecie się bał. Prowadził ludzi na wojnę, wiedząc doskonale, jakie mogą ponieść straty. Był w pozycji patowej. Westchnął ciężko i otarł dłonią czoło, na którym widniało wiele zmarszczek, po czym zwrócił się do Faweksa:

- Dziś, mój drogi, będziemy musieli poświecić zbyt wiele.

***

Artur wyczuł niepokój żony, więc udawał, że śpi. Wyczuł jej ciepłą, delikatną, ale i spracowaną dłoń na swoim policzku, ale nawet nie drgnął. Bał się, że gdy tylko otworzy oczy, będąc z nią sam na sam, wywiąże się rozmowa, której nie zniesie. Podczas, której się rozklei. Zacisnął mocniej powieki i spróbował odwieźć od siebie świadomość, tego, co nieuniknione. Jednak to nie było możliwe. Dręczony przez wszelakie wizje, po wielu próbach ponownego zaśnięcia otworzył oczy natrafiając od razu na tęczówki swej małżonki.

- Arturze obudziłam cię?

- Ależ nie. Chyba jak każdy w tym miejscu, nie mogę spać – westchnął i objął Molly. – Dziś raczej nikt spokojnie już nie śpi.

***

Minerwa trzęsącymi dłońmi upinała włosy w ciasny kok, by elegancko zmieścił się pod kapeluszem. Spinka, co chwila wypadała jej z rąk. Kosmyki niesfornie nie chciały się jej podporządkować, a to wszystko przez nerwy, które tego ranka wręcz rozszarpywały ją od środka. Jej wąskie, ściśnięte usta, były dziś jeszcze węższe i jbardziej ściśnięte, a surowy wyraz twarzy, jeszcze surowszy. To wszystko by zatuszować stres. Niepotrzebnie. Oczy zdradzały wszystko. Widać w nich było niepokój. Odzwierciedlały jej emocje niczym lustro. Gdy uporała się z fryzurą, wygładziła szatę i skinęła do swojego odbicia.

- Byle tylko Merlin miał nas w swojej opiece.

*** 

Harry nieprzytomnie wpatrywał się w sufit, wsłuchując się w nerwowe postukiwanie stopy Rona o brzeg szafki, co o dziwo nie zirytowało go do tej pory. Nie było czasu na kłótnie o byle głupoty. Przetarł oczy i założył na czubek nosa swoje okulary, by lepiej ujrzeć płaty odchodzącej zielonej farby ze ścian. Mógłby to naprawić jednym zaklęciem, ale czy miało to już znaczenie? Pokręcił głową i przewrócił się na lewy bok, by widzieć przyjaciela, który tak samo jak on przeżywał to, co miało dziś nastąpić. Może nawet i bardziej. Nagle poczuł paraliżujący ból blizny. Zacisnął mocno dłonie na pościeli, a jego ciało oblał zimny pot. Wszystko zniknęło w ułamku sekundy. Ron nawet tego nie zauważył, był zbyt pochłonięty własnymi zmartwieniami.

***

Ginny przyjrzała się bliżej swojej różdżce. Ostrożnie przejechała palcem po kawałku drewienka, w którym drzemała wielka moc. Nie wyczuła żadnej nierówności. Uniosła przedmiot na wysokość swoich oczu, skupiła na nim całą swoją uwagę. Wydało jej się dziwne, że od tej mało imponującej, przynajmniej z wyglądu zewnętrznego, rzeczy ma zależeć życie jej i innych. Westchnęła ze zrezygnowania i odłożyła różdżkę na szafkę obok łóżka, po czym wygramoliła się z niego i z nerwowym bólem brzucha poczłapała do łazienki.

***

Puchaty kot przemknął przez korytarz w kierunku schodów, prowadzących na wyższe piętra. Poruszał się niczym drapieżnik… cicho i niezauważalnie. Sierść jeżyła się na grzbiecie zwierzęcia ilekroć, usłyszał jakikolwiek dźwięk. Dało się wyczuć w jego zachowaniu coś dziwnego. Napięcie, emocje, coś na kształt zdenerwowania. Zwierzę zatrzymało się u szczytu schodów, by znów stać się człowiekiem. Laurencja dumnie przemaszerowała na szczyt wieży, skąd miała doskonały widok na las. Usiadła na murku i opanowując drżenie rąk oraz zbyt szybkie bicie serca uniosła oczy ku niebu, chcąc ujrzeć, choć przez chwilę, wśród tych szarych chmur, choć odrobinkę słońca.

