czwartek, 26 grudnia 2013
Rozdział 23 „I błądząc, w okno uśpione liśćmi krwawymi się rzucę i wrócę do ciebie czarnym upiorem, na pewno wrócę.”
Wszedłem do środka i zdołałem jedynie ujrzeć szopę brązowych włosów. Później poczułem, że moje kolana uginają się pod ciężarem mojego ciała. Zupełnie tak jakby moje mięśnie nie były w stanie utrzymać postawy pionowej. Zachwiałem się. Przestawiłem stopę lekko w prawo, by złapać równowagę. Oczywiście bez skutku. Jakaś dziwna energia targnęła moim ciałem w lewo. Nie byłem na to przygotowany. Kawałek jakiegoś mebla wbił mi się między żebra. Obraz całkowicie zniknął. Poczułem się ślepy. Wnętrze sypialni zniknęło w mgnieniu oka, a zastąpiła je nieprzenikniona czerń. Mrugałem, a być może tylko mi się wydawało, że to robię. W każdym bądź razie nic nie przywracało mi wzroku. Szamotałem się niczym dziecko, wplątane w jakąś niewidzialną pajęczą sieć, podczas, gdy ciało coraz bardziej odmawiało mi posłuszeństwa, wiedzione przez nieznaną siłę.
Gdy moja fizyczna część przechodziła coś, czego nie potrafiłem kontrolować. Ba! Nie potrafiłem nawet nazwać, ani w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć, mój umysł zaczął wariować, wypełniany przez dziwne obrazy, których nigdy w życiu nie widziałem. Nie były to ilustracje przeczytanych przeze mnie książek, ani magazynów. Były to twory niestałe, niczym mgła, przypominające lekko to, co widziałem w Myślodsiewni, tyle, że żadna z tych rzeczy nie należała do mnie. Dopiero, gdy przed oczami mojej wyobraźni stanął Hogwart, który równie szybko jak się pojawił zniknął. Zacząłem rozumieć. Mimo to moja świadomość zaczęła płatać mi figle. Dedukcja, która tak wspaniale niegdyś mi wychodziła, zaczęła podsuwać fałszywe wnioski. Chciałem coś odgadnąć, ale za cholerę nie wiedziałem jak. Czułem się jak idiota, któremu podsuwają rozwiązanie zagadki na tacy, a on nie potrafi z niej skorzystać.
Co działo się z moim ciałem, gdy mój umysł był wiedziony na manowce? Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie zemdlałem, choć nie jestem tego pewien. Niczego nie jestem w tej chwili pewien. Próbowałem krzyknąć. Zamknąć oczy, by obrazy zniknęły, ale to była syzyfowa praca, bowiem obrazy te nie były realne, ale były czystą fikcją, wytworem mojego umysłu, którym zawładnęła dziwna, starożytna magia, której nie potrafiłem rozgryźć, ani się jej przeciwstawić.
Po walce, którą toczyłem w sobie i która zdawała się dla mnie trwać całą wieczność, bariery mojego umysłu zaczęły opadać. Nie miałem już siły, nie dlatego że byłem słaby, ale dlatego, że to, co napierało na mury, który starałem się wznosić by uchronić się przed nieznaną siłą, było zbyt silne.
Uspokoiłem oddech. Policzyłem do dziesięciu i puściłem się w wir obrazów. Hogwart.. piękny młody, dopiero, co wybudowany. Roześmiane twarze dzieci. Wielka Sala. Mównica z sową, która rozpościerała skrzydła. Czwórka Założycieli. Helga, Rowena, Godryk i…. trzeciapostać, której nie potrafiłem zidentyfikować. Skupiałem na niej wzrok, ale za każdym razem wydawało mi się, że im bardziej się staram ją ujrzeć, tym bardziej kontury jej ciała stają się rozmyte. Gdzieś w środku czułem, że skądś znam mężczyznę spoglądającego na wszystkich z wyższością, jednak, gdy już wydawało mi się, że mam odpowiedź na to pytanie, ona szybko umykała mi i znów znajdowałem się w punkcie wyjścia. Obrazy migotały, przyprawiając mnie o ból głowy, a nieznajoma postać zaczęła się do mnie zbliżać, coraz szybciej. Zielone odzienie mignęło mi przed oczami, ale gdy ponownie spojrzałem w tym kierunku było już całkiem czarne. Zamrugałem oczami, pełen frustracji. Ktoś bawił się ze mną w ciuciubabkę. Cholernie irytującą zabawę. Zieleń mieszała się z czernią. A stara zamglona twarz z długą siwą brodą, mieniła się, co chwila, częściej przypominając twarz młodzieniaszka z haczykowatym nosem. Zaczęło mnie mdlić od tego ciągłego wirowania wszystkiego wokół mnie. Poczułem, że tracę grunt pod nogami. Spojrzałem pod nogi, by po chwili ujrzeć przepaść bez dna. Spadałem, a mój krzyk wiązł w gardle. Zacząłem odliczać…
- Wszystko w porządku panie profesorze? – spytała Gryfonka, patrząc na Mistrza Eliksirów, który od ponad dziesięciu minut stał w drzwiach jeszcze bledszy niż zwykle. Pomachała dłonią przed jego nosem i pisnęła, gdy ten złapał ją za nadgarstek.
- Nie machaj tym patykiem przed moim nosem – warknął sucho, jakby coś ugrzęzło mu w gardle. Ciągle był w szoku. Co do cholery się ze mną stało?
- Przepraszam. Wygląda pan na chorego. Coś się stało?
- A czy ja wyglądam na kogoś, kto zwierza się uczennicom? – skrzywił się i wyminął dziewczynę, wchodząc do środka jej pokoju.
- No nie wiem. Przed chwilą wyglądał pan jak woskowy posąg – zmarszczyła brwi.
- Sen na jawie – mruknął tylko i chwycił w swoje dłonie egzemplarz książki, po którą tu przybył. Szybko przekartkował jej strony i skrzywił się niezadowolony z tego, że nic ciekawego nie zwróciło jego uwagi. – Bezwartościowa książka – warknął i rzucił ją na łózko.
- Ukończył pan kurs szybkiego czytania, że potrafi pan to stwierdzić po tak szybkim przekartkowaniu stron? – zaśmiała się, co tylko go zirytowało, chociaż nie dał tego po sobie poznać.
- Jestem wszechstronnie utalentowany panno Granger – mruknął uśmiechając się ironicznie. – W każdym bądź razie na mnie już czas – obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.
- A wiedział pan o tym, że ducha Salazara jak dotąd nigdy nie odnaleziono?
Severus zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia i spojrzał przez ramię na uczennicę. Uniósł jedną brew ku górze i odwrócił się w jej stronę. Splótł dłonie na piersiach i uśmiechnął się lekceważąco.
- Śmiesz panno Granger podważać moją wiedzę na temat historii Hogwartu? – zakpił, wyraźnie rozjuszony. Nigdy nie lubił, gdy ktoś wytykał mu różne rzeczy, nawet, jeśli robił to zupełnie nieświadomie, jak w przypadku Gryfonki – Oczywiście, że wiem!
Hermiona zatkała uszy.
- Nie musi się pan tak na mnie wydzierać. Chciałam tylko zauważyć, że w tej – wskazała na książkę leżącą na łóżku – bezwartościowej, jak pan stwierdził książce, jest jedna linijka tekstu, w której autor twierdzi, że jego duch został umieszczony w artefakcie.
Snape zmarszczył brwi i spojrzał odruchowo na swoją dłoń, na której lśnił opleciony wokół jego palca wąż z zielonymi kamieniami.
- Artefakcie, powiadasz… - mruknął i jednym krokiem znalazł się przy książce, którą wepchnął w ręce dziewczyny – Znajdź mi ten fragment – rozkazał. Hermiona spojrzała na niego.
- A zwykłe proszę?
- Granger nie denerwuj mnie – warknął.
- Uczę kultury…
- Żebym ja cię nie nauczył Granger jak się skacze z szóstego piętra – uśmiechnął się ironicznie i skinął na książkę – No już.
Dziewczyna spojrzała w kierunku okna i przerażona wizją bezwładnego spadania, przekartkowała stronnice książki, by po chwili pokazać żądany fragment Mistrzowi Eliksirów. Blade palce nauczyciela przebiegły po linijkach tekstu, a oczy zaświeciły się tajemniczo, gdy znalazł to, czego szukał. Przeczytał parę razy zdanie i zatrzasnął książkę, tak szybko, że aż wydobył się z niej gryzący w oczy kurz. Hermiona zakaszlała, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Jego myśli błądziły już zupełnie gdzie indziej. Wizje… a więc one miały sens. Jeśli… O cholera… Jeśli ta książką ma racje to znaczy, że …. O cholera…
I wypadł z sypialni dziewczyny niczym poparzony.
Severus Snape był realnie myślącym człowiekiem. Chyba najbardziej realnie myślącym człowiekiem na ziemi. W każdym bądź razie, cały ten realizm w tym jednym momencie z niego wyparował. Bo przecież takiej rzeczy nie dało się wziąć na zdrowy rozum. W żadnym wypadku. Czarnooki mężczyzna wpadł do swojego malutkiego pokoiku, który został mu przydzielony i zatrzasnął się w nim na cztery spusty, by nikt nie śmiał mu przeszkodzić. Machnięciem różdżki zasłonił wszystkie zasłony i usiadł za biurkiem, przywołując do siebie sakiewkę, w której trzymał wszystkie potrzebne mu narzędzia.
Kątem oka spojrzał na zegarek. Zostało trzy godziny do bitwy. Może przez ten czas zdoła ściągnąć z ręki ten cholerny pierścień.
W jego umyśle pojawiła się myśl „ idź do Dumbledore’a”, ale skutecznie ją spławił. Starzec z pewnością rzuciłby mu parę górnolotnych frazesów o tym jak bardzo trzeba się poświęcać dla ogółu i gówno by go to obchodziło, co ten przeklęty artefakt wyczynia z jego podwładnym.
Tchórz.
Wyrzucił to słowo tak samo szybko jak poprzednią myśl. Nie był tchórzem. W żadnym wypadku. Po prostu poznał granicę, za którą nie mógł przejść dalej. Musiał się poddać w chwili, gdy jeszcze jest to możliwe. Inaczej….
Nawet nie chciał o tym myśleć.
Duch Salazara jakkolwiek nie byłby stary, ciągle sprawiał zagrożenie, zwłaszcza dla Severusa. Jego organizm, po którym ciągle gdzieś kłębiły się ostatki czarnej magii był doskonałym miejscem dla rozwoju i powrotu do świata żywych jakiejś części Slytherina.
Nie mógł na to pozwolić.
Pociągnął za pierścień próbując go zdjąć normalnym sposobem, ale ten nawet nie drgnął. Zakleszczył się na palcu mężczyzny i nawet nie myślał o tym, aby ustąpić. Snape zamknął oczy i wyszeptał jakąś regułkę, ale gdy je otworzył wąż ciągle był na swoim miejscu. Przyszła kolej na inne sposoby, podczas których coraz bardziej zirytowany mężczyzna był w stanie zrobić cokolwiek byle by tylko się go pozbyć. Doszedł nawet do stanu, w którym byłby gotowy uciąć sobie ten palec, jednak za każdym razem coś go od tego powstrzymywało. Nie miał pojęcia czy to, że Mistrz Eliksirów bez palca to już żaden Mistrz, czy też jakiś nieznany mu głos, ciągle go od tego odwodził.
Tak, więc po godzinie, Severus był skrajnie wyczerpany, zarówno fizycznie jak i psychicznie, a pierścień ciągle był na miejscu, z wyszczerzonymi kłami jadowymi, niczym w sardonicznym uśmieszku.
wtorek, 3 grudnia 2013
Rozdział 22 " Nawet gdyby to była ostatnia książka na tej ziemi, nie przyszedłbym po nią do twojej sypialni "
Członkowie Zakonu Feniksa wpatrywali się w czarną szkatułkę, która spoczywała na malutkim stoliczku na środku pomieszczenia. Zakurzona i zaśniedziała, nie sprawiała wrażenia niezwykłej, a mimo to w tej chwili koncentrowała na sobie uwagę wszystkich zebranych. Severus Snape przewrócił oczami, niecierpliwiąc się już tą długą i patetyczną chwilą podziwiania tego badziewia i nie zdołał powstrzymać się od komentarza:
- Dumbledore, otwórz już to cholerstwo – mruknął, przepychając się przez tłum w stronę dyrektora, który uśmiechnął się pogodnie i położył swoją kościstą dłoń na wieczku. Zawiasy zaskrzypiały, aby po chwili ujawnić przed czarodziejami tajemniczą zawartość. Pomruk zaskoczenia pomieszanego z rozczarowaniem przebiegł między osobami stojącymi w pierwszych rzędach, by po chwili zamienić się w szepty pełne ironii. Hermiona zdołała przepchnąć się w kierunku szkatułki i zatrzymała się przed nią w tym samym momencie, co Mistrz Eliksirów, który nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Ona jego także. Jej uwagę pochłonęła zawartość pudełeczka.
- Moi drodzy, nie obiecywałem wam pierścieni z diamentami – zaśmiał się pogodnie Albus i wyjął z kasetki cztery pierścienie, układając je na dłoni, tak by każdy mógł je zobaczyć.
- I to są te błyskotki, dzięki którym mamy wygrać ? – spytała Minerwa, która jak każdy, no może nie każdy, gdyż Severus pozostał obojętny jak zwykle, wyglądała na sceptycznie nastawioną do pomysłu swojego przełożonego.
Gryfonka wspięła się na palce. Cóż rozumiała nastawienie tłumu. Na dłoni nauczyciela spoczywały pierścienie, które nawet w małym stopniu nie przypominały tych, które można było kupić w Londynie za marne grosze. Każdy z nich był wykonany ze srebra zabarwionego na kolor odpowiedniego Domu i na tym sprawa się kończyła. Żadnych błyskotek, żadnych kamieni, zdobień, żłobień czy grawerunku. Nic, a nic. Wypuściła głośno powietrze z ust, nie mając pojęcia, co o tym sądzić. Tymczasem Dumbledore wyglądał na kogoś, kto bardzo dobrze się bawił. Niektórym nawet przemknęło przez myśl, że być może zwariował, ale jakkolwiek ta myśl wydawała się prawdopodobna nikt nie chciał powiedzieć tego na głos.
- Oto pierścienie Założycieli Hogwartu. Przyznam, że sam jestem odrobinkę zaskoczony ich wyglądem, jednak spodziewałem się czegoś w tym rodzaju…
- Jak to? – spytał Harry, podchodząc do dyrektora i delikatnie dotykając palcem pierścieni.
- Potter, zabierz swoje łapska nim cię ktoś ich pozbawi – warknął Snape, co od razu wywołało zamierzony efekt. Chłopak speszył się i zawstydził swoim zachowaniem. Czym prędzej wycofał się do tyłu/w tłum)
- Severusie – upomniał go Dumbledore, co wywołało szaleńczy błysk w czarnych oczach, który trwał na tyle długo, by Hermiona mogła go zarejestrować – Jak już mówiłem, mogłem się tego spodziewać… tak potężna rzecz nie może zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi – rzekł, a jego palce zagłębiły się w srebrzystej brodzie.
- Czy działają? – odezwał się Moody, stukając nerwowo swoją drewnianą laską o podłogę. Jego oko świdrowało dookoła jak szalone.
- O tym musimy się przekonać. Kto na ochotnika? – rozglądnął się po tłumie. – Horacy… może ty być zechciał jako przedstawiciel Slytherinu?
Były nauczyciel Eliksirów skulił się, jakby chciał się ukryć przed przenikliwym wzrokiem Albusa. Zaś Snape zmrużył oczy i również obdarzył swojego przełożonego spojrzeniem, jednak to nie było strachliwe, jak u Slughorna, ale mordercze i zimne.
- Dumbledore, nie sądzę, abym był najlepszym materiałem na królika doświadczalnego.
- Pff… mi się wydawało, że to twoja życiowa rola – zakpił Mistrz Eliksirów, który już kipiał z gniewu. Jak on mógł wybrać Slughorna. Przecież to on, Severus Snape miał wziąć udział w tym przedsięwzięciu i to on miał uzyskać moc Salazara, a nie ten zniedołężniały pokraka.
