piątek, 25 października 2013
Rozdział 17 „Pocałował mnie tak,jakby jego serce miało przestać bić,gdyby tego nie zrobił.”
Irytacja Severusa rosła w siłę, gdy po raz kolejny mijał ten sam obraz, kręcąc się w kółko po rezydencji, nie mogąc znaleźć drzwi do pokoju, w którym miał ochotę się zamknąć i opróżnić cały zapas Ognistej, jeśli takowy istniał w tym przeklętym miejscu. Prychnął i skręcił w jeden z korytarzy, który świecił pustkami. Odkąd pamiętał zajmował pokój na parterze, ale tym razem ktoś, postanowił utrudnić mu życie, zapewne ten głupi skrzat, i zamienił jego dotychczasowy pokój na inny. Przemknął korytarzem dość szybko, po czym otworzył pierwsze lepsze drzwi i wszedł do malutkiego pokoiku, w którym stało jedynie wąskie łóżko i regał z książkami. Nic więcej mi nie potrzeba. Przekręcił klucz w zamku i subtelnym ruchem ręki rozniecił ogień w kominku. Pomieszczenie rozświetliło się delikatnym blaskiem. Mężczyzna ściągnął sweter i rzucił go niedbale na łóżko, po czym usiadł na jego brzegu i utkwił wzrok w płomieniach. Już zdążył ochłonąć po rozmowie z Laurencją i o ile przedtem przyniosła mu ulgę i wydawała się być doskonałym rozwiązaniem, to teraz czuł się zawstydzony, obnażony i podatny na zranienia. Przywołał do siebie whisky i nie bawiąc się w szukanie szklanki wziął spory łyk prosto z butelki. Skrzywił się gdy płyn podrażnił jego przełyk jednak wywołał miłe uczucie gorąca w żołądku. Rozprostował nogi i skrzyżował je w kostkach. Miał ochotę położyć się i zapomnieć o całym świecie, ale to nie było możliwe. Po jego głowie, ciągle pałętała się ta przemądrzała Granger, którą dziś przyłapał na podsłuchiwaniu jego rozmowy. Powinienem ją zakneblować…. Nie tym torem Severusie. Kneblowanie to dziwnie się kojarzy. Zwłaszcza, jeśli chodzi o kneblowanie uczennicy. Odgonił od siebie tą irracjonalną paplaninę ze swoim wewnętrznym głosem i pociągnął kolejny łyk z butelki. Nie miał pojęcia, dlaczego nie przerwał rozmowy, gdy zorientował się, że pewna szopa kudłów czai się za drzwiami. Czemu tego nie zrobił? Przejechał dłonią po twarzy i przeczesał palcami włosy. Bo ją lubisz. Nienawidzę. Lubisz. Nie lubię. Lubisz. Wcale nie. Lubisz. Toleruję. Lubisz. Och zamknij się! Lubię… zadowolony?! Świetnie gadam sam ze sobą. Spojrzał na butelkę, ale ta była już pusta. Westchnął i przechylił ją dnem do góry, mając nadzieję, że jeszcze coś z niej wyleci. Bezowocnie. Odstawił pustą butelkę pod łóżko i przywołał następną. Jego wzrok mimowolnie błądził po pomieszczeniu i zatrzymał się dopiero na kalendarzu, który wisiał na ścianie między jakimiś bazgrołami, które niektórzy nazywają dziełami sztuki. Trzynasty luty. Uniósł butelkę ku górze.
- Wszystkiego najlepszego Severusie Tobiasie Snape – mruknął i wypił wszystko za jednym razem. Spojrzał na butelkę i przejechał po etykietce palcem. Kolejny rok minął, kolejny rok i być może ostatni. Rozluźnił uścisk, by po chwili usłyszeć brzęk tłuczonego szkła. Nigdy nie obchodził urodzin. Zamknął oczy, czując jak alkohol zaczyna działać. Jako dziecko na co dzień nie miał, co liczyć na ciepłe słowa), więc czemu ten dzień, w którym przyszedł na świat, miałby się czymś różnić? Odchylił się w tył i skrzywił się, gdy poczuł palący ból w plecach. W szkole sytuacja też się nie zmieniła. Od czasu do czasu otrzymywał podarek od matki, która wymykała się specjalnie z domu, by mu go wysłać. Później, gdy umarła skatowana przez własnego męża, żadna z sów nie lądowała przed młodym Severusem podczas porannej poczty. Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Zatrzymał się przed dużym zwierciadłem, które wcześniej umknęło jego uwadze i przyjrzał się trzydziestoośmioletniemu czarodziejowi, po drugiej stronie. Im dłużej, mu się przyglądał tym bardziej go nienawidził, gdyż zbyt przypominał mu ojca. Cofnął się i wyjął spod łóżka pustą już butelkę po czym rzucił nią w taflę szkła. Głośny trzask zapewne słychać było w całej rezydencji, ale teraz zbytnio się tym nie przejmował. Podszedł do łóżka opadł na nie całym ciężarem swojego ciała. Zaskrzypiało ostrzegawczo, ale miał to gdzieś. Poprawił sobie poduszkę i ułożył się do snu, nawet się nie przykrywając. Jednak nie dane mu było zasnąć, by choć na chwilę mieć wszystkich głęboko w poważaniu. Pukanie do drzwi rozległo się około trzeciej nad ranem, gdy już prawie zasypiał. Zignorował je, mając nadzieję, że ktokolwiek stoi za drzwiami, będzie miał na tyle rozumu, by nie wybudzać ze snu lwa... znaczy się węża. Pukanie jednak nie ustępowało, a wręcz stawało się coraz głośniejsze. Zaklął i schował głowę pod poduszkę.
- Panie profesorze – cichy szept rozległ się po drugiej stronie. Jęknął i przejechał dłonią po twarzy. Granger… mogłem się domyślić. Zwlókł się z łóżka i otworzył drzwi bardzo energicznie, co spowodowało, że Gryfonka oberwała nimi w twarz i zachwiała się do tyłu. Świetnie Severusie… jak ty tak traktujesz kobiety, to wcale się nie dziwię, że żadna z tobą nie wytrzymała. Swoją drogą co za idiota wymyślił drzwi, które otwierały się na zewnątrz?
- To bolało – burknęła , trzymając się za nos, który zaczął krwawić. Severus skrzywił się malowniczo i teatralnie przewrócił oczami.
- Granger, trzeba było stać w odstępie, a nie kleić się do drzwi – warknął i pokręcił głową.
- Nie kleiłam się do drzwi – rzekła, a gdy uniósł brew ku górze westchnęła – No dobrze… może troszkę… po prostu chciałam… wiem, że nie powinnam… ale pan nie odzywał się… i przyłożyłam ucho, by usłyszeć, czy pan wstaje… a potem nie zdążyłam się odsunąć..
Czarodziej z beznamiętnym wyrazem twarzy wsłuchiwał się w tłumaczenia dziewczyny, które nie miałyby końca, gdyby jej nie przerwał.
- Jeśli już ustaliliśmy, że lubisz się przytulać do powierzchni płaskich, które - uwierz mi bo mam rację - nie zastąpią ci Weasleya, może w końcu na gacie Merlina powiesz mi, co cię do mnie sprowadza o tej porze… Oczywiście pomijając chęć ujrzenia mojego jakże interesującego oblicza.
Hermiona poczuła, że się rumieni, ale nie miała czasu tego ukrywać, gdyż musiała zastanowić się jak naprawić sobie nos, bez użycia różdżki. Spojrzała na Snape’a, który ciągle beznamiętnie się jej przyglądał, oczekując zapewne odpowiedzi. Westchnęła, wiedząc, że ma tylko jedno wyjście.
- A pomoże mi pan zatamować krwawienie? – spytała nieśmiało, na co mężczyzna cofnął się w głąb pokoju i już myślała, że zatrzaśnie jej drzwi pod nosem, gdy warknął:
- Nie stój tak, nie mam całej nocy na zajmowanie się niezdarną Gryfonką – przeszedł przez mały pokój, robiący tylko dwa kroki i wyczarował sobie krzesło, naprzeciwko łóżka – Siadaj.
- Nie jestem niezdarna. To pan jak zwykle musiał zrobić efektowne wyjście – mruknęła i usiadła na łóżku. Kącik ust mężczyzny drgnął nieznacznie. Usiadł na krześle, tak blisko, że stykali się kolanami. Poczuła się skrępowana jego bliskością, więc odwróciła głowę. Tymczasem Severus przywołał do siebie mały woreczek, z którego wyciągnął chusteczkę. Chwycił dziewczynę za podbródek i lekkim ruchem zmusił, by na niego spojrzała i uprzednio lekko nawilżając materiał zaklęciem, zaskakująco delikatnie zaczął zmywać krew z okolic jej nosa. Przyjemny dreszcz przeszedł przez jej ciało. Bezwstydnie gapiła się w jego ciemne oczy, które teraz skupione były na jej ranie. Był tak bardzo blisko, że bez problemu mogłaby dotknąć dłonią jego policzka. Czuła ciepło bijące od niego, słyszała spokojny oddech. Nie spostrzegła nawet kiedy przestał wykonywać swoją czynność. Utonęła w czerni jego oczu, które na nią patrzyły. O Merlinie, zorientował się. Mimo to nie odwróciła wzroku. Z uporem godnym Gryfonki mierzyła go spojrzeniem. Skapitulował pierwszy. Podniósł się z krzesła i odszedł w drugi kąt pokoju. Zabrał ze sobą ciepło, jednak po chwili znów usiadł przed nią, tym razem z różdżką.
- Episkey – szepnął. Hermiona poczuła lekkie łaskotanie i już po chwili jej nos wyglądał jak gdyby nic się nie stało. Spojrzał na efekt końcowy i skrzywił się lekko.
- Coś nie tak? – szepnęła spanikowana, widząc jego minę. Prychnął i schował różdżkę za pasek od spodni.
- Granger, nie radzę ci wątpić w moje umiejętności. Nie jestem Lockhartem i znam się nieco na leczeniu – mruknął i spiorunował ją wzrokiem.
- Przepraszam… po prostu miał pan taką minę… taką skrzywioną.
- Zawsze taką mam jak cię widzę – rzekł i uśmiechnął się ironicznie. Hermiona zauważyła, że nadal siedzą blisko i stykając się kolanami – Czego chciałaś Granger? – zerknął na zegarek zniecierpliwiony. - Zostało mi trzy godziny snu, więc radzę ci… streszczaj się – mruknął i skrzyżował dłonie na torsie. Gryfonka zaczerpnęła głęboko powietrza i wydusiła w końcu.
- Chciałam przeprosić za to, że usłyszałam kawałek rozmowy – szepnęła.
- Kawałek – przeciągnął leniwie wyraz. – Czyżby?
- Może troszkę więcej – poprawiła się, czując jego spojrzenie na sobie.
- Więcej? Granger jestem ci bardzo wdzięczny – rzekł, na co dziewczyna wybałuszyła oczy i otworzyła usta. Pierwszy raz usłyszała coś takiego od Snape’a.
- Mi? –nie wiedziała, co ma powiedzieć. – Za co? – wydukała.
- Za to, że udowodniłaś mi, że Gryfoni w żadnym wypadku nie potrafią kłamać – rzekł widocznie rozbawiony jej uśmiechem, który spełzł z jej twarzy. – Przedtem miałem tylko przypuszczenia, ale teraz poparłem je dowodami. Minerwa straci parę galeonów – szepnął już ciszej.
- Za to Ślizgoni wręcz są mistrzami udawania.
Oj tak Granger, nawet nie wiesz jak dobrymi.
- To nie czas na takie dyskusje… ale tak jesteśmy w tym mistrzami. Powracając do twojego jakże nieodpowiedniego zachowania… - odezwał się aksamitnym głosem, wymawiając każdy słowo wyraźnie i powoli – Sądzę, że nie muszę ci przypominać, że nic z tych rzeczy, które usłyszałaś nie powinno wyjść poza mury tej rezydencji – dziewczyna kiwnęła szybko głową, ale czegoś tu nie rozumiała.
- Czemu pan chce to chować w tajemnicy – spytała, na co mężczyzna ewidentnie się spiął.
- Im mniej ludzie wiedząc, tym jest mniejsze ryzyko, że mnie zniszczą. To jeden ze sposobów uniknięcia strat i zniszczeń.
- Ale gdyby ludzie dowiedzieli się o panu prawdy zupełnie inaczej, by na pana patrzyli.
- Skąd ta pewność? – uśmiechnął się ironicznie.
- Przeczytałam to w jakiejś książce – wzruszyła ramionami.
- Zbiór dobrych rad Ronalda Weasley’a? – zakpił. – Proszę zaprzestać zabawy w dobrą wróżkę panno Granger, bo z taką czupryną raczej się pani nie nadaje i proszę zacząć słuchać moich słów.
- Zawsze słucham.
- I nie przerywać – warknął, co od razu zasznurowało dziewczynie usta. Uśmiechnął się zadowolony z siebie – Jeśli dowiem się, że komuś wypaplałaś coś o tym, co tu usłyszałaś, nawet przeklęty Dumbledore nie będzie w stanie się za tobą wstawić – rzekł lodowato, co utwierdziło Gryfonkę w przekonaniu, że nie żartuje.
- Jakaś kara? – spytała, gdy milczał. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Jego brew powędrowała ku górze, a usta wykrzywiły się w sadystycznym uśmiechu, który zaraz został ukryty pod maską. Nachylił się bardzo blisko niej, a mimo to się nie odsunęła.
- Panno Granger, gdybym wiedział, że lubi pani być karana, z pewnością bym się przygotował – mruknął, na co dziewczyna zarumieniła się niczym piwonia – Sądzę jednak, że pani pytanie jest jak najbardziej nie na miejscu biorąc pod uwagę pani położenie – zrobił stosowną pauzę – Mógłbym je opacznie zrozumieć.
Przez chwilę patrzyła na niego, czując jak z każdym słowem robi jej się coraz bardziej gorąco. Czemu on tak na nią działał? Wiedziała, że powinna jak najszybciej wyjść z pomieszczenia, by nie rzucić się na niego jak idiotka. W przeciwieństwie do mężczyzny naprzeciwko nie potrafiła nad sobą panować w takim stopniu jak on.
- Czy naprawdę pan sądzi, że nie przeżyje wojny? – szepnęła cicho, ale usłyszał ją bez problemu. Zmarszczył brwi i odsunął się lekko od niej.
- Tak… jestem tego pewny Granger – po raz pierwszy usłyszała w jego głosie wątłą nutkę niepokoju. Czyżby bał się śmierci? Pff… co za pytanie. Każdy się jej boi.
- Profesor McGonagall powiedziała kiedyś na spotkaniu Zakonu, że dobrzy ludzie rzadko kiedy mają tyle tupetu, by przeżyć.
- Czego mogłem się spodziewać – prychnął. - Tylko Gryfoni uwielbiają pleść takie patetyczne dyrdymały. A zwłaszcza Minerwa.
- To są prawdy życiowe profesorze – warknęła urażona. – Tak się panu spieszy na tamten świat?!
- Granger, chyba powinnaś już iść – rzekł lodowatym głosem, wstał z krzesła i podszedł do kominka, by ogrzać zmarznięte dłonie w cieple płomieni. Przez chwilę wydawało mu się, że ujrzał w jej oczach żal, pragnienie jego bliskości, ale szybko odsunął od siebie tą myśl. Przecież nikt o zdrowych zmysłach, nie lgnąłby do niego dobrowolnie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że odrzuca ludzi nie tylko swoich wyglądem, ale i paskudnym charakterem, który formował w sobie przez wiele lat. Wojna była dla niego wspaniałą okazją, by w końcu przerwać tą dziwną grę i przestać udawać człowieka, którym naprawdę nie był. Nie chciał przeżyć, nie chciał patrzeć na rodziców opłakujących swoje poległe dzieci, ani dzieci opłakujących swoich bliskich, nie chciał zostać ogłoszony bohaterem, nie chciał słyszeć pochwał, nie chciał uczestniczyć w tym całym cyrku. Już nie. „ Czy tak się panu spieszy na tamten świat?” Słowa Gryfonki, choć wypowiedziane kilka chwil temu, wciąż brzęczały mu w umyśle niczym upierdliwe owady. Trzecia nad ranem nie była dobrą godziną na takie przemyślenia, ale nie dla Severusa. On już dawno odpowiedział sobie na to pytanie. Tak, chciał odejść. Całe swoje życie poświęcał szpiegowaniu, któro stanowiło sens jego istnienia. Wszystko, co robił, robił dla Zakonu i tych, którzy musieli stanąć do walki. Tak mocne poczucie winy, sprawiło, że wszystko, co miał podporządkowywał pod Dumbledore’a i Czarnego Pana. Gdy wojna dobiegnie końca, straci cel, siłę napędową, która pchała go do ciągłej pracy i zapobiegała całkowitej izolacji od społeczeństwa. Droga, którą dotąd zmierzałem okaże się ślepą uliczką.