***

Hermiona po raz kolejny przewróciła się na drugi bok, zaplątując się tym samym w kołdrę. Nie mogła spać. Ba, całą noc przeleżała z otwartymi oczami próbując opanować burzę myśli w swojej głowie, która nie pozwalała jej zmrużyć oka ani na chwilkę. Jej myśli przeskakiwały między wojną, a Severusem. I o ile te dotyczące mężczyzny były przyjemne i powodowały uśmiech na jej twarzy, te pierwsze szybko niszczyły jej humor. Otarła dłonią spocone czoło i wyplątała się z sideł kołdry. Wczoraj tyle rzeczy się zmieniło, że aż nie mogła w to uwierzyć. Wszystko było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Zwłaszcza to, co zaszło wieczorem między nią, a Mistrzem Eliksirów. Dalej nie miała pojęcia, co o tym sądzić i o ile wczoraj była zadowolona z całego zajścia, noc sprawiła, że wiele przemyślała i nie wszystko było już tak jasne jak wtedy. Obawiała się, że ich stosunki powrócą do normalnego stanu. Bała się, że znów będzie ją traktował jak gówniarę, sarkastycznie i z wyższością. Z drugiej strony przecież to w nim lubiła. Tą pewność siebie, ironiczność jego każdej wypowiedzi, cyniczny uśmiech i spokój. Brak jakichkolwiek emocji na jego twarzy. Nie chciała, aby stał się kimś innym, bo straciłby to, co ją tak do niego przyciągało. Zwlokła się z łóżka, przebrała się w wygodne ciuchy i pełna niepokoju zeszła na dół Kwatery.

***

Severus dotknął pierścienia, a przez jego ciało przeszedł dreszcz. Zielony smok błysnął niebezpiecznie. Dzisiejszej nocy znów dręczył go koszmar Salazara. Zmarszczył brwi i przeszedł na drugą stronę pokoju, co wymagało od niego dwóch kroków, po czym zasunął zasłony, by nie musieć patrzeć na ten nędzny krajobraz. Sięgnął po surdut i założył go na siebie starannie dopinając każdy guzik. Pogładził materiał ręką i w szybkim tempie zszedł na dół, gdzie zebrało się już sporo osób. Westchnął z irytacją, widząc ten strach na twarzy każdego z osobna. Zacisnął pięści i przeszedł przez tłum w stronę Dumbledore’a, który stał na końcu sali, rozmawiając o czymś z Minerwą.

- O witaj Severusie, jak minęła ci noc? – spytał starzec, psując czarnookiemu czarodziejowi tym samym cały dzień.

- Byłoby świetnie, gdyby nie banda idiotów, którzy chodzili w tę i z powrotem przez całą noc – mruknął i z beznamiętnym wyrazem na twarzy powiódł wzrokiem po zebranych, którzy nerwowo przytupywali, rozglądali się w około, niczym spłoszona zwierzyna.

- Przed tak wielkim dniem nic dziwnego w tym, że niektórych poniosły emocje. Ciemność wyprawia z naszym umysłem dziwne rzeczy. W nocy wszystko wydaje się być straszniejsze, a najbardziej to, czego się boimy.

- Przed tak wielkim dniem, wszyscy powinni być wyspani i wypoczęci, a nie ledwo żywi – warknął. – Narażają innych na niebezpieczeństwo. Brak im trzeźwości umysłu i…

- Stają przed taką sytuacją po raz pierwszy Severusie – rzekł pogodnie Albus, spoglądając na swojego podwładnego, który tylko przewrócił oczami i mruknął coś pod nosem.

- Tym bardziej powinni być wypoczęci – odwrócił się plecami do zebranych i zniżył głos. – Wiesz, jakie mamy szanse z tą bandą zombie?

- Wystarczające by wygrać…

- A w krasnoludki też wierzysz?– prychnął i pociągnął Albusa na stronę – To nie jest zabawa i choć dałbym wszystko byle nie widzieć ich gęb po raz kolejny w moim życiu, nie mam zamiaru patrzeć jak umierają z rąk Śmierciożerców!

- Jesteś pesymistą Severusie?