- Horacy, gwarantuję ci, że nic, a nic ci się nie stanie – rzekł pogodnie Albus i przywołał gestem mężczyznę, który najwolniej jak się dało ruszył w jego kierunku. Dopiero Moody przyspieszył jego tempo, popychając go w kierunku stoliczka.
- Nie mamy czasu Horacy – mruknął i skupił wzrok - zresztą tak jak wszyscy inni - na zielonym pierścieniu, który Dumbledore przeniósł ze swojej dłoni na dłoń byłego opiekuna Domu Węża. I faktycznie. Tak jak zapewnił Albus nic się nie stało. Cisza, jaka zapanowała w pomieszczeniu została zastąpiona szmerem niezadowolenia. Kolejnym już tego dnia. Horacy spojrzał na siwobrodego mężczyznę, który przyglądał mu się z zagadkowym błyskiem w oku.
- Czujesz jakąś zmianę? – zapytał ostrożnie. Mężczyzna pokręcił głową. – Dziwne mrowienie?
- Nie – jęknął wystraszony, ale i pełen ulgi nauczyciel.
- Może jest ci cieplej?
- Nie.
- Zimniej? – podsunął Ron, na co Hermiona jedynie przewróciła oczami.
- Nie… chyba nie.
- Może poczułeś się mądrzejszy?
- Nie, Dumbledore.
- Na to nawet pierścienie Założycieli nie pomogą – zironizował Snape z zadowoloną miną. Minerwa dała mu kuksańca w bok, ale to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Szum rozmów ponownie zaczął się nasilać.
- To są jakieś kpiny? – warknął Syriusz, który równie jak każdy nie mógł się pogodzić z tym, że ostatnia deska ratunku właśnie przestała nią być. Dyrektora najwyraźniej się zawahał, po czym skinął na Severusa, by się zbliżył. Czarnooki mężczyzna bez słowa wykonał polecenie.
- Ostatnia próba – mruknął Albus, tak aby tylko Snape słyszał.
- Czemu Slughorn? – warknął czarodziej prawie całkowicie nie poruszając ustami. Starszy spojrzał na niego ojcowskim wzrokiem.
- Miałem pewne wątpliwości, co do zaangażowania cię w ten projekt – szepnął, uważnie badając mimikę twarzy czarnowłosego, która bez eliksiru nie była już tak idealna jak dawniej.
- Wątpliwość to moje drugie imię – przewrócił oczami i spojrzał na pierścień, wahając się przez chwilę, czy aby na pewno chce brać na siebie tak wielką odpowiedzialność. – Czego dotyczyły?
- Zaufania.
Severus prychnął.
- Myślisz, że gdy tylko założę pierścień polecę z nim do Voldemorta i stanę po jego stronie?
Błękitne oczy napotkały czarne.
- Tak też myślałem – rzekł i nałożył przedmiot na długi blady palec. Tym razem reakcja była natychmiastowa. Zwyczajny kawałek polakierowanego na zielono srebra zalśnił błękitną poświatą i już po chwili metal na oczach wszystkich zaczął przekształcać się w coś, co z kolejnymi sekundami coraz bardziej zaczęło przypominać węża o lśniących łuskach i czerwonych ślepiach. Severus z niedowierzaniem przyglądał się tej zadziwiającej przemianie, która zachodziła na jego dłoni. Srebrna obrączka przechodziła przez kolejne stadia, aż w końcu uzyskała kształt zapewne taki, jaki wymarzył sobie Salazar. Hermiona spoglądała na całą scenę jak zaczarowana. Życie w świecie magii powinno ją przyzwyczaić i przygotować na każdą ewentualność, jednak z dnia na dzień dowiadywała się, że jeszcze nie wszystko wie. Dzisiejsze wydarzenie było tego przykładem. Kilkucentymetrowy wąż rozwarł swoje szczęki ukazują zęby jadowe i wydając się siebie groźny syk, z powodu, którego nawet Severusowi dreszcze przebiegły po plecach. Chwilę potem metalowa kreatura zaczęła prześlizgiwać się między palcami mężczyzny zadziwiająco zwinnie. Ruch węża spowodował wytworzenie się kolejnej poświaty, która tym razem zaczęła przesuwać się wzdłuż ręki mężczyzny, by po chwili dojść do piersi czarnookiego czarodzieja i zniknąć tak szybko jak się pojawiła. Wąż zastygł w miejscu oplatając ciasno jeden z palców Snape’a, ciągle przerażająco spoglądając w bliżej nieokreślony punkt.
Grobową ciszę przerwał pogodny i radosny głos Dumbledore’a:
- Severusowi znacznie bliżej do Salazara niż tobie Horacy – wspomniany mężczyzna zaśmiał się nerwowo, nadal dziękując Merlinowi, że to nie on musiał przez to przechodzić. Na samą myśli robiło mu się słabo. Artur poklepał go po ramieniu pokrzepiająco.
- Minerwo, Filiusie, Pomono.. zapraszam.. – uśmiechnął się uspokajająco i wskazał pozostałe trzy pierścienie.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś z nim jest nie tak. Przyglądał się jak Dumbledore wręcza pozostałe obrączki opiekunom Domów i miał ochotę przerwać tą szopkę. Nerwowo wodząc oczami po zebranych, ciągle czuł się obserwowany, niechciany i zagrożony. Coś zdecydowanie było nie tak. Spojrzał na srebrnego węża i delikatnie przejechał palcem po perforacjach, które imitowały jego łuski. Tak doskonały i tak przebiegły. Mimowolnie spojrzał na swoje lewe przedramię, które ciągle - choć starał się o tym nie myśleć - bolało go jak ślad po ugryzieniu wrednego goblina. Szlamy. Wzdrygnął się słysząc obcy głos w swojej głowie. Zimny pot oblał jego ciało. Niegodziwi plugawcy. Wyprostował się jak struna i spojrzał za siebie, ale jedyne, co ujrzał to obrzydliwy uśmiech Weasley’a. Skrzywił się mimowolnie i odwrócił się od tego widoku. Co się ze mną dzieje. Ucisnął nasadę nosa, mrucząc pod nosem formułki stawiania barier w umyśle, które stosował dotychczas. Zdrajcy krwi. Przerażający chichot wypełnił jego głowę. Mam barierę, przecież mam kurwa barierę. Chichot nasilał się, a towarzyszące mu słowa powtarzane jak mantra, spowodowały silny ból głowy czarodzieja. Poczuł, że robi mu się niedobrze od przekleństw i okropieństw, które wygadywał w jego głowie obcy, ale z drugiej strony jakże znajomy głos. Powoli zaczęło mu się wydawać, że towarzyszył mu od dawna, że to jego myśli, które w końcu wyszły na światło dzienne, że…
- Severusie? – wszystko ucichło w mgnieniu oka. Otworzył powieki, zdając sobie sprawę, że zaciskał je tak mocno, aż poczuł pieczenie w okolicach oczu. Spojrzał na Dumbledore’a, nie zważając na to, że stał się głównym obiektem zainteresowań niczym małpka w mugolskim zoo. – Wszystko w porządku?
Czarnooki czarodziej spojrzał na swoje dłonie, które drżały jak u starca. Skóra pod pierścieniem krwawiła, jakby próbował go zdjąć na siłę, nie zważając na uszkodzenia, które to za sobą niosło. Stracił kontrolę. Ale jak?! Kiedy? W którym momencie, skoro nie poczuł, ani grama bólu w prawej dłoni.
- Zajmij się zapasami swoich dropsów Dumbledore. O mnie przecież nigdy się nie martwiłeś. Czemu ma się to zmienić akurat teraz? – warknął i powiewając za sobą czarną peleryną wyszedł z pomieszczenia najszybciej jak tylko potrafił.
Przekopał wszystkie książki, jakie znalazł w tej cholernej Kwaterze, ale nie znalazł ani jednej na temat Salazara. Nikt, a nikt nie poświecił mu nawet zdania w tym zbiorze, który najczęściej traktował o walce o pokój i o moralnym stosowaniu czarów, a także o czarach, które z czarną magią nie miały nic wspólnego. Biblioteka przedszkolaka. Świetnie… wynik wojny właśnie został przesądzony. Przewrócił oczami i ponownie przejechał dłonią po grzbietach książek, które chyba nigdy nie zostały tknięte przez kogokolwiek. W Hogwarcie zapewne by coś znalazł. Oparł czoło o zimną kamienną ścianę. Nie słyszał tego głosu od tamtego pierwszego razu. Umilkł, zniknął, ale czy na zawsze? Musiał być pewny, musiał dowiedzieć się jeszcze czegoś na temat Salazara. Czegoś czego najwidoczniej nie wiedział. Na samą myśl o swojej niewiedzy prychnął. Czy to byłoby w ogóle możliwe? Jego jakże, interesujące wywody na temat swojej wiedzy przerwało skrzypnięcie drzwi i wejście małej osóbki z kilkoma opasłymi tomami pod pachą.
- Granger? Co ty tutaj robisz? – zapytał zirytowany jej nagłym wejściem do pomieszczenia. Gryfonka najwyraźniej również była zaskoczona, gdyż podskoczyła i opuściła książki, które upadły by na podłogę i narobiły hałasu, gdyby nie szybka interwencja nauczyciela, który leniwym machnięciem ręki zatrzymał je kilka centymetrów nad ziemią.
- Ja.. nie..
- Nie rzuca się książkami, panno Granger, nawet wtedy, gdy nie nadają się one do czytania – nie mógł obejść się bez tej uwagi.
Dziewczyna spojrzała na niego oburzona, ale po chwili złość jej minęła.
- Też pan to zauważył? Literatura godna przedszkolaków, prawda?
Nie odpowiedział, nie mając ochoty wplątywać się z nią w jakąkolwiek dyskusję, na jakikolwiek temat.
- Czego więc pan tu szuka? – spytała i zaczęła odkładać tomy na ich miejsca.
- Insynuujesz coś? – spytał unosząc prawą brew ku górze.
Tym razem to ona milczała.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie nic stąd nie przeczytałem.
- Insynuuje pan, że jestem na poziomie przedszkola?
- Granger, nie wstydź się. Oglądanie obrazków w książce to dobry początek nauki. Jesteś na dobrej drodze. Trzymam kciuki – rozbawienie błysnęło w jego oczach, czego nie można było powiedzieć o dziewczynie, która wręcz kipiała ze złości. Nigdy nie lubiła, gdy ktoś, a zwłaszcza ten zarozumiały Nietoperz wytykał jej coś, co nie miało z nią nic wspólnego.
- Dalej nie powiedział mi pan, co tutaj robi – ciągnęła temat, ku jego niezadowoleniu.
- Siedzę – rzekł sucho, przyglądając się jej smukłej szyi, gdy odkładała na półkę ostatnią z książek.
- Od siedzenia tutaj pan nie zmądrzeje – mruknęła do siebie na tyle głośno by usłyszał.
- Granger!!!
Odwróciła się do niego i splotła dłonie na piersiach.
- Tak, panie profesorze?
- Zapominasz się – wycedził i zbliżył się do niej.
- Ja nie zapominam. W przeciwieństwie do pana – spojrzała mu wyzywająco w oczy, czując jak serce bije jej z coraz większą prędkością.
- Ciągle to robisz. Nawet zapominasz, że zapominasz – uśmiechnął się usatysfakcjonowany, gdy dziewczynie zabrakło ciętej riposty.
- Co ja tu w ogóle robię? – zapytała i odsunęła się w kierunku wyjścia. – Książka o Salazarze, leży u mnie przy łóżku – dodała z uśmieszkiem, gdy zobaczyła zaskoczenie na twarzy mężczyzny.
- Skąd wiesz, że jej potrzebuje? – zapytał, znów przybierając mniej doskonałą niż wcześniej obojętność i udając, że nic, a nic go to nie obchodzi.
- Kobieca intuicja? – zaśmiała się, a mężczyzna prychnął. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się zachowuje. Miała być zła, obrażona, uszczypliwa i złośliwa w stosunku do niego, a ostatecznie zaczęła znów grać z nimi w te gierki.
- Nawet gdyby to była ostatnia książka na tej ziemi, nie przyszedłbym po nią do twojej sypialni – warknął. Hipokryta, tak się nazywa człowiek, który mówi, co innego, a co innego myśli i zrobi. Odezwał się jego wewnętrzny głos. Och, zamknij się.
- Szkoda – wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi. – Ciekawie napisana. Nie wiem, czemu ale wydaje mi się, że odkrywa wiele tajemnic Salazara. Niesamowite. Nie uważa pan?
Mężczyzna skrzywił się tylko.
- Dobrej nocy – uśmiechnęła się ciepło i wyszła, pozostawiając mężczyznę samego sobie. Przez chwilę kręcił się w kółko, rozważając wszelkie opcje. Po dziesięciu minutach już ruszał schodami na górę w kierunku sypialni Gryfonki.
- A ostrzegali mnie… głód wiedzy cię wykończy Severusie – mruknął do siebie i zapukał w stare i spróchniałe drzwi.
piątek, 22 listopada 2013
Rozdział 21 "Blokada z umysłu została ściągnięta. Tylko, że teraz nic nie wydawało się takie jak dawniej."
- Wyjdź – rzekł nagle, gdy jego usta zbyt szybko, niż powinny oderwały się od jej ciepłych warg. Dziewczyna spojrzała na niego zszokowana.
- Wyjdź – ponowił prośbę i przybrał obojętny wyraz twarzy. Rozum zapanował nad sercem, obojętność nad uczuciem, co pozwoliło mu z pozornym spokojem obserwować jej zakłopotanie i wilgotne oczy. Błagam Granger, wyjdź do jasnej cholery. Klął gorączkowo w myślach.
- Przed chwilą powiedział pan… - zaczęła, starając się by jej głos nie zdradzał bólu, jaki tłamsił jej serce.
- Kłamałem – rzucił chłodno i uniósł prawą brew, jakby to wszystko faktycznie było jedną wielką pomyłką, chwilową zabawą, za pomocą, której zszargał jej uczucia.
- Kłamał pan?! Jak śmiałeś?! – krzyknęła, teraz już nie potrafiąc opanować gniewu jaki nią targnął.
- Nie sądzę bym pozwolił Ci zwracać się do mnie per ty – warknął. – Jestem twoim nauczycielem i zasługuję na szacunek!
- Szacunek?! A ja?! Czy ja nie zasługuję?
Prychnął.
- Granger, mimo twojej jakże chwalonej przez wszystkich inteligencji, którą zawsze uważałem za stek bzdur - wyraźnie podkreślił to słowo – gdyż opierała się ona wyłącznie na książkach, a nie na prawdziwym życiu, stwierdzam, że jesteś idiotką, jeśli sądziłaś, że mogłem wdać się z tobą w coś w rodzaju romansu.
Zamaszystym ruchem ręki otworzył jej drzwi, dając znak, że uważa to za koniec rozmowy. Hermiona poczuła jak bombardują ją skrajne emocje. Najpierw miała ochotę śmiać się do rozpuku z zaistniałej sytuacji, później pieczenie w gardle dało znać o zbliżającym się ataku płaczu. Nie wiedziała, co ma sądzić o zaistniałej sytuacji. Patrzyła na mężczyznę, z którym przed chwilą się całowała i w ogóle go nie poznawała. Znów był oschły, oziębły i znów traktował ją jak smarkulę. A przecież była kobietą! Na Merlina!
- Granger, zabierz stąd swój kudłaty łeb i nie trać mojego cennego czasu.
- Nie dziwię się, że jest pan sam – warknęła, ruszając w stronę wyjścia – odtrąca pan każdego, kto tylko spróbuje się do pana zbliżyć.
- Psychoanalizę mojego umysłu i mojej osobowości pozostaw komuś bardziej doświadczonemu – warknął, czując narastającą irytację.
- Dobrze – powiedziała spokojnie, co zapaliło w umyśle mężczyzny czerwoną lampkę. – Chcę tylko żeby odpowiedział pan na jedno pytanie – przełknęła ślinę i otarła rąbkiem rękawa załzawione oczy. Snape nie odpowiedział. Patrzył tylko na nią z miną człowieka, który właśnie zobaczył coś obrzydliwego. Grymas powiększył się, gdy padło pytanie.