- A ty ciągle tu jesteś? – warknął na Hermionę, która wpatrywała się w niego dziwnym wzrokiem – Mrugaj Granger, mrugaj – uśmiechnął się pobłażliwie i otworzył jej drzwi, co ostatecznie przekonało ją, że powinna już pójść. Mimo to gryfońska natura wzięła nad nią górę i nim zdążyła się opanować dłonią sięgnęła do jego policzka. Nie dane jej jednak było poczuć ciepłej i szorstkiej skóry, gdyż mężczyzna spiął się, oczy rozszerzyły się nienaturalnie, a jego dłoń mocno zacisnęła się na jej nadgarstku. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy. Trwali tak przez jakiś czas, dopóki dziewczyna nie poczuła, bólu w okolicach nadgarstka. Spojrzała na nauczyciela, który najwidoczniej też pomyślał o tym samym i rozluźnił uścisk.
- Chyba nie powinienem przytaczać ci, że to, co planowałaś zrobić jest sprzeczne z etykietą. Nasza relacja uczeń- nauczyciel, cięgle obowiązuje – rzekł dziwnie zachrypniętym głosem.
- Ja…
- Zapomniałaś się Granger – przerwał jej i dopiero teraz oboje zdali sobie sprawę, że stoją zbyt blisko siebie. Szyja zaczęła ją boleć, gdy tak wpatrywała się w obsydianowe tęczówki Severusa. Odwróciła wzrok i przygryzła dolną wargę. Mężczyzna musiał powstrzymać się od jęknięcia i przyciągnięcia jej do siebie, tak by poczuć każdy cal jej pięknego ciała. Ty stary durniu, zboczeńcu, dewiancie, maniaku i degeneracie. Wyzywał się w myślach, ale nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, by się od niej odsunąć. W ogóle nie brał tego pod uwagę.
- Przepraszam panie, profesorze… ja…
- Powtarzasz się – warknął zirytowany, a jego zawsze spokojny głos najwyraźniej tym razem został pozbawiony powagi i stateczności. Wyczuła jego wahanie. Spojrzała mu w oczy i tylko to wystarczyło, by w ostatniej chwili zauważyła cień uczucia, którego nigdy nie spodziewałaby się ujrzeć w oczach dupka z lochów.
- Elokwencja Gryfonów – prychnęła naśladując swojego nauczyciela, który uniósł brew w ten irytująco-pociągający sposób i wykrzywił usta w uśmiechu.
- Będą z ciebie ludzie Granger – mruknął, pochylając się lekko w jej stronę. Przepadła. W jego głębokim spojrzeniu. Uniosła się na czubkach palców i zbliżyła usta do jego wąskich warg. Przez chwilę czekała na jego ruch, jakąkolwiek reakcję. Ich usta dzieliły milimetry. Hermiona spojrzała na Severusa, ale ten jak zwykle nie zdradzał żadnych emocji. Poczuła ukłucie w sercu. Odsunęła się od niego i już chciała wybiec z sali, gdy silna dłoń na jej ramieniu jej to uniemożliwiła. Mężczyzna obrócił Gryfonkę w swoją stronę i przywarł swoimi chłodnymi wargami do jej miękkich, młodych ust. Paraliż sprawił, że dziewczyna nie potrafiła się poruszyć, a tym bardziej oddać pocałunku. Nogi miała jak z waty i gdyby nie owinięte wokół jej tali ramiona Severusa, upadłaby na podłogę. Czarodziej zaczął subtelnie ssać jej dolną wargę, powodując tym falę gorąca, która przebiegła po ciele czarownicy. Jego usta były wręcz stworzone do namiętnych i długich pocałunków. Chłodne, wąskie i szorstkie. Rozchyliła usta z cichym jękiem. Zarzuciła mu dłonie za szyję i oddała się rozkoszy. Jego język wsunął się do jej ust. Przyciągnęła go do siebie mocniej i wyszła mu naprzeciw. Złączone w intymnym tańcu języki walczyły ze sobą, przyprawiając ich właścicieli o euforię. To, co z nią wyrabiał nie było do opisania. Czuła się wspaniale, a rozkosz jakiej jej dostarczył była nie do opisania. Jednak po chwili mężczyzna odsunął się od niej prędko, pozostawiając ją na skraju furii i szaleństwa. Pragnęła więcej niż chciał jej dać. Opanowała oddech i poczuła, że się rumieni. Severus tego nie ujrzał. Nie mógł spojrzeć jej w oczy. Zbyt zażenowany tym, co się stało, by wydusić się siebie nawet jakąś kąśliwą uwagę, unikał jej wzroku. Jego myśli pędziły jak oszalałe, ale on nawet ich nie słyszał. Ciągle czuł smak jej ust, jej ciepły oddech. Westchnienie jakie z siebie wydała spowodowało, że pewna część jego ciała od razu zareagowała. Wiedział, że czeka na jego reakcję, ale musiał ochłonąć, by nie usłyszała jego drżącego głosu, ani nie zauważyła wypukłości w jego spodniach. Policzył do trzynastu i już po chwili pozbył się wszelkich oznak pobudzenia. Odwrócił się w jej stronę szybko i wskazał drzwi.
- Granger, wynocha stąd! – warknął i podążył wzrokiem za dziewczyną, która ociągając się wyszła z pomieszczenia. Zatrzasnął za nią drzwi i oparł się o zimne drewno plecami. Zachował się karygodnie. Jako nauczyciel dobrze wiedział, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale jako mężczyzna żałował, że zdecydował się to przerwać. To, czego się dopuścił wołało o pomstę do nieba, ale miało i swoje dobre strony. Gdyby Dumbledore się o tym dowiedział, być może zakrztusiłby się swoim dropsem. Cień złośliwego uśmiechu przemknął przez twarz czarodzieja. Mimowolnie przejechał palcem po wargach, które nie tak dawno całowały Pannę-Uwiodę-Nauczyciela-Bo-Przecież-Mi-Wolno. Nie mógł wiedzieć, że dziewczyna po drugiej stronie drzwi, zrobiła to samo.
************************************
Kolejny rozdział dla Was moi drodzy... dziękuję za dotychczasowe komentarze, wiem jednak, że jest was więcej, stąd moja prośba. Piszę te rozdziały, mimo, że czasu mam maluteńko, gdyż jego większość pochłaniają moje studia, dlatego doceńcie moją pracę i zostawcie po sobie nawet krótki komentarz. Z góry dziękuję.
piątek, 18 października 2013
Rozdział 16 „Sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec”
Po kilku godzinach drogi, zmęczeni i na skraju wyczerpania dotarli do rezydencji, która z bliska robiła oszołamiające wrażenie. Stare mury, porośnięte z każdej strony gęstym bluszczem pięły się wysoko ku niebu, zwieńczone strzelistym dachem, którego dachówki pokrywał mech. Hermiona spojrzała na Snape’a, który wydał się jej być bardzo spięty i nerwowy. Pokonali ceglane schody, robiący przy tym dużo bałaganu, gdyż większość czasu maszerowali w błocie. Zatrzymali się przed hebanowymi drzwiami, które zamiast klamki posiadały złotą kołatkę w kształcie węża. Severus zastukał nią o drewno i niezauważalnie drgnął, gdy drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, a w szparze pojawił się stary, pomarszczony skrzat, który zmierzył ich wzrokiem od stóp do głów.
- Pan Snape i goście… pani mówiła, że się zjawicie szanowni państwo – rzekł chrapliwie i otworzył szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka. Hermiona nabrała dziwnego wrażenia, że jej nauczyciel zdecydowanie nie jest sobą. Ciągle zaciskał nerwowo pięści i rozglądał się po domu z niecierpliwością.
- Skrzacie, gdzie twoja pani? – zapytał sucho i odruchowo przejechał dłonią po jednym z obrazów, które zdobiły korytarz. Szybko jednak wycofał rękę, jakby to, co właśnie zrobił, było czymś niestosownym.
- Pani Blade jest u siebie w salonie. Oczekuje pana… - tu skrzat spojrzał pogardliwie na resztę osób tłoczących się w holu – Dostałem rozkaz odprowadzić pana gości do pokoi gościnnych, aby pan mógł spokojnie przeprowadzić rozmowę.
Snape kiwnął głową najwyraźniej zadowolony z tego obrotu spraw. Rozmowa sam na sam z Laurencją jak najbardziej mu odpowiadała. Spojrzał na Hermionę, która najwyraźniej uważała inaczej.
- Panno Granger, proszę zabrać swoich rodziców i doprowadzić się do stanu, w którym będą mogli państwo pokazać się naszej filantropce – rzekł formalnie, co spowodowało jeszcze większe przekonanie u Hermiony, że ta wizyta najwyraźniej jest dla niego ważna.
- Dobrze profesorze – skinęła głową, nie mając ochoty dyskutować. Była zbyt zmęczona, więc stwierdziła, że zadawaniem pytań zajmie się, gdy tylko pozbiera siły. Skrzat ukłonił się lekko i ruszył w kierunku schodów z rzeźbioną balustradą.
- Proszę za mną – zaczął wspinać się po stopniach, co chwila zerkając w tył, by upewnić się, że jego goście nie zboczyli z kursu – Kolacja będzie podana za dwie godziny. Mają państwo, więc czas, by odpocząć i odpowiednio się przygotować.
Hermiona ruszyła pierwsza, uważnie rozglądając się po wnętrzu. Korytarz okryty był ciemnozieloną tapetą w dziwne, orientalne wzory. Stary zużyty dywan skutecznie tłumił ich kroki, gdy wspinali się po stromych schodach. Cisza była wręcz nieprzyjemna, co chwila przerywana jedynie trzaskiem starych desek pod ich stopami. Gryfonka spojrzała na swoich rodziców, którzy byli tak samo zdziwieni jak ona. Rezydencja wyglądała na opuszczoną i mimo że skrzaty dbały o porządek, nie wyglądała na taką, w której ktoś z ochotą chciałby mieszkać i spędzać samotne wieczory.
- Pani Blade jest strasznie rada… - skrzat ruszył korytarzem, zaczynając opowieść o swojej właścicielce, której Hermiona już nie słyszała. Jej uwagę przyciągnęły zdjęcia w ramkach, które pokrywały każdy cal ściany tego korytarza. Były czarno-białe i nie poruszały się, co bardzo zdziwiło dziewczynę. Zwolniła kroku i skupiła na nich wzrok. Większość z nich przedstawiała młodą dziewczynkę w objęciach starszego mężczyzny, który zapewne był jej ojcem. Dziewczynka z fotografii nie uśmiechała się, ani nie przytulała ojca. Widać było jakiś dystans, który między nimi się wytworzył. Ruszyła dalej w głąb korytarza, a wraz z kolejnymi obrazami . Dziewczynka rosła i zmieniała się w kobietę. Dojrzewała na oczach Gryfonki. Starszy mężczyzna w todze, zniknął a jego miejsce nie zostało zastąpione. Na każdej fotografii tajemnicza kobieta była sama. Oprócz jednej. Hermiona zatrzymała się niedowierzając temu, co widziała. Na fotografii przed Hogwartem dziewczynę obejmował nie, kto inny jak młody Severus Snape.
- Niemożliwe… - szepnęła i poczuła, że ktoś ciągnie ją za nogawkę dżinsów. Spuściła wzrok i zauważyła zniecierpliwione spojrzenie skrzata – Skąd twoja pani zna profesora Snape’a?
- Chodzili razem do szkoły panienko, byli przyjaciółmi – rzekł skrzat, niezbyt zadowolony z wściubiana nosa do spraw panny Blade.
- Przyjaciółmi? Myślałam, że to Lily Eva…
- Niech panienka nie wspomina w tym domu tej okropnej czarownicy! – zapiszczało przerażone, a zarazem zdenerwowane stworzenie, przerywając Gryfonce w połowie zdanie.
- Przepraszam, nie wiedziałam – rzekła, posyłając rodzicom zaniepokojone spojrzenie.
- Panienka, powinna się pospieszyć. Nie czas na oglądanie włości – rzekł i marudząc coś pod nosem o nadużywaniu gościnności zaprowadził ich na koniec korytarza i wskazał na dwie pary drzwi po przeciwnych stronach ściany.
– To pokój panienki – powiedział wskazując – A to pokój rodziców panienki.
Hermiona nie spytała skąd znał jej nazwisko. Stwierdziła, że Snape musiał zapewne uprzedzić właścicielkę tego miejsca o ich przybyciu. Podziękowali sumiennemu stworzeniu i weszli do swoich pokoi.
***
Severus odprowadził Granger i jej rodziców wzrokiem, po czym skierował swe kroki do salonu. Dobrze znał ten dom. Bywał tu wielokrotnie i nie potrzebował skrzata za przewodnika. Długimi susami, pokonał korytarz w kolorze karmazynu i pewnie przekroczył próg salonu. Czuł, że kołnierzyk surduta zaczyna go uwierać. Rozluźnił go troszkę i z maską obojętności obrzucił wzrokiem pomieszczenie, które tonęło w ciemności. Zaklaskał, a pokój rozświetliły lampiony. Uśmiechnął się ironicznie. Nawet oświetlenie nie uległo zmianie, pomyślał i wszedł głębiej, zatrzymując się na środku perskiego dywanu. Nigdzie jednak nie dostrzegł kobiety. Denerwował się tym spotkaniem jak jasna cholera. Oczywiście nikt o tym nie musi wiedzieć, w końcu Severus Snape nie boi się niczego. Taaa… a Dumbledore nie trzyma u siebie w gabinecie setek opakowań cytrynowych dropsów. Nie, skądże. Skrzywił się lekko i podszedł do regałów z książkami, uważnie odczytując ich tytuły. Zapach starych kart pergaminu wdarł mu się do nozdrzy. Miał słabość do książek, a zwłaszcza do tych, które miały już swoje lata. Przejechał dłonią po grzbietach ksiąg i zamarł, gdy usłyszał cichy szelest za sobą. Sięgnął dłonią po różdżkę i odwrócił się szybko, celując w pustą przestrzeń. Zmarszczył brwi, rozglądając się wokół. Dobrze, że nikt mnie nie widział. Wyszedłbym na gorszego paranoika niż sam Longbottom przed lekcją Eliksirów. Schował kawałek drewienka do kieszeni i poczuł przypływ złości. Nie znosił niepunktualności i zabawy w jakieś gierki. Spojrzał na zegarek. Pewnie zapomniała, że się umówiliśmy. Bezczelne, niedojrzałe, impertynenckie i idiotyczne…
- Miau…
Severus porzucił swój jakże inteligentny tok myślowy i spojrzał na parapet, na którym siedział biały kot o długiej i bujnej sierści oraz przenikliwych, złotych oczach, które niebezpiecznie błyszczały w świetle lamp.
- Laurencja Eluteria Blade – mruknął, uśmiechając się ironicznie i podchodząc do kota, który nie spuszczał z niego swoich ślepi. Wyciągnął bladą dłoń i zatopił ją w miękkiej i jakże delikatnej sierści kota, który jedynie zamruczał i przymknął powieki na tą subtelną pieszczotę. Mężczyzna odchrząknął i cofnął dłoń, po raz kolejny łapiąc się na nietypowym jak dla niego zachowaniu. – Powróć do swej normalnej postaci Laurencjo. Nie mam ochoty rozmawiać z kupą futra – rzekł lodowato i cofnął się trochę. Kotka zeskoczyła z parapetu i już po chwili zamiast niej przed czarodziejem pojawiła się elegancka kobieta w ciemnoczerwonej sukni, doskonale opinającej jej szczupłe, ale pełne wdzięku ciało. Odgarnęła czarne włosy na plecy i spojrzała na mężczyznę swoimi żółtymi oczami, które kontrastując ze źrenicą dawały zniewalający efekt.
- Severus Snape, a może TNZOP? – uśmiechnęła się lekko.
- Twój na zawsze oddany przyjaciel – mruknął, doskonale zdając sobie sprawę jak w jego ustach idiotycznie to brzmi – Idiotyzm- prychnął. - Ale najwidoczniej zadziałał.
Kobieta podeszła do niego bliżej i przyjrzała mu się uważnie. Czuł się nieswojo. Nie lubił bliskości. Nieśmiało odwrócił twarz. To było tak jakby poznali się od nowa, jakby nigdy się nie całowali ani nie spędzili razem nocy. Wszystko wydawało się zupełnie inne i krępujące. Poczuł jej ciepłą dłoń na swoim policzku. Spiął się i pozostał obojętny. Tymczasem jej oczy rejestrowały każdy milimetr jego twarzy. Jego haczykowaty nos, mocne kości policzkowe, bliznę przecinającą wargę, wąskie i blade usta, a przede wszystkim oczy. Czarne, nieprzystępne, lodowate, puste. Oczy zupełnie innego człowieka.
- Nie spodziewałam się, że po tylu latach znów się spotkamy – rzekła i przejechała dłonią po policzku. Chwycił ją za nadgarstek i odsunął się o krok.
- Potrzebuję jedynie miejsca do odpoczynku Laurencjo, niczego więcej, a tym bardziej twojego towarzystwa – rzekł sucho, czując jak z trudem wymawia te słowa. Kłamstwo, kłamstwo... Kolejne kłamstwo.
- Wiem. Pisałeś o tym w liście. Dam wam schronienie na tyle ile będziecie go potrzebowali. Dom jest duży i pusty, więc nie będzie mi to przeszkadzać.