- Wolę określenie „ lepiej doinformowany optymista”– uśmiechnął się ironicznie. – A z moich informacji, które pozwoliłem sobie zebrać, wynika, że wszyscy zebrani w tym cholernym miejscu pójdą na pierwszy ogień choćbyś nie wiem jak bardzo się starałby ich uratować.

Pogodny wyraz twarzy Albusa Dumbledore’a gdzieś się ulotnił. Smutek zastąpił jego miejsce. Błękitne tęczówki poszarzały, a iskierki radości, które zazwyczaj tańczyły w jego oczach, zaczęły powoli gasnąć.

- Masz rację Severusie, jednak, co nam pozostało?

Mistrz Eliksirów mocniej zacisnął szczęki, dając za wygraną.

- Będę robił to, co zwykle – rzekł oddalając się.

- Co takiego chłopcze?

- Chronił tych kretynów – mruknął i opuścił salę.

***

- Granger, myślałem, że choć ty miałaś na tyle rozumu, by przespać całą noc – warknął, gdy dołączyła do niego przed Kwaterą, gdzie mieli się zebrać by wysłuchać rozkazów i podzielić się na grupy.

- Wybacz, ale nie jestem wojowniczką z doświadczeniem – mruknęła.

- Nie pamiętam, abyśmy przeszli na „ty” – uniósł jedną brew i spojrzał na nią.

- Bo nie przeszliśmy… myślałam tylko, że skoro…

- To źle myślałaś – podniósł się z ławki, by rozprostować kości. Hermiona skuliła się na ławce i owinęła szczelniej czerwonym swetrem, który dostała na któreś święta od mamy Rona. Dupek z lochów powrócił.

- Czemu taki jesteś? – spytała, obserwując jak ciało mężczyzny spina się po usłyszeniu tych słów.

- Granger to nie cholerny melodramat, żebyśmy prowadzili rozmowy o własnych osobowościach i opowiadali sobie nawzajem ckliwe historyjki – wycedził. – Nie zniżajmy się do tego poziomu.

- My? – zapytała zaskoczona.

- Przejęzyczenie– mruknął i sprawdził czy jego różdżka znajduje się we właściwym miejscu.

- Uważasz, że jestem inteligentna? – zapytała, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Czarodziej przewrócił oczami.

- Doszukujesz się.

- Nie… właśnie, że nie – wstała z ławki z wyrazem triumfu na twarzy. – Gdybyś tak nie uważał nie powiedziałbyś, żebym nie zniżała się do niższego poziomu, bo przecież to byłoby niemożliwe – uniosła palec ku górze. – Więc, uważasz, że jestem mądra – prawie, aż pisnęła z radości nad tym, co wydedukowała. Severus pokręcił głową.

- Świetnie Granger, dedukcja godna samej Minerwy, a teraz, gdy już skończyłaś zachwycać się nad swoim ulotnym zapewne geniuszem idź naciesz się czasem ze swoją Dwójcą Świętą.

Dziewczyna spochmurniała.

- Mogę ich już nie zobaczyć.. – rzekła smutno, na co Snape prychnął.

- Nie liczyłbym na to. Potter swoją głupotę nadrabia szczęściem, a Weasley… - machnął ręką – to Weasley, a ich świat nie potrafi się pozbyć – skrzyżował dłonie na piersiach i przyjrzał się jej uważnie – Zresztą zaświaty mnie nienawidzą. Będą chcieli bym do końca swojego życia istniał ze świadomością, że gdzieś niedaleko mieszka Potter i Weasley.

Gryfonka roześmiała się przez łzy, a przez twarz mężczyzny przebiegł cień smutku.

- Uciekaj już stąd – skinął głową w kierunku kwatery. – Chce zostać sam.

Hermiona powoli skinęła głową i odeszła w stronę budynku. Zanim jednak pchnęła drzwi, odwróciła się za siebie i jeszcze raz przyjrzała się dokładnie samotnej, smukłej postaci, ubranej w czerń, która wpatrywała się wprost przed siebie, nie zważając na to, co działo się dookoła. Uśmiechnęła się smutno i pchnęła drzwi, a gwar rozmów i podniecenia przed bitwą, otulił ją niczym kołderka.

czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 24 „A teraz powiem ci jedną rzecz: ludzie sami nie zmieniają się nigdy. Ludzi zmienia życie.” M. Hłasko