- Dlaczego pan mnie chronił? – wyszeptała. – Mnie i całą moją rodzinę? Czemu poświecił pan dla nas tak dużo.
- Mit o twojej inteligencji właśnie został potwierdzony – mruknął, a jego oczy błysnęły. – Powiedziałem ci kiedyś, że postępuję bardzo egoistycznie, ale ty nawet nie zrozumiałaś podtekstu – prychnął, a cień rozbawienia przemknął przez jego twarz.
- O czym pan mówi? – zapytała, starając się uporządkować wszelkie fakty. W grę wchodziła tylko jedna rzecz. Przegryzła dolną wargę, do tego stopnia aż poczuła pieczenie.
- Wieczysta Przysięga – rzekli jednocześnie. Snape skrzywił się ironicznie, widząc na twarzy dziewczyny zawód.
- Zapewne myślałaś, że jestem tak wspaniałomyślny, że robiłem to z własnej chęci i potrzeby ratowania tak cudownej – nakreślił w powietrzu cudzysłów – uczennicy –westchnął ciężko i uśmiechnął się sarkastycznie.
- Ja… - zaczęła, ale mężczyzna jej przerwał.
- Zrobiłem to, bo kazał mi Dumbledore – rzekł chłodno, wyraźnie akcentując każdy wyraz – przysięgłem, że będę chronił ciebie i twoją kretyńską rodzinę i gdyby nie ta infantylna przysięga, nie niańczył bym was przez tyle czasu.
- Kretyńska rodzinka?! Jak możesz?! Nie moja wina, że twoi rodzice cię nie kochali, ale moi…
I wtedy Severus szarpnął ją za ramię i brutalnie wypchnął za drzwi.
- Granger, gdyby ten piekielny Hogwart istniał załatwiłbym ci szlaban do końca życia – uśmiechnął się szyderczo. – Nie znałaś ich idiotko, więc nie osądzaj. Ja twoich rodziców zdążyłem bardzo dokładnie przeanalizować i z radością mogę stwierdzić, że mam rację. Dobrej nocy – zatrzasnął jej drzwi przed nosem, tworząc tym samym granicę między nią, a nim samym.
***
- Severusie wszystko w porządku? – zapytał Dumbledore, pukając po raz kolejny w drzwi zza których dochodziło dziwne łomotanie.
- Nie mam ochoty z nikim rozmawiać – usłyszał w odpowiedzi i spojrzał na Laurencję i McGonagall, które stały tuż obok. Głuchy odgłos roztrzaskanej butelki, sprawił, że zatroskany staruszek, ponowił grzeczne pukanie.
- Nie zjawiłeś się ani na śniadaniu, ani na obiedzie ani na kolacji.
- I to powinno ci uzmysłowić, że nie mam ochoty widzieć waszych kretyńskich uśmieszków na twarzach – warknięcie, spowodowało, że automatycznie odsunęli się od drzwi, które po chwili otworzyły się z rozmachem. Zmierzył ich trójkę wściekłym spojrzeniem i znów wycofał się do środka. Dumbledore korzystając z okazji też przesmyknął się do środka, a kobiety za nim. W pokoju panował straszny bałagan. Książki walały się po podłodze wraz z pustymi butelkami po Ognistej, ciemne zasłony odcinały dopływ światła do dusznego i wypełnionego papierosowym dymem pomieszczenia. Laurencja zakasłała, co Snape skwitował prychnięciem. Minerwa zacisnęła usta i rozejrzała się po pokoju.
- Severusie, co ty wyprawiasz? – zapytała zszokowana.
- Przygotowuję się – warknął w odpowiedzi, padając na fotel, co spowodowało, że surdut zawieszony na oparciu mebla zsunął się z cichym szelestem na podłogę.
- Do czego?
- Do bitwy – mruknął, co spowodowało histeryczny śmiech nauczycielki Transmutacji.
- Albusie, powiedz mu coś. Jak w takim stanie przystąpi do…
- Spokojnie Minerwo – Dumbledore uciszył ją zanim na dobre się rozkręciła i spojrzał na czarnookiego czarodzieja, który nic nie robił sobie z ich obecności, ale kończył właśnie niewiadomo, którą z kolei butelkę alkoholu, z rozbawieniem – Sam jestem współwinny stanowi, w jakim się znalazł.
Laurencja i Minerwa spojrzały po sobie, nic nie rozumiejąc.
- Powiedz im Dumbi, co żeś znów wymyślił – mężczyzna na fotelu zaśmiał się i przez przypadek upuścił butelkę, która zamieniła się w milion drobnych kawałków – No to pięknie – Severus westchnął i leniwym ruchem dłoni, sprawił, że bałagan zniknął.
- Dumbi? – Laurencja stłumiła chichot i otworzyła okno, uprzednio odsłaniając zasłony. Snape jęknął, gdy światło księżyca poraziło go po oczach i zakrył je dłonią.
- Gdy wyleczyłem Severusa… - zaczął Albus.
- Bez jego zgody – wtrącił mężczyzna, nadal zasłaniając oczy ręką.
- Zgoda była niepotrzebna…
- No pewnie – prychnął.
- Severusie daj mu dokończyć – zganiła go Laurencja, przycupnąwszy na brzegu łóżka, na którym panował nie mniejszy bałagan niż na podłodze.
- Fanka historii Dumbledore’a się znalazła – zironizował i splótł dłonie na torsie, niezadowolony z tego, że ktoś śmiał przerwać mu jego samotne użalanie się nad swoim życiem. Laurencja spiorunowała go wzrokiem.
- Gdy wyleczyłem Severusa, musiałem omówić z nim parę ważnych spraw, które musiały zostać załatwione przed walką.
- Jakich? – spytała zniecierpliwiona Minerwa.
- Auć, spokojnie. Ściągnij wodze Minerwo, Dumbledore z pewnością wszystko ci wyjaśni – zadrwił Snape, który po alkoholu miał jeszcze większe poczucie humoru niż na trzeźwo. Laurencja parsknęła śmiechem, a Albus uśmiechnął się pogodnie i pokręcił głową.
- Severus każdego dnia brał Eliksir Oczyszczający, który pomagał mu zapanować nad swoją ciemną mocą, która jest w nim zakorzeniona głębiej niż myśleliśmy…
Snape zbył to machnięciem ręki.
- Zakorzeniona jak Mandragora – rzekł z powagą, a gdy cała trójka spojrzała na niego z widocznym zdziwieniem roześmiał się do łez. Laurencja przegryzła dolną wargę, a Albus mrugnął do Minerwy. Widok śmiejącego się czarodzieja, nie ważne czy pod wpływem alkoholu, był widokiem bezcennym. Wyglądał wtedy beztrosko, młodo i nie budził już strachu, ani niepewności. Maska opadała z jego twarzy, ukazując tego prawdziwego Severusa, którego tak za wszelkie skarby chciał ukryć przed całym światem. Zresztą barwa jego śmiechu, głęboka i niska, wywoływała ciepło na sercu i uśmiech na twarzy tego, kto znajdował się w jego otoczeniu. Po kilku przyjemnych minutach, Snape opanował się, a widząc ich rozbawione miny, zaszczycił ich lodowatym wzrokiem.
- Kontynuuj Albusie – rzekła Minerwa, wiedziona ciekawością.
- Jak już wspomniałem Eliksir Oczyszczający…
- Mej produkcji – dodał Severus, wskazując palcem na siebie.
- … może spowodować niechciane skutki w połączeniu z Magią Założycieli, którą mamy zamiar przeprowadzić już jutro, dlatego zakazałem go mu pić – spojrzał na swojego młodszego kolegę – a Severus zapewne chcąc sobie poradzić ze swoim mrocznym ja, upił się.
- Świetnie Dumbledore – Snape zaklaskał i wstał lekko się chwiejąc – a teraz pozwolicie, że zostanę sam – wskazał na drzwi.
- Nie jesteś gościnny – mruknęła oburzona Minerwa, kierując się z Albusem i Laurencją do wyjścia, by nie denerwować gospodarza.
- Oto cały ja – przewrócił oczami i otworzył im drzwi.
- Pilnuj się i od czasu do czasu przewietrz tę norę – Laurencja poklepała mężczyznę po ramieniu i mrugnęła do niego, wychodząc.
- Chcę cię widzieć Severusie jutro, w normalnym i zdatnym do użycia stanie – Dumbledore pokiwał mu palcem i również po chwili przekroczył próg. Snape tak szybko zamknął drzwi, że o mały włos, a przytrzasnąłby dyrektorowi szatę. Oparł się o drzwi i dziękując Merlinowi za ich szybkie wyjście, przywołał do siebie eliksir na kaca.
***
Hermiona spędziła cały dzień pomagając Laurencji i Tonks przygotowywać obiad dla ponad setki głodnych żołądków. Zapachy, jakie roznosiły się z kuchni po całej Kwaterze był nie do opisania. Gryfonka musiała przyznać, że Laurencja ma talent kulinarny, co nie można było powiedzieć o Tonks, która co chwila albo coś przypalała, albo wylewała. I dlatego była jej potrzebna Hermiona, by pilnować niezdarnej czarodziejki i zapobiegać tragediom, które mogłyby się za jej sprawą odegrać. Jednak młoda Gryfonka najpewniej ją rozczarowała, gdyż sama nie potrafiła skupić się na niczym. Zamyślona, nieskora do rozmowy, bardziej przypominała ducha, niż żywego.
- Co się stało? – zapytała czarnowłosa czarownica, nalewając herbatę do imbryków.
- Nic, a nic, po prostu czuję się zagubiona – westchnęła i zaczarowała talerze, tak by same układały się w stosy.
- Przyczyną dziewięćdziesięciu procent zmartwień kobiet są mężczyźni – rzekła poważnie Laurencja, a Tonks parsknęła śmiechem i stłukła talerz.
- Ups… wybacz – uśmiechnęła się przepraszająco i zaraz skleiła odłamki porcelany w całość.
- Nieważne – kobieta zbyła to machnięciem ręki i odwróciła się do Hermiony – No to, który z czarujących panów ci podpadł?
Gdyby tylko Hermiona była w dobrym humorze, turlała by się ze śmiechu. Bo Snape do czarujących nie należał. Jednak tylko nieznacznie się skrzywiła.
- Laurencjo to nie tak…- westchnęła.
- Owszem. Przede mną nic się nie ukryje. Zwłaszcza zranione serce.
- Daj jej spokój – Tonks, która właśnie zebrała wystarczającą ilość sztućców, stanęła w obronie Hermiony – Nie naciskaj.
- Oj już dobrze… - uniosła ręce w geście poddania i schyliła się do piekarnika, by sprawdzić czy jego zawartość się nie spaliła – Ciasto… mm.. kto ich nie uwielbia?
- Ja – aksamitny głos rozległ się od strony wejścia. Kobiety spojrzały na mężczyznę zdziwione, ale on nie wydawał się być tym przejęty.
- Nikt cię nie pytał o zdanie Snape – Tonks splotła ramiona na piersi w buntowniczej pozie.
- Nie rozmawiam z tobą Nimfadoro – uśmiechnął się ironicznie, gdy tylko jej włosy zmieniły barwę na wściekło czerwoną – ale z Laurencja.
Panna Blade najwyraźniej spodziewała się jego wizyty, gdyż uśmiechnęła się do niego ciepło, co w przypadku innej osoby mogłoby się skończyć jej niechybną śmiercią i wskazała mu krzesło przy stole. Severus przeszedł obok Hermiony, nawet na nią nie patrząc, po czym zajął miejsce.
- Na osobności – dodał po chwili, wyraźnie akcentując wyrazy i mierząc Tonks i Gryfonkę lodowatym wzrokiem. Czmychnęły z kuchni, czym prędzej, by nie narazić się na jego gniew. Ostatnią rzeczą, jaką Hermiona zauważyła, gdy zamykała drzwi, była smutna twarz nauczyciela.
***
- Cóż to zmusiło cię by ze mną porozmawiać? – zapytała Laurencja, stawiając przed mężczyzną kubek z gorącą czekoladą, za którą wręcz przepadał, chociaż nikomu by się do tego nie przyznał.
- Głupota?
- Masz specyficzne poczucie humoru.
- Tak, wiem każda mi to mówi – rzekł poważnie, na co kobieta wybuchła śmiechem. Cień rozbawienia przemknął po twarzy czarodzieja – Mam problem. Cholernie duży, kudłaty i jakże irytujący problem.
- Nie możliwe. Severus Snape prosi mnie o pomoc? Świat się kończy – pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Ta, nabijaj się do woli, a gwarantuje ci, że…
- Grozisz mi? – zapytała, na co mężczyzna prychnął.
- Nie mam czasu na słowne gierki Blade – warknął.
- Jesteś strasznie nerwowy – zmarszczyła brwi i nachyliła się do niego zniżając głos. – Czy to przez ten eliksir?
- Raczej jego brak – zaczął stukać swoimi długimi palcami po blacie w geście zniecierpliwienia – ale to nie jest mój największy problem.
- A co nim jest?
- Raczej, kto.
- Ktoś?
- Granger – prawie wypluł to nazwisko.
- Co z nią? – zapytała nadal nic nie rozumiejąc.
- Ona jest moim problemem Laurencjo. Czy przebywanie wśród Weasley’ów udzieliło ci ich małych móżdżków? – zadrwił, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Kobieta zmarszczyła brwi.
- Twoje zgryźliwe uwagi nie robią na mnie najmniejszego wrażenia – zapewniła go, na co on tylko prychnął.
- Ja swoje wiem. Poczułaś się urażona i choć nie chcesz się do tego przyznać wiesz, że mam rację. Ale to nie czas na wyciąganie psychologicznych wniosków dotyczących twojego umysłu, a czas na uporanie się z moim problemem.
- Zamieniam się w słuch – Laurencja oparła się wygodnie o krzesło i uważnie wysłuchała opowieści Severusa o jego romansie z uczennicą. Wraz z rozwojem wydarzeń, coraz szerzej otwierała usta, nie wierząc w to, co właśnie słyszy.
- Dlatego masz ją trzymać z daleka ode mnie.
- Odrzucasz ją, bo jest od ciebie młodsza?
Mężczyzna przejechał dłonią po twarzy.
- Moje wywnętrzanie nie przyniosło żadnego skutku, albo masz problemy ze zrozumieniem, albo ze słuchem – wykrzywił się malowniczo.
- Mam się dobrze. Dziękuję, że pytasz – odparła ku jego niezadowoleniu. – Więc jest jeszcze inny powód.
- Jest taki powód, że ja jestem nauczycielem, a ona uczennicą – dodał, a gdy zapanowała cisza, westchnął i kontynuował – Dobra to marny powód. Co ja mówię. To żaden powód – wstał i zaczął nerwowo chodzić po kuchni, powiewając za sobą swoją peleryną – Jest głupia jeśli chce mieć cos ze mną wspólnego – warknął. – Albo ma masochistyczne skłonności – dodał po namyśle, na co Laurencja parsknęła śmiechem.
- A może po prostu jej imponujesz? Może widzi w tobie to, czego… hm… inni nie dostrzegli?
Brew mężczyzny powędrowała ku górze.
- Mój własny ojciec nie potrafił dostrzec we mnie niczego ciekawego, a co dopiero obca mi osoba. Granger… myśli, że postradała wszystkie umysły i to ją upoważnia do upokarzania mnie.
Laurencja spojrzała na niego poważnie.
- Widzisz wszystko przez pryzmat tego, co zaznałeś w młodości.
Czarodziej oparł się o ścianę i wlepił wzrok w czubki swoich butów. Kurtyna ciemnych włosów zasłoniła jego twarz.
- Jest młoda i ma całe życie przed sobą. Po wojnie czeka ją wiele możliwości. Będzie bohaterką. Pewnie zaoferują jej stanowisko w Ministerstwie, albo jeszcze coś lepszego – dodał z goryczą w głosie. – Jest mądra i cholernie inteligentna Laurencjo. Namieszała w moim życiu. Zaczęła burzyć mur, który budowałem przez całe lata. Ot tak po prostu – prychnął. – Nie miała do tego prawa. Idzie bitwa, a oboje dobrze wiemy, że szpiegostwo jest surowo karane i tym razem, nawet przeklęty cudotwórca Dumbledore nie będzie w stanie mi pomóc.