- Oczywiście – rzekł i rozglądnął się po pomieszczeniu. Laurencja uważnie go obserwowała.
- Zmieniłeś się, Severusie.
- Czego się spodziewałaś po siedemnastu latach? Myślałaś, że będę tą samą płaczącą i niezdarną sierotą, co w Hogwarcie? – warknął i popatrzył na nią z góry. – Miałaś nadzieję, że znów będziesz miała okazję nad kimś się litować?
- Ciągle chowasz się za maską bezuczuciowego dupka – rzekła smutno, czując się ugodzona tymi ostrymi słowami, które wypłynęły z jego ust. – Odpychasz tym ludzi.
- I kto to mówi? – rzekł ironicznie. – Kobieta, która siedemnaście lat tkwi w tej ruderze i żyje wspomnieniami – warknął. – Jeśli chcesz prawić mi morały…
- Chcę porozmawiać z Severusem, którego znałam i który ciągle gdzieś tu się ukrywa – przytknęła dłoń do jego serca. Snape prychnął.
- Nie doczekanie… - mruknął i przeszył ją lodowatym wzrokiem. – Kimże jesteś, że mam zrobić dla ciebie wyjątek?
Po chwili poczuł ostre pieczenie na lewym policzku. Wciągnął głośno powietrze i spojrzał na kobietę, której oczy błyszczały przerażająco. Zdał sobie sprawę, że przesadził. Chcąc ukryć się głęboko pod skorupą, bojąc się wychylić nawet na krótko, bardzo ją zranił.
- Kimże jestem?! – krzyknęła piskliwie i wbiła palec w jego klatkę piersiową. – Już zapomniałeś kim dla ciebie byłam, czy jesteś na tyle tchórzliwy, że boisz się przyznać sam przed sobą?! – patrzył na nią ze spokojem, jeszcze raz przemyślając jej słowa. Rozważał wszelkie za i przeciw, a gdy stoczył ze sobą wewnętrzną walkę, wziął jej dłoń w swoje i delikatnie złożył na niej pocałunek.
- Po kolacji – rzekł cicho, składając tym samym obietnicę, że na ten jeden wieczór, na tę jedną rozmowę, pozbędzie się maski. Ten jeden jedyny raz.
***
Po sytej kolacji Hermiona, czuła się wyśmienicie. Potrawy, choć zbyt wytworne jak na jej gust, zaspokoiły jej wilczy głód i dodały energii. Wracała właśnie z kuchni, w której znalazła się, by podziękować skrzatom za kolację, gdy usłyszała przyciszone głosy, dobiegające zza jednych z drzwi. Z początku chciała je zignorować, zdając sobie sprawę, że podsłuchiwanie czyichś rozmów pasuje bardziej do Ślizgona, a nie Gryfona. Jednak im dłużej stała w miejscu, tym bardziej jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w kierunku drzwi. Ostrożnie ważąc kroki, by nie zdradzić swojej obecności, podeszła do drzwi i wychyliła się lekko by ujrzeć wnętrze pokoju, przez wąską szparę. Pomieszczenie było bardzo dobrze oświetlone, wobec czego bez problemu rozpoznała sylwetkę swojego nauczyciela i właścicielki tej rezydencji, z którą miała okazję zamienić kilka słów podczas kolacji. Jednak oboje zachowywali się zupełnie inaczej niż na posiłku. Hermiona dostrzegła w ich ruchach pewne skrępowanie, niepewność. Poczuła jak serce zabiło jej mocniej, gdy Snape odwrócił się w stronę kobiety, dzięki czemu mogła widzieć na jego twarzy szereg emocji, które wręcz nim targały. Nigdy w życiu nie widziała spojrzenia tak pełnego smutku i żalu. Czarne oczy już nie były puste, ani lodowate. Wypełniał je strach i bezbronność. Powstrzymała chęć wtargnięcia do pokoju i przytulenia mężczyzny. Czając się za rogiem wsłuchała się w rozmowę, której przebieg przerósł jej najśmielsze oczekiwania.
***
- Nie wiem, nawet czy chcę wiedzieć, to co masz mi do powiedzenia – rzekła kobieta, spoglądając na mężczyznę znad szklanki pełnej whisky. – Niepewność jest…
- Najgorsza pewność jest lepsza od niepewności – rzekł Severus spokojnym głosem.
- Cytat?
- Prus… mugolska literatura – mruknął i wypił do dna zawartość swojej szklanki, mając nadzieję, że alkohol pomoże mu przetrwać tę rozmowę i dodać odwagi. Ciepły płyn przyjemnie ogrzał jego ciało.
- Sądziłam, że będziesz…
- Miał wstręt do wszystkiego, co mugolskie? – po raz kolejny przerwał jej zdanie, co wcale jej nie przeszkadzało. Kiwnęła głową, a on tylko prychnął, pozostawiając sprawę bez komentarza.
- Nie prychaj tak… dobrze wiesz, że Ślizgoni wręcz emanują nienawiścią do świata pozbawionego magii.
- Wiem, zapominasz jednak, że…
- Nie jesteś Ślizgonem z krwi i kości… - tym razem to ona, mu przerwała, co ku zdziwieniu podsłuchującej Gryfonce, nie spotkało się ze złością nauczyciela. – Jak to było? – podrapała się po podbródku, udając, że się zastanawia. – Przebiegły jak Ślizgon…
- Inteligentny jak Krukon, lojalny jak Puchon i odważny jak Gryfon – mruknął, kończąc za nią słowa i odwracając się w stronę kominka, w którym wesoło buchał ogień. Cień rozbawienia przemknął przez jego twarz, choć Hermiona nie była tego taka pewna. Równie dobrze, mógł to być odblask ognia.
- Tiara przydziału dała ci wybór, prawda? Łączysz w sobie cechy czterech domów, a mimo to wybrałeś Slytherin.
Czarnooki czarodziej kiwnął głową i odwrócił się w stronę Laurencji. Hermiona cofnęła się lekko, by pozostać niezauważoną.
- Wybrałem dom, w którym mogłem się realizować. Dobrze wiesz, że Slytherin jako jedyny dom jest kolebką Śmierciożerców – uśmiechnął się sarkastycznie. – Zresztą nawet opiekunem jest Śmierciożerca – obrócił szklankę w dłoni, przyglądając się jej uważnie. - Iluzja wszechmocy, bycia kimś więcej niż tylko pomiatanym chłoptasiem, ciągle zapłakanym, ślęczącym z nosem w książkach, tak bardzo mną zawładnęła, że nie patrzyłem na nic innego, ani na nikogo innego.
- Wszystko przez ojca, prawda? – zapytała, a ciało Severusa momentalnie się spięło, na wspomnienie o swoim mugolskim rodzicu. Zacisnął szczękę i podszedł do barku, z którego poczęstował się kolejną butelką mocnego trunku.
- Przecież wiesz Laurencjo – rzekł zachrypniętym głosem. – Znasz ten moment mojego życiorysu, więc nie każ mi znów rozgrzebywać starych ran.
- Przepraszam – odrzekła cicho. – Oczywiście, że pamiętam. Pamiętam też, jak zniknąłeś z dnia na dzień. Tuż przed przerwą świąteczną… nawet kupiłam dla ciebie prezent – Severus spojrzał niepewnie na kobietę krzywiąc się lekko – Trzymałam go pod łóżkiem w dormitorium, ale mijały dni, a ty się nie pojawiałeś. Byłam na ciebie strasznie wściekła, że odszedłeś bez pożegnania. A potem przeczytałam w Proroku o tym, co zrobiłeś w Wigilię.
- Państwo Smith – rzekł, czując ogromny ból w okolicy mostka. Twarze mugolskiej rodziny stanęły mu przed oczami, wykrzywione w spazmach bólu. Krew, krzyk, błaganie o litość. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech – To było moje pierwsze zadanie – spojrzał na kobietę, spodziewając się zobaczyć w jej oczach obrzydzenie, ale zamiast tego były pełne łez. Łez współczucia. Później zrobiła coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Wstała z fotela i podeszła do niego, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Wzięła jego lewą rękę i podwinęła rękaw swetra, odsłaniając tym samym ciemny tatuaż na jego bladym przedramieniu.
- Stałeś się Śmierciożercą – przejechała swoją dłonią po tatuażu. – Ten znak…
- Ten znak – znów jej przerwał. - Przypomina mi, kim naprawdę jestem Laurencjo – rzekł jedwabistym głosem i zsunął rękaw, jakby wstydząc się Mrocznego Znaku. Uniósł rękę, widząc jak otwiera usta, by coś dodać – Tak.. jestem Śmierciożercą… spójrz mi w oczy.. – uniósł jej podbródek. – Co widzisz… jakiego są koloru Laurencjo?
- Czarnego Severusie… - dodała niepewnie. – Niegdyś były…
- Zielone– dodał i uśmiechnął się lekko. Hermiona poczuła jak zaschło jej w ustach. Część jej krzyczała, aby jak najszybciej wróciła do pokoju, ale druga część rozpaczliwie łaknęła tajemnice znienawidzonego przez wszystkich Nietoperza. Uczucie brutalnego wtargnięcia w czyjąś prywatność, odepchnęła na dalszy plan. Nie ważne, czego się dowie, nieważne jakie tajemnice usłyszą jej uszy. Natrafiła jej się jedyna okazja i nie mogła jej zmarnować.
- Co się z nimi stało? – zadała pytanie, które nurtowało ją już od samego początku, gdy go ujrzała. Starała się przypomnieć go sobie jako chłopca z zielonymi oczami. Bezowocnie. Musiała przyznać, że jakakolwiek historia się z nimi łączy, nadają one mężczyźnie tajemniczości i sprawiają, że jest wyjątkowy.
- Pomyśl… mugole mówią, że oczy są odzwierciedleniem duszy – rzekł i odszedł od niej parę kroków. Nie wiedział, czemu mówił jej to wszystko. Być może zbyt długo ukrywał prawdę, dusił ją w sobie, aż w końcu nie wytrzymał i musiał się komuś zwierzyć. Myślał, że to będzie o wiele trudniejsze, że słowa nie będą przechodzić mu przez gardło. Ale teraz zorientował się jak bardzo się mylił. Opuszczenie maski i ujawnienie całego siebie, przestraszonego, bezbronnego, przygniecionego życiem i samotnością uznał za słabość. Jednak obiecał jej, a on nigdy nie łamał obietnic.
- To tylko powiedzenie Severusie – rzekła prędko, wiedząc, do czego zmierza.
- Nie! – warknął zniecierpliwiony. – Nie jestem tym, za kogo wszyscy mnie uważają – syknął i chwycił ją za nadgarstek. – Mój pociąg do Czarnej Magii sprawił, że czułem coraz większą zachłanność w poznawaniu najokropniejszych klątw, chęci zabijania, okrucieństwa, łaknienia zadawania śmierci. Zawładnęła mą duszą, powoli pochłaniała resztki ludzkich odruchów. Byłem jej niewolnikiem, a każda próba wyzwolenia kończyła się fiaskiem – Laurencja chciała się wyrwać, ale trzymał ją mocno nieczuły na jej prośby.- Po Czarnej Magii pozostał ślad, jakim są moje puste oczy, w których każdy łudzi się dostrzec choćby cień ludzkich uczuć. Wiesz, co ja w nich widzę? – zapytał puszczając kobietę, która nerwowo zaczęła rozmasowywać nadgarstek. – Moją wewnętrzną bestię, demony i mrok… - rzekł sucho i opadł na fotel, zmęczony tą całą sytuacją. Spojrzał na kobietę, która patrzyła na niego niepewnie.
- Wybacz – wręcz wypluł to słowo. – To zawsze wyprowadza mnie z równowagi.
- Co?
- To, że ludzie robią ze mnie bohatera, że nie przyjmują do wiadomości, że nie jestem dobrym człowiekiem. Usilnie chcą mnie wepchać w ramy człowieka skrzywdzonego przez los. Tymczasem wszystkie wybory, których dokonałem, dokonywałem w pełni świadomie. Zawsze miałem inną opcję. Wszyscy, no może oprócz tego durnego Blacka, mi ufają. Na jakiej podstawie, skoro nie mają żadnego dowodu na moją poprawę?
- Działasz dla Zakonu, pracujesz w szkole, chronisz tą małą czarownicę, tworzysz eliksiry, które pomagają ludziom. Czego więcej potrzeba by zaufać człowiekowi? – mężczyzna jedynie prychnął i skrzyżował ręce na torsie. Laurencja uśmiechnęła się pobłażliwie. – Jesteś zbyt surowy dla siebie Severusie, co zresztą jest cechą wyróżniającą jednostki wyjątkowe.
- Nie no, ty też? – oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach.
- Nie marudź, ale słuchaj, co mam ci do powiedzenia – rzekła surowym głosem, który przypomniał Hermionie nauczycielski ton McGonagall. – Twoi przyjaciele najwyraźniej znają cię lepiej, niż ty sam siebie.
- To wszystko? – uniósł brew do góry. – Spodziewałem się dwugodzinnego wykładu na temat mojej nieskalanej osobowości.
Laurencja zaśmiała się perliście, na co serce Severusa zabiło mocniej.
- Cofam słowa o twojej skromności – rzekła i odłożył pustą szklankę na stoliczek, który zachwiał się niebezpiecznie. Przez chwilę milczeli, każdy pogrążony we własnych myślach, które krążyły wokół osoby siedzącej naprzeciwko. Hermiona poczuła, że drętwieją jej nogi. Już miała wstać, gdy ciszę przerwał delikatny głos Laurencji.
- Zakochałeś się Severusie? Czy pokochałeś kogoś przez te lata?
Mężczyzna spojrzał na kobietę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Hermiona doskonale widziała jak emocja ta zamienia się w inną, która bardzo przypominała zawstydzenie, jednak szybko zniknęła, dając miejsce smutkowi. Tymczasem Severus patrząc na Laurencję, piękną kobietę, którą niegdyś kochał, poczuł, że nie widzi w niej nikogo interesującego. Szybko odwrócił wzrok z jej ust na płomienie. Wpatrywał się w nie i zastanawiał się nad pytaniem, jakkolwiek było ono głupie, nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi. Wiedział jednak, że śmiertelnie bał się zakochać. Pamiętał miłość do Evans, miłość do Laurencji, ale każda z nich była pasmem cierpienia i wstydu.
- Czy pokochałem? – zapytał chrapliwym głosem, w którym Hermiona usłyszała żal. – Oczywiście, że tak, ale jeszcze przed siedemnastoma laty – zrobił pauzę, a przed oczami, pojawiła mu się nieznośna Gryfonka. Poczuł, że robi mu się duszno. Szybko odpędził jej obraz. – Jednak w jednym przypadku ktoś mnie uprzedził, a w drugim – tu spojrzał na Laurencję – zabrakło wzajemności, a z czasem uczucie wyparowało.
- I oczywiście się poddałeś, po tych dwóch próbach? – rzekła kobieta, odwracając wzrok.
- Mój umysł zaprzątnęły inne sprawy. Nie miałem ochoty ani czasu by szukać kobiety, która zgodziłaby się na życie z kimś takim jak ja – spojrzał na nią znacząco.
- Ale teraz nic nie stoi ci na przeszkodzie.
- Laurencjo, zbliża się wojna, której najpewniej nie przeżyję. Nie mam zamiaru wskrzeszać w sobie uczuć, bo potem cholernie trudno jest odejść – wstał z fotela i dopił resztę napoju. – Zresztą nie mam nic do zaoferowania drugiej osobie – mruknął i ruszył w stronę wyjścia.
-Rozumiem, że to koniec naszej rozmowy? – zapytała, a mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Hermiona zamarła, czując narastającą panikę. Musiała jak najszybciej stamtąd uciec, jeśli nie chce zginąć zamordowana przez swojego nauczyciela.
- Koniec. Przerwa w teatrze, dobiegła końca. Teraz założę maskę i znów wyjdę na scenę, by dalej grać – uśmiechnął się ironicznie i wyszedł salonu. Ruszył w stronę schodów, a gdy znalazł się na szczycie odezwał się nie odwracając – Mam nadzieję, że będziesz miała koszmary po tym, co tu usłyszałaś – rzekł lodowato i zniknął za rogiem.
- Pan Snape i goście… pani mówiła, że się zjawicie szanowni państwo – rzekł chrapliwie i otworzył szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka. Hermiona nabrała dziwnego wrażenia, że jej nauczyciel zdecydowanie nie jest sobą. Ciągle zaciskał nerwowo pięści i rozglądał się po domu z niecierpliwością.
- Skrzacie, gdzie twoja pani? – zapytał sucho i odruchowo przejechał dłonią po jednym z obrazów, które zdobiły korytarz. Szybko jednak wycofał rękę, jakby to, co właśnie zrobił, było czymś niestosownym.
- Pani Blade jest u siebie w salonie. Oczekuje pana… - tu skrzat spojrzał pogardliwie na resztę osób tłoczących się w holu – Dostałem rozkaz odprowadzić pana gości do pokoi gościnnych, aby pan mógł spokojnie przeprowadzić rozmowę.