Hermiona z ulgą wstała z łóżka. Zerknęła przez okno na Zakazany Las, który jak zwykle o tej porze krył się za gęstą mgłą, ukazując światu jedynie czubki wysokich drzew. Gryfonka przeciągnęła się i podreptała do łazienki, gdzie doprowadziła się do ładu. Czesząc grzebieniem, swoje niesforne włosy, uważnie się sobie przyglądała. Z tęsknotą musiała przyznać, że nie była już tą samą małą dziewczynką, która przybyła kilka lat temu do Hogwartu głodna wiedzy i nauki wszystkiego, co tylko było możliwe. Owszem, nadal pragnęła wiedzieć więcej niż jej rówieśnicy, ale zapał, radość i dziecięca naiwność, już dawno wyparowały. Westchnęła i sięgnęła po tusz, by nadać swojemu wyglądowi troszkę więcej kobiecości. Nie zależało jej na zainteresowaniu płci przeciwnej. Robiła to wyłącznie dla siebie. Lekki makijaż sprawiał, że czuła się pewniej w towarzystwie innych osób. Mogła nim zakryć swoje wady. Mimo że Ginny wielokrotnie powtarzała jej, że nie ma się, czym przejmować, gdyż jest piękna. Odnosiła się do tego sceptycznie. Nie żeby nie wierzyła w swoją urodę, ale bez przesady. Żadna pięknością nie była. Westchnęła ciężko i odeszła od lustra, by dołączyć do swoich przyjaciół w kuchni, skąd od paru minut dobiegały już podniesione rozmowy i stukanie sztućców o porcelanowe talerze.

Powoli zeszła na dół skrzypiącymi schodami. Zatrzymała się na ostatnim z nich i spojrzała na wielki stół. Zgromadzili się przy nim wszyscy ocalali z Hogwartu i członkowie Zakonu. Uśmiechnęła się lekko na ten widok. Na żadnej z twarzy nie zauważyła ani grama troski czy też smutku. Zajęci rozmowami zapomnieli o tym, co działo się poza tym bezpiecznym miejscem. Pogrążyli się w zapomnieniu by, choć na chwilę odgrodzić swoje umysłu od złych i spędzających sen z powiek wydarzeń. Rodzinnej atmosferze poddał się nawet sam Moody, który w złośliwościach i samotniczym trybie życia znajdował się na drugim miejscu tuż po Mistrzu Eliksirów. Teraz sam radośnie postukiwał w podłogę swoją drewnianą nogą w rytm wymyślonej przez siebie melodii.

Dziewczyna poczuła łzy, które leniwie spełzały jej z policzka ku szyi. Otarła je szybko, by nikt ich nie ujrzał. Jednak bystre oko Molly nie dało się oszukać. Przeprosiła Arthura, z którym żywo dyskutowała o mugolskich wynalazkach i ruszyła w stronę Gryfonki.

- Cud, że tylu udało się uratować prawda? - zapytała Hermiona, próbując powstrzymać drżenie głosu. Pani Weasley kiwnęła głową i położyła dłoń na ramieniu dziewczyny.

- Co cię martwi skarbie? - zapytała z troską, spoglądając w brązowe oczy.

- Nic Molly... wszystko jest w porządku, naprawdę - rzekła oszukując samą siebie. Nic nie było w porządku. Patrząc na ludzi zgromadzonych przy zwyczajnym śniadaniu i widząc ich szczęśliwe twarze, dotarło do niej, że już niedługo może ich zabraknąć. Już niedługo może jej zabraknąć. Mama Rona przytuliła ją do siebie niczym córkę.

- Nie zamartwiaj się Hermiono. Nie możemy ciągle żyć bojąc się tego, co przyniesie nam przyszłość.

- Wiem, ale to silniejsze ode mnie - uścisnęła mocno panią Weasley i zapłakała mocząc łzami jej żółty sweter, który zapewne zrobiła samodzielnie na drutach.

- Oj... Kochanie... no już cichutko - ciepła dłoń gładziła Hermionę po głowie, powolutku uspokajając dziewczynę. - Mamy po swojej stronie wielu wspaniałych czarodziejów. Pomogą nam walczyć i pomniejszyć straty w ludziach - rzekła Molly spoglądając na Gryfonkę, niczym matka, na swoją jedyną pociechę.

- Przepraszam, jestem okropną beksą - rzekła i otarła łzy, biorąc się w garść. - Powinnam się trzymać, a nie ryczeć jak bóbr... Co by powiedział profesor Snape...