- Severusie to nie tak… – zaczęła, ale jej przerwał.
- Przestań się oszukiwać Laurencjo – spojrzał na nią surowo. – Albus uświadomił mnie o tym już wtedy, gdy złożyłem przysięgę. Nikt nie wierzy ani nie wierzył w moją poprawę, nawet on sam. Wiele razy insynuował, że obawia się, że któregoś pięknego dnia po prostu wrócę do służenia Czarnemu Panu. Pilnował mnie, kontrolował. I gdyby nie to, że teraz gdybym tylko pojawił się na oczy mojemu Panu – Laurencja wzdrygnęła się na to określenie – grozi mi śmierć. Wróciłbym do niego…
- Nie prawda – pokręciła szybko głową – Nie wiesz, co mówisz… to przez to, że nie pijesz od dwóch dni Eliksiru Oczyszczenia.
- Racja, ale czy to nie jestem prawdziwy ja? – przekrzywił lekko głowę i zaśmiał się. – Nawet ty masz mieszane uczucia, co do mojej osoby – wykrzywił się jakby zobaczył coś obrzydliwego. - Myślisz, że nie wiem, dlaczego Albus nie kazał mi kontaktować się z Siedzibą Zakonu zaraz jak dotarliśmy do twojej willi?
- Severusie… brniesz za daleko – rzekła z przestrachem.
- Chciał się mnie pozbyć prawda? – zapytał, ale kobieta milczała, unikając jego przewiercającego na wskroś wzroku. Czarodziej pokiwał głową – Wszystko jasne. Taki był plan prawda? Tylko, że niedługo potem, jedyną opcją na ratowanie świata czarodziejów stała się Magia Założycieli, a ja byłem mu znów potrzebny.
- Nasza rozmowa właśnie dobiegła końca – rzekła kobieta trzęsącym się głosem.
Mężczyzna prychnął i obrzucając ją jeszcze raz pogardliwym spojrzeniem z gracją ulotnił się z kuchni. Wreszcie poczuł się wolny. Eliksir, który do tej pory łykał pętał jego prawdziwe ja, które teraz wraz z ulotnieniem się z krwi mikstury, powoli uwalniało się na powierzchnię. Oczyszczony umysł pozwalał mu na znacznie szybszą analizę informacji. Blokada z umysłu została ściągnięta. Tylko, że teraz nic nie wydawało się takie jak dawniej.
czwartek, 14 listopada 2013
Rozdział 20 "Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku.”
Severus omiótł wzrokiem wszystkich zebranych i uśmiechnął się ironicznie na widok grymasów niezadowolenia na ich twarzach. Jego czarne tęczówki zatrzymały się dłużej na Hermionie, która wyglądała jakby właśnie zobaczyła ducha. Skinął jej głową, zadowolony, że nic jej nie jest i elastycznym krokiem pokonał odległość od drzwi do pierwszego wolnego miejsca przy stole. Dla postronnego obserwatora wyglądał normalnie, jednak dla Hermiony, - która czasem, może nawet zbyt często, przyglądała mu się i zdążyła poznać jego zachowania, - wyglądał na zmęczonego i zmartwionego. Niechętnie odwróciła od niego wzrok i przeniosła piekące już od niewyspania oczy na Dumbledore’a, który jak zwykle promieniał i uśmiechał się do wszystkich członków Zakonu. Wraz z jego wejściem uśmiechy wpełzły na twarze zebranych, a atmosfera uległa znacznemu rozluźnieniu.
- Cieszę się, że jesteśmy już w komplecie – rzekł pogodnie i zajął honorowe miejsce przy stole. Molly od razu znalazła się przy nim z filiżanką gorącej herbaty.
- Dziękuję moja droga, jednak to Severusowi przydałoby się coś do rozgrzania – uśmiechnął się ciepło do kobiety, która wyglądała na zbitą z tropu. Mimo to kiwnęła głową i zniknęła za drzwiami. Hermiona spojrzała na Snape’a, który nie był w ogóle zainteresowany tą sprawą. Jego obsydianowe oczy zwrócone były w kierunku niewielkiego okna, za którym padał śnieg. Podziwiała jego profil, póki nie odwrócił się w jej stronę i nie posłał jej swojego ironicznego uśmieszku, który doprowadził ją do rumieńców.
- Hermiono, czy ty się rumienisz? – zapytał zdziwiony Ron, który obserwował całą tą sytuację z miejsca obok.
- No coś ty Ron! – oburzyła się i splotła ręce na piersiach, starając się nie patrzeć na czarną postać, przy której zjawiła się właśnie Molly z gorącą herbatą o zapachu jaśminu. Już miała zganić go za wtrącanie się w nie swoje sprawy, gdy dyrektor zastukał łyżeczką o brzeg filiżanki. Wszyscy odwrócili głowy w jego stronę. Zapanowała niesamowita cisza.
- Jak już wiecie Hogwart wciąż znajduje się pod wpływami Voldemorta… – większa część sali wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia. Severus przewrócił oczami. Zaczął się nudzić, a gdy się nudził, zaczynał myśleć, co z kolei prowadziło do przywoływania do siebie wspomnień. I tak oto przed oczami jego bujnej wyobraźni stanęła Hermiona, gdy opuszczała w nocy jego sypialnię. Pocałunek. Nawet nie zdążył jej porządnie ochrzanić za tak głupie, idiotyczne zachowanie. Powinienem zareagować. Zareagowałeś i to bardzo chętnie. To przecież uczennica. I kogo to obchodzi? No w sumie nikogo. Stop. Obchodzi mnie! To nieetyczne i nieprawidłowe. Ta…
- Severusie? – gdy usłyszał swoje imię wzdrygnął się i chrząknął, wyrywając się z krainy własnych myśli, która była o wiele interesująca niż to nudne i głupie spotkanie.
- Czego? – odburknął, chcąc brzmieć jak najbardziej nieprzyjemnie, co nawet mu się udało. Ba, zawsze się udaje. Spojrzał na Minerwę, która patrzyła na niego dziwnym wzrokiem, a raczej na kawałek stołu przed nim. Zdezorientowany powiódł za jej wzrokiem i pobladł, gdy zobaczył, co zrobił. Kubek po herbacie był pusty, a cała jego zawartość wylana na blat. To jeszcze by przeżył, gdyby ciecz zachowywała się zwyczajnie. Jednak tu było znacznie gorzej. Brązowy napój, układał się w różne kształty, które zbyt przypominały dwie postacie. Mężczyznę i kobietę. Jego i…. – Cholera – warknął i machnięciem ręki, sprawił, że herbata wyparowała. Musiał użyć magii niewerbalnej i bezróżdżkowej w głębokim zamyśleniu. Idiota. Szczęśliwie, że otaczają mnie prawie sami kretyni. Poczuł, że wszyscy ciągle się na niego gapią, więc rzucił im przeciągłe, bazyliszkowe spojrzenie, co podziało. Dumbledore stłumił chichot i przerwał ściszone rozmowy kontynuując przemówienie. Hermiona, która siedziała naprzeciwko mężczyzny zdołała wychwycić drobne szczegóły herbacianych postaci i poczuła, że zalewa ją fala gorąca. A więc o niej myślał. Uśmiechnęła się szeroko, czując jak wypełnia ją szczęście. Musiała jednak się opanować, gdyż zaczęła przyciągać zbyt wiele spojrzeń szczerząc się jak głupia do sera.
- Dlatego Zakon odbije naszą szkołę, która nie powinna tkwić w sidłach sług Voldemorta. Nie chodzi mi tu o budynek. Nie chcę ratować kilku cegieł, wzniesionych przez naszych przodków, ale pokazać Voldemortowi, że ciągle stanowimy zagrożenie, że będziemy walczyć do ostatnich sił, by bronić naszego świata.
Hermiona słuchała słów dyrektora ze łzami w oczach. Trafiały prosto do jej serca i powodowały, że od razu chciała wstać i walczyć. Spuścić łomot Śmierciojadom i odzyskać Hogwart, który był jej drugim domem. Spojrzała na Harry’ego, który uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i wziął jej dłoń w swoją. Ten drobny i mogłoby się wydawać nic nieznaczący gest spowodował, że zrobiło jej się ciepło na sercu. Tak bardzo brakowało jej ich towarzystwa, że dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak są dla niej istotni.
- Albusie, czy wiesz, że jest nas zbyt mało, by przedrzeć się przez te mury do wnętrza zamku? – zapytał Moody lustrując dyrektora sztucznym okiem.
- Zgadzam się z Szalonookim – przytaknął Lupin, a Tonks mu zawtórowała. – Hogwart bez Śmierciożerców był nie do pokonania, a teraz? To cholerna twierdza.
- I tak nas zdziesiątkowało, gdy przeprowadziliśmy pierwszy atak, a to było z małą liczbą sługusów Jaszczura. Teraz zapewne jest ich więcej niż goblinów w banku – rzekł smutnym głosem Artur i przetarł dłonią zmęczone oczy. Severus stłumił ziewnięcie i powiódł znużonym wzrokiem po zebranych. Po chwili szum rozmów wypełnił pomieszczenie. Westchnął ciężko i spojrzał na Albusa, który wychwycił jego spojrzenie i przytaknął.
- Kochani… kochani… – powtórzył, a gdy emocje opadły znów zabrał głos. – Rozumiem wasze obawy, jednak wiem jak im zapobiec i zwiększyć nasze szanse – zrobił pauzę i uśmiechnął się na widok zaintrygowanych twarzy. – Czy ktokolwiek wie coś na temat Magii Założycieli?
Snape mimowolnie się wzdrygnął, Minerwa stłumiła okrzyk zdumienia, profesor Sprout wytrzeszczyła oczy, a Flitwick zapiszczał. Reszta czarodziejów nie miała pojęcia o czymś takim, więc tylko coraz niespokojniej wiercili się na swoich krzesłach. Harry spojrzał na Rona, który tylko wzruszył ramionami, po czym przeniósł wzrok na Hermionę, która wyglądała na zachwyconą.
- Czytałam kiedyś wzmiankę na ten temat w bardzo starej książce – dodała ściszonym głosem. A gdy Harry już chciał zapytać, czym dokładnie jest ta Magia Założycieli głos Dumbledore’a znów wypełnił pomieszczenie.
- Godryk, Salazar, Rowena i Helga byli bardzo dumni ze stworzenia szkoły, którą nazwali Hogwartem. I nie była to wcale próżna duma, ale jak najbardziej uzasadniona. W końcu wznieśli szkołę dzięki współpracy, przyjaźni i w dobrej wierze, by szkolić następne pokolenia czarodziei – rzekł głosem, który przypominał Hermionie, głos dziadka opowiadającego wnuczkowi historyjkę na dobranoc. – Każdy twórca powinien się troszczyć o los swojego dzieła, nawet wtedy, a może przede wszystkim wtedy, gdy już go zabraknie na świecie. Dlatego też czwórka Założycieli stworzyła coś, co pozwalałoby przyszłym pokoleniom ochronić ich „ pomnik”, który po nich pozostał. Stworzyli…
- Cztery pierścienie – rzekła Hermiona nie zdoławszy ugryźć się w język. Snape prychnął, a Dumbledore uśmiechnął się do niej.
- Świetnie panno Granger – pochwalił ją, co spowodowało, że zarumieniła się delikatnie. – Cztery pierścienie, które od ich śmierci spoczywają w moim gabinecie, czekając na użycie.
- Pierścienie? Jak niby mamy walczyć czterema pierścieniami? – warknął zirytowany Moody, stukając ze zniecierpliwienia swoją drewnianą nogą o podłogę.
- Wasza ignorancja jest żałosna – warknął Snape, odzywając się do ogółu po raz pierwszy w ciągu tego spotkania. – Jedynie panna Granger, co w ogóle mnie nie dziwi, wie coś na ten temat.
Hermionę to stwierdzenie zaskoczyło równie jak wszystkich innych. Nikt z obecnych na sali nie spodziewał się, że Postrach Hogwartu pałający taką nienawiścią do Gryfonów jaką pała Umbridge do wszystkiego, co nie było różowe, pochwali na głos jedną z nich.
- Severusie mógłbyś? – spytał Albus, na co mężczyzna kiwnął głową, niezbyt zadowolony, wstał i zaczął przechadzać się wokół stołu, a jego aksamitny głos wdarł się do uszu wszystkich zebranych.
- Cztery pierścienie stanowią dla nas zagadkę do dziś – rzekł i skrzywił się malowniczo. – Nie wiemy jak są zrobione, ani jakich czarów użyto do ich wytworzenia. Ich działanie też jest nam niepełni znane – westchnął ciężko, jakby niezadowolony z tego, że tak mało wie o tych interesujących artefaktach. Hermiona wodziła wzrokiem za jego wysoką i szczupłą postacią, zahipnotyzowana głosem, starając się złapać z nim kontakt wzrokowy i choć na chwilę przepaść w jego czarnych, pustych oczach – Dowiedzieliśmy się jednak z ksiąg, bardzo starych, ale rzetelnych, do czego służą i jak działają, w wersji bardzo skróconej – spojrzał na Dumbledore’a, który skinął, by kontynuował. Czarodziej zatrzymał się przy drugim końcu stołu i wznowił monolog – Pierścienie te mogą założyć jedynie opiekunowie Domów, czyli ja, ty Minerwa, Pomona i Filius- spojrzał na tych, których imiona wymienił, jakby oceniając ich, czy się do tego nadają. Leniwie odwrócił wzrok i znów zaczął się przechadzać – Związują się one z ciałem noszącego je na dłoni i nadają mu moc, równą tej, którą dysponowali Założyciele: Salazar, Helga, Godryk i Rowena.
- To czemu nie zrobiliśmy tego wcześniej? – odezwał się ktoś, po czym umilkł sparaliżowany morderczym wzrokiem Snape’a.
- Gdybyś, choć trochę poczytał, wiedziałbyś, że takie artefakty działają tylko raz, więc głupotą – tu dość intensywnie wycedził to słowo – byłoby użycie je gdyby w kuchni skrzatom zabrakło naleśników! – warknął, po czym kącik jego ust powędrował ku górze nadając mu ten irytujący, ale seksowny wygląd.
- Czyli nikt nie będzie wam potrzebny, skoro będziecie mieć taką moc – odezwał się Syriusz, który poczuł przypływ gniewu spowodowany pominięciem jego roli w jakimś przedsięwzięciu.
- Inteligencja nigdy nie była twoją mocną stroną Black – wycedził Severus, a wszyscy zrozumieli, do czego to zmierza. Molly starała się złagodzić spór.
- Syriuszu dla nas też będą zadania do wykonania – rzekła cicho, a Black tylko zaśmiał się histerycznie.
- Zadania? A jakie mieliśmy zadania?! – zwrócił się do wszystkich. – Jakieś poważne? Nie… my tylko służymy jako pionki, które idą na plac boju jako pierwsi z najmniejszymi szansami na przeżycie!
Dumbledore przymknął oczy i spokojnie gładził swoją brodę, zaś Snape miał zupełnie wyczerpane pokłady cierpliwości jak na jeden dzień.
- Black jeśli myślisz, że z uśmiechem na ustach założę ten przeklęty pierścień to psi rozum widocznie daje ci się we znaki – rzekł lodowato czarnooki czarodziej, co spowodowało, że po plecach Hermiony przebiegły ciarki.
- Jak to nie? – zaśmiał się Syriusz.
- Wujku uspokój się – poprosił Harry.
- Zrobisz to, bo w końcu nasz mały Smark poczuje się ważny i doceniony! Znowu dostaniesz łatwe zadanie i będziesz wykrzywiał tą swoją mordę w tym ironicznym uśmieszku, patrząc jak giną niewinni ludzie!!!