Snape kiwnął głową najwyraźniej zadowolony z tego obrotu spraw. Rozmowa sam na sam z Laurencją jak najbardziej mu odpowiadała. Spojrzał na Hermionę, która najwyraźniej uważała inaczej.
- Panno Granger, proszę zabrać swoich rodziców i doprowadzić się do stanu, w którym będą mogli państwo pokazać się naszej filantropce – rzekł formalnie, co spowodowało jeszcze większe przekonanie u Hermiony, że ta wizyta najwyraźniej jest dla niego ważna.
- Dobrze profesorze – skinęła głową, nie mając ochoty dyskutować. Była zbyt zmęczona, więc stwierdziła, że zadawaniem pytań zajmie się, gdy tylko pozbiera siły. Skrzat ukłonił się lekko i ruszył w kierunku schodów z rzeźbioną balustradą.
- Proszę za mną – zaczął wspinać się po stopniach, co chwila zerkając w tył, by upewnić się, że jego goście nie zboczyli z kursu – Kolacja będzie podana za dwie godziny. Mają państwo, więc czas, by odpocząć i odpowiednio się przygotować.
Hermiona ruszyła pierwsza, uważnie rozglądając się po wnętrzu. Korytarz okryty był ciemnozieloną tapetą w dziwne, orientalne wzory. Stary zużyty dywan skutecznie tłumił ich kroki, gdy wspinali się po stromych schodach. Cisza była wręcz nieprzyjemna, co chwila przerywana jedynie trzaskiem starych desek pod ich stopami. Gryfonka spojrzała na swoich rodziców, którzy byli tak samo zdziwieni jak ona. Rezydencja wyglądała na opuszczoną i mimo że skrzaty dbały o porządek, nie wyglądała na taką, w której ktoś z ochotą chciałby mieszkać i spędzać samotne wieczory.
- Pani Blade jest strasznie rada… - skrzat ruszył korytarzem, zaczynając opowieść o swojej właścicielce, której Hermiona już nie słyszała. Jej uwagę przyciągnęły zdjęcia w ramkach, które pokrywały każdy cal ściany tego korytarza. Były czarno-białe i nie poruszały się, co bardzo zdziwiło dziewczynę. Zwolniła kroku i skupiła na nich wzrok. Większość z nich przedstawiała młodą dziewczynkę w objęciach starszego mężczyzny, który zapewne był jej ojcem. Dziewczynka z fotografii nie uśmiechała się, ani nie przytulała ojca. Widać było jakiś dystans, który między nimi się wytworzył. Ruszyła dalej w głąb korytarza, a wraz z kolejnymi obrazami . Dziewczynka rosła i zmieniała się w kobietę. Dojrzewała na oczach Gryfonki. Starszy mężczyzna w todze, zniknął a jego miejsce nie zostało zastąpione. Na każdej fotografii tajemnicza kobieta była sama. Oprócz jednej. Hermiona zatrzymała się niedowierzając temu, co widziała. Na fotografii przed Hogwartem dziewczynę obejmował nie, kto inny jak młody Severus Snape.
- Niemożliwe… - szepnęła i poczuła, że ktoś ciągnie ją za nogawkę dżinsów. Spuściła wzrok i zauważyła zniecierpliwione spojrzenie skrzata – Skąd twoja pani zna profesora Snape’a?
- Chodzili razem do szkoły panienko, byli przyjaciółmi – rzekł skrzat, niezbyt zadowolony z wściubiana nosa do spraw panny Blade.
- Przyjaciółmi? Myślałam, że to Lily Eva…
- Niech panienka nie wspomina w tym domu tej okropnej czarownicy! – zapiszczało przerażone, a zarazem zdenerwowane stworzenie, przerywając Gryfonce w połowie zdanie.
- Przepraszam, nie wiedziałam – rzekła, posyłając rodzicom zaniepokojone spojrzenie.
- Panienka, powinna się pospieszyć. Nie czas na oglądanie włości – rzekł i marudząc coś pod nosem o nadużywaniu gościnności zaprowadził ich na koniec korytarza i wskazał na dwie pary drzwi po przeciwnych stronach ściany.
– To pokój panienki – powiedział wskazując – A to pokój rodziców panienki.
Hermiona nie spytała skąd znał jej nazwisko. Stwierdziła, że Snape musiał zapewne uprzedzić właścicielkę tego miejsca o ich przybyciu. Podziękowali sumiennemu stworzeniu i weszli do swoich pokoi.
***
Severus odprowadził Granger i jej rodziców wzrokiem, po czym skierował swe kroki do salonu. Dobrze znał ten dom. Bywał tu wielokrotnie i nie potrzebował skrzata za przewodnika. Długimi susami, pokonał korytarz w kolorze karmazynu i pewnie przekroczył próg salonu. Czuł, że kołnierzyk surduta zaczyna go uwierać. Rozluźnił go troszkę i z maską obojętności obrzucił wzrokiem pomieszczenie, które tonęło w ciemności. Zaklaskał, a pokój rozświetliły lampiony. Uśmiechnął się ironicznie. Nawet oświetlenie nie uległo zmianie, pomyślał i wszedł głębiej, zatrzymując się na środku perskiego dywanu. Nigdzie jednak nie dostrzegł kobiety. Denerwował się tym spotkaniem jak jasna cholera. Oczywiście nikt o tym nie musi wiedzieć, w końcu Severus Snape nie boi się niczego. Taaa… a Dumbledore nie trzyma u siebie w gabinecie setek opakowań cytrynowych dropsów. Nie, skądże. Skrzywił się lekko i podszedł do regałów z książkami, uważnie odczytując ich tytuły. Zapach starych kart pergaminu wdarł mu się do nozdrzy. Miał słabość do książek, a zwłaszcza do tych, które miały już swoje lata. Przejechał dłonią po grzbietach ksiąg i zamarł, gdy usłyszał cichy szelest za sobą. Sięgnął dłonią po różdżkę i odwrócił się szybko, celując w pustą przestrzeń. Zmarszczył brwi, rozglądając się wokół. Dobrze, że nikt mnie nie widział. Wyszedłbym na gorszego paranoika niż sam Longbottom przed lekcją Eliksirów. Schował kawałek drewienka do kieszeni i poczuł przypływ złości. Nie znosił niepunktualności i zabawy w jakieś gierki. Spojrzał na zegarek. Pewnie zapomniała, że się umówiliśmy. Bezczelne, niedojrzałe, impertynenckie i idiotyczne…
- Miau…
Severus porzucił swój jakże inteligentny tok myślowy i spojrzał na parapet, na którym siedział biały kot o długiej i bujnej sierści oraz przenikliwych, złotych oczach, które niebezpiecznie błyszczały w świetle lamp.
- Laurencja Eluteria Blade – mruknął, uśmiechając się ironicznie i podchodząc do kota, który nie spuszczał z niego swoich ślepi. Wyciągnął bladą dłoń i zatopił ją w miękkiej i jakże delikatnej sierści kota, który jedynie zamruczał i przymknął powieki na tą subtelną pieszczotę. Mężczyzna odchrząknął i cofnął dłoń, po raz kolejny łapiąc się na nietypowym jak dla niego zachowaniu. – Powróć do swej normalnej postaci Laurencjo. Nie mam ochoty rozmawiać z kupą futra – rzekł lodowato i cofnął się trochę. Kotka zeskoczyła z parapetu i już po chwili zamiast niej przed czarodziejem pojawiła się elegancka kobieta w ciemnoczerwonej sukni, doskonale opinającej jej szczupłe, ale pełne wdzięku ciało. Odgarnęła czarne włosy na plecy i spojrzała na mężczyznę swoimi żółtymi oczami, które kontrastując ze źrenicą dawały zniewalający efekt.
- Severus Snape, a może TNZOP? – uśmiechnęła się lekko.
- Twój na zawsze oddany przyjaciel – mruknął, doskonale zdając sobie sprawę jak w jego ustach idiotycznie to brzmi – Idiotyzm- prychnął. - Ale najwidoczniej zadziałał.
Kobieta podeszła do niego bliżej i przyjrzała mu się uważnie. Czuł się nieswojo. Nie lubił bliskości. Nieśmiało odwrócił twarz. To było tak jakby poznali się od nowa, jakby nigdy się nie całowali ani nie spędzili razem nocy. Wszystko wydawało się zupełnie inne i krępujące. Poczuł jej ciepłą dłoń na swoim policzku. Spiął się i pozostał obojętny. Tymczasem jej oczy rejestrowały każdy milimetr jego twarzy. Jego haczykowaty nos, mocne kości policzkowe, bliznę przecinającą wargę, wąskie i blade usta, a przede wszystkim oczy. Czarne, nieprzystępne, lodowate, puste. Oczy zupełnie innego człowieka.
- Nie spodziewałam się, że po tylu latach znów się spotkamy – rzekła i przejechała dłonią po policzku. Chwycił ją za nadgarstek i odsunął się o krok.
- Potrzebuję jedynie miejsca do odpoczynku Laurencjo, niczego więcej, a tym bardziej twojego towarzystwa – rzekł sucho, czując jak z trudem wymawia te słowa. Kłamstwo, kłamstwo... Kolejne kłamstwo.
- Wiem. Pisałeś o tym w liście. Dam wam schronienie na tyle ile będziecie go potrzebowali. Dom jest duży i pusty, więc nie będzie mi to przeszkadzać.
- Oczywiście – rzekł i rozglądnął się po pomieszczeniu. Laurencja uważnie go obserwowała.
- Zmieniłeś się, Severusie.
- Czego się spodziewałaś po siedemnastu latach? Myślałaś, że będę tą samą płaczącą i niezdarną sierotą, co w Hogwarcie? – warknął i popatrzył na nią z góry. – Miałaś nadzieję, że znów będziesz miała okazję nad kimś się litować?
- Ciągle chowasz się za maską bezuczuciowego dupka – rzekła smutno, czując się ugodzona tymi ostrymi słowami, które wypłynęły z jego ust. – Odpychasz tym ludzi.
- I kto to mówi? – rzekł ironicznie. – Kobieta, która siedemnaście lat tkwi w tej ruderze i żyje wspomnieniami – warknął. – Jeśli chcesz prawić mi morały…
- Chcę porozmawiać z Severusem, którego znałam i który ciągle gdzieś tu się ukrywa – przytknęła dłoń do jego serca. Snape prychnął.
- Nie doczekanie… - mruknął i przeszył ją lodowatym wzrokiem. – Kimże jesteś, że mam zrobić dla ciebie wyjątek?
Po chwili poczuł ostre pieczenie na lewym policzku. Wciągnął głośno powietrze i spojrzał na kobietę, której oczy błyszczały przerażająco. Zdał sobie sprawę, że przesadził. Chcąc ukryć się głęboko pod skorupą, bojąc się wychylić nawet na krótko, bardzo ją zranił.
- Kimże jestem?! – krzyknęła piskliwie i wbiła palec w jego klatkę piersiową. – Już zapomniałeś kim dla ciebie byłam, czy jesteś na tyle tchórzliwy, że boisz się przyznać sam przed sobą?! – patrzył na nią ze spokojem, jeszcze raz przemyślając jej słowa. Rozważał wszelkie za i przeciw, a gdy stoczył ze sobą wewnętrzną walkę, wziął jej dłoń w swoje i delikatnie złożył na niej pocałunek.
- Po kolacji – rzekł cicho, składając tym samym obietnicę, że na ten jeden wieczór, na tę jedną rozmowę, pozbędzie się maski. Ten jeden jedyny raz.
***
Po sytej kolacji Hermiona, czuła się wyśmienicie. Potrawy, choć zbyt wytworne jak na jej gust, zaspokoiły jej wilczy głód i dodały energii. Wracała właśnie z kuchni, w której znalazła się, by podziękować skrzatom za kolację, gdy usłyszała przyciszone głosy, dobiegające zza jednych z drzwi. Z początku chciała je zignorować, zdając sobie sprawę, że podsłuchiwanie czyichś rozmów pasuje bardziej do Ślizgona, a nie Gryfona. Jednak im dłużej stała w miejscu, tym bardziej jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w kierunku drzwi. Ostrożnie ważąc kroki, by nie zdradzić swojej obecności, podeszła do drzwi i wychyliła się lekko by ujrzeć wnętrze pokoju, przez wąską szparę. Pomieszczenie było bardzo dobrze oświetlone, wobec czego bez problemu rozpoznała sylwetkę swojego nauczyciela i właścicielki tej rezydencji, z którą miała okazję zamienić kilka słów podczas kolacji. Jednak oboje zachowywali się zupełnie inaczej niż na posiłku. Hermiona dostrzegła w ich ruchach pewne skrępowanie, niepewność. Poczuła jak serce zabiło jej mocniej, gdy Snape odwrócił się w stronę kobiety, dzięki czemu mogła widzieć na jego twarzy szereg emocji, które wręcz nim targały. Nigdy w życiu nie widziała spojrzenia tak pełnego smutku i żalu. Czarne oczy już nie były puste, ani lodowate. Wypełniał je strach i bezbronność. Powstrzymała chęć wtargnięcia do pokoju i przytulenia mężczyzny. Czając się za rogiem wsłuchała się w rozmowę, której przebieg przerósł jej najśmielsze oczekiwania.
***
- Nie wiem, nawet czy chcę wiedzieć, to co masz mi do powiedzenia – rzekła kobieta, spoglądając na mężczyznę znad szklanki pełnej whisky. – Niepewność jest…
- Najgorsza pewność jest lepsza od niepewności – rzekł Severus spokojnym głosem.
- Cytat?
- Prus… mugolska literatura – mruknął i wypił do dna zawartość swojej szklanki, mając nadzieję, że alkohol pomoże mu przetrwać tę rozmowę i dodać odwagi. Ciepły płyn przyjemnie ogrzał jego ciało.
- Sądziłam, że będziesz…
- Miał wstręt do wszystkiego, co mugolskie? – po raz kolejny przerwał jej zdanie, co wcale jej nie przeszkadzało. Kiwnęła głową, a on tylko prychnął, pozostawiając sprawę bez komentarza.
- Nie prychaj tak… dobrze wiesz, że Ślizgoni wręcz emanują nienawiścią do świata pozbawionego magii.
- Wiem, zapominasz jednak, że…
- Nie jesteś Ślizgonem z krwi i kości… - tym razem to ona, mu przerwała, co ku zdziwieniu podsłuchującej Gryfonce, nie spotkało się ze złością nauczyciela. – Jak to było? – podrapała się po podbródku, udając, że się zastanawia. – Przebiegły jak Ślizgon…
- Inteligentny jak Krukon, lojalny jak Puchon i odważny jak Gryfon – mruknął, kończąc za nią słowa i odwracając się w stronę kominka, w którym wesoło buchał ogień. Cień rozbawienia przemknął przez jego twarz, choć Hermiona nie była tego taka pewna. Równie dobrze, mógł to być odblask ognia.
- Tiara przydziału dała ci wybór, prawda? Łączysz w sobie cechy czterech domów, a mimo to wybrałeś Slytherin.
Czarnooki czarodziej kiwnął głową i odwrócił się w stronę Laurencji. Hermiona cofnęła się lekko, by pozostać niezauważoną.
- Wybrałem dom, w którym mogłem się realizować. Dobrze wiesz, że Slytherin jako jedyny dom jest kolebką Śmierciożerców – uśmiechnął się sarkastycznie. – Zresztą nawet opiekunem jest Śmierciożerca – obrócił szklankę w dłoni, przyglądając się jej uważnie. - Iluzja wszechmocy, bycia kimś więcej niż tylko pomiatanym chłoptasiem, ciągle zapłakanym, ślęczącym z nosem w książkach, tak bardzo mną zawładnęła, że nie patrzyłem na nic innego, ani na nikogo innego.
- Wszystko przez ojca, prawda? – zapytała, a ciało Severusa momentalnie się spięło, na wspomnienie o swoim mugolskim rodzicu. Zacisnął szczękę i podszedł do barku, z którego poczęstował się kolejną butelką mocnego trunku.
- Przecież wiesz Laurencjo – rzekł zachrypniętym głosem. – Znasz ten moment mojego życiorysu, więc nie każ mi znów rozgrzebywać starych ran.
- Przepraszam – odrzekła cicho. – Oczywiście, że pamiętam. Pamiętam też, jak zniknąłeś z dnia na dzień. Tuż przed przerwą świąteczną… nawet kupiłam dla ciebie prezent – Severus spojrzał niepewnie na kobietę krzywiąc się lekko – Trzymałam go pod łóżkiem w dormitorium, ale mijały dni, a ty się nie pojawiałeś. Byłam na ciebie strasznie wściekła, że odszedłeś bez pożegnania. A potem przeczytałam w Proroku o tym, co zrobiłeś w Wigilię.
- Państwo Smith – rzekł, czując ogromny ból w okolicy mostka. Twarze mugolskiej rodziny stanęły mu przed oczami, wykrzywione w spazmach bólu. Krew, krzyk, błaganie o litość. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech – To było moje pierwsze zadanie – spojrzał na kobietę, spodziewając się zobaczyć w jej oczach obrzydzenie, ale zamiast tego były pełne łez. Łez współczucia. Później zrobiła coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Wstała z fotela i podeszła do niego, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Wzięła jego lewą rękę i podwinęła rękaw swetra, odsłaniając tym samym ciemny tatuaż na jego bladym przedramieniu.