- Że jesteś idiotką - rzekł niski głos tuż obok. Obie panie podskoczyły, spoglądając w stronę drzwi wejściowych. Stał w nich wysoki, czarnooki mężczyzna, spoglądając na nie ironicznie swoim przewiercającym na wylot spojrzeniem - Z pewnością potem by pomyślał, że to niezwykłe w dzisiejszych czasach nie wstydzić się pokazywania emocji - kącik jego ust nieznacznie drgnął. - Ale ty byś się nigdy o tym nie dowiedziała - odpiął pelerynę i zawiesił ją na wieszaku, by nie krępowała jego ruchów. Wbrew teoriom i plotkom, jakie krążyły między uczniami, nie lubił w niej chodzić. Była zbyt ciężka i plątała się we wszystko. - Molly zaparzysz mi herbaty? - rzekł z szacunkiem i ruszył w kierunku stołu, nie zważając na otwarte usta Hermiony i matki Rona, które zdziwione jego zachowaniem w dalszym ciągu nie potrafiły otrząsnąć się z szoku. - Molly..

- Już, już - kobieta uśmiechnęła się lekko i spojrzała w stronę Dumbledore’a, który tylko uśmiechnął się przyjaźnie, najwidoczniej zadowolony odmianą swojego podwładnego. Hermiona ruszyła za nią i zajęła miejsce między Ronem, a Harrym ,którzy jak zwykle dyskutowali o sporcie, co mało ją interesowało. Uważnie śledziła ruchy czarnookiego czarodzieja. To jak trzymał głowę wysoko w górze, patrząc na wszystkich z lekką pogardą. Jak z zachwycającą elegancją jego palce badały żłobienia na rączce łyżeczki, którą podała mu wraz z filiżanką pełną ciepłego napoju Molly. Było w nim coś pociągającego. Coś, co nie pozwalało jej oderwać od niego wzroku.

Tymczasem Severus przysunął bardziej swoje krzesło w kierunku Dumbledore’a by porozmawiać z nim o pierścieniu, który ciągle tkwił na jego palcu. Nie żeby się bał, ale uznał, że starzec powinien jednak się o tym dowiedzieć. Gdyby coś poszło nie tak...

- Coś chcesz mi powiedzieć Severusie? - spytał Albus próbując kawałek ciasta, które spoczywało przed nim na talerzyku - mmm.. pycha... powinieneś spróbować. Jesteś strasznie chudy, jak będziesz walczyć z tak małą ilością energii?

- Nie będę dyskutował z tobą na temat mojej wagi - prychnął i skrzywił się na widok okruchów na brodzie mężczyzny.

- Nie?

- Nie... weź je strąć - mruknął i pokręcił głową spoglądając w sufit. - Nie umiesz nawet porządnie jeść.

- Severusie, coś cię ugryzło? - zaśmiał się starszy mężczyzna i oczyścił swoją brodę z okruszków.

- Yhm... Wredna, upierdliwa mucha.. Dumbledorus pospolitus - warknął i upił łyk herbaty.

- Nowy gatunek? - podjął zabawę Albus, by troszkę rozluźnić swojego przyjaciela, co jednak przynosiło odwrotny skutek.

- Stary... już na wymarciu - rzekł głosem pełnym jadu, co tylko jeszcze bardziej rozbawiło dyrektora Hogwartu.

- Twoje poczucie humoru...

- Zawsze cię wkurzało? - zapytał z nadzieją w głosie czarnooki czarodziej.

- Nieee... raczej bawiło.

Severus przewrócił oczami.

- Jesteś starym dziwakiem Dumbledore - prychnął.

- Więc pasujemy do siebie...

Mistrz Eliksirów posłał mu mordercze spojrzenie.

- Czemu w ogóle kontynuuję tę rozmowę? - mruknął i ugryzł kawałek kanapki, którą przywołał do siebie z końca stołu.

- Nie denerwuj się chłopcze - mężczyzna poklepał go po plechach. - Więc o czym chciałeś ze mną porozmawiać ?

Czarodziej dokończył kanapkę i dopiero wtedy się odezwał. Najpierw jednak wodząc wzrokiem po osobach blisko siedzących, by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje. Gdy już to uczynił zwrócił się do Albusa szeptem.