Cisza, jaka zapadła w pomieszczeniu była niedopisania. Nie słychać było nawet oddechu, gdyż wszyscy go wstrzymali, nerwowo zerkając to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Severus w mgnieniu oka znalazł się przy ojcu chrzestnym Pottera, przyciągając go do siebie za kawałek szaty.
- Nie ma dnia ty bezczelny durniu, bym nie myślał o tym ile błędów popełniłem – wycedził, a w jego oczach pałał gniew i nienawiść. – Nie ma dnia bym nie starał się tego naprawić i może choć tego twój zakuty łeb nie pojmuję, ale codziennie kłamię Czarnemu Panu w oczy, by nie dobrał się do między innymi twojej dupy i nie zrobił z ciebie bezkształtnej papki – Hermiona spojrzała nerwowo na dyrektora, który wpatrywał się w tą całą sytuacją ze smutkiem. – Miałeś kiedyś zły sen Black? – Syriusz poczuł, że poci się nadmiernie. Było mu zdecydowanie za gorąco. Szybko pokiwał głową – Ja mam koszmary, każdej nocy. Przesypiam jedynie trzy godziny, bo gdy tylko zamknę oczy widzę wszystkie twarze tych, których zabiłem, lub których nie mogłem uratować. Więc nie pieprz mi po raz kolejny, że robię to dla sławy i chwały. Robię to, bo tylko tak mogę się zrehabilitować – wypuścił z dłoni szatę Syriusza, chrząknął i z głową uniesioną dumnie ku górze po prostu wyszedł. Niezręczną ciszę przerwał Dumbledore.
- Musicie nabrać do siebie zaufania – rzekł słabo. – Nieważne jak długo będziecie się uczyć sobie ufać, oby tylko nie było za późno – spojrzał rozczarowany w stronę Syriusza. - Określają nas nasze czyny. To, co wybieramy. To, czemu stawiamy opór. To, za co gotowi jesteśmy umrzeć. Określają nas słowa, które wypowiadamy, a to, że ktoś w pewnym momencie życia się pogubił nie może być mu ciągle wypominane. Ważne przecież jest to, co zrobił by się poprawić – wstał z krzesła i poprawił swoje okulary, które lekko zsunęły mu się z nosa.- Na dzisiaj koniec moi drodzy. Powinniśmy wszyscy odpocząć.
***
Hermiona po dwóch godzinach nieustannego opowiadania przyjaciołom o wędrówce, jaką przeżyła, w końcu zdołała się wyrwać z ich towarzystwa. Powtarzanie w kółko tych samych rzeczy tyle, że innym osobom zaczęło ją irytować i nudzić. Oczywiście pominęła najciekawsze wątki z tej wyprawy, bo przecież nie każdy musiał wiedzieć, że została przyparta do drzewa przez Snape’a, że spała z nim w nie magicznym namiocie, że tęskniła, gdy tylko znikał no i o tym, że go całowała. Do tej pory wizja pocałunku, który razem przeżyli, nawiedzała ją we snach, powodując, że budziła się w środku nocy wyraźnie podekscytowana i rozpalona. To była tajemnica między nią, a Mistrzem Eliksirów i nikt, a przede wszystkim Harry i Ron, nie musiał wiedzieć, co zrodziło się między nią, a mężczyzną.
Chciała go znaleźć. Po tym jak wyszedł z sali, w której odbywało się spotkanie, nie zauważyła go na posiłku, ani nie minęła na korytarzu, co było do przewidzenia. Zapewne zaszył się gdzieś, z dala od towarzystwa, którego nie trawił. Nie spodziewała się, że przyjmie ją z otwartymi ramionami, ale chciała z nim porozmawiać. Choćby przez chwilę. Musiała też się upewnić czy wszystko z nim w porządku. Wiedziała, że słowa Syriusza zadziałały na niego jak płachta na byka i zabolały.
Lubiła Blacka, ale w tamtej chwili straciła do niego szacunek.
Pałętała się po Kwaterze Zakonu przez godzinę, przemierzając zaniedbane korytarze i mijając dyskutujące grupki czarodziei, przygotowujących się na walkę. Znalazła go na balkonie, który należał do malutkiego i zakurzonego pokoiku. Wpatrywał się w dal, a jego długie palce wystukiwały nieznany jej rytm o balustradę. Zatrzymała się na środku pokoju, nie chcąc przerywać jego kontemplacji, ale już było na to za późno. Wyczuł jej obecność.
- Granger, nie przypominam sobie żebym cię zapraszał – rzekł sucho i odwrócił się w jej stronę, a jego szata zafalowała. Przełknęła ślinę i odezwała się cicho.
- Nie zjawił się pan na obiedzie, profesorze. Pomyślałam…
- Sądzę, że moje nawyki żywieniowe nie powinny cię interesować – uśmiechnął się ironicznie. – A tym bardziej to, co robię w wolnym czasie. Czego tu szukasz?
- Mówiłam, że się martwiłam – rzekła zniecierpliwiona, wlepiając swój wzrok w buty.
Snape poczuł się dziwnie. Martwiła się o niego? Nikt nigdy mu tego nie powiedział. Już zaczął przypuszczać, że nikt się o niego nie martwił, co było dość prawdopodobne.
- Żyje Granger i mam się dobrze. Nie tak łatwo mnie złamać – rzekł ciszej i znów odwrócił się do niej plecami. – Powinnaś spędzać czas z przyjaciółmi. Jak najwięcej czasu, póki jeszcze go masz – ucisnął nasadę nosa i zamknął oczy.
- Ciągle pytają o to samo…
- Czy nie więziłem cię gdzieś w tajemnej twierdzy… - mruknął, na co dziewczyna się zaśmiała i dołączyła do niego, opierając się łokciami o barierkę. Spojrzał na nią zdziwiony, ale był zbyt zmęczony i przybity, by protestować.
- Tak, coś w tym stylu. Są gorsi niż Rita Skeeter – pokręciła głową i podparła podbródek na dłoni, uważnie obserwując okolicę. Severus przez chwilę bacznie się jej przyglądał, po czym odwrócił wzrok i stali tak przez kilka minut w milczeniu, napawając się widokiem.
- Dziękuje za to, co pan zrobił tam przed willą Laurencji – rzekła cicho po chwili. – Nie miałabym szans w tej walce..
- To oczywiste - prychnął, niegrzecznie jej przerywając, ale nie miał ochoty słuchać tych podziękowań. Czuł się wtedy niezręcznie, sztucznie i dziwnie. Niekomfortowo – Zrobiłem to, co musiałem, Granger.
- W porządku.
Znów większość czasu upłynęła im na milczeniu. Snape do tej pory nie miał pojęcia, dlaczego w końcu jej nie wyrzucił. Być może, dlatego że jej obecność działała na niego kojąco. Relaksował się przy niej, czuł się ważny i potrzebny, a przede wszystkim rozumiany. Westchnął ciężko, lekko się krzywiąc i wszedł do pokoju. Usiadł w fotelu i zamknął oczy. Zasklepione rany były jeszcze świeże i dawały o sobie znać. Jęknął, gdy Gryfonka pojawiła się tuż obok niego.
- Granger, jeśli chcesz o coś zapytać to pytaj, albo zniknij – wymruczał i skrzyżował nogi w kostkach, wyciągając je przed siebie. – Chyba, że chcesz tu zostać na noc – zażartował, co spowodowało, że dziewczyna się zarumieniła.
- Ja tylko chciałam zapytać o… - nie mogła wydusić z siebie słowa.
- O?
- No ten…
- No, co Granger?
- No wie pan..
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Pan się ze mnie nabija?
- Ależ skąd, panno Granger.
- Otojakpocałowaliśmysięwpanasypialni – wydusiła na jednym wdechu.
Snape zamrugał oczami parę razy.
- Granger nie igraj z ogniem. Mów, albo opuść to miejsce. Twoja szopa na głowie zasłania mi okno – zamruczał znów zamykając powieki. Hermiona zebrała się w sobie.
- O pocałunek.
Severus wyprostował się jak struna i wlepił w nią swoje czarne jak węgielki oczy. Mimo że pokój oświetlało jedynie światło księżyca, doskonale widziała jak błyszczą.
- Więc po to tu przyszłaś – warknął. – Czego ode mnie oczekujesz Granger? – wstał i zatrzymał się niecałe dziesięć centymetrów przed nią.
- Chciałam tylko porozmawiać, nie wiem, co mam o tym myśleć..
Jego oczy złagodniały. Uśmiechnął się pobłażliwie, klnąc na siebie w myślach. Wyrzuć ją! Nawrzeszcz na nią! Obraź! Zdepcz to uczucie!
- Zachciało ci się romansować, Granger. Z nauczycielem – zacmokał i ujął jej podbródek. – Jesteś naiwna, jeśli sądzisz, że podzielam twoje zdanie na ten temat jakiekolwiek ono by nie było – rzekł sucho. Hermiona poczuła jak jej oczy wilgotnieją. Słowa, które wypowiedział z taką łatwością zabolały ją. Znów przybrał maskę drania. Przez chwilę wpatrywał się w jej usta jakby zastanawiając się, co zrobić, jak ją do siebie zniechęcić. Chciała się wyrwać, ale przytrzymał ją stanowczo, ale nie mocno, łapiąc za łokieć. – Ale kogo to obchodzi – mruknął i nachylił się, by ich usta znów złączyły się w pocałunku.
******************************************************************************
Dziękuję za zwiększającą się liczbę komentarzy. One są dla mnie naprawdę ważne. Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł przesłodzony. Chciałam zapowiedzieć, że Sev nie stał się milusi, o czym przekonacie się w następnym rozdziale już za tydzień. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego weekendu.
niedziela, 10 listopada 2013
Rozdział 19 „Śmierć jest łatwa, prosta, życie jest trudniejsze.”
Siwobrody mężczyzna po raz kolejny spojrzał na twarze tych, którzy stali przed nim, wpatrzeni w jego postać, jak w obrazek. Uczniowie nerwowo przytupywali w sali, która od niedawna zaczęła służyć Zakonowi, jako miejsce do spotkań. Mimo powietrza, które przesycone było zapachem krwi i potu, nikt z zebranych nawet się nie skarżył, ani nie rozglądał na boki. Przerażone twarze, w skupieniu zwrócone były w kierunku człowieka, któremu zawdzięczali życie.
Albus spojrzał na McGonagall, która towarzyszyła mu podczas tego spotkania i uśmiechnął się pokrzepiająco. Wiedział, że nauczycielka Transmutacji podziela wszystkie jego obawy, ale nie mógł pozwolić, by wśród członków Zakonu wybuchła panika, która równałaby się zgubie. Minęło dwadzieścia cztery godziny, odkąd wraz z innymi czarodziejami i Aurorami udało im się wyswobodzić część uczniów z łapsk Śmierciożerców, którzy rezydowali w Hogwarcie Część… Dumbledore doskonale zdawał sobie sprawę, że wychowankowie jego szkoły, którzy przed nim stali okazali się wielkimi szczęściarzami. Widział jak giną młodzi ludzie, którzy powinni w dalszym ciągu cieszyć się życiem i stać w tej sali wraz ze swoimi rówieśnikami. Widział rozpacz, malującą się na ich twarzach. Słyszał ich wołanie o pomoc, przerywane za każdym razem zielonym błyskiem.
– Wojna to ofiary – rzekł, gdy po minucie ciszy, jaką uczcili pamięć poległych, nadeszła pora na krótką przemowę. Banał, parę słów, kolejne dyrdymały, które w rzeczywistości na nic się nie zdawały, ale potrafiły wskrzesić w niejednym sercu iskierkę nadziei na lepsze jutro. – To walka z przeciwnikiem, który najczęściej jest silniejszy, gdyż stosuje bardziej radykalne i niemoralne zasady gry – zrobił pauzę i skierował swój wzrok na Harrego, który stał w pierwszym rzędzie. – Jednak najważniejsze jest to, by pamiętać, że wojna to przede wszystkim walka z samym sobą. Walka ze swoimi słabościami, ze swoją drugą naturą, ukrytą gdzieś głęboko w każdym z nas. I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy, którą chciałem wam przekazać. Każdy tutaj obecny, był świadkiem bestialskich i jakże nieludzkich zachowań w zawirowaniach wojennych. Nasi koledzy, przyjaciele, ci których uważaliśmy za spokojnych i grzecznych uczniów, w walce o przetrwanie potrafili w ułamku sekundy utracić człowieczeństwo – chrząknął i już po chwili stanowczy głos ponownie wypełnił cichą salę. – Walka dopiero się rozpoczęła… wyswobodzenie was z Hogwartu było zaledwie małym punktem w planie, który Zakon ma zamiar zrealizować. Niektórzy z was będą zmuszeni ponownie stanąć na placu boju, by walczyć o wolność naszego świata. Jednak pamiętajcie moi drodzy – uniósł palec, ku górze by nadać wagi zdaniu, które miał zamiar wypowiedzieć. – Wojna nie zwalnia od przyzwoitości i litości, a wymaga tego znacznie bardziej niż pokój.
Oklaski, które rozbrzmiały ze wszystkich stron, utwierdziły dyrektora Hogwartu po raz kolejny, że właśnie oto przed nim stoi idealne pokolenie młodych czarodziejów, z którym uda mu się tę wojnę wygrać. Zdawał sobie sprawę, że większość z nich nie będzie już w stanie cieszyć się zwycięstwem, ale nic nie mógł na to poradzić. W tej kwestii był bezsilny. Wielu magów zarzucało mu, że ciągnie za sobą zbyt wiele niewinnych istnień. Ale Albus wiedział, że to jedyne wyjście. Choćby nawet nie wiem jak chciał, nie wygra tej wojny w pojedynkę. Potrzebni są mu ludzie gotowi poświęcić życie w imię wyższych wartości. Jeśli takich zabraknie, będą skazani na klęskę.
***
Zawsze był ciekaw jak wygląda umieranie. Jak każdy rozsądnie myślący człowiek, poświęcał temu zagadnieniu parę samotnych wieczorów, ale nadal nie udawało mu się poznać odpowiedzi. Aż do teraz. Pierwsze, co poczuł to chłód, który omiótł jego ciało niczym perzyna. Jednak nie był to chłód, jaki odczuwa się w trakcie wyjątkowo mroźnego, styczniowego poranka, a chłód, który przynosił ulgę bólowi. Odganiał pieczenie z rany na lewym boku i powodował coś na kształt przyjemnego mrowienia. Gdy chłód powoli pochłaniał jego ciało, wszystkie odgłosy z zewnątrz stawały się coraz mniej słyszalne, powolutku przechodziły w echo. Zniekształcone, nienaturalne i zamazane obrazy jawiły się jego oczom, póki zmęczenie nie nakazało mu zamknąć ciężkich niczym ołów powiek. No właśnie. Zmęczenie, było drugim z kolei uczuciem, jakiego doznał i jakie zdążył zarejestrować póki jego umysł jeszcze rozdzielał to, co rzeczywiste, a to, co nierealne. Zupełnie tak, jak gdyby coś nakazywało mu zasnąć, porzucić wszelkie troski, oddać się chwili i po raz pierwszy w życiu porządnie wypocząć. Słyszał czyjeś nawoływania i prośby by zareagował. Słyszał je, dochodzące z daleka, a mimo to nie chciał ich słuchać. Wpadł w pewnego rodzaju błogostan. Zawisł między bytem i niebytem. Umierał.
***
- Jesteś pewny? – piskliwy głos sprawił, że mężczyzna mimowolnie się skrzywił. Starając się nie zwracać uwagi na postać krążącą wokół niego, kiwnął głową. Zdawał sobie sprawę, że kłamanie w jego sytuacji byłoby przepustką do piekła.
- Tak, panie. Na własne oczy widziałem, jak uchodziło z niego życie – ukłonił się pokornie i oblizał spierzchnięte od suchego powietrza wargi. Kroki mężczyzny zatrzymały się, a czerwone i wąskie oczy uważnie lustrowały oblicze gońca.
- Mam nadzieję. Inaczej już nic na nie, nie ujrzysz – zasyczał i przejechał chudym, zakończonym długim i zżółkniętym paznokciem palcem po twarzy – A szlama?