- Stałeś się Śmierciożercą – przejechała swoją dłonią po tatuażu. – Ten znak…
- Ten znak – znów jej przerwał. - Przypomina mi, kim naprawdę jestem Laurencjo – rzekł jedwabistym głosem i zsunął rękaw, jakby wstydząc się Mrocznego Znaku. Uniósł rękę, widząc jak otwiera usta, by coś dodać – Tak.. jestem Śmierciożercą… spójrz mi w oczy.. – uniósł jej podbródek. – Co widzisz… jakiego są koloru Laurencjo?
- Czarnego Severusie… - dodała niepewnie. – Niegdyś były…
- Zielone– dodał i uśmiechnął się lekko. Hermiona poczuła jak zaschło jej w ustach. Część jej krzyczała, aby jak najszybciej wróciła do pokoju, ale druga część rozpaczliwie łaknęła tajemnice znienawidzonego przez wszystkich Nietoperza. Uczucie brutalnego wtargnięcia w czyjąś prywatność, odepchnęła na dalszy plan. Nie ważne, czego się dowie, nieważne jakie tajemnice usłyszą jej uszy. Natrafiła jej się jedyna okazja i nie mogła jej zmarnować.
- Co się z nimi stało? – zadała pytanie, które nurtowało ją już od samego początku, gdy go ujrzała. Starała się przypomnieć go sobie jako chłopca z zielonymi oczami. Bezowocnie. Musiała przyznać, że jakakolwiek historia się z nimi łączy, nadają one mężczyźnie tajemniczości i sprawiają, że jest wyjątkowy.
- Pomyśl… mugole mówią, że oczy są odzwierciedleniem duszy – rzekł i odszedł od niej parę kroków. Nie wiedział, czemu mówił jej to wszystko. Być może zbyt długo ukrywał prawdę, dusił ją w sobie, aż w końcu nie wytrzymał i musiał się komuś zwierzyć. Myślał, że to będzie o wiele trudniejsze, że słowa nie będą przechodzić mu przez gardło. Ale teraz zorientował się jak bardzo się mylił. Opuszczenie maski i ujawnienie całego siebie, przestraszonego, bezbronnego, przygniecionego życiem i samotnością uznał za słabość. Jednak obiecał jej, a on nigdy nie łamał obietnic.
- To tylko powiedzenie Severusie – rzekła prędko, wiedząc, do czego zmierza.
- Nie! – warknął zniecierpliwiony. – Nie jestem tym, za kogo wszyscy mnie uważają – syknął i chwycił ją za nadgarstek. – Mój pociąg do Czarnej Magii sprawił, że czułem coraz większą zachłanność w poznawaniu najokropniejszych klątw, chęci zabijania, okrucieństwa, łaknienia zadawania śmierci. Zawładnęła mą duszą, powoli pochłaniała resztki ludzkich odruchów. Byłem jej niewolnikiem, a każda próba wyzwolenia kończyła się fiaskiem – Laurencja chciała się wyrwać, ale trzymał ją mocno nieczuły na jej prośby.- Po Czarnej Magii pozostał ślad, jakim są moje puste oczy, w których każdy łudzi się dostrzec choćby cień ludzkich uczuć. Wiesz, co ja w nich widzę? – zapytał puszczając kobietę, która nerwowo zaczęła rozmasowywać nadgarstek. – Moją wewnętrzną bestię, demony i mrok… - rzekł sucho i opadł na fotel, zmęczony tą całą sytuacją. Spojrzał na kobietę, która patrzyła na niego niepewnie.
- Wybacz – wręcz wypluł to słowo. – To zawsze wyprowadza mnie z równowagi.
- Co?
- To, że ludzie robią ze mnie bohatera, że nie przyjmują do wiadomości, że nie jestem dobrym człowiekiem. Usilnie chcą mnie wepchać w ramy człowieka skrzywdzonego przez los. Tymczasem wszystkie wybory, których dokonałem, dokonywałem w pełni świadomie. Zawsze miałem inną opcję. Wszyscy, no może oprócz tego durnego Blacka, mi ufają. Na jakiej podstawie, skoro nie mają żadnego dowodu na moją poprawę?
- Działasz dla Zakonu, pracujesz w szkole, chronisz tą małą czarownicę, tworzysz eliksiry, które pomagają ludziom. Czego więcej potrzeba by zaufać człowiekowi? – mężczyzna jedynie prychnął i skrzyżował ręce na torsie. Laurencja uśmiechnęła się pobłażliwie. – Jesteś zbyt surowy dla siebie Severusie, co zresztą jest cechą wyróżniającą jednostki wyjątkowe.
- Nie no, ty też? – oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach.
- Nie marudź, ale słuchaj, co mam ci do powiedzenia – rzekła surowym głosem, który przypomniał Hermionie nauczycielski ton McGonagall. – Twoi przyjaciele najwyraźniej znają cię lepiej, niż ty sam siebie.
- To wszystko? – uniósł brew do góry. – Spodziewałem się dwugodzinnego wykładu na temat mojej nieskalanej osobowości.
Laurencja zaśmiała się perliście, na co serce Severusa zabiło mocniej.
- Cofam słowa o twojej skromności – rzekła i odłożył pustą szklankę na stoliczek, który zachwiał się niebezpiecznie. Przez chwilę milczeli, każdy pogrążony we własnych myślach, które krążyły wokół osoby siedzącej naprzeciwko. Hermiona poczuła, że drętwieją jej nogi. Już miała wstać, gdy ciszę przerwał delikatny głos Laurencji.
- Zakochałeś się Severusie? Czy pokochałeś kogoś przez te lata?
Mężczyzna spojrzał na kobietę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Hermiona doskonale widziała jak emocja ta zamienia się w inną, która bardzo przypominała zawstydzenie, jednak szybko zniknęła, dając miejsce smutkowi. Tymczasem Severus patrząc na Laurencję, piękną kobietę, którą niegdyś kochał, poczuł, że nie widzi w niej nikogo interesującego. Szybko odwrócił wzrok z jej ust na płomienie. Wpatrywał się w nie i zastanawiał się nad pytaniem, jakkolwiek było ono głupie, nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi. Wiedział jednak, że śmiertelnie bał się zakochać. Pamiętał miłość do Evans, miłość do Laurencji, ale każda z nich była pasmem cierpienia i wstydu.
- Czy pokochałem? – zapytał chrapliwym głosem, w którym Hermiona usłyszała żal. – Oczywiście, że tak, ale jeszcze przed siedemnastoma laty – zrobił pauzę, a przed oczami, pojawiła mu się nieznośna Gryfonka. Poczuł, że robi mu się duszno. Szybko odpędził jej obraz. – Jednak w jednym przypadku ktoś mnie uprzedził, a w drugim – tu spojrzał na Laurencję – zabrakło wzajemności, a z czasem uczucie wyparowało.
- I oczywiście się poddałeś, po tych dwóch próbach? – rzekła kobieta, odwracając wzrok.
- Mój umysł zaprzątnęły inne sprawy. Nie miałem ochoty ani czasu by szukać kobiety, która zgodziłaby się na życie z kimś takim jak ja – spojrzał na nią znacząco.
- Ale teraz nic nie stoi ci na przeszkodzie.
- Laurencjo, zbliża się wojna, której najpewniej nie przeżyję. Nie mam zamiaru wskrzeszać w sobie uczuć, bo potem cholernie trudno jest odejść – wstał z fotela i dopił resztę napoju. – Zresztą nie mam nic do zaoferowania drugiej osobie – mruknął i ruszył w stronę wyjścia.
-Rozumiem, że to koniec naszej rozmowy? – zapytała, a mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Hermiona zamarła, czując narastającą panikę. Musiała jak najszybciej stamtąd uciec, jeśli nie chce zginąć zamordowana przez swojego nauczyciela.
- Koniec. Przerwa w teatrze, dobiegła końca. Teraz założę maskę i znów wyjdę na scenę, by dalej grać – uśmiechnął się ironicznie i wyszedł salonu. Ruszył w stronę schodów, a gdy znalazł się na szczycie odezwał się nie odwracając – Mam nadzieję, że będziesz miała koszmary po tym, co tu usłyszałaś – rzekł lodowato i zniknął za rogiem.
piątek, 11 października 2013
Rozdział 15 " To, co łatwe i to, co słuszne to zupełnie dwie inne rzeczy"
Gdy otworzyła oczy, nauczyciela już nie było. Przewróciła się na plecy i leniwie się przeciągnęła. Wspomnienia wydarzeń z ostatniej nocy przemknęły przez jej umysł. Uśmiechnęła się z zażenowania i usiadła. Plecy zaprotestowały, ujawniając skutki przespania nocy na ziemi. Pomasowała je lekko i zamarła, słysząc rozmowy dobiegające z zewnątrz. Pech chciał, że nic sensownego nie udało jej się podsłuchać, dlatego też spróbowała się wyswobodzić ze śpiwora, który ciasno owinął się wokół jej nóg. Westchnęła z irytacji i wykonała jeden szybki ruch, który jak się później okazało nie należał do najmądrzejszych. Materiał zacisnął się mocniej, a dziewczyna wylądowała na ziemi z głuchym jękiem. Rozmowy ucichły, a po chwili zamek rozsunął się szybko i do środka namiotu zajrzała jej matka.
- Skarbie, dlaczego leżysz z twarzą do ziemi?
- Kontempluje – jęknęła ironicznie i niezdarnie wysunęła się ze śpiwora. Coraz bardziej upodabniam się do Snape’a. Czas coś z tym zrobić.
- Nie czas na przemyślenia Hermiono… czekamy na ciebie – uśmiechnęła się szeroko i już po chwili zniknęła. Gryfonka wygrzebała lusterko z magicznego woreczka i aż otworzyła szeroko oczy, gdy ujrzała, swoją fryzurę. Każdy kosmyk włosów sterczał w inną stronę, co sprawiało, że wyglądała koszmarnie. Spróbowała rzucić na siebie zaklęcie ujarzmiające włosy, ale nic nim nie wskórała. Zrezygnowana schowała różdżkę i już po chwili mroźne, poranne powietrze wtargnęło do jej płuc.
- Och… piorun w miotłę strzelił – ironiczny głos Snape’a rozległ się po jej prawej stronie.
- Również miło mi pana widzieć – odgryzła się i spojrzała na swojego nauczyciela. Musiała przetrzeć oczy ze zdumienia. Severus Snape nonszalancko oparty o drzewo, ze swoim firmowym uśmieszkiem na ustach był pozbawiony swoich szat nietoperza . Zamiast nich był ubrany w czarne dżinsy i gruby wełniany sweter w - o dziwo - szarym kolorze. Wyglądał nieziemsko. Spodnie były świetnie dopasowane. Opięte na jego wąskich biodrach, wcale nie sprawiały, że wyglądał przeraźliwie chudo, ale podkreślały męski kształt jego sylwetki. Grafitowy sweter, stanowił miłą odmianę w ubiorze mężczyzny, gdyż uwydatniał jego mroczne spojrzenie i nadawał jeszcze większej wyrazistości jego obsydianowych oczu. Poczuła, że się rumieni i szybko odwróciła wzrok, udając, że ta nagła zmiana w ogóle jej nie obchodzi. Snape odepchnął się od drzewa i zajął miejsce przy ognisku. Długo jednak nie wytrzymała.
- Co się stało z pana szatami? – zapytała zaciekawiona, gdy już całą czwórką siedzieli wokół płomieni i czekali na podgrzanie posiłku.
- Mugolskie swetry to moja obsesja – rzekł, a kąciki jego ust lekko zadrżały.
- Teraz przypomina pan pewnego aktora – Michelle uśmiechnęła się szeroko, a Ian prychnął.
- Michelle, chyba oglądamy inne filmy – odrzekł, zasługując tym samym na kuksańca w bok od swojej żony. Snape posłał im lodowate spojrzenia.
- Jesteś zazdrosny Ian, bo na tobie żaden sweter nie wygląda dobrze – zaśmiała się perliście. Hermiona uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową. Snape za to, przyglądał się wszystkiemu z dystansem i kwaśną miną. Muszę powiadomić oddział w Mungu, by szykowali dla mnie łóżko.
- Przynajmniej nie jestem chudy jak wieszak – burknął.
- Tato… - wtrąciła Hermiona.
- Chudy jak wieszak? – Snape uniósł brew w swoim stylu i wlepił swoje przenikliwe spojrzenie w Ianie.
- Tato….
- Takie coś, na czym wiesza się ubrania – rzekł Ian, gestykulując.
- Tato…
- Miona, nie widzisz, że rozmawiam? – warknął mężczyzna, nawet nie spoglądając w jej stronę. Snape zacisnął dłonie w pięści, by pohamować emocje. Już miał rzucić kolejną sarkastyczną uwagę, ale wciągnął powietrze i skrzywił się nieznacznie. Czuły nos Mistrza Eliksirów, wyczuł nieprzyjemny zapach palonego materiału. Rozejrzał się wokół i z radością, której oczywiście nie pokazał, stwierdził, że miał rację.
- Ian, ty płoniesz! – pisnęła Michelle.
- Właśnie próbowałam to powiedzieć – mruknęła zrezygnowana Hermiona.
- Skarbie, nie przesadzaj… tylko się zdenerwowałem – rzekł niczego nieświadomy mężczyzna. Severus sięgnął po swoją porcję mięsa z rożna i z nieodgadnionym uśmiechem ugryzł kawałek.
- Ian twoje spodnie!
Ojciec Hermiony spojrzał na swoją nogawkę i pisnął niczym przerażone dziewczę. Z zawrotną prędkością wstał z ziemi, zaczął tupać i trząść nogą, starając się ugasić płonący materiał.
- Burn baby, burn – zamruczał Snape wystarczająco głośno, by usłyszała to Hermiona. Popatrzyła karcąco na swojego nauczyciela, który tylko wzruszył ramionami i pochłonął kolejny kawałek swojej porcji. Leniwie przeniósł wzrok na biegającą w kółko parę i stwierdził, że gdyby był w dobrym humorze z pewnością tarzałby się po ziemi ze śmiechu. Jednak Severus Snape nigdy nie był w dobrym humorze, więc uśmiechnął się ironicznie i jednym ruchem ręki ugasił płonące spodnie ojca Gryfonki. Podniósł się z ziemi i z pogardą spojrzał na mężczyznę.
- Dopadł pana jakiś wściekły futrzak? – zakpił i machnięciem różdżki spakował oba namioty do magicznego woreczka. Ian z jedną nogawką postrzępioną aż do kolana, posłał mu tylko ostrzegawcze spojrzenie i uspokajany przez żonę, powrócił do śniadania.
Kolejny etap podróży nie był ciekawszy od poprzedniego. Wędrówka przez las była nużąca, a powtarzający się krajobraz strasznie monotonny. Maszerowali przed siebie niczym piesza wycieczka skautów tyle, że entuzjazm nie był ten sam, a raczej w ogóle go nie było. Cisza, jaka panowała między nimi powoli stawała się nie do zniesienia. Hermiona wielokrotnie próbowała nawiązać kontakt z nauczycielem, jednak ten skutecznie ją od siebie odpychał. Nie miał ochoty na pogaduszki z irytującą Gryfonką, a tym bardziej z jej rodzicami, do czego wielokrotnie go namawiała. Czarodziej zatrzymał się na brzegu lasu i rozglądnął się na boki. Po chwili jego wzrok spoczął na wznoszącej się jakieś dwie godziny drogi od miejsca, w którym stali rezydencji, która z tego miejsca bardziej przypominała bezkształtną bryłę niż bogatą willę. Poczuł gdzieś pod mostkiem dziwne ukłucie, bardzo podobne do żalu, czy też świadomości utracenia czegoś ważnego. Zastanawiał się czy się zmieniła, czy nadal pozostała tą samą kobietą, którą była siedemnaście lat temu. Zastanawiał się czy ujrzy w nim Śmierciożercę, czy też zagubionego człowieka i będzie w stanie mu przebaczyć. Czy będzie w stanie znów pozbyć się maski przed nią? Czy mu pomoże? Zapewne te wszystkie pytania zbombardowały by go od środka, gdyby nie głos Gryfonki, który pozwolił mu się otrząsnąć.
- To wygląda na jakiś zamek – dodała, przyglądając się obliczu profesora, który wydawał się być nieobecny. Michelle i Ian zatrzymali się obok dwójki czarodziejów i również spojrzeli w tamtą stronę.
- O czym mówicie? – spytała matka Hermiony, spoglądając w dal, ale niczego nie dostrzegając.
- O tym budynku – Gryfonka wskazała placem czarną kropkę na linii horyzontu, ale wzrok jej rodziców błądził ponad nią. Wszystko, co wiedzieli składało się jedynie z zachmurzonego nieba i płaskiej, pustej polany.
- Nie zobaczą go, Granger – cichy głos profesora spowodował, że wszystkie pary oczu, odwróciły się w jego stronę. – Jest chroniony przed mugolami na takiej samej zasadzie, jak Hogwart, a może nawet lepiej. Dopiero gdy się zbliżymy, ujrzą dziwne ruiny, ale gdy już znajdą się w środku z naszą pomocą wszystko stanie się dla nich jasne – kącik jego ust podjechał ku górze. Doskonale znał właścicielkę tej rezydencji i wiedział, że jest najmądrzejszą czarownicą, jaką do tej pory spotkał.
- Czy to kryjówka Zakonu? – spytała dziewczyna na co Mistrz Eliksirów jedynie prychnął i obdarzył ją ironicznym uśmiechem.
- Siedziba Zakonu jest oddalona od tego miejsca jeszcze wiele godzin wędrówki – rzekł chłodno – Zresztą nie sądziłaś chyba Granger, że członkowie Zakonu ośmieliliby się rezydować tak blisko Hogwartu.
- Tak blisko? – prychnęła. – Idziemy już dwa dni, a pan mówi, że to blisko?
- Odległość to pojęcie względne – rzekł i ruszył w stronę rezydencji, bez słowa.
- Nie odpoczniemy? – spytała Michelle, którą zaczęły już obcierać buty. Snape nawet się nie zatrzymał. Zaklęła pod nosem i ruszyła za ich trójką.
- Czyj to dom? – zapytała, gdy udało jej się dorównać kroku czarnookiemu czarodziejowi. Zerknął na nią kątem oka i skrzywił się nieznacznie.
- Kogoś, kto nam pomoże – odparł po kilku minutach, gdy dziewczyna myślała, że już nic z tego.
- Ktoś, komu możemy ufać? – zapytała. Mężczyzna spiorunował ją wzrokiem.
- Śmiesz podważać moje decyzje Granger? – warknął, przyspieszając kroku.
- Oczywiście, że nie… tak tylko zapytałam – mruknęła, czując, że się w niej gotuje. – Czy pan musi być tak przewrażliwionym człowiekiem? Ciągle pan warczy i się denerwuje. Powinien pan z kimś porozmawiać.
- Już niedługo będę miał do tego okazję, jeśli – tu zrobił stosowną pauzę – wcześniej nie zamkną mnie w Azkabanie za zamordowanie uczennicy.
Hermiona sapnęła oburzona, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko, co jeszcze bardziej go zirytowało. Dlaczego ludzie tak chcieli uszczęśliwić go swoim towarzystwem?
- Jest pan niepoprawny – zaśmiała się głośno, na co on tylko przejechał dłonią po twarzy w akcie desperacji, nie komentując nawet tego stwierdzenia. Przez myśl przemknęło mu… nie.. nie powinno to w ogóle pojawić się w jego myślach. Skrzywił się i ze zbolałą miną wbił wzrok w ziemię, uważając na to, po czym stąpał. Wiedział, że tereny te były pełne..
- Aaaaa! – zerknął w bok i zorientował się, że Gryfonka, nagle gdzieś zniknęła. Obejrzał się przez ramię i musiał zgromadzić w sobie wielkie pokłady silnej woli, by nie parsknąć śmiechem i nie zacząć tarzać się po ziemi. Z obojętną miną i jedną brwią uniesioną wysoko ku górze podszedł do dziewczyny, która wpadła aż po sam pas do małego bagienka.
- Granger nie czas na relaks – spojrzał na nią z góry.
- Bardzo zabawne profesorze Snape – wycedziła i wyciągnęła w jego stronę rękę, którą jedynie otaksował spojrzeniem. Po chwili ręka zaczęła jej drżeć, więc ją cofnęła – Nie jest pan osobą wychowaną…
- O pani można powiedzieć to samo. Kąpiele błotne w pojedynkę? – uśmiechnął się ironicznie. Gryfonka poczuła, że się rumieni, co nie uszło uwadze Snape’a. – Spokojnie, dziś sobie dopuszczę – mruknął uwodzicielsko, co jeszcze bardziej pogrążyło dziewczynę.
- Powinnam zapaść się pod ziemię – burknęła, starając się ukryć rumieniec.
- Jak będziesz się tak ciągle wiercić z pewnością ci się to uda – uśmiechnął się ironicznie, patrząc na Gryfonkę, która coraz bardziej zapadała się w otchłań bagna.
- Bawi to pana? – warknęła oburzona, na co Snape jedynie skrzyżował dłonie na piersiach, nie spiesząc jej z pomocą.
- Granger, nie zapominaj o szacunku – warknął i dodał po przerwie. – Tak, bawi mnie to.
- Eh, pomoże mi pan?
- Prędzej mnie piekło pochłonie – syknął.
- To już niedługo – mruknęła zgryźliwie, za co otrzymała jedno z jego morderczych spojrzeń pod wpływem, którego pierwszoroczni uciekali gdzie pieprz rośnie.
- Granger, język!
- Panie profesorze, a gdzie pański pociąg do bycia Batmanem? – zapytała, czując, że ciepłe błoto pochłania ją coraz bardziej. Tymczasem Snape najwidoczniej świetnie się bawił i wcale nie martwił się tym, że już niedługo jego własna uczennica zostanie wessana przez tą rozmokłą papkę.
- Zawsze twierdziłem, że bardziej nadaję się do odtwórcy czarnych charakterów – uśmiechnął się ironicznie i wyciągnął w jej stronę rękę. Złapała ją i już po chwili niewiarygodna siła, wyciągnęła ją na brzeg, czemu towarzyszyło głośne „ cmok”. Oblepiona po pachy błotem zmierzyła nauczyciela wdzięcznym spojrzeniem. Ten tylko przewrócił oczami i sprawnym ruchem nadgarstka oczyścił jej ubranie. Ian i Michelle przypatrywali się tej całej scenie z otwartymi ustami i dopiero, gdy niecierpliwy głos Snape’a, oznajmił, że powinni ruszać dalej, odzyskali rezon i ruszyli za czarodziejem.
Rezydencja z każdym ich krokiem robiła się coraz większa, ale ciągle była zaledwie plamą na horyzoncie. Hermiona maszerowała obok nauczyciela ciesząc się ze swojego małego sukcesu, którym było nakłonienie Mistrza Eliksirów do dość przyjemnej rozmowy, jaka się między nimi wywiązała. Słuchała z szacunkiem jego słów, podziwiała jego inteligencję i chłonęła wszystko jak gąbka. Severus też musiał przyznać się przed sobą, co robił bardzo rzadko, że towarzystwo Panny-Wiem-Więcej-Niż-Nauczyciel, sprawiało mu niejaką uciechę. Nie zadawała głupich pytań, nie wymądrzała się i słuchała go z zamkniętymi ustami, nie przerywając, gdy opowiadał jej o nietypowych składnikach Eliksiru. Nawet przez chwilę wydało mu się, że poczuł się zrelaksowany, ale szybko odrzucił od siebie tę myśl.
- A co z sierścią wilkołaka? Dodanie jej nie zaburzy struktury eliksiru? – zapytała, drapiąc się po policzku.
- Owszem, ale tylko wtedy, gdy zostanie dodana zbyt wcześnie – rzekł i wziął głęboki wdech. – Sierść wilkołaka to bardzo specyficzny składnik. Niepoprawnie zaaplikowany potrafi zniszczyć cały eliksir, ale gdy zrobi się to prawidłowo zwiększy jego moc.
- Czytałam, że nie powinno się jej używać ze skórką boomslanga, więc nie przyda się do eliksiru Wielosokowego, który dzięki sierści wilkołaka mógłby działać o wiele dłużej niż zaledwie godzinę – mruknęła. Severus uśmiechnął się pobłażliwie.
- Granger powiedz mi, jaki składnik z eliksiru Wielosokowego zawiera kwasy polifenolowe, które zredukują niepożądane działanie sierści na skórkę boomslanga?
Hermiona przez chwilę milczała, po czym szeroko się uśmiechnęła i prawie, że krzyknęła:
- Rdest ptasi – pokręciła głową. – To znaczy, że już niedługo będzie można zamieniać się w kogoś bez troski o patrzenie na zegarek?
- To bardzo optymistyczna wersja, panno Granger – rzekł sucho i spojrzał na przejętą dziewczynę, która aż od tych emocji nabrała wypieków. Rozmowa toczyła się swoim torem. On cierpliwie opowiadał jej o różnych trikach przy tworzeniu eliksirów, a ona z uwagą słuchała i starała się wszystko jak najlepiej zapamiętać. Jednak ta jakże przyjemna atmosfera minęła, gdy Hermiona, w chwili milczenia, wiedziona spontanicznością nie zdążyła ugryźć się w język i zapytała:
- Przez moje ręce przewinęła się pewna książka, z której wyczytałam, że te wszystkie eliksiry można by tworzyć znacznie szybciej przy użyciu Czarnej Magii. Czy to prawda? – spojrzała na nauczyciela, którego ciemne oczy jeszcze bardziej pociemniały, a twarz stężała w grymasie wściekłości. Zatrzymał się i wbił swój lodowaty wzrok w dziewczynę.
- Czarna Magia nie powinna mieścić się w kręgu twoich zainteresowań Granger – rzekł spokojnie, co oznaczało, że jest bardzo wściekły. – Skąd miałaś taką książkę? Podaj tytuł!
- Eliksiry, a Czarna Magia - szepnęła cichutko, obawiając się jego napadu złości. – Z Działu Ksiąg Zakazanych.
- Ta idiotka Pince powinna uważniej dobierać lektury nawet do Działu Ksiąg Zakazanych – warknął i zanotował sobie w myślach, że będzie musiał sobie z nią porozmawiać, gdy tylko wrócą do Hogwartu. O ile nie został jeszcze zmieciony z powierzchni ziemi. Do dwójki dołączyli rodzice Hermiony.
- Coś się stało? – zapytał Ian, przenosząc wzrok to z córki na Snape’a i odwrotnie.
- Nic, co dotyczyłoby ciebie – warknął czarnooki mężczyzna i uniósł dłoń, by uciszyć mężczyznę. Odwrócił się do Gryfonki i rozpoczął swój wywód. – Czarna Magia ułatwia wiele spraw Granger, ale każdy MĄDRY czarodziej – podkreślił to słowo, wyraźnie je akcentując – wie, że to, co łatwe i to, co słuszne to zupełnie inne rzeczy – przerwał i uważnie obserwował swoją uczennicę.
- A skoro ułatwia… czy nie można jej wykorzystać w dobry sposób?
Severus prychnął i wykrzywił się z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- Czarna Magia wchodzi we władanie duszą, każdego kto tylko się w niej zatraci. Daje potęgę, podsyca nienawiść i wrażenie o wszechmocy… - skrzyżował dłonie na torsie i zmarszczył brwi. – Jest czystym złem. A zła nie można wykorzystać do czynienia dobra, panno Granger – umilkł doskonale znając ten stan z autopsji. Po chwili jednak jego niski głos przerwał ciszę. – Nie chcę więcej słyszeć o Czarnej Magii z pani ust – rzekł stanowczo, a dziewczyna szybko pokiwała głową.
- Czy można się od niej uwolnić? – zapytała po jakimś czasie, gdy znów maszerowali w stronę rezydencji.
- Nie panno Granger, oczywiście, że nie – szepnął i pogrążył się w rozmyślaniach.
******
Kilka ciekawostek. Zmieniłam otoczenie, przeniosłam się do Katowic, gdzie rozpoczęłam studia biologiczne. A to wiązało się z poznaniem nowych ludzi. Mój wykładowca z zoologii to wykapany Artur Weasley, a moja koleżanka z roku to wykapana Hermiona... burza włosów, ciągle czyta książki i przesiaduje w bibliotece. Brakuje tylko profesora Snape'a... cóż... może jeśli poszłabym na studia chemiczne to gdzieś podobny by się znalazł. Pozdrowionka.
piątek, 4 października 2013
Rozdział 14 " Poczułam więź, która narodziła się pomiędzy mną a jego oczami"
Gdy rodzice zniknęli w swoim namiocie Hermiona spojrzała na Mistrza Eliksirów, który najwyraźniej był z czegoś niezadowolony, gdyż patrzył na nią znad książki z wyraźną dezaprobatą. Przełknęła z trudnością ślinę i uśmiechnęła się do niego niepewnie. Uniósł lewą brew w geście irytacji i jeszcze przez chwilę piorunował ją swoim przenikliwym wzrokiem, po czym jak gdyby nigdy nic powrócił do czytania. Dziewczyna wypuściła z siebie powietrze i machnęła różdżką nad ogniskiem, które zapłonęło większym ogniem. Wyciągnęła przed siebie dłonie i westchnęła, gdy ciepłe płomyki delikatnie smagały jej skórę. Wizja dzielenia namiotu z nauczycielem napawała ją jednocześnie przerażeniem, i entuzjazmem. Z jednej strony wydawało jej się to niepoprawne, a z drugiej czekała na to z niecierpliwością. Wiedziała, że nie weźmie jej od razu w ramiona i nie zacznie szeptać czułych słówek.”. Co to, to nie. Lubiła go takim, jakim jest i nie chciała, żeby się zmieniał lub i nie chciała, żeby się przez nią zmienił. Nauczyła się śmiać z jego żartów, czytać między wierszami i dostrzegać jego całkiem inną naturę, którą ukrywał gdzieś głęboko przed całym światem. Różnica wieku też nie stanowiła problemu. Hermiona od dawna uważała się za dojrzałą kobietę. Nie tęskniła za obmacywaniem się na korytarzach, ciągłym klejeniu się do drugiej osoby. Chciała poważnego związku, który wiązałby się z akceptacją i zaufaniem, a nie jedynie kontaktem fizycznym. Szybko odsunęła od siebie wszelkie myśli. Czy właśnie przyznała się, sama przed sobą, że chciałaby być ukochaną Snape’a? Mimowolnie zerknęła w kierunku mężczyzny, który bacznie się jej przyglądał. Czarne oczy dziwnie błysnęły, aby po chwili znów skupić się na treści książki. Już wiele razy zastanawiała się czy zna jej myśli i czy wie, o czym właśnie fantazjowała. Zarumieniła się, dziękując Merlinowi, że było na tyle ciemno, by czarnooki czarodziej nie mógł tego zauważyć. Oby nie, inaczej musiałaby aportować się na koniec świata i jeszcze dalej, by nie spłonąć ze wstydu i nie oberwać avadą.
- Granger – jego głos wyrwał ją z zamyślenia. – Rozumiem, że dzielenie namiotu ze mną niezbyt przypadło ci do gustu, ale racz wstać z tej ziemi, bo za chwilę spalisz sobie tą kupę siana, którą masz na głowie.
Gryfonka otrząsnęła się i dopiero teraz spostrzegła, że nie siedzi, ale już leży na ziemi i na dodatek w niebezpiecznie bliskiej odległości od ogniska, które nadal pokaźnie płonęło.
- To nie jest kupa siana – rzekła, na co on tylko prychnął. – Ile tak spałam?
- Przez 214 stron – wskazał na książkę, którą miał w ręku.
- Ciekawa? – zapytała, wstając i otrzepując się z kurzu. Snape zmarszczył brwi.
- To, że spałaś tak długo? Raczej nie… - uśmiechnął się ironicznie.
- Pytałam o książkę – mruknęła i przekręciła głowę, by odczytać jej tytuł. – Pradawne trucizny.
- Taka moja „ Historia Hogwartu” – zakpił i schował książkę, w woreczku, który wyciągnął z kieszeni. – A teraz won do namiotu, bo po mojej warcie zaczyna się twoja, więc radzę ci odpocząć, byśmy nie zginęli przez chrapiącego wartownika– wygiął usta w ironicznym uśmiechu i oddalił się.
Zrezygnowana weszła do środka namiotu, który o dziwo wcale nie była magiczny. Spojrzała zdezorientowana na dwa śpiwory, ułożone jeden przy drugim i momentalnie zrobiło jej się gorąco. Szybko się wycofała i wyszła na zewnątrz. Rozglądnęła się po polanie i zauważyła, go stojącego na samym jej brzegu i wpatrującego się w las.
- Pani profesorze… - szepnęła na tyle głośno, by ją usłyszał, a mimo to się nie odwrócił. – Panie profesorze! – jej głos przybrał zirytowany ton. Niezdarnie podniosła się z kolan i podeszła do niego – Panie profesorze!
- Granger nie jestem głuchy – warknął. – Zbudzisz cały las, a kto wie, co się w nim czai – uśmiechnął się usatysfakcjonowany, widząc w jej oczach przerażenie.
- Nasz namiot nie jest…
- Panno Granger… nie sądzę, że słowo „ nasz” jest jak najbardziej odpowiednie w tej sytuacji. Nie jesteśmy ze sobą blisko – wlepił w nią swoje ciemne oczy, obserwując ją uważnie. – mój i twój namiot… lepiej brzmi – dodał i odwrócił wzrok.
- Mój i pana namiot nie jest magiczny – dodała pośpiesznie i zarumieniła się.
- Nie? – dodał zdziwionym głosem, a dziewczyna mogłaby przysiąc, że przez jego twarz przemknął cień rozbawienia – I co w związku z tym?
- No…
- Cóż za elokwencja panno Granger? – zmarszczył brwi.
- No…
- Ach niech pani tyle nie mówi – wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu.
- Musimyspaćbliskosiebie – wydusiła na jednym wydechu.
- I to panią martwi?
- A pana nie? – spojrzała na niego zaskoczona i poczuła kolejną falę gorąca, gdy obsydianowe oczy wnikliwie się w nią wpatrywały.
- Nie jestem tak zdesperowany, bym miał się obawiać tej bliskości – rzekł tonem wypranym z emocji, podczas gdy przez jego umysł przelatywały wielorakie obrazy. Poczuła się urażona. Zacisnęła dłonie w pięści.
- To nie było miłe – warknęła.
- Spodziewała się pani czegoś innego? Gryfońska naiwność – prychnął.
- Jest pan niemożliwy! – krzyknęła i z wysoko uniesioną głową wróciła do namiotu, gdzie wsunęła się w czerwony śpiwór. Miała nadzieję, że uda się jej powstrzymać nerwy na wodzy, tak jak zawsze, ale najwidoczniej była zbyt przemęczona, by kontrolować swoje zachowanie. Zamknęła oczy i poprawiła małą poduszeczkę, na której leżała. Okropny Nietoperz. Jak on mógł nie widzieć i nie doceniać szacunku, jakim go darzyła.
Ciągle zastanawiała się czy faktycznie jest taka brzydka, jak twierdzili niektórzy. Była niska, ale przecież to nic złego. Miała krągłości w pewnych miejscach, ale czy to właśnie nie one pociągają mężczyzn? Może nie była pięknością, ale jakimś stworem, na widok, którego każdy by uciekał też nie. W czym więc tkwił problem? Nie miała pojęcia. Westchnęła i wsłuchała się w dźwięki dochodzące z zewnątrz. Słyszała jego kroki. Jeden za drugim. Powolne, jakby zastanawiał się nad każdym i uważnie je przemyślał. Liście chrzęściły pod jego butami. Jeden, drugi, przerwa… zatrzymał się, zapewne coś obserwował. Po chwili znów rozpoczął swój powolny i jakże pełen gracji spacer. Nie widziała go, ale gdy tylko zamknęła oczy, jego wysoka i szczupła sylwetka pojawiała się przed nią. Wręcz czuła emanującą od jego osoby pewność siebie i mroczną aurę, która działała na kobiety niczym magnes. Wsłuchując się w jego kroki czuła się bezpiecznie. Wszystkie obawy, jakie dotąd ją przepełniały teraz gdzieś się ulotniły. Był jej aniołem stróżem, przy którym nie musiała niczego się obawiać.
- Panno Granger – jedwabisty głos, delikatnie zbudził ją z mocnego snu. Powoli otworzyła oczy, ale niczego oprócz ciemności nie zauważyła – Granger! – miły ton zniknął, robiąc miejsce temu bardziej apodyktycznemu.
- Coś się stało? – wysapała zaspana, przecierając oczy i gramoląc się ze śpiwora.
- Twoja kolej na wartę – warknął, a gdy wyszła z namiotu kontynuował. – Wbrew wszelkim plotkom, nie jestem nietoperzem i – tu zrobił stosowną pauzę.- potrzebuję snu – mruknął. Dziewczyna przyjrzała mu się uważniej. Zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Kiwnęła posłusznie głową. Mężczyzna skinął jej, by poszła za nim i podprowadził ją do jednego z drzew.
- Stąd masz dobre pole do obserwacji. Różdżkę trzymaj w pogotowiu i staraj się nie zasypiać. Jeśli tylko coś wyda ci się podejrzane od razu mnie budź – polecił i leniwie odwrócił od niej wzrok, gdzieś w las. Nie miał ochoty zostawiać jej samej, ale wiedział, że musi odespać te wszystkie nieprzespane godziny, które spędził na ciągłym czuwaniu.
- Panie profe…- umilkła, czując jak jej plecy uderzają w twardy pień drzewa, a umięśnione ciało mężczyzny dociska ją do niego. Jego lewa dłoń spoczęła na jej ustach. Nie zdążyła nawet pisnąć. Snape nawet na nią nie spojrzał. Jego wzrok skupiony był w miejscu gdzieś między drzewami. Jedyne, co mogła ujrzeć to jego wyraźnie wyodrębnione kości szczęki i haczykowaty nos. Na chwilę odwrócił głowę w jej stronę i zabrał lewą dłoń, po czym podniósł palec do ust, nakazując jej zachowanie ciszy. Kiwnęła nieznacznie, zbyt sparaliżowana strachem i zbyt zawstydzona, by było stać ją na coś więcej. Wpatrywała się w jego ciemne jak noc oczy z utęsknieniem, ale on najwidoczniej tego nie zauważył, gdyż od razu odwrócił wzrok. Z lasu na polanę wyszło dwóch mężczyzn, zajętych rozmową. Poczuła jak Snape napina wszystkie mięśnie, ale jego ręką wędruje po różdżkę. Gorąco opętało jej ciało, gdy jego smukłe palce zupełnie bezwiednie otarły się o jej biodro. Skupili wzrok na dwóch, niezadbanych czarodziejach, którzy zatrzymali się niecały metr od nich. Severus zacisnął palce na różdżce, gotowy w każdej chwili zaatakować przybyszów. Pozycja, w jakiej tkwili zaczęła go rozpraszać, choć nie dał tego po sobie poznać. Ciepło bijące od dziewczyny, spowodowało, że zrobiło mu się zbyt gorąco, co oczywiście wytłumaczył sobie wzrostem adrenaliny. Czuł każdy milimetr jej ciała, każdy jej oddech, każde uderzenie serca. Najgorsze było to, że nie mógł się poruszyć, by nie zwrócić na nich uwagi nieznajomych, którzy najwyraźniej nigdzie się nie spieszyli. Spojrzał na Gryfonkę, którą ciągle przypierał do drzewa. Na gacie Merlina, czy ona musi się tak na mnie gapić, jęknął w myślach, starając się opanować jak najbardziej prawidłową reakcję swojego organizmu. Snape ty stary zboczeńcu, opanuj się, toż to twoja uczennica. Co nie znaczy, że nie może być intrygująca. Zamilcz, kreaturo! Wziął głęboki oddech i wyobraził sobie profesor wróżbiarstwa, co chociaż odrobinę ostudziło emocje, które wręcz w nim wrzały. Odwrócił wzrok od jej wielkich, wystraszonych oczu, co zresztą było bardzo zrozumiałe. Też bym się przestraszył, gdybym był w jej wieku, a Slughorn przyparłby mnie do drzewa. Severusie gadasz od rzeczy. Mój umysł w tej chwili odpoczywa, gdyż muszę się skupić na czymś innym. Mężczyźni w końcu zaczęli się oddalać i po chwili zniknęli z ich pola widzenia. Snape odskoczył od uczennicy i stanął w bezpiecznej odległości bardzo spięty.
- Panno Granger… to, co przed chwilą się tu wydarzyło…- nieświadomie przeciągnął wyraz.- Było koniecznością… - rzekł chłodno.
- Ależ oczywiście panie profesorze.
Snape wzdrygnął się, gdyż ten zwrot po raz pierwszy wydał się być nie na miejscu. Brzmiał zbyt perwersyjnie jak na tą chwilę. Zmierzył ją jeszcze raz wzrokiem, odwrócił się zamaszyście na pięcie i odmaszerował do namiotu.
Stanie na warcie i spoglądanie w głąb lasu, było nudnym i przeraźliwie męczącym zadaniem, które wydawało się łatwiejsze, gdy było wypełniane przez Snape’a. Jemu wszystko przychodziło z łatwością, tymczasem ona już po pół godziny, czuła jak jej powieki stają się coraz cięższe. Musiała, co chwilę klepać się po obu policzkach, by otrzeźwieć i nie zasnąć na stojąco. Nawet emocje, które towarzyszyły jej jeszcze przez chwilę po zniknięciu profesora w namiocie nie były w stanie odgonić od niej zmęczenia. Po trzech godzinach, nastała upragniona zmiana. Mama Hermiony zajęła jej miejsce, dzięki czemu dziewczyna mogła wrócić do śpiwora i przespać resztę nocy, której zapewne zostało jej już niewiele. Przytuliła Michelle i wślizgnęła się do wnętrza namiotu. Ostrożnie, by nie nadepnąć na żadną część swojego profesora, przeszła na swoją połowę i rozsunęła swój śpiwór. Szelest, jaki wywołała, sprawił, że mężczyzna mruknął coś pod nosem i przewrócił się na drugi bok, przodem do niej. Zaciskając mocno powieki i starając się zachowywać jak najciszej uniosła się na rękach i wsunęła między materiał śpiwora. Był zimny, ale już po chwili czuła jak zaczyna się rozgrzewać, niosąc upragnione przez jej zmęczone ciało ciepło. Zamknęła oczy, ale poczuła się nieswojo, więc szybko je otworzyła.
- Nie śpi pan panie profesorze? – szepnęła, wpatrując się w dziwnie błyszczące, ciemne oczy, które przyglądały jej się badawczo.
- Granger szeleścisz tym śpiworem jak wściekła mysz w sianie – warknął i obrócił się na plecy.
- Nic nie poradzę na to, że śpi pan tak lekkim snem – burknęła.
- Nie spałem, ale czuwałem Granger, a to różnica. Myślałaś, że zasnę ze świadomością, że moje bezpieczeństwo zależy od ciebie? – zerknął na nią kątem oka, ale jedyne co zobaczył to wyraźny kontur jej twarzy. Było zbyt ciemno, by dojrzeć więcej.
- Udaje pan.. spał pan jak suseł – uśmiechnęła się do siebie.
- Nie zapominaj, do kogo mówisz – warknął.
- Ciągle mam to na uwadze – odpowiedziała – ale to nie zmienia faktu, że pan spał, ale nie chce się do tego przyznać.
- Granger!
- Tak?
- Nie drażnij się ze mną – rzekł spokojnie, ale stanowczo. – A teraz lepiej śpij.
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany, gdy tylko zamilkła i zamknął oczy, by znów zasnąć. Tak. Severus spał i choć nie chciał się do tego przyznać, czuł się bezpiecznie. Kto jak kto, ale Panna-Wiem-To-Wszytsko umiała walczyć, o czym wiedział już od sześciu lat. Z pewnością zareagowałaby prawidłowo, wiedząc, że niebezpieczeństwo jest blisko.
- Kim była kobieta na zdjęciu? – cichy szept dziewczyny, dobiegł do jego uszu.
- Granger – obrócił się w jej stronę tak zwinnie i szybko, że aż się przestraszyła. – Nie cierpię ludzi, którzy wpychają się swoimi nosami w nie swoje sprawy – syknął, a po chwili przed dziewczyną pojawiła się jego różdżka rozświetlająca cały namiot. – Zrozumiałaś, czy te kłaki na głowie uniemożliwiają ci prawidłowy odbiór informacji?
- Zrozumiałam, ale pan wie coś o mnie, a ja o panu nic. To nie jest sprawiedliwe.
- Każda wzajemność jest ograniczeniem – mruknął, a ona nie potrafiła, odwrócić wzroku od jego dużych, czarnych oczu, które błyszczały niebezpiecznie, przez co magnetyzowały każdego, kto tylko w nie spojrzał - Granger nie rób miny Pottera!
- Ja? No wie pan co… – rzekła i odwróciła się do niego plecami, czując się głupio, że dała się przyłapać na gapieniu na niego. Przez chwilę milczeli oboje. Światło zniknęło i nastała ciemność – Nie mogę zasnąć – mruknęła i odwróciła się w jego stronę.
- Granger przeżyłem i przeżyję jeszcze trochę bez informacji na temat twoich problemów z bezsennością – mruknął stłumionym głosem i nawet się nie poruszył.
- Bardzo śmieszne, profesorze.
- Nie miało być śmieszne – warknął, coraz bardziej zirytowany jej paplaniną.
- A wyszło… zawsze twierdziłam, że ma pan bardzo ciekawe poczucie humoru – dodała, nie nadążając ugryźć się w język. Snape przez chwilę milczał, po czym odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się ironicznie.
- Dla twojej wiadomości panno Granger… gatunek Susła Lamparciego żywi się drobnymi owadami, ziarnami zbóż, ale mimo tego największym jego przysmakiem są myszy – wycedził i ledwo powstrzymał śmiech, gdy Gryfonka zaszyła się w swoim śpiworze i już nie odezwała się ani razu.
- Granger – jego głos wyrwał ją z zamyślenia. – Rozumiem, że dzielenie namiotu ze mną niezbyt przypadło ci do gustu, ale racz wstać z tej ziemi, bo za chwilę spalisz sobie tą kupę siana, którą masz na głowie.
Gryfonka otrząsnęła się i dopiero teraz spostrzegła, że nie siedzi, ale już leży na ziemi i na dodatek w niebezpiecznie bliskiej odległości od ogniska, które nadal pokaźnie płonęło.
- To nie jest kupa siana – rzekła, na co on tylko prychnął. – Ile tak spałam?
- Przez 214 stron – wskazał na książkę, którą miał w ręku.
- Ciekawa? – zapytała, wstając i otrzepując się z kurzu. Snape zmarszczył brwi.
- To, że spałaś tak długo? Raczej nie… - uśmiechnął się ironicznie.
- Pytałam o książkę – mruknęła i przekręciła głowę, by odczytać jej tytuł. – Pradawne trucizny.
- Taka moja „ Historia Hogwartu” – zakpił i schował książkę, w woreczku, który wyciągnął z kieszeni. – A teraz won do namiotu, bo po mojej warcie zaczyna się twoja, więc radzę ci odpocząć, byśmy nie zginęli przez chrapiącego wartownika– wygiął usta w ironicznym uśmiechu i oddalił się.
Zrezygnowana weszła do środka namiotu, który o dziwo wcale nie była magiczny. Spojrzała zdezorientowana na dwa śpiwory, ułożone jeden przy drugim i momentalnie zrobiło jej się gorąco. Szybko się wycofała i wyszła na zewnątrz. Rozglądnęła się po polanie i zauważyła, go stojącego na samym jej brzegu i wpatrującego się w las.
- Pani profesorze… - szepnęła na tyle głośno, by ją usłyszał, a mimo to się nie odwrócił. – Panie profesorze! – jej głos przybrał zirytowany ton. Niezdarnie podniosła się z kolan i podeszła do niego – Panie profesorze!
- Granger nie jestem głuchy – warknął. – Zbudzisz cały las, a kto wie, co się w nim czai – uśmiechnął się usatysfakcjonowany, widząc w jej oczach przerażenie.
- Nasz namiot nie jest…
- Panno Granger… nie sądzę, że słowo „ nasz” jest jak najbardziej odpowiednie w tej sytuacji. Nie jesteśmy ze sobą blisko – wlepił w nią swoje ciemne oczy, obserwując ją uważnie. – mój i twój namiot… lepiej brzmi – dodał i odwrócił wzrok.
- Mój i pana namiot nie jest magiczny – dodała pośpiesznie i zarumieniła się.
- Nie? – dodał zdziwionym głosem, a dziewczyna mogłaby przysiąc, że przez jego twarz przemknął cień rozbawienia – I co w związku z tym?
- No…
- Cóż za elokwencja panno Granger? – zmarszczył brwi.
- No…
- Ach niech pani tyle nie mówi – wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu.
- Musimyspaćbliskosiebie – wydusiła na jednym wydechu.
- I to panią martwi?
- A pana nie? – spojrzała na niego zaskoczona i poczuła kolejną falę gorąca, gdy obsydianowe oczy wnikliwie się w nią wpatrywały.
- Nie jestem tak zdesperowany, bym miał się obawiać tej bliskości – rzekł tonem wypranym z emocji, podczas gdy przez jego umysł przelatywały wielorakie obrazy. Poczuła się urażona. Zacisnęła dłonie w pięści.
- To nie było miłe – warknęła.
- Spodziewała się pani czegoś innego? Gryfońska naiwność – prychnął.
- Jest pan niemożliwy! – krzyknęła i z wysoko uniesioną głową wróciła do namiotu, gdzie wsunęła się w czerwony śpiwór. Miała nadzieję, że uda się jej powstrzymać nerwy na wodzy, tak jak zawsze, ale najwidoczniej była zbyt przemęczona, by kontrolować swoje zachowanie. Zamknęła oczy i poprawiła małą poduszeczkę, na której leżała. Okropny Nietoperz. Jak on mógł nie widzieć i nie doceniać szacunku, jakim go darzyła.
Ciągle zastanawiała się czy faktycznie jest taka brzydka, jak twierdzili niektórzy. Była niska, ale przecież to nic złego. Miała krągłości w pewnych miejscach, ale czy to właśnie nie one pociągają mężczyzn? Może nie była pięknością, ale jakimś stworem, na widok, którego każdy by uciekał też nie. W czym więc tkwił problem? Nie miała pojęcia. Westchnęła i wsłuchała się w dźwięki dochodzące z zewnątrz. Słyszała jego kroki. Jeden za drugim. Powolne, jakby zastanawiał się nad każdym i uważnie je przemyślał. Liście chrzęściły pod jego butami. Jeden, drugi, przerwa… zatrzymał się, zapewne coś obserwował. Po chwili znów rozpoczął swój powolny i jakże pełen gracji spacer. Nie widziała go, ale gdy tylko zamknęła oczy, jego wysoka i szczupła sylwetka pojawiała się przed nią. Wręcz czuła emanującą od jego osoby pewność siebie i mroczną aurę, która działała na kobiety niczym magnes. Wsłuchując się w jego kroki czuła się bezpiecznie. Wszystkie obawy, jakie dotąd ją przepełniały teraz gdzieś się ulotniły. Był jej aniołem stróżem, przy którym nie musiała niczego się obawiać.
- Panno Granger – jedwabisty głos, delikatnie zbudził ją z mocnego snu. Powoli otworzyła oczy, ale niczego oprócz ciemności nie zauważyła – Granger! – miły ton zniknął, robiąc miejsce temu bardziej apodyktycznemu.
- Coś się stało? – wysapała zaspana, przecierając oczy i gramoląc się ze śpiwora.
- Twoja kolej na wartę – warknął, a gdy wyszła z namiotu kontynuował. – Wbrew wszelkim plotkom, nie jestem nietoperzem i – tu zrobił stosowną pauzę.- potrzebuję snu – mruknął. Dziewczyna przyjrzała mu się uważniej. Zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Kiwnęła posłusznie głową. Mężczyzna skinął jej, by poszła za nim i podprowadził ją do jednego z drzew.
- Stąd masz dobre pole do obserwacji. Różdżkę trzymaj w pogotowiu i staraj się nie zasypiać. Jeśli tylko coś wyda ci się podejrzane od razu mnie budź – polecił i leniwie odwrócił od niej wzrok, gdzieś w las. Nie miał ochoty zostawiać jej samej, ale wiedział, że musi odespać te wszystkie nieprzespane godziny, które spędził na ciągłym czuwaniu.
- Panie profe…- umilkła, czując jak jej plecy uderzają w twardy pień drzewa, a umięśnione ciało mężczyzny dociska ją do niego. Jego lewa dłoń spoczęła na jej ustach. Nie zdążyła nawet pisnąć. Snape nawet na nią nie spojrzał. Jego wzrok skupiony był w miejscu gdzieś między drzewami. Jedyne, co mogła ujrzeć to jego wyraźnie wyodrębnione kości szczęki i haczykowaty nos. Na chwilę odwrócił głowę w jej stronę i zabrał lewą dłoń, po czym podniósł palec do ust, nakazując jej zachowanie ciszy. Kiwnęła nieznacznie, zbyt sparaliżowana strachem i zbyt zawstydzona, by było stać ją na coś więcej. Wpatrywała się w jego ciemne jak noc oczy z utęsknieniem, ale on najwidoczniej tego nie zauważył, gdyż od razu odwrócił wzrok. Z lasu na polanę wyszło dwóch mężczyzn, zajętych rozmową. Poczuła jak Snape napina wszystkie mięśnie, ale jego ręką wędruje po różdżkę. Gorąco opętało jej ciało, gdy jego smukłe palce zupełnie bezwiednie otarły się o jej biodro. Skupili wzrok na dwóch, niezadbanych czarodziejach, którzy zatrzymali się niecały metr od nich. Severus zacisnął palce na różdżce, gotowy w każdej chwili zaatakować przybyszów. Pozycja, w jakiej tkwili zaczęła go rozpraszać, choć nie dał tego po sobie poznać. Ciepło bijące od dziewczyny, spowodowało, że zrobiło mu się zbyt gorąco, co oczywiście wytłumaczył sobie wzrostem adrenaliny. Czuł każdy milimetr jej ciała, każdy jej oddech, każde uderzenie serca. Najgorsze było to, że nie mógł się poruszyć, by nie zwrócić na nich uwagi nieznajomych, którzy najwyraźniej nigdzie się nie spieszyli. Spojrzał na Gryfonkę, którą ciągle przypierał do drzewa. Na gacie Merlina, czy ona musi się tak na mnie gapić, jęknął w myślach, starając się opanować jak najbardziej prawidłową reakcję swojego organizmu. Snape ty stary zboczeńcu, opanuj się, toż to twoja uczennica. Co nie znaczy, że nie może być intrygująca. Zamilcz, kreaturo! Wziął głęboki oddech i wyobraził sobie profesor wróżbiarstwa, co chociaż odrobinę ostudziło emocje, które wręcz w nim wrzały. Odwrócił wzrok od jej wielkich, wystraszonych oczu, co zresztą było bardzo zrozumiałe. Też bym się przestraszył, gdybym był w jej wieku, a Slughorn przyparłby mnie do drzewa. Severusie gadasz od rzeczy. Mój umysł w tej chwili odpoczywa, gdyż muszę się skupić na czymś innym. Mężczyźni w końcu zaczęli się oddalać i po chwili zniknęli z ich pola widzenia. Snape odskoczył od uczennicy i stanął w bezpiecznej odległości bardzo spięty.
- Panno Granger… to, co przed chwilą się tu wydarzyło…- nieświadomie przeciągnął wyraz.- Było koniecznością… - rzekł chłodno.
- Ależ oczywiście panie profesorze.
Snape wzdrygnął się, gdyż ten zwrot po raz pierwszy wydał się być nie na miejscu. Brzmiał zbyt perwersyjnie jak na tą chwilę. Zmierzył ją jeszcze raz wzrokiem, odwrócił się zamaszyście na pięcie i odmaszerował do namiotu.
Stanie na warcie i spoglądanie w głąb lasu, było nudnym i przeraźliwie męczącym zadaniem, które wydawało się łatwiejsze, gdy było wypełniane przez Snape’a. Jemu wszystko przychodziło z łatwością, tymczasem ona już po pół godziny, czuła jak jej powieki stają się coraz cięższe. Musiała, co chwilę klepać się po obu policzkach, by otrzeźwieć i nie zasnąć na stojąco. Nawet emocje, które towarzyszyły jej jeszcze przez chwilę po zniknięciu profesora w namiocie nie były w stanie odgonić od niej zmęczenia. Po trzech godzinach, nastała upragniona zmiana. Mama Hermiony zajęła jej miejsce, dzięki czemu dziewczyna mogła wrócić do śpiwora i przespać resztę nocy, której zapewne zostało jej już niewiele. Przytuliła Michelle i wślizgnęła się do wnętrza namiotu. Ostrożnie, by nie nadepnąć na żadną część swojego profesora, przeszła na swoją połowę i rozsunęła swój śpiwór. Szelest, jaki wywołała, sprawił, że mężczyzna mruknął coś pod nosem i przewrócił się na drugi bok, przodem do niej. Zaciskając mocno powieki i starając się zachowywać jak najciszej uniosła się na rękach i wsunęła między materiał śpiwora. Był zimny, ale już po chwili czuła jak zaczyna się rozgrzewać, niosąc upragnione przez jej zmęczone ciało ciepło. Zamknęła oczy, ale poczuła się nieswojo, więc szybko je otworzyła.
- Nie śpi pan panie profesorze? – szepnęła, wpatrując się w dziwnie błyszczące, ciemne oczy, które przyglądały jej się badawczo.
- Granger szeleścisz tym śpiworem jak wściekła mysz w sianie – warknął i obrócił się na plecy.
- Nic nie poradzę na to, że śpi pan tak lekkim snem – burknęła.
- Nie spałem, ale czuwałem Granger, a to różnica. Myślałaś, że zasnę ze świadomością, że moje bezpieczeństwo zależy od ciebie? – zerknął na nią kątem oka, ale jedyne co zobaczył to wyraźny kontur jej twarzy. Było zbyt ciemno, by dojrzeć więcej.
- Udaje pan.. spał pan jak suseł – uśmiechnęła się do siebie.
- Nie zapominaj, do kogo mówisz – warknął.
- Ciągle mam to na uwadze – odpowiedziała – ale to nie zmienia faktu, że pan spał, ale nie chce się do tego przyznać.
- Granger!
- Tak?
- Nie drażnij się ze mną – rzekł spokojnie, ale stanowczo. – A teraz lepiej śpij.
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany, gdy tylko zamilkła i zamknął oczy, by znów zasnąć. Tak. Severus spał i choć nie chciał się do tego przyznać, czuł się bezpiecznie. Kto jak kto, ale Panna-Wiem-To-Wszytsko umiała walczyć, o czym wiedział już od sześciu lat. Z pewnością zareagowałaby prawidłowo, wiedząc, że niebezpieczeństwo jest blisko.
- Kim była kobieta na zdjęciu? – cichy szept dziewczyny, dobiegł do jego uszu.
- Granger – obrócił się w jej stronę tak zwinnie i szybko, że aż się przestraszyła. – Nie cierpię ludzi, którzy wpychają się swoimi nosami w nie swoje sprawy – syknął, a po chwili przed dziewczyną pojawiła się jego różdżka rozświetlająca cały namiot. – Zrozumiałaś, czy te kłaki na głowie uniemożliwiają ci prawidłowy odbiór informacji?
- Zrozumiałam, ale pan wie coś o mnie, a ja o panu nic. To nie jest sprawiedliwe.
- Każda wzajemność jest ograniczeniem – mruknął, a ona nie potrafiła, odwrócić wzroku od jego dużych, czarnych oczu, które błyszczały niebezpiecznie, przez co magnetyzowały każdego, kto tylko w nie spojrzał - Granger nie rób miny Pottera!
- Ja? No wie pan co… – rzekła i odwróciła się do niego plecami, czując się głupio, że dała się przyłapać na gapieniu na niego. Przez chwilę milczeli oboje. Światło zniknęło i nastała ciemność – Nie mogę zasnąć – mruknęła i odwróciła się w jego stronę.
- Granger przeżyłem i przeżyję jeszcze trochę bez informacji na temat twoich problemów z bezsennością – mruknął stłumionym głosem i nawet się nie poruszył.
- Bardzo śmieszne, profesorze.
- Nie miało być śmieszne – warknął, coraz bardziej zirytowany jej paplaniną.
- A wyszło… zawsze twierdziłam, że ma pan bardzo ciekawe poczucie humoru – dodała, nie nadążając ugryźć się w język. Snape przez chwilę milczał, po czym odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się ironicznie.
- Dla twojej wiadomości panno Granger… gatunek Susła Lamparciego żywi się drobnymi owadami, ziarnami zbóż, ale mimo tego największym jego przysmakiem są myszy – wycedził i ledwo powstrzymał śmiech, gdy Gryfonka zaszyła się w swoim śpiworze i już nie odezwała się ani razu.
***
Deszcz głucho dudnił w szyby rezydencji położonej z dala od Londynu i ciekawskich spojrzeń. Willa, wzniesiona w staro angielskim stylu, miała już swoje lata, ale ciągle zachwycała rzadkich gości swoją wyniosłością i niezwykłym bogactwem. Duży dom, zbyt duży jak dla jednej osoby, a jednak nikt nigdy poza jej prawowitym właścicielem nie miał ochoty przebywać w tym miejscu, które odstraszało zwyczajnych mugoli, roztaczając wokół siebie aurę tajemniczości i niepewności. Niepewność zaś rodziła strach, który skutecznie gasił wszelkie pragnienia zapukania w wielkie mahoniowe drzwi. Deszcz wzmógł na sile i teraz jedyne, co było słychać w urządzonym z przepychem salonie, był rytm wybijany przez krople deszczu o stare dachówki. Błyskawica przecięła niebo, zapowiadając donośny huk, pod wpływem, którego zadrżały wiekowe mury. Mimo to smukła sylwetka w fotelu nie poruszyła się, jak gdyby nic nie było w stanie wyrwać jej z zamyślenia. Postać uniosła dłoń, w której trzymała ciemną kopertę na wysokość swoich oczu i po raz kolejny przeczytała swój adres, wypisany na papierze wąskim i drobnym pismem. Robiła to już wielokrotnie, ale do tej pory nie potrafiła w pełni uwierzyć w to, co miała przed sobą. Jej smukłe i wypielęgnowane dłonie, nigdy nieskalane fizyczną pracą, ponownie zbadały kopertę. Przesunęła palcami po chropowatym pergaminie, wyczuwając każde wyżłobienie powstałe po pociągnięciu piórem. Po raz tysięczny tego wieczoru, otworzyła kopertę i przeleciała wzrokiem po treści:
Najdroższa Laurencjo,
Z bólem przyznaję, że muszę Cię odwiedzić jeszcze w tym tygodniu. Z bólem, gdyż nie będę sam, a charakter tego spotkania nawet na chwilę nie będzie przypominał spotkania prywatnego, a jedynie służbowe, jeśli tak to można nazwać. Wiem, że nadal zamieszkujesz rezydencję na wschód od Londynu, więc tam możesz się nas spodziewać. Nigdy niczego od Ciebie nie chciałem, jednak teraz moja sytuacja zmieniła się o trzysta sześćdziesiąt stopni, a okoliczności, w jakich się znalazłem są dalekie od sielankowych. Potrzebuję Twojej pomocy i liczę, na to, że nie zapomniałaś o przyjacielu, tak jak przyjaciel nigdy nie zapomniał o Tobie, nawet, gdy tonął w odmętach nienawiści. Nie mogę Ci powiedzieć nic więcej, gdyż obawiam się o moje i Twoje bezpieczeństwo. List mógł zostać przechwycony. Liczę, że zastanę Cię w twojej rodzinnej willi i wtedy będę mógł porozmawiać z Tobą szczerze i wyjawić charakter mojej prośby.
Oczekuj nas przed zachodem słońca.
TNZOP
Odłożyła list i zamknęła oczy. Imię nadawcy nie było potrzebne. Znała to pismo, znała pergamin i doskonale wiedziała, co oznacza ciąg liter, którego użyto na samym końcu notatki. Tylko jedna osoba wchodziła w grę. Westchnęła ciężko i otarła łzę, która mimowolnie spłynęła jej po policzku.
Deszcz głucho dudnił w szyby rezydencji położonej z dala od Londynu i ciekawskich spojrzeń. Willa, wzniesiona w staro angielskim stylu, miała już swoje lata, ale ciągle zachwycała rzadkich gości swoją wyniosłością i niezwykłym bogactwem. Duży dom, zbyt duży jak dla jednej osoby, a jednak nikt nigdy poza jej prawowitym właścicielem nie miał ochoty przebywać w tym miejscu, które odstraszało zwyczajnych mugoli, roztaczając wokół siebie aurę tajemniczości i niepewności. Niepewność zaś rodziła strach, który skutecznie gasił wszelkie pragnienia zapukania w wielkie mahoniowe drzwi. Deszcz wzmógł na sile i teraz jedyne, co było słychać w urządzonym z przepychem salonie, był rytm wybijany przez krople deszczu o stare dachówki. Błyskawica przecięła niebo, zapowiadając donośny huk, pod wpływem, którego zadrżały wiekowe mury. Mimo to smukła sylwetka w fotelu nie poruszyła się, jak gdyby nic nie było w stanie wyrwać jej z zamyślenia. Postać uniosła dłoń, w której trzymała ciemną kopertę na wysokość swoich oczu i po raz kolejny przeczytała swój adres, wypisany na papierze wąskim i drobnym pismem. Robiła to już wielokrotnie, ale do tej pory nie potrafiła w pełni uwierzyć w to, co miała przed sobą. Jej smukłe i wypielęgnowane dłonie, nigdy nieskalane fizyczną pracą, ponownie zbadały kopertę. Przesunęła palcami po chropowatym pergaminie, wyczuwając każde wyżłobienie powstałe po pociągnięciu piórem. Po raz tysięczny tego wieczoru, otworzyła kopertę i przeleciała wzrokiem po treści:
Najdroższa Laurencjo,
Z bólem przyznaję, że muszę Cię odwiedzić jeszcze w tym tygodniu. Z bólem, gdyż nie będę sam, a charakter tego spotkania nawet na chwilę nie będzie przypominał spotkania prywatnego, a jedynie służbowe, jeśli tak to można nazwać. Wiem, że nadal zamieszkujesz rezydencję na wschód od Londynu, więc tam możesz się nas spodziewać. Nigdy niczego od Ciebie nie chciałem, jednak teraz moja sytuacja zmieniła się o trzysta sześćdziesiąt stopni, a okoliczności, w jakich się znalazłem są dalekie od sielankowych. Potrzebuję Twojej pomocy i liczę, na to, że nie zapomniałaś o przyjacielu, tak jak przyjaciel nigdy nie zapomniał o Tobie, nawet, gdy tonął w odmętach nienawiści. Nie mogę Ci powiedzieć nic więcej, gdyż obawiam się o moje i Twoje bezpieczeństwo. List mógł zostać przechwycony. Liczę, że zastanę Cię w twojej rodzinnej willi i wtedy będę mógł porozmawiać z Tobą szczerze i wyjawić charakter mojej prośby.
Oczekuj nas przed zachodem słońca.
TNZOP
Odłożyła list i zamknęła oczy. Imię nadawcy nie było potrzebne. Znała to pismo, znała pergamin i doskonale wiedziała, co oznacza ciąg liter, którego użyto na samym końcu notatki. Tylko jedna osoba wchodziła w grę. Westchnęła ciężko i otarła łzę, która mimowolnie spłynęła jej po policzku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Resurgere and Grinmir-stock