- Mój pierścień... nie mogę go zdjąć - rzekł i spojrzał na starszego mężczyznę, który wcale nie wyglądał na przejętego. No cóż. Czego się mógł spodziewać. Już miał wstać od stołu, gdy żylasta dłoń na ramieniu, go zatrzymała.

- Wiem. Nikt nie może go ściągnąć... Minerwa, Flitwick ani Pomona. Pierścienie stracą swoją moc dopiero, gdy wykorzystasz z nich moc w słusznej sprawie. Nie wcześniej i nie później.

Świetnie, a więc teraz przyjdzie mu czekać aż ta cała hołota zorganizuje się na tyle by móc uderzyć w Hogwart, by go ostatecznie oswobodzić z kajdan Śmierciożerców. Westchnął ciężko i spojrzał na swoją bladą dłoń, przyozdobioną urzekającym, ale niebezpiecznym i zbyt tajemniczym jak na gust Severusa pierścieniem.

- Więc kiedy będziecie gotowi na atak? - spytał, a Albus spojrzał na niego zaciekawiony, wyczuwając coś dziwnego w zachowaniu swojego podwładnego.

- Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć?

Snape przez chwilę milczał, ważąc wszystkie za i przeciw, aż w końcu przełamał się i szepnął.

- Odkąd go noszę... wyczuwam... wyczuwam myśli drugiej osoby - mruknął, a oczy Dumbledore’a powiększyły się do rozmiarów spodków od filiżanek.

- Czy masz na myśli...

- Tak - warknął.

- Jesteś pewny? Może jesteś przemęczony, może...

- Albusie, do jasnej cholery! - uniósł głos, na co kilka osób z ich bliskiego otoczenia zwróciło głowy w ich kierunku - Nie jestem idiotą - dodał już ciszej. - I na co się tak gapicie?!

Zmieszani, że zostali przyłapani na podsłuchiwaniu, odwrócili głowy i mężczyźni znów mogli rozmawiać bez przeszkód. Dumbledore przeczesał palcami swoją srebrzystą brodę, co miał w zwyczaju robić, gdy nad czymś mocno się zastanawiał. Mijały sekundy, a on nic nie mówił, tylko gapił się w nicość. Snape po kilku minutach pomachał mu dłonią przed oczami, co wywołało uśmiechy na niektórych twarzach.

- Severusie, czy właśnie pomachałeś mi dłonią przed twarzą? - spytał zszokowany tym gestem starszy czarodziej.

- Wiem, nie w moim stylu, ale nie chciałem byś mi tu zszedł czy coś - przewrócił oczami.

Albus uśmiechnął się dobrotliwie, po czym spoważniał.

- Nie słyszałem o czymś takim, ale bardzo możliwe, że pierścień, który masz na sobie, jest czymś w rodzaju horkruksa. Salazar był potężnym czarodziejem i bardzo sprytnym, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby chciał przekazać swoim potomnym jakąś cząstkę siebie. Najwidoczniej jesteś bardzo bliski jego osobowości - przyjrzał się uważnie mężczyźnie, który siedział obok niego, jakby widział go po raz pierwszy - Potrafisz nad tym zapanować?

Severus odsunął swoje krzesło i wstał.

- Jak na razie tak, ale pośpieszcie się... - mruknął i swoim płynnym krokiem opuścił pomieszczenie, by nie musieć patrzeć na ich zadowolone twarze i idiotyczne uśmiechy. Z czego się cieszyć, skoro połowa z nich nie dotrwa do lepszych czasów? Westchnął i przytrzymując się barierki wszedł na piętro do swojego małego pokoiku, który od niedawna zajmował. Ciągle myślał o pierścieniu, nie chcąc by jego moc wpłynęła na niego w nieodpowiednim momencie.