Posłaniec poczuł, że fala gorąca owiewa jego ciało. Kropla potu spłynęła mu po czole i zatrzymała się dopiero na czubku nosa. Leniwy uśmiech wpełzł na twarz Voldemorta, który w mgnieniu oka znalazł się przy mężczyźnie i wciągnął przez swój szczątkowy nos, zapach potu i strachu.
- Nie masz się, czego bać – rzekł spokojnie przybliżając swoje wargi do ucha donosiciela, który wzdrygnął się, gdy poczuł odór, wydobywający się z ust jaszczura – Nie jestem taki straszny, na jakiego wyglądam – zaśmiał się lekko, ale gońcowi wcale nie było do śmiechu. Coś w tym dziwnym głosie, który wydobywał się właśnie z ust Czarnego Pana, nakazywało mu mieć się na baczności i nie zapominać, że ma do czynienia z szaleńcem. Śmiech ucichł. Mężczyzna poczuł ulgę. Uniósł głowę i spojrzał w czerwone oczy, które były ostatnią rzeczą, jaką ujrzał w życiu.
***
- Dumbledore! – głośne kroki Minerwy ucichły, gdy dogoniła w końcu wysoką, chudą postać. Albus spojrzał na kobietę, jak gdyby nie miał ochoty na żadne rozmowy, co zbiło ją z tropu. Tym razem nie patrzyły na nią pogodne, niebieskie tęczówki, ale oczy człowieka, który niósł na barkach zbyt duży ciężar jak na jedną osobę.
- Minerwo na dworze jest piękna pogoda, a ty ciągle krzątasz się po tych zatęchłych korytarzach – rzekł spokojnie, znów ruszając w swoim kierunku, tym razem z kobietą u swego boku.
- Dumbledore, to nie pora na…
- Zawsze jest pora na oderwanie się od problemów, których mamy aż nadto pani profesor – uśmiechnął się pobłażliwie i wyciągnął z kieszeni pudełeczko mugolskich cukierków.
- Nie każdy może patrzeć na to, co się dzieje, a następnie cieszyć się pogodą – rzekła surowo, zatrzymując się niespodziewanie. Albus spojrzał na nią z troską, po czym poczęstował się cukierkiem i schował pudełeczko do kieszeni w swojej szacie.
- Widzę, że coś cię trapi – rzekł, na co kobieta jedynie przewróciła oczami.
- Kazałeś mi utrzymywać kontakt z Laurencję Blade, choć wiedziałeś, że nie mam na to ochoty.
- Wiem, że nigdy jej nie lubiłaś, ale…
- Teraz zmieniłam, co do tego zdanie – rzekła prędko. – I właśnie otrzymałam od niej wiadomość.
Oczy dyrektora błysnęły niebezpiecznie, a zmiana jaka zaszła na jego twarzy sprawiła, że McGonagall poczuła, że coś jest nie tak. Sama Laurencja nie powiedziała, o co chodzi, jedynie poprosiła o szybkie i pilne skontaktowanie się z Albusem. To między innymi, dlatego Minerwa niezbyt przychylnie odnosiła się do byłej uczennicy, która wydawała się być bardziej zaangażowana w niektóre sprawy niż ona sama, co było rzeczą nie do pomyślenia. Pamiętała jak dziś, gdy głosowała przeciwko włączenia w działania Laurencji, ale była w mniejszości. Za nią głosował nawet Snape, co było do przewidzenia. Przecież niegdyś łączył ich płomienny romans.
Dumbledore z prędkością, której pozazdrościłby mu nie jeden czarodziej w jego wieku, gdyby tylko taki osiągnął, ruszył w przeciwnym kierunku niż dotychczas zmierzał. Jego fiołkowa szata powiewała przy tym zamaszyście.
- Albusie! Powiedz wreszcie, o co chodzi – zrezygnowana Minerwa podążyła za nim, starając się nie zwracać uwagi na obolałe już od tego ciągłego biegania za dyrektorem nogi.
- Wiedziałem, że Severus wstąpi z wizytą do rezydencji jej rodziców, więc kazałem pannie Blade zgłosić się, gdyby tylko coś złego się stało – rzekł poważnie i wpadł do pomieszczenia, które od czasu opuszczenia szkoły służyło mu jako gabinet. Minerwa jedynie jęknęła, zdając sobie sprawę, że musiało stać się coś naprawdę poważnego. Gdy pośpieszyła za mężczyzną, ten już wchodził do kominka, by po chwili zniknąć za osłoną dymu. Czarownica osunęła się na krzesło i przetarła skrawkiem rękawa szkiełka swoich okularów. Zdenerwowana zaistniałą sytuacją wyczarowała sobie szklankę zimnej wody, którą popiła mugolskie tabletki na uspokojenie. Zerknęła na słoiczek, przypominając sobie, że gdy tylko zażywała je w obecności Severusa ten prychał i przewracał oczami, komentując jej głupotę i naiwność. Może i nie działały tak jak jego cudowne eliksiry, ale przynajmniej powodowały, że czuła się spokojniej, gdy tylko wyczuła pod palcami tą drobną buteleczkę, którą nosiła zawsze przy sobie.
***
Hermiona nie mogła uwierzyć w to, co rozgrywało się przed jej oczami. Mężczyzna, z którym nie tak dawno prowadziła walkę na śmierć i życie padł przed nią martwy, ugodzony śmiertelnym zaklęciem. Tak po prostu. Światełko życia w jego oczach zgasło w ułamku sekundy, twarz stężała, a ciało bezwładne niczym kukła, osunęło się na ziemię. Zmęczona odgarnęła kosmyk włosów, który pot przylepił jej do czoła i zamarła.
Poczuła jak nogi same się pod nią uginały, gdy uklęknęła na trawie, obok nauczyciela, który był mocno ranny. Jego czarne szaty całkowicie przesiąkły krwią, a materiał podarł się w wielu miejscach ukazując bladą skórę, w której paskudne zaklęcie uwieczniło głębokie rany, z których ciągle sączyła się ciemnoczerwona ciecz.
- Panie profesorze! – krzyknęła i dotknęła różdżką rany, chcąc choć na chwilę zastopować krwawienie. – Czy pan mnie słyszy?!
Spojrzała w ciemne tęczówki, które złagodniały i nie miały już tego surowego, hardego wyrazu, co zawsze. Patrzył na nią, ale jej nie widział. Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Patrzenie na człowieka, który powoli opuszcza świat i to z pełną zgodą, sprawiło, że jej serce ścisnął niewyobrażalny żal. Wyrzuty sumienia, że to przez nią ten człowiek tyle razy narażał się na niebezpieczeństwo spowodowały, że miała ochotę wstać i krzyczeć. Stan, w jakim się znalazła, stres i panika, które ją ogarnęły sprawiły, że nawet nie usłyszała jak tuż za nią znalazła się Laurencja i jej rodzice, którzy przybiegli tu zaalarmowani krzykiem i odgłosami walki. Już po chwili matczyne ramiona objęły ją mocno. Poczuła zapach, który od dziecka dodawał jej otuchy i uspokajał. Zamknęła oczy i pozwoliła emocjom znaleźć swoje ujście w postaci łez.
- Zabierzcie ją do środka, powinna wziąć coś na uspokojenie – rzekła Laurencja, która klęczała przy ciele Severusa. – Za chwilę zjawi się tu Dumbledore i zabierzemy was wszystkich do siedziby Zakonu – poleciła stanowczo i nachyliła się nad mężczyzną, szepcząc tajemnicze inkantacje. Hermiona słysząc nazwisko, otworzyła szeroko oczy i wyrwała się z objęć matki.
- On tu jest?! – zapytała z niedowierzaniem.
- Nie, ale mamy połączenie z kominkiem siedziby, więc zjawi się tu lada moment – głos Laurencji był spokojny, co nie można było powiedzieć o Gryfonce, która wręcz kipiała ze złości.
- Chcesz mi powiedzieć, że od dwóch dni, mogliśmy siedzieć bezpiecznie w kwaterze Zakonu?
- Hermiona – Michelle odezwała się niepewnie, chcąc zapobiec niepotrzebnej kłótni. Laurencja pokiwała głową w jej stronę i zwróciła się cierpliwie do dziewczyny.
- Mogliśmy, ale Dumbledore nakazał…. – przerwała, gdy ujrzała wysoką postać w fiołkowej szacie wybiegającą z rezydencji i zmierzającą w ich kierunku. Czarodziej ominął ich trójkę i znalazł się przy ciele swojego podwładnego w ciągu kilku sekund. Hermiona już chciała dokończyć dyskusję, jednak stanowczy głos nakazał jej zamknąć usta, zaraz po tym jak je otworzyła.
- Panno Laurencjo… proszę zabrać państwa Granger i ich córkę do Kwatery Zakonu w trybie natychmiastowym.
- Oczywiście Albusie, a co z..
- Poradzę sobie. Zobaczymy się na miejscu – obrzucił ich wszystkich bacznym spojrzeniem, dłużej zatrzymując się na Hermionie, która mogłaby przysiąc, że przez ten krótki kontakt wzrokowy poznał jej wszystkie odczucia i emocje, które w niej buzowały.
- Co pan z nim zrobi? – zapytała. – Trzeba go ratować!! On jeszcze żyje! – krzyknęła przez łzy. Dumbledore uśmiechnął się pogodnie, co jeszcze bardziej doprowadziło ją do szału. Znienawidziła tego człowieka w jednej sekundzie.
- Panno Granger, obawiam się, że to już moja w tym głowa. Proszę napić się herbaty i zjeść kawałek czekolady. Dobrze to pani zrobi.
***
W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa została otoczona nadopiekuńczością nie tylko ze strony swojej matki, ale również od strony Molly Weasley i o dziwo Minerwy McGonagall. Surowa nauczycielka, jaką starała się być w szkole, gdzieś się ulotniła, a jej miejsce zajęła miła i łagodna kobieta, której jak dotąd nie znała. Chociaż od zawsze podejrzewała ją o takie skłonności.
Siedząc przy wielkim stole i spoglądając na uczniów, których pamiętała ze szkoły, a przede wszystkim spoglądając na Harrego i Rona poczuła się jak w domu. Tułaczka po nieznanych jej miejscach, z dala od przyjaciół, z którymi zdążyła się już przez te siedem lat zżyć była czymś, co od teraz mogła jedynie wspominać. Jakiś pierwszoroczny poprosił ją o podanie talerza z sałatką. Uśmiechnęła się do niego i spełniła prośbę, przy okazji przypominając sobie o swojej porcji ciepłego posiłku na talerzu. Wciągnęła nosem kuszący zapach, złocistego kurczaka, ale go nie tknęła. Nie była głodna. W przeciwieństwie do Rona, który obżerał się już trzecim. Miała na głowie inne problemy niż pusty żołądek. Obserwując uśmiechniętych biesiadników, wśród których byli nie tylko uczniowie, ale także nauczyciele i paru innych, zupełnie obcych jej ludzi, ciągle krążyła myślami wokół jednej osoby. Na samo wspomnienie jego ironicznego uśmieszku, głębokiego głosu i nonszalanckiego sposobu bycia, czuła kłucie tuż za mostkiem. Przy stole ciągle brakowało Dumbledore’a, ale nikt nie wydawał się być tym zaniepokojony. Wszyscy wydawali się nie zwracać uwagi na brak dwóch najważniejszych osób, zupełnie jakby nie istniały. Poczuła irytację i rozejrzała się po twarzach obecnych na sali, napotykając uspokajające spojrzenie Laurencji. Kiwnęła lekko głową i spuściła wzrok na talerz, powracając ze świata własnych myśli do rzeczywistości.
- … a wtedy Minister powiedział, że nie pozwoli, by naród został opanowany przez tego Jaszczura – rzekł Ron wycierając skrawkiem rękawa usta, co spowodowało, że parę osób popatrzyło na niego ze zdziwieniem. Harry przewrócił oczami i spojrzał na Hermionę.
- A ty, co o tym myślisz? – zapytał, na co dziewczyna otrząsnęła się i uśmiechnęła przepraszająco.
- Wybacz, ale się zamyśliłam – przeprosiła. Chłopcy wymienili ze sobą zdziwione spojrzenia.
- Hermiona, odkąd tu jesteś, wydajesz się być ciągle… – podkreślił ten wyraz - dziwnie zamyślona. Coś się stało?
- Nie, skądże – wymamrotała i wysiliła się na kolejny uśmiech, który chyba jej nie wyszedł, gdyż przyjaciele nie wyglądali na przekonanych. - Jestem po prostu szczęśliwa, że ta cała ucieczka dobiegła końca i że jesteście bezpieczni. Tęskniłam za wami.
- My za tobą też… myśleliśmy, że ten Nietoperz cię porwał i zabrał prosto do Voldemorta, ale później w gazetach…
- W gazetach? – spojrzała na niego zdziwiona, zapominając, że powinna go upomnieć, by zwracał się do Mistrza Eliksirów z należytym szacunkiem.
- Po tym jak zniknęłaś w Proroku Codziennym ukazały się zdjęcia wszystkich tych, którzy zostali oznaczeni, jako zdrajcy…
- Więc wiedzieliśmy, że masz się dobrze i jesteś bezpieczna.
- Jestem… przynajmniej ja…
- Przynajmniej ty? – Ron spojrzał na nią z zaciekawieniem. – O czym ty mówisz?
Hermiona przegryzła dolną wargę i przez chwilę milczała, zastanawiając się czy powiedzieć chłopcom całą historię, wraz z wszystkimi szczegółami. Już miała otwierać usta, by zacząć swoją opowieść, gdy drzwi otworzyły się zamaszyście, uderzając o ścianę.
***
5 godzin wcześniej
- Czyś ty zwariował! – donośny baryton wypełnił pusty salon w rezydencji Laurencji.
- Nie bądź dziecinny – odezwał się drugi, tym razem z nutką rozbawienia.
- Dziecinny? To nie ja objadam się cukierkami i nie ja noszę fiołkową szatę w księżyce.
- Severusie czy ktoś powiedział ci, że masz miłe usposobienie do świata?
- Tak… dostanę kiedyś za to medal – czarnooki mężczyzna skrzywił się malowniczo. – A tymczasem, póki jeszcze nikt nie zgłosił mojej kandydatury do tytułu najbardziej milusińskiego czarodzieja na świecie, pozwolisz, że sam uleczę pozostałe rany.
Dumbledore uśmiechnął się pogodnie i uniósł ręce ku górze, dając za wygraną. Snape wykrzywił się triumfalnie nad swoim małym zwycięstwem i przyłożył różdżkę do jednej z ran na ramieniu, czując jak przyjemna fala ciepła rozchodzi się po całej ręce, sklepiając z niesamowitą precyzją każde, nawet najmniejsze zadraśnięcie.
- Nie zostaną blizny? – zapytała Dumbledore, zaciekawiony zdolnościami magicznymi swojego podwładnego.
- Nie – odrzekł cicho i wyprostował się dumnie, gdy dokończył leczenie. Temat uznał za skończony. Albus uśmiechnął się pogodnie do Severusa.
- Świetnie widzieć cię wśród żywych. Swoją drogą nieźle nas wystraszyłeś.
Prychnięcie było jedyną odpowiedzią czarodzieja, który wcale nie czuł ulgi faktem, że jednak żyje, a w pewnym sensie czuł swego rodzaju rozczarowanie. Osłonił się szczelniej peleryną i zmierzył siwobrodego staruszka wzrokiem.
- Czy Granger i jej banda – mówiąc banda, miał na myśli jej rodziców, za którymi w dalszym ciągu nie przepadał – są bezpieczni?
- Tak, jak najbardziej. Nimi już nie musisz się martwić.
- A co z przysięgą? Nie będę mógł walczyć i równocześnie ich pilnować – Albus kiwnął, głową przyznając mu rację i zdjął z niego przysięgę, od tak, pstryknięciem palcami. Uśmiechnął się widząc zdziwioną minę młodszego czarodzieja.
- Po twojej minie sądzę, że spodziewałeś się kłótni, dyskusji i mojego oporu.
- Zawsze pozbawiasz mnie tego najprzyjemniejszego – warknął, ale był zadowolony, gdy ciężar i odpowiedzialność, jaką ponosił za całą rodzinę nieznośnej Granger, została z niego zdjęta.
- Severusie wiem, ile poświeciłeś…
- Znowu umoralniająca paplanina? – mężczyzna jęknął i westchnął ciężko. Albus zachichotał cicho.
- I kto tu zachowuje się dziecinnie?
- Mówiłem, że nie…
- Już dobrze – Dumbledore powstrzymał go przed kolejnym wybuchem i nagle spoważniał. Severus przyglądał się mu bacznie, nie mając pojęcia, co znów wymyśli ten zakręcony staruszek. – Myślę, że po raz pierwszy w historii musimy skorzystać z Magii Założycieli.
I w tym momencie Albus pierwszy raz w życiu ujrzał Severusa, któremu zabrakło słów.
sobota, 2 listopada 2013
Rozdział 18 "Naprawdę odważnym jest się tylko wtedy, gdy się wie jeszcze przed walką, że się dostanie cięgi, ale mimo to przystępuje się do tej walki"
Ciało Hermiony przeżywało coś nadzwyczajnego coś, czego nie czuła po żadnym z pocałunków, które pamiętała. Gdy tylko wyszła z pokoju Severusa, przeraził ją chłód, jaki panował na korytarzu. Otulając się swetrem przemknęła w stronę schodów i zatrzymała się przed małym zwierciadłem, które wisiało między portretami dziwnych osobistości. To, co zobaczyła spowodowało, że przez chwilę gapiła się na siebie jak na idiotkę. Zamglony, nieprzytomny wzrok i wypieki na policzkach, były wystarczającym dowodem na to, że po raz pierwszy w swoim życiu się zakochała. Westchnęła cicho i zamknęła oczy, chcąc jeszcze raz przywołać do siebie wspomnienie tego pocałunku. Środek nocy, a ja stoję jak głupia przed lustrem i wzdycham do odbicia. Szybko się zreflektowała i otrząsnęła z tego marazmu, w który wpadła. Odwróciła się na pięcie od swojego odbicia i jęknęła, gdy wpadła na czyjąś osobę.
- Panna Granger? Co pani robi o tak późnej porze na korytarzu? – delikatny i śpiewny głos Laurencji rozległ się tuż nad jej uchem.
- Przepraszam… ja…
- Skrzat jak mniemam przygotował dla pani pokój… - ciągnęła dalej nie dając jej dojść do słowa. Gryfonka dopiero teraz zauważyła, że korytarz rozświetliły stare kandelabry. Jednak ilość światła była tak niewielka, że jedyne, co widziała to kontur kobiety i jej błyszczące w świetle lamp oczy.
- Zgubiłam się – burknęła i już chciała wyminąć właścicielkę tej willi, ale ta zagradzała swoją osobą jedyne przejście. Zresztą, czy tak szybkie wymknięcie się, nie byłoby niegrzeczne?
- Skrzat odprowadził panią prosto do pokoju, więc w czym problem?
W tym, że całowałam się z nauczycielem.
- Musiałam porozmawiać z profesorem, a gdy już załatwiłam sprawę i chciałam wrócić do pokoju, pomyliłam korytarze i …
- Nie sądzę, aby profesor Snape był zadowolony z pani wizyty o tak późnej porze – jej głos nabrał dziwnego tonu, w którym dziewczyna usłyszała coś na kształt wrogości.
Był bardzo zadowolony.
- Fakt, nie był, ale to coś pilnego. Już wszystko załatwiłam, więc pozwoli pani, że sobie pójdę? – spojrzała na Laurencję, która uśmiechnęła się tajemniczo i przepuściła dziewczynę, uważnie śledząc jej każdy ruch. Hermiona przełknęła nerwowo ślinę i powstrzymując się od tego, aby nie puścić się biegiem ruszyła w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Gdy już miała zniknąć za ścianą, rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku kobiety, która stała nieruchomo i wpatrywała się w nią z przerażającym uśmiechem na twarzy. W tym dziwnym świetle wcale nie przypominała tej miłej i uroczej kobiety, którą miała okazję poznać na kolacji, ale kogoś w rodzaju manekina. Poczuła dreszcz, który przepłynął przez jej ciało i już po chwili biegła schodami na górę. Nie miała pojęcia jakim cudem tego dokonała, ale w zastraszająco szybkim tempie dotarła do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Może to wszystko było jedynie wytworem jej bujnej wyobraźni?
Dopiero, gdy leżała w łóżku z głową wolną od przed chwilą przeżytych emocji, zaczęło nurtować ją jedno pytanie. Co Laurencja robiła o tak późnej porze niedaleko pokoju Severusa?
***
- Granger mam nadzieję, że to nie…. – przerwał, gdy w drzwiach, które musiał otwierać już drugi raz z rzędu w ciągu jednej nocy - co było nie do pomyślenia - ujrzał nie szopę brązowych kudłów, ale gładkie czarne fale. Szczerze powiedziawszy lekko się rozczarował.
- Wybacz, że przeszkadzam, ale pomyślałam, że skoro masz czas na przyjmowanie uczennic w środku nocy to znajdziesz też czas i dla mnie – zwinnie wyminęła go w przejściu i nim zdążył coś powiedzieć już siedziała na wyczarowanym przez siebie krześle.
- Wydało mi się, że nie tak dawno ucięliśmy sobie jakże… - przerwał i udał, że pilnie zastanawia się nad doborem słowa. – Miłą pogawędkę.
- Owszem… zawsze miałeś dobrą pamięć – zaśmiała się, a on tylko prychnął. Nie miał czasu na gierki, nieważne z kim, ani o co. Był zmęczony, a jedyne, o czym marzył to wygodne łóżko. Jeśli dłużej tu posiedzi to padnę na twarz i zasnę, na tym dziwnym czymś, co chyba było kiedyś dywanem. A swoją drogą czy dywan nie powinien być…
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
- Ciii – mruknął i zacisnął powieki. – Chcesz obudzić cały dom? – mruknął nieprzytomnie i nawet nie zdążył zareagować, gdy puchaty kot, w którego przemieniła się kobieta, rzucił się na niego niepostrzeżenie – Co do…
Jedyne, co poczuł to łaskotanie, gdy białe futro zasłoniło mu widoczność i podrażniło nos. Kichnął, co wcale nie zraziło zwierzaka, a najwyraźniej zadowoliło, gdyż wcale nie chciał zejść z mężczyzny, tylko prychnął zwycięsko. Severus, chciał coś powiedzieć, ale długa sierść kota zupełnie mu to uniemożliwiała, Lepiła mu się do warg i za wszelką cenę chciała dostać mu się do ust, gdy tylko je otwierał.
- Ugh…pff… ty… przeklęty… uh… sierściuchu!
Kot zwinnie zeskoczył z mężczyzny i usiadł na dywanie, któremu nie tak dawno przyglądał się Severus i uważnie badał wzrokiem, postać wysokiego czarodzieja. Oczy Snape’a zwęziły się niebezpiecznie, gdy próbował usunąć resztki futra ze swojego języka, co wyglądało dość komicznie. Przemieniona Laurencja, by wyrazić rozśmieszenie przewróciła się na plecy i pomachała łapkami, jak gdyby sięgała po wyimaginowaną zdobycz.
- Nie lubię tych zabaw, Laurencjo. Zwłaszcza, gdy jestem niewyspany i zły – warknął, co spowodowało, że kot zamarł i wlepił w niego swoje żółte oczyska. Severus westchnął i mruknął – Przegiąłem?
Zwierzątko miauknęło i po chwili znów znalazło się na czarodzieju, który za wszelką cenę próbował się go jakoś pozbyć. Walka trwała ładnych kilka minut, przepełnionych przekleństwami mężczyzny i prychaniem kota. Żadne z nich nie chciało odpuścić. Jedno uparte bardziej niż drugie. Szamotali się po całym pokoju, nie zważając na bałagan, jaki przy tym robili. Gdy już oboje opadli z sił, jedyne, co było słychać to ich przyspieszone oddechy, gdy tak leżeli obok siebie na niepościelonym łóżku, gapiąc się w sufit. Laurencja przerwała ciszę jako pierwsza.
- Niezły bałagan – mruknęła i zaśmiała się perliście, na co Severusowi ścisnęło się serce. Obrócił się na bok i ogarnął spojrzeniem pokój, który przypominał pobojowisko, a nie miejsce, w które nie tak dawno nadawało się do spokojnego egzystowania. Zasłony, pełne dziur po kocich pazurach ledwo trzymały się karnisza, książki, wcześniej poustawiane w równe stosy, teraz leżały byle jak. Dywan wylądował aż pod drzwiami, a fotel z nóżkami do góry, leżał pod oknem. Z żyrandola zwisało prześcieradło. Severus uniósł brew. Jak ono na Merlina się tam znalazło? Z zamyślenia nad białym kawałkiem materiału wyrwał go dźwięczny głos jego towarzyszki.
- Brakowało mi tego… - mruknęła.
- Przestań… nie do twarzy ci z kocimi manierami – rzekł i zamknął powieki, które coraz bardziej mu ciążyły. Zabawa z wściekłą kocicą tak go wyczerpała, że nie miał już nawet siły jej wyganiać, by móc pogrążyć się we śnie bez zbędnego towarzystwa. Uśmiechnął się lekko, gdy wyczuł jej dłoń na swoim torsie, ale uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy poczuł, że właśnie skończył mu się materac. Po chwili słychać było jedynie głośne „ łup” i gromki śmiech Laurencji, gdy Severus wylądował na ziemi.
- Zabiję cię, wypatroszę, a twoje futro położę przed kominkiem – wycedził z podłogi, co tylko jeszcze bardziej rozśmieszyło kobietę. Łzy płynęły jej z oczu, a policzki intensywnie się zaczerwieniły. Po chwili mężczyzna z trudem wgramolił się na łóżko, czując jak jego kręgosłup woła o pomoc. Skrzywił się i pomasował obolałe miejsce, co umknęło kobiecie, która właśnie wycierała wilgotne oczy o rąbek rękawa.
- Och Severusie… gdzie twoje poczucie humoru? – zapytała drącym głosem, na co czarodziej posłał jej jedynie bazyliszkowe spojrzenie, które nie wywarło na niej najmniejszego wrażenia. Była zadowolona i uznała to za świetną zabawę, tymczasem Severus musiał trzymać ból w ryzach, by nie dać po sobie poznać, że coś jest z nim nie tak. Nie cierpiał, gdy ktoś mógł zobaczyć jego słabości, a czym innym był ból jakże nie słabością? Powoli wstał i wstrzymując oddech pełen elegancji i gracji podszedł do drzwi, co kosztowało go wiele wysiłku i samokontroli.
- Wyszło.. radzę ci zrobić to samo – mruknął, starając się by jego głos zabrzmiał jak najbardziej lodowato, co udało mu się lepiej niż doskonale. W końcu nie był jedynie Mistrzem Eliksirów, ale też mistrzem odpychania od siebie innych. Laurencja przestała się śmiać i spoważniała. Pamiętała Severusa jako osiemnastoletniego chłopaka. Już wtedy był chodzącą bombą zegarową, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Trzeba było do niego podchodzić progresywnie i spokojnie, małymi kroczkami. Pośpiech i nietakt groził eksplozją, na którą nikt, kto go znał nie chciał się narażać. Wstała z łóżka i nic nie mówiąc wyszła z pokoju, rzucając czarodziejowi jedynie przelotne, pełne serdeczności spojrzenie, które skwitował jedynie bliżej nieokreślonym warknięciem. Gdy tylko znalazła się za progiem, zatrzasnął za nią drzwi i rzucił się do swojej apteczki, w której trzymał wszelakie eliksiry. Zaciskając wargi, z niecierpliwością i pośpiechem szukał czegoś, co choćby na chwilę uśmierzyło jego ból. Nie miał sił, by uleczyć się zaawansowanymi czarami, więc eliksir będzie musiał wystarczyć. Przynajmniej na chwilę. W końcu jego szczupłe dłonie natrafiły na buteleczkę, której kształt znał na pamięć. Odkorkował flakonik i jednym haustem wypił całą jego zawartość. Krzywiąc się, schował puste naczynko z powrotem i powlókł się na łóżko, na którym zasnął od razu, nawet nie doczekując momentu, w którym mikstura miała zacząć działać.
***
Hermiona poczuła lekkie uczucie zazdrości, gdy schodząc na śniadanie ujrzała krzątającą się po salonie, ubraną jedynie w przewiewną sukienkę Laurencję. Czarnowłosa wyglądała zjawiskowo i nie tyle pięknie, co interesująco. Miała w sobie coś, co przykuwało uwagę i zachęcało do bliższego kontaktu. Długie nogi, krągłe biodra i wąska talia wcale nie były jedynymi atutami kobiety. Stanowiły jedynie tło dla innych atutów, które nie koniecznie odnosiły się do wyglądu. Laurencja Blade już od pierwszego momentu, wydała jej się osobą pozbawioną wad. Miała piękny, słowiczy głos, który z pewnością hipnotyzuje męską część grona jej znajomych i budzi złość u kobiet. Gdy patrzyła na kogoś podczas rozmowy, zawsze się uśmiechała, lekko i subtelnie, poświęcając drugiej osobie sto procent swojej uwagi. Miała nienaganne maniery, ale nie była sztywną szlachcianką panią. Samotność, w której jak sama przyznała spędziła wiele lat, wcale nie odgrodziła jej od społeczeństwa, tak jak Severusa, ale wręcz przeciwnie. Laurencja lgnęła do towarzystwa i robiła wszystko byle by czuli się tutaj jak u siebie.
Gryfonka zajęła miejsce przy nakrytym stole i uśmiechnęła się do kobiety, która właśnie do niej dołączyła. Uśmiechała się i nie miała nic z tej dziwnej Laurencji, którą spotkała wczoraj, gdy wymykała się z sypialni Severusa. No właśnie, a gdzie jest Severus?
- Przepraszam, widziała może pani profesora Snape’a? – zapytała przekrawając bułkę na pół i rzucając ukradkowe spojrzenie czarnowłosej czarownicy.
- Wyszedł na dwór… mówił coś o zaklęciu tarczy… chyba chce je wzmocnić – dodała uspokajająco, na co Gryfonka tylko kiwnęła głową. Szczerze powiedziawszy miała obawy, że to przez nią nauczyciel ominie posiłek, ale najwyraźniej nie było tak źle. Posmarowała bułkę serkiem i przywitała się z rodzicami, którzy właśnie weszli do salonu Oboje wyglądali na wyspanych i wypoczętych, co wróżyło bardzo dobrze. Przynajmniej będą mogli wyruszyć wcześniej.
- Jak minęła noc? – zapytała Laurencja, spoglądając na państwa Grangerów, którzy uśmiechnęli się serdecznie.
- Dziękujemy, wspaniale – odezwała się Michelle, a Ian jej przytaknął. – Sen to było to, czego potrzebowaliśmy.
- Tak… bardzo wygodne łóżka – dodał Ian i przez chwilę milczał jakby zastanawiając się nad pytaniem. – Przepraszam, że pytam, ale słyszeliśmy w nocy dziwne dźwięki…
- Dźwięki? Jakie dźwięki? – zapytała kobieta lekko się uśmiechając.
- Jakby coś spadało… albo..
- Nie to raczej było coś jakby ktoś coś przesuwał – dodała Hermiona włączając się do dyskusji.
- Ty też słyszałaś? – zapytała Michelle, a dziewczyna kiwnęła głową.
- Jakieś miauczenie kota…
- Przekleństwa….
- Nie chcemy być wścibscy, ale…
- Nie są państwa wścibscy. W każdym bądź razie, ja nie słyszałam nic takiego, a mam bardzo lekki sen – dodała Laurencja, próbując opanować śmiech. Severus nie byłby zadowolony, gdyby Grangerowie dowiedzieli się, co wyprawiali w środku nocy, nawet jeśli nie było to nic złego – To stary dom – dodała po chwili milczenia. – Żyje własnym życiem – uśmiechnęła się serdecznie. – No, ale zabierajmy się do śniadania.
***
Severus wyszedł na dwór, dziękując Merlinowi, że wszyscy jeszcze spali i nie musieli patrzeć na jego kuśtykanie, spowodowane wczorajszym upadkiem. Eliksir nie zadziałał jak powinien, co go rozzłościło. Ból i irytacja to było coś, co sprawiało, że był gotowy zabić każdego, kto tylko stanął mu na drodze. Fala zimnego powietrza omiotła jego postać, przynosząc lekką ulgę obolałemu ciału. Ostrożnie zamknął drzwi i ruszył powoli przed siebie, w stronę tarczy ochronnej, którą założył tu zeszłego dnia dość prowizorycznie. Bardzo prowizorycznie durniu… nawet przeklęty Weasley by ją pokonał. Skrzywił się na samo wspomnienie rudzielca i zatrzymał się na środku polany, niecałe sześć metrów od domu. Potarł dłonią bolące plecy. Dorwę tego kocura i obedrę mu te kłaki, nawet, jeśli miałbym kuśtykać za nim całą noc po zamku. Zbliżył się do tarczy, wyczuwając jej nikłe pole magiczne i wyciągnął z kieszeni spodni różdżkę. Musiał się skupić, co nie było możliwe z dwóch powodów: bólu i Granger. O ile ten pierwszy z pewnością minie, wspomnienia, do których przyczyniła się ta zarozumiała Gryfonka będą go nękały do końca jego parszywych dni. Co ona sobie myślała na gacie Merlina?! Że zapomnę o tym, gdy tylko wyjdzie zza drzwi? Pff… przeklęte Gryfonki, powinienem ich unikać od czasów… zamilkł. Ten tor myślenia zmierzał w złą, bardzo złą stronę. Prychnął i zaczął wymieniać składniki pierwszego lepszego eliksiru, jaki przyszedł mu do głowy, byle tylko nie wspominać rudowłosej dziewczyny, dla której stracił głowę siedemnaście lat temu. Pogrążony we własnych myślach, po raz kolejny stracił panowanie nad tym, co robił. Zamiast wzmocnić tarczę, pozbył się jej. Na brodę Merlina!! Smarkerusie skup się!! Warknął na siebie w myślach, co doprowadziło go do porządku, jednak było już za późno.
***
Hermiona wstała od stołu, zaniepokojona długą nieobecnością nauczyciela. Skoro wyszedł tylko by wzmocnić tarczę, dlaczego jeszcze nie wrócił? A może faktycznie nie chciał jej widzieć? Może czuł obrzydzenie do niej przez to, co wczoraj zrobiła i woli umrzeć z głodu niż usiąść z nią przy jednym stole? Spojrzała na Laurencję, ale ta spokojnie prowadziła pogawędkę z jej rodzicami na temat bujnej roślinności, która rosła w ogródku na tyłach rezydencji. Gryfonka, nerwowo wyłamywała palce i wyszła salonu, rzucając ciche „ zaraz wracam”. Zmierzając w stronę głównych drzwi, zastanawiała się czy dobrze robi, tak bardzo przejmując się losem nauczyciela, który najprawdopodobniej zaszył się w swojej sypialni i ma głęboko wszystkich i wszystko. Gdy zapuka do jego drzwi z pewnością usłyszy parę niestosownych inwektyw, które skutecznie wybiją jej niepokój z głowy. Teraz jednak nie mogła przestać się martwić. Szybkim krokiem przemierzając korytarz, mijała rzędy okien, przez które widać było pustą przestrzeń przed rezydencją. Mgła ograniczała widoczność, dlatego też dziewczyna zatrzymała się nagle, gdy przed jej oczami mignęły dziwne kształty, łudząco przypominające ludzi. Przytknęła nos do szyby i otworzyła szeroko oczy, gdy zdała sobie sprawę z tego, co widzi.
- Na Merlina! – pisnęła i rzuciła się pędem w stronę drzwi, które nagle wydały jej się strasznie odległe.
***
- Kogo my tu mamy – chrapliwy głos dobiegający gdzieś z lewej strony, spowodował, że ciało Severusa zareagowało instynktownie. Napiął wszelkie mięśnie i przyjął postawę obronną, celując różdżką w miejsce, z którego usłyszał słowa, zapewne skierowane do niego.
- Nasz uciekinier…
- Będziemy bogaci…
- Plugawy zdrajca Czarnego Pana…
- Odebrać mu różdżkę!
Głosów przybywało, a czarnooki mężczyzna wyczuł obecność, co najmniej pięciu osób. Wytężył wzrok, ale w mgle niczego nie widział. Zacisnął dłoń mocniej na kawałku drewna, od którego zależało jego życie i wytężył wszelkie zmysły. Usłyszał kroki. Plask butów po mokrej i przesiąkniętej wodą trawie i czyjeś oddechy. Obrócił się w lewo i wtedy jego oczom ukazał się wysoki mężczyzna, którego gdzieś już widział, tylko nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Nieznajomy zbliżył się celując w Snape’a różdżką, a po chwili z mgły wyłoniło się jeszcze cztery postacie. W sumie było ich pięciu. Czyli się nie pomylił. Pięciu na jednego. Otoczyli go z wszystkich stron, nie dając możliwości ucieczki. Czuł się nie komfortowo, mając świadomość, że tuż za jego plecami stoi czarodziej z różdżką skierowaną w jego stronę. Poczuł jak kropla zimnego potu spłynęła mu po karku.
- Kim do cholery jesteście – warknął, zwracając się do mężczyzny, który wyglądał mu na przywódcę całej tej bandy. Usta napastnika wygięły się w nieprzyjemnym uśmiechu, odsłaniając zżółknięte zęby.
- Łowcami głów – uśmiechnął się szeroko, na co cała reszta wybuchła gromkim śmiechem. Te dwa słowa wystarczyły, aby Severus zrozumiał w jak patowym położeniu się znalazł. Przełknął ślinę i zbliżył się do mężczyzny, wbijając różdżkę w jego szyję, co wywołało, że cztery inne różdżki wbiły się w jego plecy. Zamarł, starając się nie patrzeć na wyraz triumfu, który błysnął w oczach nieznajomego – spróbuj, choć poruszyć wargami, a padniesz trupem zanim dowieziemy cię do naszego płatnika.
- Kto was zatrudnił? – zapytał, nie odsuwając różdżki od krtani. Poczuł jak patyczki wbijały mu się coraz mocniej pod skórę, ale miał to gdzieś. Musiał wydobyć z niego jak najwięcej informacji, nie ważne, za jaką cenę.
- To chyba jasne. Jedyna osoba, której zależy na tobie jest teraz bardzo wściekła. Zraniona i gotowa poświęcić wszystko by nauczyć cię posłuszeństwa – wyrecytował i splunął w twarz czarnookiemu czarodziejowi. Severus zamknął oczy i otarł rękawem twarz. Poczuł jak krew coraz szybciej pulsuje mu żyłach. Zrobiło mu się gorąco, a ból pleców został zepchnięty na dalszy plan.
- Czarny Pan jest tak zdesperowany, że prosi o pomoc takie szumowiny jak was? – zapytał lodowato, co wywołało pomruk niezadowolenia.
- Och… po co takie raniące słowa – mężczyzna udał zatroskanie w głosie, które szybko zniknęło, zastąpione przez gniew. Severus poczuł jak kolano przeciwnika uderza go w krocze. Zachłysnął się powietrzem i skulił, starając się opanować ból, przy salwie śmiechu. Tępy ból spowodował, że łzy napłynęły mu do oczu. Jedyna osoba, której zależy na tobie… Stłumił jęk i wyprostował się, znów skierowując różdżkę w stronę dowódcy – Podziwiam cię za głupotę Severusie… nadal chcesz walczyć? Gdybyś oddał się dobrowolnie w nasze ręce, nic złego by ci się nie stało, a może nawet zostałbyś przywrócony do łask?
- Mamy różne definicje słowa „ głupota” – warknął. – Obawiam się jednak, że będziecie musieli ruszyć swoje opasłe tyłki, by dostać mnie w wasze brudne łapska – rzekł z odrazą, co wywołało natychmiastowy odzew. W ułamku sekundy pięć promieni pomknęło w stronę Severusa z wszelkich stron. Czarodziej skupił w sobie wszystkie swoje siły i odbił je skutecznie. Czuł jak przy każdym ruchu nasiąknięta ziemia, zapada się pod jego ciężarem. Spowalniała jego ruchy, a to mogło przesądzić o wyniku. Czerwony promień przemknął mu nad uchem, powodując, że fala ciepła zalała jego ciało. Tak niewiele brakowało. Przyspieszył ruchy nadgarstkiem, bombardując swoich oprawców paskudnymi klątwami, które spływały po nich jak po kaczce. Byli wyszkoleni i znali się na pojedynkach. Atak, obrona i znowu atak. Łowcy coraz bardziej zacieśniali krąg wokół jego osoby. Musiał się niego jak najszybciej wydostać inaczej będzie łatwym celem. Jeden skomplikowany ruch różdżką, wystarczyłby gęsty dym, ograniczył im pole widzenia, zresztą Severusowi też. Poczuł szczypanie w oczach. Różnokolorowe promienie, wystrzeliwane z różdżek przeciwników, przelatywały obok niego, tnąc dym niczym ostre noże. Zebrał się w sobie i ruszył biegiem na przód, by wydostać się z centrum kółeczka, które wokół niego stworzyli. Osłaniając oczy przedramieniem, biegł przed siebie póki nie poczuł zimnego powietrza na twarzy. Zabrał rękę z oczu i z satysfakcją rozglądnął się wokół siebie. Łowcy wściekle szamotali się w kłębach dymu, usilnie próbując go trafić na oślep. Już miał wziąć głęboki wdech, gdy znienacka, jakaś silna siła, spowodowała, że upadł na ziemię. Podniósł głowę i przeturlał się dalej, cudem unikając zielonego promienia, który wypalił dziurę w ziemi, w miejscu, w którym nie tak dawno jeszcze leżał. Ze zwinnością, której mógłby mu pozazdrościć nie jeden czarodziej, wstał i rzucił zaklęcie w stronę puszystego, oprawcy posyłając go zdezorientowanego do piekła. Z niepokojem spojrzał w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą unosił się dym i z przykrością musiał stwierdzić, że zasłona, dzięki, której uniknął przedwczesnej śmierci, ulotniła się w atmosferę. Czwórka czarodziejów rzuciła się w jego kierunku, równocześnie posyłając w jego osobę różnorakie zaklęcia. Odepchnął je z trudnością. Poczuł, że traci siły, ale nie mógł teraz się wycofać. Musiał trzymać ich jak najdalej od domu Laurencji, nawet, jeśli miałby zginąć. Rzucił się biegiem w stronę lasu, posyłając za siebie zaklęcia. Jedno z nich trafiło szczerbatego mężczyznę, który ze skomleniem, rozpadł się w drobny pył. Zostało jeszcze trzech. Bieg wzmocnił ból w jego plecach. Skrzywił się i jęknął, ale nie zwolnił. Powietrze paliło go w płucach, a każdy kolejny oddech przyprawiał go o cierpienie. Słyszał za sobą tupot ich stóp i tylko to zmuszało go do dalszego biegu. Jedyna osoba, której zależy na tobie… Wbiegł w las, między drzewa, które zapewniały mu większą ochronę niż pusta polana. Schował się za jednym z nich, by łapać oddech. Spojrzał na swoje dłonie, które drżały mu niczym u starucha. Pot spływał mu po skroniach, a serce biło jak oszalałe. Kroki ustały. Wychylił się ze swojej kryjówki i posłał Avadę w kierunku swoich oprawców. Pudło. Wybiegł zza drzewa i strzelał zaklęciami, raz za razem, zmuszając ich do dużego wysiłku, jakim było odpychanie klątw. Zaraz, zaraz. Przed nim stało jedynie dwóch czarodziejów. Gdzie podział się trzeci? Zaniepokojony zerknął w stronę polany. To, co zauważył spowodowało, że fala chłodu zawładnęła jego ciałem. Jeden z Łowców zmierzał w kierunku rezydencji Laurencji, z której… o cholera… wracaj do zamku idiotko!! Krzyknął w myślach, gdy zauważył biegnącą w stronę napastnika Granger. Ta nieuwaga spowodowała, że nie zdążył obronić się przed zaklęciem. Ogromna siła posłała go w powietrze, niczym bezwładną kukłę. Lot trwał ułamek sekundy, po której nastąpiło silne uderzenie i nieprzyjemny trzask, gdy uderzył plecami w pień drzewa. Poczuł jak traci świadomość, zamroczony bólem, tak silnym, że aż przekraczał granice jego wyobraźni. Usłyszał śmiech, złośliwy śmiech, który wdarł mu się do umysłu, niczym nieproszony gość. Jedyna osoba, której na tobie zależy… Granger… musiał jej pomóc. Spróbował się ruszyć, co wywołało krzyk, który wydostał się z jego ust zupełnie nieświadomie. Czarodzieje zaśmiali się ponownie, z przyjemnością przyglądając się jego cierpieniu. Przytrzymując się pnia, zaczął powoli się unosić, zmuszając swój organizm do niemożliwego. Jego twarz, wykrzywił niemiłosierny ból. Na trzęsących się nogach wyprostował się na tyle, by móc rzucić zaklęcie, które odrzuciło kilka metrów od niego dwóch żartownisiów. Nieprzytomnym i zamglonym wzrokiem spojrzał w kierunku Granger, która walczyła z Łowcą na bardzo wysokim poziomie. Wiedział, jednak, że to jedynie kwestia czasu. Poczuł otępiający ból w głowie, gdy Granger oberwała jednym zaklęciem. Wieczysta Przysięga dała o sobie znać po raz pierwszy. Wlokąc się nieprzytomnie do walczącej pary, próbował powstrzymać wirujący obraz, który miał przed oczami. Nogi plątały mu się jak pijanemu. Co chwila zatrzymywał się by podtrzymać swoją wysoką postać w pionie. Ominął dwie leżące na ziemi postaci, coraz bardziej zbliżając się do Granger, która podnosiła się z ziemi. Zauważyła go, ale nie dała po sobie tego poznać. Musiała za wszelką cenę nie dopuścić, by przywódca Łowców spojrzał w jego stronę. Inaczej z pewnością by zginęli. Severus spiął się w sobie, wziął się w garść, ale jedyne, na co było go stać to zrobienie kolejnego kroku. Dłoń, w której trzymał różdżkę, drżała niebezpiecznie. Nie mógł wypowiedzieć zaklęcia, gdyż istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że trafiłby w Gryfonkę. Musiał podejść bliżej. Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki, odwrócił się tak szybko na ile pozwalał mu jego stan fizyczny i rzucił zaklęcie na oślep. Przeciwnik zrobił to samo i po chwili oboje leżeli na ziemi. Severus mocno krwawiący, a oprawca martwy. Dźwięki zaczęły walki, zaczęły się coraz bardziej oddalać. Przypominały raczej echo. Obraz wywijał koziołki, chociaż Snape rozpaczliwie próbował jakoś go ustabilizować. Poczuł, że jego szaty coraz bardziej przesiąkają gorącą cieczą. Spojrzał na siebie. Czarny materiał przybierał z sekundy na sekundę coraz intensywniejszy odcień szkarłatu. Splunął krwią i uniósł głowę, by zlokalizować walczącą Gryfonkę. Zauważył, że coraz szybciej opadała z sił i coraz słabiej się broniła. Skierował różdżkę w stronę walczących. Zdawał sobie sprawę z ogromnego ryzyka, ale nie mógł dopuścić by ten bydlak zrobił coś tej przemądrzałej idiotce. Nie podczas, gdy on miał ją chronić. Wskrzesił w sobie ostatki sił i uniósł lekko rękę.
- Avada kedavra – szepnął, a zielony promień z różdżki pomknął w kierunku czarodziejów. Jego oddech stawał się coraz bardziej chrypliwy. Poczuł się senny. Ulga, którą spowodowało zamknięcie oczu, była nie do opisania. Mógłby leżeć tak w nieskończoność. Rozluźnił uchwyt na różdżce i powoli zaczął odpływać. Jedyne, co zauważył po raz ostatni, nim stracił przytomność, była brązowa szopa i wielkie bursztynowe oczy. Jedyna osoba, której na tobie zależy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Resurgere and Grinmir-stock