Hermiona czuła, że cała się trzęsie. Serce łomotało jej jak oszalałe. Myślała, że zaraz zemdleje. Zbyt wiele emocji targało jej ciałem. Właśnie dowiedziała się, że jutro z samego rana zaczną natarcie na Hogwart. Nie wiedziała czy się cieszyć, czy płakać. Z jednej strony w jej sercu przez chwilę zapanowała ulga. Ulga spowodowana tym, że już nie będzie musiała dłużej czekać w napięciu na ten dzień i obawiać się przyszłości. Ale z drugiej... najzwyczajniej się bała. Wiedziała, do czego zdolni są Śmierciożercy i Voldemort. Widziała jak zabijali, jak pastwili się nad martwymi ciałami. Zdawała sobie doskonale sprawę, że znają znacznie więcej zaklęć, bardziej dotkliwych i bardziej paskudnych niż oni. Mieli przewagę, bo nie musieli przestrzegać żadnych zasad moralnych, nawet podczas walki. Jednak nie tylko to zaprzątało głowę Gryfonki i powodowało szybsze bicie jej serca. Właśnie stała przed drzwiami do pokoju Mistrza Eliksirów, gdyż nie wiadomo, dlaczego Dumbledore upodobał sobie ją do przekazania mu tej wiadomości, którą ogłosił pod koniec kolacji, na której oczywiście zabrakło Snape’a. Uniosła dłoń, by zapukać, ale nie zdążyła gdyż drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich czarnooki mężczyzna.

- Granger, czego tu szukasz? - warknął i zmarszczył brwi.

- Ja...ja..skąd pan wiedział, że tu stoję? - zapytała, powoli odzyskując zdolność mówienia.

Czarodziej uśmiechnął się złośliwie.

- W odwiedziny przychodzi do mnie jedynie Minerwa albo Albus... Albus puka, zanim wejdzie, Minerwa się do tego nie kwapi, ale Merlinie żadne z nich nie dyszy ze strachu pod moimi drzwiami- cień rozbawienia przemknął po jego twarzy.

- Nie dyszałam... po prostu głośno oddychałam - mruknęła zawstydzona.

- Yhm, jasne, a teraz, kiedy już skończyliśmy tą miłą pogawędkę, może powiedz mi jaki jest cel twojej wizyty?

- Dumbledore przysłał mnie, bym przekazała panu wiadomość.

Severus wpuścił ją niechętnie do środka i zamknął za nią drzwi, po czym nie oferując jej, by usiadła sam zajął miejsce na fotelu i uważnie się jej przyjrzał. Poczuła na sobie jego wzrok i jak najszybciej zerknęła na półkę z książkami, by udać, że interesuje ją, co innego.

- Mów Granger, a nie podziwiaj książki - warknął zniecierpliwiony. Gryfonka wzięła głęboki wdech i przekazała mu wszystko to, co mówił dyrektor, starając się nie opuścić niczego, co mogło być istotne. Mistrz Eliksirów słuchał jej nie przerywając ani razu, za co była mu wdzięczna. Gdy skończyła uniosła wzrok powoli, bojąc się, że natrafi na jego ciemne oczy, ale on wcale na nią nie patrzył. Zatopiony w myślach, odwrócił głowę w stronę okna i przez chwilę dziewczynie wydawało się, że widzi na jego twarzy emocje: smutek i strach.

- Profesorze? Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie, wiedząc, że ryzykuje tym życie.

To go wyrwało z zamyślenia. Spojrzał na nią niechętnie i przez chwilę przypatrywał się jej z nieodgadnionym wyrazem na twarzy.

- Coś jeszcze Granger?

Pokręciła głową.

- A więc możesz wyjść - rzekł, ale ona nie ruszyła się z miejsca. Uniósł brew i już miał coś powiedzieć, gdy Gryfonka rozpłakała się niczym małe dziecko. To go całkowicie zbiło z tropu. Miał ochotę na nią nawrzeszczeć, zwyzywać od głupich idiotek, które zbyt emocjonalnie reagują na wszystko, co się im powie, ale gdy już otworzył usta, po chwili je zamknął, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Zdezorientowany jej ciągłym płaczem, rzucił zaklęcie wyciszające na pokój, by nikt nie wysnuł z tego jakiejś pochopnej teorii i chrząknął.

- Granger.

- Przepraszam... - szepnęła, próbując się uspokoić, ale jej to nie wychodziło - Ja po prostu nie chcę umrzeć. Nie chcę stracić bliskich osób. To okropne, że musimy brać w tym udział. To takie niesprawiedliwe - szlochała.

- Granger... - zaczął, ale mu przerwała.

- Wiem, jestem histeryczką. Ale ja po prostu chciałabym normalnie żyć. Bez ciągłego strachu, że mogę pana już nie... - zatkała sobie usta dłonią. Brew Severusa powędrowała wysoko, a jego czarne oczy z wnikliwością obserwowały dziewczynę.

- Dokończ Granger - rzekł władczym głosem, a ona tylko pokręciła głową, blada ze strachu.

- No dalej - naciskał - Powiedz to, co zaczęłaś.

- Ja nie chciałam. Tak mi się wymsknęło - wydukała, a gdy Snape wstał z fotela i stanął nad nią, cała odwaga ją opuściła. Spojrzała w kierunku drzwi, szykując się do ucieczki i obliczając swoje szansę, gdy poczuła jak unosi jej podbródek, by po chwili przytknąć swe usta do jej. Poczuła jego chłodne wargi i bez zastanowienia zarzuciła mu ręce za szyję. Mruknął coś niezrozumiałego, zbyt pochłonięty smakiem jej ust. Miękkie i delikatne. Usta, które mógłby całować do końca świata i jeden dzień dłużej. Usta, za którymi tęsknił i o których od dawna marzył, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Nawet przed samym Merlinem. Ostrożnie wsunął język do jej ust, by po chwili usłyszeć mruknięcie zadowolenia. Wyszła mu na przeciw i przez długi czas zatopieni w tym intymnym tańcu zapomnieli o całym świecie, który kręcił się dalej, przez chwilę bez ich udziału. Hermiona myślała, że zaraz zwariuje. Pocałunki, którymi ją obdarowywał zdecydowanie nie były tym, co kiedyś zaoferował jej Ron. O nie. Zdecydowanie nie. Czuła w nich pasję. Coś, czego brakowało Ronowi... może doświadczenia? A może uczucia? Już sama nie wiedziała. Nie potrafiła tego określić, gdyż jej umysł był bombardowany nadmiarem endorfin. Serce biło jej szybko, a stan, w jaki wprowadzał ją mężczyzna swoimi pocałunkami, przechodził ludzkie pojęcie. Mogłaby tak trwać do końca swoich dni. Wszystko byle tylko czuć, jego wąskie wargi i ciepły język, którym doprowadzał ją do szału. Kiedy odsunął się od niej poczuła zawód i z niepewnością spojrzała w jego oczy, które lśniły dziwnym blaskiem, którego nie widziała nigdy wcześniej. Mimo że ciągle przypominały tunele w głąb jego ciemnej duszy. Teraz, chociaż przez chwilę, mogła dostrzec w nich wesołe płomyczki. Zarumieniła się i odwróciła wzrok, nie mając pojęcia, co powiedzieć po czymś takim. Na jej szczęście to Severus przejął pałeczkę:

- To w razie, gdyby przyszedł ci durny pomysł by przed bitwą romansować z Weasleyem- mruknął lekko rozbawiony.

- Czemu niby miała bym...?

- Ludzie robią głupie rzeczy, gdy wisi nad nimi groźba.. śmierci - mruknął, przerywając jej - Zobaczysz jak populacja wzrośnie po naszej wygranej. Będą się rozmnażać jak króliki... teraz ze smutku, a potem ze szczęścia - przewrócił oczami i podszedł do drzwi i je otworzył.

Gryfonka ruszyła w ich kierunku.

- Jak mam to traktować? - zapytała cicho, mając na myśli pocałunek.

Severus spojrzał na nią i przez chwilę zastanawiał się nad doborem słów.

- Jak obietnicę, że nie będziesz sama.

Uśmiechnęła się szeroko, czując jak do jej oczu napływają łzy, tym razem szczęścia, na co mężczyzna tylko teatralnie westchnął.

- Idź już Granger. Każdemu dziś potrzebny jest odpoczynek - rzekł zmęczonym głosem.

- Dobrze. Miłej nocy - wspięła się na palce i nim zdążył zaprotestować pocałowała go w policzek i wymknęła się z pokoju.

- Taa...- westchnął i zamknął za nią drzwi, czując od dawna nieznane uczucie podekscytowania.

*******************************************************************

Witam Was moi drodzy po długiej przerwie, która niestety była koniecznością z powodów egzaminów i dla regeneracji weny. Tak więc, oto przed Wami kolejny rozdział, w którym wiele się zmienia. Może to być dla niektórych szok, jeżeli chodzi o lekką zmianę charakteru głównego bohatera. Dla tych, co zmian nie lubią mogę stwierdzić, że jeszcze wielokrotnie będziemy cieszyć się towarzystwem sarkastycznego Snape'a. Mam nadzieję, że spodoba się wam rozdział 24.
Całuski :-*
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock