wtorek, 2 września 2014

34 " Koniec"

Czarnowłosy mężczyzna obudził się z krzykiem w środku nocy. Wokół panowała głucha cisza, a jedyne, co było słychać był jego własny przyspieszony oddech. Przekręcił się na bok i opuścił stopy na drewnianą podłogę, która zaskrzypiała, gdy tylko stanął na niej całym swoim ciężarem. Mamrocząc przekleństwa pod nosem, których nie powstydziłby się pijany goblin, ruszył po omacku do łazienki. Silny wiatr powodował, że cała chata kołysała się lekko i skrzypiała pod jego wpływem jakby za chwilę miała runąć i rozsypać się na drobny mak. Deszcz bębnił o dachówki w swoim rytmie, nadając tej nocy dziwny i niespokojny klimat.

Czarodziej zaświecił niewielką świecę tuż obok lustra i spojrzał w swoje zmęczone i niewyspane oblicze. Wydawał się o wiele lat starszy niż nim położył się spać. Otarł twarz bladą dłonią, ścierając nią kropelki potu. Sprawnym ruchem odkręcił kran i chlusnął na siebie zimną wodą. Orzeźwienie, jakie przyszło od razu odgoniło koszmar, który wyrwał go ze snu.

Sen, a właściwie koszmar był inny niż te, które zazwyczaj mu się śniły.

Widział osoby, których nie znał, miejsca, których nie zwiedził, czuł to, czego nigdy nie czuł.

Ponownie uniósł wzrok na swoją bladą twarz skupiając go teraz na haczykowatym nosie. Mógłby użyć zaklęć, które by zmieniły jego kształt. Mógłby poprosić Czarnego Pana by dał mu inne ciało. Ale nie chciał. Zdołał pogodzić się z tym jak wygląda i wykorzystać to na swoją korzyść. Budził dzięki temu strach i słusznie.

Jednym ruchem różdżki nałożył na siebie czarny surdut zapinany aż pod samą szyję i czarną pelerynę, która falowała złowieszczo przy każdym jego ruchu. Dalszy sen odpadał. Mimo, że był środek nocy czarodziej był tak wytrącony z równowagi, że nie potrafiłby ponownie zasnąć. Ba, nie potrafiłby nawet uleżeć nieruchomo w łóżku.

Energicznym krokiem podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę Ognistej. Opadł na krzesło, które zaskrzypiało pod jego ciężarem.

„ Cholera ta rudera niedługo rozpadnie się pod wpływem niewielkiego podmuchu” pomyślał i pociągnął łyk płynu prosto z butelki. Westchnął czując rozgrzewające ciepło, rozchodzące się wzdłuż jego przełyku, a później po całym ciele. Poczęstował się po raz kolejny i utkwił wzrok w suche drzewa, które wyginały się w różne strony targane wichurą.

Jego umysł nie mógł powstrzymać się przed analizowaniem tego snu, który coraz bardziej umykał mu z pamięci.

Hogwart. Szkoła, którą nie tak dawno opuściłby służyć Czarnemu Panu ciągle, majaczył mu przed oczami. Stary pryk ciągle był tam dyrektorem, a on… uczył Eliksirów. Prychnął na to wspomnienie i znów upił kolejny łyk przyglądając się przez chwilę etykiecie, jakby miała mu wyjawić swoje sekrety. Nigdy w życiu nie wróciłby do tamtego miejsca, które kojarzyło mu się tylko i wyłącznie z Potterem i jego bandą. No właśnie. Potter… pamiętał ze snu jakiegoś Pottera, ale z pewnością nie był to James. Podobny. Też nosił okulary i też był arogancki jak nikt inny w szkole.

Czarodziej zacisnął mocniej dłoń na butelce, gdy targnęła nim fala nienawiści.

„ Przeklęty Potter. Jeśli doczeka się swojego potomka, nie spocznę póki go nie zabije.”

Rana na sercu ponownie się otworzyła, gdy za wspomnieniem Jamesa przybiegło wspomnienie pewnej rudowłosej kobiety, w której czarnooki się podkochiwał, a która wybrała kogoś znacznie bardziej popularnego.

Mężczyzna przetarł wolną dłonią oczy i westchnął ciężko. Powinien już dawno o tym zapomnieć, a nie ciągle się tym zadręczać. Sen zaczął stawać się już coraz bardziej mglisty. Niby coś pamiętał, jednak, gdy chciał przywołać to przed oczy swojej wyobraźni wszystko zaczęło niknąć, a on bezsilnie i bezskutecznie próbował to złapać. Mara zaczęła przepływać mu między palcami.

Jednak w pamięci utkwił mu jeszcze jeden szczegół. Szopa brązowych włosów. Gdy wypowiedział to na głos musiał silnie się powstrzymać by nie parsknąć śmiechem. Kącik jego ust jedynie lekko uniósł się ku górze w ironicznym uśmiechu. Nie znał nikogo z takimi włosami. Coś mówiło mu, że ten ktoś był niezwykle wkurzający, a zarazem jakoś z nim powiązany. Dziwne. Czarnowłosy czarodziej nigdy z nikim się nie wiązał. Stronił od jakichkolwiek relacji z innymi osobami.

„ Sen. To był tylko sen”

Łomotanie do drzwi spowodowało, że ciało mężczyzny spięło się lekko. Mięśnie gotowe do ataku napięły się, a dłoń odruchowo powędrowała ku różdżce. Szybko niczym kot, poderwał się z krzesła i momentalnie znalazł się przy drzwiach, w które ciągle ktoś pukał. Ktoś najwyraźniej zniecierpliwiony.

Czarodziej nie spodziewał się gości, dlatego gdy tylko szybkim i pewnym ruchem otworzył drzwi przyłożył różdżkę do krtani postaci w ciemnej szacie. Ciemność uniemożliwiała mu dojrzenie oblicza natrętnego przybysza, ale gdy tylko szepnął zaklęcie Lumos, odsunął się od przybyłego czarodzieja z kwaśnym uśmiechem.

- Czego tu chcesz? – zapytał szorstkim głosem, nawet nie myśląc o tym by wpuścić tego kogoś do środka.

- Czarny Pan zaatakował Potterów. Oboje nie żyją. Podobno mieli małe dziecko. Czarny Pan stracił swą moc, Severusie. Potrzebujemy cię.

Twarz Snape’a nie wyrażała nic, poza obojętnością. Zupełnie jakby słowa posłańca, nie wywarły na nim większego wrażenia. Tymczasem w środku aż się gotował. Złość, nienawiść na przemian z troską, smutkiem i bezradnością walczyły ze sobą o dominację. Gdyby był sam z pewnością wpadłby w furię i spalił tą chatkę w przypływie tych emocji, które nim targały.

W jednym momencie wypadł z budynku i teleportował się w miejsce, w którym mieszkali Potterowie, by odnaleźć jedynie ich ciała w zgliszczach budynku i płaczące dziecko, które swoim krzykiem przy akompaniamencie burzy nadawało temu miejscu strasznego klimatu.

Severus Snape nawet nie pomyślał o tym, że sen, który śnił tamtej nocy się ziści.

******************************************************************************** 

I tak o to zakańczam to opowiadanie. Sprawiało mi wielką przyjemność pisanie go dla Was i czytanie pochlebnych opinii. Uznałam, że warto już to zakończyć by opowiadanie nie przemieniło się w przewlekłą historyjkę, której już nikt nie będzie chciał czytać bo będzie na to zbyt nudna. Dziekuję wszytskim, którzy tego bloga odwiedzają i czytają no i ciągle komentują. To bardzo miłe, mieć tylu oddanych czytelników. 

Dla tych, którzy polubili mój styl pisania, mam dobrą wiadomość. Jestem w trakcie pisania kolejnego opowiadania w zupełnie innym temacie z Fantasya Yukiko. Gdy blog będzie gotowy wstawię tutaj link. 
Tymczasem  miłego początku w szkole... a  tym trochę starszym miłego, ostatniego miesiąca wakacji :-) 

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 33 " Myślał, że go nie złamią. Wiedział przecież, że jest silniejszy od niektórych, sprytniejszy i ulepiony z innej gliny"

2 lata później.

Brązowowłosa brunetka usiadła pod wierzbą przyciskając do siebie dwa opasłe tomy literatury brytyjskiej, które przywiozła ze sobą z domu, gdy wracała z ferii świątecznych. Przejechała dłonią po grzbietach książek wyczuwając pod palcami kruchość oprawy. Mimo, że dziewczyna nie potrafiła niegdyś obejść się bez zapachu starego pergaminu, jak i bez wędrówki w wymyśloną przez autora krainę, dzisiejszego dnia nie miała ochoty na czytanie. Westchnęła ciężko i spojrzała na pokrytą cienką warstwą lodu taflę jeziora, zastanawiając się czy lód jest wystarczająco gruby by jeździć po nim na łyżwach. Nim dostała list z Hogwartu rodzice, co zimę zabierali ją na kryte lodowisko, gdzie mogła, choć przez chwilę udawać sławną i podziwianą przez tłum łyżwiarkę. Nie miała pojęcia jak długo siedziała pogrążona właśnie w takich wspomnieniach. Dopiero odrętwiałe palce sprawiły, że podniosła się ze śniegu i ruszyła w kierunku Hogwartu.

Kierując się w stronę ogromnego zamczyska, które od paru lat było jej drugim domem, podziwiała jego silne mury, które przetrwały wielokrotne ataki ze strony zwolenników Voldemorta. Szkoła mogłaby znów stać się jej ulubionym miejscem na ziemi, ale odkąd jedyna osoba, która sprawiała, że miała ochotę wstawać codziennie i przygotowywać się pilnie do lekcji byle tylko zwrócić na siebie uwagę, zniknęła, wszystko straciło dla niej sens.

Otuliła się mocniej szalikiem i naciągnęła czapkę na uszy by, choć przez ten krótki odcinek do głównych drzwi zatrzymać pod odzieżą najwięcej ciepła. Przyspieszyła kroku, gdy usłyszała za sobą wołanie. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, udawać, że wszystko jest w porządku i wysilać się na uśmiech. Pchnęła najmocniej jak potrafiła ciężkie drzwi i odetchnęła, gdy jej czerwone od mrozu policzki owiało ciepłe powietrze. Śnieżynki, które jeszcze nie tak dawno zdobiły jej czarny płaszczyk zaczęły znikać, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

- Hermiono! - Ginny w końcu zdołała dogonić swoją przyjaciółkę – wybierasz się na lekcje Obrony Przed Czarną Magią? – zapytała, ale widząc bladą twarz dziewczyny zorientowała się, że znów dręczą ją złe wspomnienia.

- Nie. Odpuszczę sobie. Chciałam poczytać coś na temat starożytnych run – odparła spokojnie, zastanawiając się, czy siostra Rona odkryje jej kłamstewko. Od pamiętnej bitwy odbudowa zamku pochłonęła większość ich czasu, więc naukę mogli kontynuować dopiero po roku, oczywiście, jeżeli ktoś chciał. Harry i Ron zdążyli już tyle dokonać podczas walki z Sami-Wiecie-Kim, że oferty pracy posypały im się od razu. Hermionie również, ale ona nie chciała zajmować posady w Ministerstwie Magii pełnym ludzi, w każdej chwili gotowych zmienić front, dla którego walczyli. Im bardziej pełna sakiewka, tym mniej czasu się wahali.

- Czy nie zdałaś już tego przedmiotu na czwartym roku? – zapytała rudowłosa podejrzliwie.

- Zdałam, ale to nie świadczy o tym, że już wszystko o nich wiem – odparła i ruszyła schodami na pierwsze piętro, by jak najszybciej znaleźć się w bibliotece z dala od innych.

Ginny powiodła wzrokiem za Hermioną coraz bardziej zmartwiona jej stanem, który nie zmieniał się odkąd Dumbledore wygnał z Hogwartu Severusa Snape’a. Wszyscy myśleli, że jej miłość do niego zniknie tak szybko, okazując się jedynie zauroczeniem. Nawet nie mieli pojęcia jak bardzo się pomylili. Ich błędny osąd dotarł do nich, gdy Hermiona Granger od 2 lat pogrążała się w coraz większym smutku.

2 lata wcześniej.

Pchnięto go na zimną posadzkę nie martwiąc się o to jak na niej wyląduje. Mężczyzna jęknął z bólu, gdy jego poobijane żebra zetknęły się twardą podłogą. Podparł się na drżących rękach, lekko unosząc tułów, by po chwili czyjś but nacisnął z całej siły na jego plecy zmuszając go do ponownego położenia się na ziemi. Jedyne, co widział to swój oddech w postaci pary, który pozostawał przez chwilę na wypolerowanej posadzce, by po chwili zniknąć i pojawić się ponownie po jego kolejnym wydechu. Zamknął oczy czując jak odpływa w nieznaną krainę, jednak siarczysty policzek, który wymierzył mu jeden z oprawców znów przywołał go do rzeczywistości. Poczuł jak czyjaś silna dłoń łapie go za ramię i podciąga ku górze prawie wyrywając mu je ze stawu. Krzyknął z bólu, ale nikt nie zareagował. Mógł krzyczeć do woli. Krzyczeć póki starczy mu sił w płucach, a i tak na nikim nie zrobi to żadnego wrażenia. Mógł się szarpać, mógł przeklinać, rzucać wyzwiskami, posyłać ich wszystkich do diabła, a i tak odpowiadała mu tylko przerażająca cisza. Postawiono go na nogach, prostując jego zgiętą od bólu sylwetkę. Mięśnie zaczęły protestować, wymęczone długimi torturami, nie miały już siły utrzymać w zwykłej pozycji ciała mężczyzny, mimo że było chude i lekkie. Zgiął się w przód jęcząc z bólu, gdy kolejne uderzenie przypomniało mu o tym jak powinien stać. Bicie oprawców przynosiło jednak odwrotny skutek niż zamierzali. Może z początku było bardziej warte stosowania, gdy czarodziej miał jeszcze siłę by wykonywać ich polecenia. Teraz już w ogóle nie panował nad swoim ciałem.

-Wiesz Severusie jak karzemy zdrajców? – zapytał piskliwy głos dochodzący gdzieś z lewej strony jego ucha. Nie widział jego właściciela, ale nie potrzebował tego. Wszędzie poznałby ten wężowy syk. Zamknął oczy próbując ustać na własnych nogach.

- Słyszałeś pytanie kanalio?! – uderzenie w policzek sprawiło, że jego głowa bezwiednie przechyliła się na prawą stronę. Wydał z siebie cichy jęk.

- Czy rozkazałem ci go uderzyć?! – wściekły głos wdarł się do uszu Severusa.

- Nie Panie, wybacz swojemu słudze…

- Avada kedavra – zielony płomień rozświetlił pomieszczenie. Głuchy odgłos padającego na posadzkę martwego ciała wypełnił ciszę – tak trudno dziś o dobrego sługę Severusie – wściekłość zniknęła, dając miejsce zawodowi w głosie Voldemorta – ty zaliczałeś się do jednych z lepszych, jednak później okazało się, że byłeś sługusem Dumbledore’a.

Severus chciał odsunąć się od źródła śmierdzącego zgnilizną oddechu, ale nie był w stanie, gdyż silne dłonie ciągle przytrzymywały go w żelaznym uścisku.

- A teraz zostałeś wygnany ze swojego własnego domu, którego tak zaciekle broniłeś i któremu tak oddanie służyłeś – Czarny Pan westchnął teatralnie i palcem zakończonym długim paznokciem poniósł podbródek czarodzieja, by czarne oczy napotkały czerwone – co mówisz? – zapytał słysząc jakieś niezrozumiałe mruczenie wychodzące z ust mężczyzny – głośniej!

- Zabij mnie – wyszeptał nie myśląc już o niczym tylko o spokojnym odejściu na drugą stronę, gdzie mógłby w końcu odpocząć. Może tam mają wielkie biblioteki, w których mógłby spędzić całą wieczność czytając ciągle inne książki w wielkim fotelu ze szklanką Ognistej w dłoni.

- Zabić cię? – piskliwy śmiech wypełnił salę. Po chwili dołączyły do niego inne, równie głośne i równie szydercze. Severus nie widział w tym nic śmiesznego, a co najwyżej żałosnego, że tak szybko się poddał. Zawsze myślał, że wytrzymałby trzy godziny tortur, którym bardzo często musiał się przyglądać. Myślał, że go nie złamią. Wiedział przecież, że jest silniejszy od niektórych, sprytniejszy i ulepiony z innej gliny. Dopiero znalezienie się w takiej sytuacji zmieniło jego pogląd na te sprawy. Z przykrością musiał stwierdzić, że jest taki jak inni i nic w nim wyjątkowego. Tak samo cierpiał, tak samo go bolało i tak samo w końcu się łamał.

- Śmierć jest prosta i przyjemna. Nie zasłużyłeś na nią Severusie i chociaż bardzo chciałbym ulżyć twoim cierpieniom nie mogę na to pozwolić. Muszę dawać dobry przykład.

- Co z nim zrobisz Panie? – odezwał się czyjś głos, którego Snape nie potrafił przyporządkować do żadnej ze znanych mu twarzy. Być może był to ktoś nowy. Nowy sługus, idiota gotowy poświecić się stworzeniu, które zabiłoby go gdyby tylko w jakiś sposób się mu sprzeciwił.

- Spokojnie Fineaszu. Wiem, co będzie dostateczną karą za te siedemnaście lat udawania mojego sługi.

Teraźniejszość. Gdzieś w pobliżu Hogwartu.

Minerwa jednym zaklęciem otworzyła bramę chroniącą Hogwart przed niechcianymi gośćmi i bez zatrzymywania się przekroczyła granicę terenu szkoły. Spieszyła się. Jej szata szeleściła między jej nogami, gdy kobieta stawiała na trawie szybkie i pewne kroki zmierzając do miejsca spotkania. Zawiał mocniejszy wiatr i nauczycielka musiała przytrzymać dłonią kapelusz, który spoczywał na jej głowie, by nie odleciał gdzieś w stronę Zakazanego Lasu. Sprawnym ruchem poprawiła na nosie swoje okulary i spojrzała na księżyc, który wyłonił się zza czubków drzew i oświetlał jej drogę jakby wiedział, dokąd zmierza. Liścik o spotkaniu przyniosła jej nieznajoma sowa w trakcie kolacji. Od tamtej pory minęło trzy godziny, w ciągu, których profesor Transmutacji siedziała jak na szpilkach w swoim gabinecie mierzwiąc w dłoniach kawałek pergaminu, na którym zapisano pochyłym i wąskim pismem miejsce i godzinę spotkania. Tylko to. Żadnego podpisu, żadnej wskazówki. Zapewne by nikt nie wykrył nadawcy. Mimo to Minerwa bardzo dobrze znała to pismo i nawet upływ dwóch lat nie sprawił, że zapomniała, do kogo należało. Wielokrotnie zastanawiała się czy to może nie jest czasami pułapka, jednak jej kobieca intuicja nigdy nie uwierzyła w śmierć Severusa Snape’a, o której jeszcze nie tak dawno rozprawiano przy każdej możliwej okazji. McGonagall zatrzymała się przed rozwidleniem ścieżki i przez chwilę nasłuchiwała czy aby nikt jej nie śledzi. Zerknęła przez ramię i uspokojona, że jest tu zupełnie sama ruszyła w lewo kierując się w głąb małego zagajnika. Im dłużej szła przed siebie tym drzewa rosły coraz gęściej sprawiając, że światło księżyca nie docierało już w te rejony.

- Lumos – szepnęła i koniec jej różdżki zaświecił się rozjaśniając jej drogę pod stopami. Zwolniła wiedząc, że miejsce, w którym miało dojść do spotkania jest tu gdzieś niedaleko. Trzask gałęzi pod jej stopą sprawił, że poczuła jak wszystkie mięśnie napinają jej się ze strachu, gotowe na szybką reakcję. Skarciła się w duchu, że boi się małych i cieniutkich gałązek, gdy nagle czyjaś dłoń w skórzanej rękawiczce zasłoniła jej usta. Szarpnęła się przerażona, że dała się zapędzić w zasadzkę. Czyjaś postać pociągnęła ją w wąską ścieżkę, unieruchamiając ją jednym chwytem by uniemożliwić jej szarpanie się. Z sekundy na sekundę coraz wchodzili coraz głębiej między drzewa. Główna ścieżka, którą jeszcze nie tak dawno miała przed oczami, zniknęła za gałęziami krzaków, które co chwila drapały ją po twarzy.

Uścisk porywacza zelżał, gdy ponownie znaleźli się na małej polance, otoczonej przez wysokie drzewa. Minerwa puściła się biegiem, by znaleźć się troszkę dalej od napastnika, a gdy odwróciła się w jego stronę, zamarła z różdżką w niego skierowaną.

- Wybacz moje środki ostrożności, ale nie byłem pewny czy nie zabierzesz ze sobą kogoś do ochrony – głos, który tak dobrze pamiętała uległ jakiejś zmianie i mimo, że początkowo nie miała pojęcia, jakiej, po chwili dotarło do niej, że brak w nim ironii i sarkazmu, którymi zazwyczaj był przepełniony.

- Severusie Snape? – zapytała dalej nie wierząc, że postać jeszcze chudsza niż wcześniej i jeszcze bardziej wykrzywiona z niezadowoleniem na twarzy to ten sam Mistrz Eliksirów, którego pamiętała.

- Tak Minerwo…, ale nie mam czasu na pogawędki. Mamy wiele do obgadania.

******************************************************************************
Hejka... w końcu udało mi się coś napisać. Nie wiem czy udało mi się stworzyć coś choć zbliżonego do moich poprzednich rozdziałów, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. Mam duże zaległości na Waszych blogach i postaram się jakoś je nadrobić jak tylko znajdę odrobinę czasu. Miło mi również powitać nowych czytelników, którzy pojawili się nie tak dawno. Pozdrawiam i dziękuję, że mimo tak długiej przerwy ciągle jesteście ze mną :-) Rozdział nie zbetowany bo chciałam jak najszybciej oddać go w Wasze łapki. 

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 32 " Rozdarłeś mnie na strzępy. Równie dobrze mógłbyś mnie zasztyletować."

- Dumbledore – niedowierzenie i dziwna pustka w głosie Severusa, spowodowała, że Hermiona poczuła ucisk w sercu.

Starzec odwrócił wzrok.

- Przykro mi, ale liczy się ogół, Severusie… nie zachcianki pojedynczych jednostek.

- Zachcianki?! – młodszy czarodziej zbliżył się do Albusa – tyle ci poświęciłem, tyle byś mógł prowadzić tą swoją walkę…

- I jestem Ci za to ogromnie wdzięczny. Gdyby nie ty nie zaszlibyśmy tak daleko, ale sprawy najwidoczniej się skomplikowały, a ja nie mogę sobie pozwolić na zaprzepaszczenie tego wszystkiego, na co tak skrzętnie pracowaliśmy.

Mistrz Eliksirów z wściekłością zmieszaną z ogromnym żalem, jaki żywił właśnie do tego, który niegdyś był dla niego niczym ojciec, acisnął dłonie w pięści.

- Wysyłasz mnie na pewną śmierć Dumbledore, mam nadzieję, że dociera to do twojej starej łepetyny – warknął siląc się na ostatki sarkazmu. W rzeczywistości nie był w ogóle w humorze do zgryźliwych przytyków. Miał ochotę zostać sam. Zaszyć się gdzieś w jaskini i płakać. Z dala od ludzi, którzy podawali się za jego przyjaciół. Z dala od ich dwulicowości.

- Nie pierwszy raz Severusie – rzekł mężczyzna, a jego błękitne oczy poszarzały i utraciły swój blask. Wyglądał o wiele starzej – Poradzisz sobie i tym razem, a gdy wszystko się wyjaśni..

- Nie wrócę już – rzekł stanowczo, a jego puste oczy krzyczały z rozpaczy, jednak nikt tego nie widział.

Lupin wycofał się, by nie przeszkadzać w rozmowie dwóch czarodziei, która zaczęła przybierać nieoczekiwany obrót. Dumbledore spojrzał na czarnookiego i westchnął ciężko.

- Będziesz teraz mi robić na przekór?

- Nie. Tu już nie chodzi o ciebie – uderzył pięścią o barierkę, która zadygotała hałaśliwie – Mam dość ciągłego porzucania i przygarniania mnie, kiedy tylko jestem ci potrzebny! Nie jestem cholernym skrzatem, który przyleci na każde twoje zawołanie – wycedził – Wyrzucasz mnie, więc niech to będzie twoje ostatnie słowo. Obyś w porę zorientował się jak ważnego sprzymierzeńca straciłeś.

Albus dzielnie wytrzymał palące spojrzenie obsydianowych oczu Mistrza Eliksirów. Czy postąpił słusznie? Przed niespełna pięcioma minutami tak też się mu wydawało, jednak teraz nie był już tego taki pewny. Już nie było odwrotu. Wielka machina została puszczona w ruch i nic nie mogło jej zatrzymać.

- Życzę ci, abyś osiągnął to, do czego tak uparcie dążysz – rzekł opadnięty z sił – Byłeś mi jak ojciec. Kochałem cię jak ojca, a ty właśnie mnie zniszczyłeś. Rozdarłeś mnie na strzępy. Równie dobrze mógłbyś mnie zasztyletować.

Severus sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej pierścień, Przez chwilę mu się przyglądał, po czym rzucił go na stół, nie bacząc na to, że sturlał się on po chwili na podłogę. Lekko skinął głową starszemu czarodziejowi i z towarzyszącym mu trzepotem szat ruszył w kierunku wyjścia. Z głową wysoko uniesioną ku górze kroczył korytarzem, którymi spacerował niezliczoną ilość razy. Tym razem miała to być jego ostatnia chwila w tym miejscu. Miejscu, które było dla niego domem, schronieniem i w którym mimo tego, że nigdy nie powiedział tego na głos, spędził najlepsze chwile swojego życia. Schodami w dół zszedł do głównego hollu, gdzie zgromadzili się członkowie Zakonu z Lupinem na czele, który wydawał się być usatysfakcjonowany decyzją Dumbledore’a.

Zatrzymał się. Chwilowe zawahanie pozwoliło mu dostrzec obrzydzenie na twarzach członków Zakonu Feniksa. Grymasy zawodu były tak częste jak uśmiechy satysfakcji. Przebiegł po nich wzrokiem, szukając chociażby jednej osoby, która byłaby dla niego światłem w tunelu, kimś, kto pozostał przy nim w tej trudnej chwili. Nikogo takiego nie ujrzał. Nie zdziwiło go to, choć jak każdy w takim położeniu miał malutki płomyczek nadziei w sercu, że może jednak…, ale nigdy nikt go nie lubił. Nie tylko dlatego, że nie dawał im ku temu powodów. Po prostu tak jak Potter był skazany na bycie Wybrańcem, tak on był skazany na życie w odosobnieniu. Samotny do końca.

Westchnął ciężko i ruszył na przód w kierunku głównych drzwi. Tym razem nie potrafił być na tyle silny by trzymać głowę wysoko, dlatego też wbił wzrok w ziemię i pod ciężarem oskarżycielskich spojrzeń powoli zbliżał się do zakończenia pewnego etapu w swoim życiu. Szepty wdzierały się w jego umysł. Nie mógł pozostać na nie głuchy.

- Zawsze twierdziłem, że Snape nas zdradzi.

- Dumbledore w końcu przejrzał na oczy.

- Biedny Moody, gdyby nie on ciągle byłby tu z nami.

- Pewnie znów powróci do Voldemorta.

Severus pchnął ciężkie drzwi, które zaskrzypiały głośno i rozwarły się przed nim. Z maską, pod którą krył swój ogromny ból przekroczył próg zamku, zostawiając fałszywych przyjaciół za sobą. Każde ze słów, które usłyszał raniły jego serce niczym kieł Bazyliszka. Raz po raz. Krocząc pewniej w stronę muru, za którym już nie będzie odwrotu, zaczął przyspieszać. Miał ochotę biec, by jak najszybciej uciec od bólu. Jeszcze tylko kilka metrów i już nie będzie powrotu.

Dwa metry. Brama z głośnym skrzypnięciem zaczęła się unosić, by wypuścić zdrajcę, który mieszkał w jej murach, zbyt długo.

Światło księżyca padało prosto na wyjście, jakby nawet sama natura chciała się go pozbyć..

Metr. Tyle już dzieliło go od zdania się na łaskę samego losu. Na samotną tułaczkę, której miał nadzieję nigdy nie rozpocząć.

Niespełna dwa kroki.

- Severus!

- Granger - skrzywił się. Nie miał ochoty na pożegnanie. Nie był na to przygotowany i absolutnie nie miał pojęcia, co mógłby jej powiedzieć. A może ona też mu nie wierzyła i chciała mu wygarnąć, jakim dupkiem i zdrajcą jest, był i będzie? Mimo tego, że za wszelką cenę nie chciał z nią rozmawiać, bojąc się, że zupełnie się rozklei, zatrzymał się i odwrócił.

- Severus, czy to prawda? To wszystko, co mówią? Zabiłeś Szalonookiego? – brązowe oczy wpatrywały się w niego z taką nadzieją, że zaprzeczy temu wszystkiemu, że aż poczuł jak robi mu się niedobrze. Zerknął ponad jej ramię. Członkowie Zakonu obserwowali ich uważnie. W końcu nikt nie wiedział o ich związku i zapewne zastanawiali się, co takiego młoda Gryfonka ma do powiedzenia zdrajcy.

- Tak Granger, zabiłem Szalonookiego – rzekł sucho. Dziewczyna podciągnęła nosem.

- Czy on naprawdę był...

- Pod zaklęciem Imperius? Nie wiem zapytaj Lupina – zadrwił – W końcu to on najlepiej wszystko wie – spojrzał na Gryfonkę z mieszanymi uczuciami.

- Pytam ciebie! – fuknęła zła.

Severus zerknął na bramę, po czym znów utkwił w niej swoje spojrzenie.

- Tak. Wiele razy towarzysząc Czarnemu Panu widziałem ludzi pod wpływem tej klątwy. Potrafię ją rozpoznać.

- Może się pomyliłeś, może…

- Ja. Się. Nie. Mylę. Granger. – warknął – Jeśli wolisz wierzyć w to co jest prostsze do zrozumienia muszę cofnąć mój osąd o tobie, jako osobie inteligentnej.

- Wiem, że to dla ciebie trudne…

- Tak? – zadrwił – Obawiam się, że nawet nie masz pojęcia o tym, co się teraz stanie – wycedził.

Dziewczyna zbliżyła się do niego. Przez chwilę się nie odzywali, wpatrzeni jedno w drugie, jakby to miało być ich ostatnie spotkanie.

- Powinieneś zostać tu gdzie twoje miejsce – szepnęła, a pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Severus otarł ją rąbkiem swojego rękawa.

- Wiesz, że to…

- Nie jest koncert życzeń – dokończyła za niego i uśmiechnęła się lekko przez łzy. – Tak wiem. Spróbuję porozmawiać z Dumbledorem jakoś może go przekonam…

- Nie Granger. Zajmij się sobą. Nie mną. Wojna się jeszcze nie skończyła. Ciągle grozi wam wielkie niebezpieczeństwo – urwał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie miał pewności czy powinien. Dziewczyna zauważyła to od razu.

- Co jest? – zapytała cicho.

- Nie sądziłem, że kiedyś to powiem Granger, ale trzymaj się z Potterem i rudą rodzinką. Tylko im ufaj – kucnął i złapał ją za ramiona – Zrozumiałaś?

Kiwnęła szybko głową, podciągając nosem. Czyżby Severus widział coś, co dotyczyło się kogoś z członków Zakonu Feniksa?

- Obiecałeś mi, że będziesz ciągle przy mnie. Że będziesz mnie chronił…

Mężczyzna westchnął i uścisnął nasadę swojego nosa. Miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że życie faktycznie jest niesprawiedliwe i że nic nie poradzi na to, jak los ułożył wobec niego plany, jednak zdawał sobie sprawę, że to może być ich ostatnie spotkanie, więc postanowił być delikatny.

- Będę. W jakiś sposób postaram się, żebyś była bezpieczna, ale musisz mi pomóc.

- Jak? – oplotła ramiona wokół jego szyi.

- Nie pakuj się w kłopoty i nie zgrywaj bohaterki, bo inaczej zginiesz, a ja będę musiał zawracać sobie głowę twoim ponownym wskrzeszaniem i kolejnym morderstwem – Hermiona zaśmiała się i pogładziła mężczyznę po policzku.

- I kto to mówi? – zapytała – Czarodziej, który poświęcił wszystko by zgrywać bohatera.

- Ja Granger, mogę trochę więcej – pokręcił głową. Zerknął na ludzi, stojących w drzwiach Hogwartu – Wracaj do zamku. Na mnie już czas – rzekł usiłując powstrzymać jakiekolwiek drżenie głosu.

Hermiona uścisnęła go mocno, nie chcąc wypuścić z ramion. Czując ciepło jego ciała, silne ramiona oplatające ją w pasie była szczęśliwa. Zacisnęła powieki i po raz ostatni wciągnęła jego zapach, by jak najdłużej zapadł jej w pamięć. Wiedziała, że grozi mu niebezpieczeństwo poza murami Hogwartu. Voldemort tylko na niego czyhał z chęcią ukarania zdrajcy. Mężczyzna gładził ją po plecach. Z łzami, których już nie mógł powstrzymać wplótł jedną dłoń w jej gęste włosy, które tak uwielbiał. Czuł, że coś traci. Nieubłaganie wyślizguje mu się z rąk, by już nigdy nie powrócić. Chrząknął i przytulił ją mocniej.

Nie tak dawno dane im było dopiero wyjawić uczucia wobec drugiej połówki, a teraz znów muszą zapomnieć o sobie. Ciągle dławić to uczucie, aż do utraty tchu.

Hermiona odsunęła się od niego, by po chwili przywrzeć własnymi ustami do jego i złączyć ich w ostatnim namiętnym pocałunku, przepełnionym bólem po utracie kogoś bliskiego. Oderwał się od niej. Puste oczy znów ukryły jego uczucia. Chciał coś powiedzieć i nawet otworzył już usta, ale zrezygnował. Pogładził ją po policzku i jednym krokiem pokonał granicę, za którą był bezpieczny.

Hermiona wybuchła histerycznym płaczem, gdy brama zamknęła się na dobre, a czarna postać zniknęła z widoku zaraz po tym. Osunęła się na ziemię i szlochała, nie potrafią się powstrzymać. Nie rozumiała decyzji Dumbledore’a, stracił w jej oczach, skazał jedynego mężczyznę, którego kochała na śmierć. Przejechała dłonią po trawie, a kolejny spazm płaczu spowodował, że zaczęła kaszleć, dławiąc się własnymi łzami.

- Hermiono – głos Harry’ego spowodował, że spróbowała się uspokoić, ale łzy ciągle spływały jej po policzkach, skapując na źdźbła trawy. Tak bardzo go potrzebowała. Tak bardzo chciała znów z nim porozmawiać i znów poczuć jego dotyk.

- Zostaw mnie – szepnęła słaba. Ręka przyjaciela powędrowała na jej ramię.

- Powinnaś wrócić do zamku. Robi się coraz chłodniej.

- Słyszałeś?! Zostaw mnie! Chce być sama! – krzyknęła, a Ron, który obserwował to wszystko z dystansu skinął na przyjaciela, by dał jej spokój. Przez chwile jeszcze stali obok niej, wsłuchując się w jej cichy szloch i słaby głos szepczący imię ich nauczyciela, po czym powoli ruszyli kierunku zamku, zostawiając przyjaciółkę samą.

Nie chciała z nikim rozmawiać, dlatego też, gdy zrobił się już naprawdę zimno i ciemno, bez zaglądania do Wielkiej Sali, ruszyła prosto do swojego małego pokoju, który niegdyś był salą, w której uczyła się Starożytnych Run. Usiadła na łóżku i wpatrzona w jeden punkt za oknem, próbowała wmówić sobie, że wszystko dobrze się skończy. Z czasem nie była tego już taka pewna. Molly próbowała namówić ją do jedzenia, ale na próżno. Gryfonka nawet nie chciała o tym słyszeć. Uparcie milczała i zastanawiała się gdzie teraz jest Severus i czy jeszcze nie wpadł w żadne kłopoty. Wiedziała, że da sobie radę, ale zdawała sobie sprawę, że nadejdzie taki czas, gdy będzie zmęczony, mniej czujny i słaby, a wtedy?

Nie chciała nawet o tym myśleć, jednak umysł jakby specjalnie podsyłał jej różne przerażające obrazy.

Zasnęła dopiero nad ranem, wyczerpana emocjami, których miała jak na jeden dzień za dużo.



- Nie uważasz, że podjąłeś pochopną decyzję Albusie? – Minerwa odwróciła się do dyrektora i z zaciśniętymi ustami wyczekiwała odpowiedzi.

- Każda decyzja niesie za sobą ryzyko i wątpliwości Minerwo – odrzekł i przyłożył różdżkę do skroni. Nauczycielka obserwowała jak wąska, przeźroczysta nitka wyłania się z głowy dyrektora i znika w płaskiej misce, wśród setek innych jej podobnych.

- To, czemu podjąłeś ją tak rychło? Wybacz, ale nie rozumiem.

- Wierzyłem, że Moody został potraktowany zaklęciem Imperius. Severus nie miał powodów go zabijać, a tym bardziej wymyślać tak zmyślnej historyjki. Zresztą nie on zgłosił się na poszukiwanie Szaloonokiego, ale wybrał go do tego Lupin. Nie mógł, więc tego zaplanować.

- Wygnałeś niewinnego? – szok na twarzy Minerwy pogłębił jej zmarszczki i sprawił, że wyglądała o wiele starzej.

- Może nam się przydać w inny sposób. Pomyśl, co jeśli Voldemort będzie chciał go z powrotem w swoich szeregach? – oczy Albusa zabłyszczały.

- Tego nie możesz przewidzieć. Równie dobrze może go zabić! – podniosła głos zbulwersowana.

- Kiedy już znów wbije się w jego łaski, może zacząć pracować dla nas jako szpieg po raz drugi – dokończył i zamknął Myśloodsiewnię.

- Manipulujesz sprawami, które mogą w każdej chwili wymknąć ci się z rąk Albusie – rzekła zdenerwowana Minerwa – co jeśli zginie, albo jeszcze gorzej: jeśli nie będzie już chciał wrócić na naszą stronę? Zbyt często go poświęcasz dla dobra sprawy. Uważaj, żeby nie obrócił się przeciwko tobie, bo jeśli tak się stanie będziesz miał poważnego przeciwnika do pokonania i jeśli tak dalej pójdzie obawiam się, że będziesz musiał walczyć z nim sam.

********************************************************************
Oto za Wami punkt kulminacyjny mojego opowiadania. Kiedy będzie następny rozdział nie umiem powiedzieć, może uda mi się coś naskrobać w weekend majowy. Tymczasem maturzystom życzę powodzenia na egzaminach :-)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 31 „Stałem u progu dorosłości niedojrzały, zagubiony, odrzucony i miałem żal do samego siebie, iż wszystko co dobre mnie ominęło.” R. Gong

Gdy tylko Longbottom wspomniał coś o Śmierciożercach i Granger, Severus poczuł jak cała krew zamarza mu w żyłach. Hogsmeade? Jak mogli być tak nieodpowiedzialni? Po? jaką cholerę wybrali się do tej wioski skoro wiedzieli, że słudzy Czarnego Pana ciągle czyhali na ich nieuważny krok. Ruszył w kierunku bramy, by jak najszybciej wydostać się poza teren antyteleportacyjny. Nikt nie stanął mu na drodze. Czarna szata powiewała na wietrze, gdy biegiem przekroczył teren Hogwartu. Zamknął oczy, wziął głęboki wdech i szepcząc pod nosem inkantacje poczuł jak jego ciało traci kontakt z podłożem. Poczuł sie lekki, by po chwili zmaterializować sie w miejscu oddalonym o kilka mil. Wylądował miękko na ziemi z różdżką wyciągniętą przed sobą. Wyostrzył wszystkie zmysły, ale słyszał jedynie ciszę.

Zaczęło padać.

Krople deszczu osiadały na jego czarnej pelerynie i nim wsiąknęły w materiał przez chwilę utrzymywały się na jego powierzchni. Obrócił sie wokół własnej osi, nasłuchując uważnie odgłosów już dawno opuszczonej wioski.

Jego klatka piersiowa unosiła się w spokojnym rytmie.

Wykonał kilka kroków w stronę głównej uliczki, przez którą jeszcze nie tak dawno przechodziły tłumy uczniów, gotowych wydać swoje marne kieszonkowe na całe góry ohydnych słodyczy.

Kobiecy krzyk rozdarł ciszę.

Wygłuszony przez dudnienie deszczu o dachówki i tak dotarł do wyczulonego słuchu Severusa.

Ruszył z miejsca niczym dzikie zwierzę. Wiedziony echem wrzasku, skręcił w lewo tuż za podupadłą karczmą. Gruz ze zburzonych kamienic chrzęścił pod jego stopami. Zielony płomień gdzieś niedaleko rozjaśnił niebo. Poczuł pot spływający po kręgosłupie. Był zbyt wolny.

Przyspieszył.

Wiatr zaszumiał mu w uszach, gdy wskoczył na porzuconą skrzynię, odbił sie od niej prawą nogą i zawisł w powietrzu, by po chwili zmienić się w czarny dym. Wzbił się w górę. Stad miał dobry widok. Rozejrzał się. Kolejny błysk rozświetlił przestrzeń gdzieś w obrębie Wrzeszczącej Chaty. Skierował lot w tamtą stronę. Z coraz większą prędkością zbliżał się w kierunku ziemi. Z ciemności zaczęły wyłaniać się drobne postaci. Zauważył burzę włosów Hermiony i szpiczastą czapkę McGonagall. Resztę stanowiły osoby w czarnych szatach i kapturach na głowach. Gdzie do cholery był Moody?

Zbliżył się do ziemi. W ułamku sekundy odzyskał swoją materialną postać. Uderzył stopami o ziemię nawet się nie chwiejąc i skierował różdżkę w kierunku Śmierciożercy:

- Avada Kedavra! –ryknął, a postać zamarła, by paść na ziemię martwa.

Chwilę zajęło nim inni zorientowali się, co się stało. Mistrz Eliksirów korzystając z tego odwrócił sie do Minerwy i Hermiony.

- Łapcie za różdżki do jasnej cholery - krzyknął odpierając zaklęcia, które ciskali w niego już w pełni rozeznani w sytuacji przeciwnicy.

Hermiona skinęła szybko głową i jednym susem podskoczyła do czarnookiego czarodzieja. Walczyli ramię w ramię. Dziewczyna, co jakiś czas zerkała na mężczyznę zaniepokojona grymasem bólu malującego się na jego twarzy. Czerwony promień ugodził ją prosto w klatkę piersiową, właśnie w tym momencie, gdy obserwowała walczącego obok Mistrza Eliksirów. Nie zdążyła nawet zbesztać się w myślach za głupotę gdyż w ułamku sekundy jej mięśnie sparaliżowała ta sama siła, która chwile potem wyrzuciła ją kilka metrów dalej, tuż pod nogi walczącej McGonagall.

Severus zaklął i jednym potężnym zaklęciem pozbył się trzech Śmierciożerców, którzy rozpadli się w drobny mak niczym porcelanowe naczynia.

- Panno Granger! - zawołała przerażona nauczycielka i kucnęła przy uczennicy - Słyszy mnie pani?

- Jasne - rzekła kaszląc i próbując wstać.

- Nie ruszaj sie - schyliła głowę, gdy promień?, którego Severus nie zdążył zatrzymać przeleciał nad jej głową. Trzęsącymi się rękami i zaciśniętym ustami powoli przeciągnęła dziewczynę w bezpieczne miejsce.

-Zaraz cię uleczę – rzekła, patrząc na nią niespokojnie

- Proszą pomóc Severusowi... Ja sobie dam radę - szepnęła przygryzając wargę, by powstrzymać ból palący jej ciało. Nauczycielka przez chwilę wahała się. - Proszę...

- Masz się stąd nie ruszać - pokiwała palcem i prędko pobiegła do mężczyzny, który jak tylko mógł blokował dostęp sługusów Czarnego Pana do rannej dziewczyny.

- Zdążyłaś przeczytać całego Proroka Codziennego Minerwo?! - warknął zirytowany i z głośnym stęknięciem odbił zaklęcie, które uderzyło jego przeciwnika. Kobieta stanęła po jego lewej stronie.

- Ciągle masz siłę na przytyki? - żółty promień? wyleciał z jej różdżki, ale chybił i obrócił w proch starą beczkę.

-Zawsze mam na nie siłę. Zawsze -uśmiechnął się złośliwie.

***

Hermiona ostrożnie wysunęła głowę zza winkla i próbując skupić sie na czymś innym niż ból, obserwowała dwójkę potężnych czarodziei walczących ramię w ramię przeciwko Śmierciożercom. Skupiła wzrok na Severusie, który walcząc poruszał sie z wielka gracją. Zwinnie i szybko, mimo że co chwila marszczył czoło i przymykał na dłużej powieki, jak gdyby coś mu doskwierało. Podziwiała jeszcze przez chwilę czary, które wychodziły spod jego różdżki, a o których nie miała najmniejszego pojęcia.

Wkrótce na pomoc przyszły posiłki i już po chwili na placu boju pozostali jedynie członkowie Zakonu i kilka trupów.

- Hermiona! - Harry i Ron znaleźli się przy niej. Weasley użyczył jej swojego ramienia na którym się wsparła i z niemałą trudnością ruszyła w kierunku Pomfrey, która przybyła na miejsce razem z Lupinem.

- Nie jest źle...- rzekła pielęgniarka uważnie patrząc na dziewczynę - jednak musze ją zbadać.

- Powinniśmy wrócić do zamku, o ile nie chcecie zostać napadnięci po raz drugi - rzekł Snape swoim grobowym głosem. Jego obecność, a co z tym sie wiązało i władczość spowodowała, że nikt nie zakwestionował jego słusznej uwagi.

- A co z profesorem Moodym? - spytała Ginny. Członkowie Zakonu popatrzyli po sobie.

- Ktoś go widział? - spytał Lupin, a Snape stanął obok przysłuchując się rozmowie i co chwila dyskretnie zerkając na Gryfonkę.

- Był z nami do czasu napadu... - zaczęła wolno Hermiona.

- Widziałam jak walczył z Greybackiem - szepnęła McGonagall, a Severus skrzywił się malowniczo.

- Co za idioci wybierają się do Hogsmeade w takim czasie - mruknął Snape.

- Niczego już nie zmienimy - przerwał mu Lupin - następnym razem...

- Nie będzie następnego razu - dodał czarnooki.

- Chciałem powiedzieć, że następnym razem nie dopuścimy do takiego czegoś - wycedził Remus i odwrócił się do McGonagall - Musimy znaleźć Alastora. Weź uczniów i wracajcie do Hogwartu. Ja z Severusem zajmiemy sie poszukiwaniami.

Mistrz Eliksirów, nie czekając na mężczyznę ruszył w głąb miasteczka. Hermiona jeszcze przez chwile obserwowała jego sylwetkę niknącą w ciemnościach.

***

- Nigdy nie popełniłeś błędu Severusie? - spytał Lupin dołączając do kolegi, który chyba nie był z tego zbyt zadowolony, czego nie omieszkał zobrazować malowniczym, pełnym cierpienia grymasem.

- Nigdy tego nie powiedziałem - mruknął i odsunął różdżki od twarzy by światło padało nie na jego twarz, ale na uliczkę, po której szli.

- Mimo to nie byłeś dla nich wyrozumiały. W pełni się zgadzam, z tym, że nie przemyśleli tej decyzji, ale w końcu mieli przy sobie Minerwę, która…

- Ma już swoje lata - zakończył ostro i skręcił w stronę Miodowego Królestwa - Najwidoczniej jej zdolność racjonalnego myślenia niedługo osiągnie poziom godny Dumbledore'a.

- Czy ty szanujesz kogokolwiek Severusie, oprócz siebie? -zirytowany Lupin kopnął puszkę po napoju.

- Szacunek nie ma nic wspólnego z wytykaniem błędów – mruknął -a to właśnie robię. Wytykam błędy.

- Jednak nie tolerujesz, kiedy ktoś się myli, chociaż sam...

Nie zdążył dokończyć, gdyż w ułamku sekundy znalazł się przygnieciony plecami do zarośniętego mchem muru z różdżką przy gardle.

- Świetnie wiem Lupin, że popełniłem błąd i to nie jeden w swoim życiu, ale nikt oprócz mnie przez to nie cierpiał – warknął, a jego oczy niebezpiecznie zabłysnęły - i jeśli byś przestał ciągle traktować mnie jak jednego z nich, to może w końcu zrozumiałbyś, że robię to wszystko tylko po to, by żaden idiota nie popełnił moich błędów! - wypuścił szatę czarodzieja z rąk i odsunął sie od niego obrzydzony własnym zachowaniem.

- Wybacz. Mało, kto potrafi zachowywać sie tak jak Dumbledore. Przebaczać w mgnieniu oka - mruknął Remus i strzasnął z szaty niewidzialny pyłek.

- Nie stój tak - warknął ruszając przodem - nie chcę przegapić kolacji.

- Rozdzielmy się - zaproponował czarodziej - Będzie szybciej..

- I o wiele przyjemniej, gdy pozbędę się twojej obecności - prychnął i zatrzymał się.

- Cóż w takim razie ja pójdę... - Remus zerknął w prawo, potem w lewo, jakby nie mógł się zdecydować. W końcu wyciągnął z kieszeni monetę. Snape nie wytrzymał i ruszył w prawo klnąc pod nosem, z jakimi to durniami musi pracować. Czarodziej spojrzał za nim i zakłopotany wymamrotał.

-W lewo. I tak miałem iść w lewo - uśmiechnął się słabo i po chwili zniknął wśród budynków.

***

Mistrz Eliksirów słyszał jedynie stukot własnych butów o brukowana alejkę. Wątpił w obecność Moody'ego w tym miejscu, ale z poczucia obowiązku musiał to jeszcze sprawdzić. Nie żeby mu zależało na odnalezieniu tego paranoika. Robił po prostu to, co musiał. Odgarnął kosmyk włosów za ucho i kopnął szklaną butelkę. Coś przemknęło po lewej stronie tuż za budynkiem. Rzucił zaklęcie identyfikujące, by po chwili przekonać się, że to coś było jedynie porzucony i zapchlonym kotem. Jak na dziś zbyt wiele emocji, pomyślał przypominając sobie Hermionę ugodzona łagodnym zaklęciem. Tysiące emocji przemknęło wtedy przez jego umysł i ciało, a mimo to furia i strach przeważały. Gdyby coś jej się stało....

- Snape!

Zamarł. Głos dobiegł za jego plecami.

- Alastorze, wszyscy cię szukają - warknął, czując, że coś jest nie tak. Stukot protezy brzmiał coraz głośniej, gdy postać zbliżała się do niego.

- Mało skutecznie. Chyba zgubiłem drogę.

Severus odwrócił się i stanął oko w oko ze szklanym okiem Alastora, które kręciło się niespokojnie na wszystkie strony.

- Czyżby? - spytał leniwie i odsunął się od czarodzieja.

- Obawiam się, że to mało uczęszczane miejsce - głos Moody'ego brzmiał dość dziwnie. Brakowało w nim tego zniecierpliwienia, mocnego tonu. Severus przytaknął i uważnie zanalizował każdy cal twarzy mężczyzny, by wywnioskować coś z jego mimiki.

-W rzeczy samej. Jesteśmy tu sami. Lupin szuka cię w zachodniej części - wzrok Mistrza Eliksirów spoczął na dłoni Szalonookiego, która powoli wędrowała do kieszeni płaszcza.

- Coś nie tak Snape?

- Zabierz łapę od kieszeni! - rozkazał i wycelował w mężczyznę różdżkę. Moody zaśmiał się sztucznie. Ręka jednak nie wykonała polecenia. Przez ułamek sekundy Severus zrozumiał w jak trudnym położeniu się znalazł. Moody nie był Moodym. Co prawda ciało należało do Alastora jednak zupełnie nie słuchało swojego pierwotnego właściciela. Zmysł obserwatora, który Severus w sobie rozwijał przez kilkanaście lat pracy, jako szpieg pozwoliły mu zaobserwować minimalne odchyły od normy w zachowaniu Szalonookiego.

- Zaklęcie Imperius - zdołał tylko zauważyć, gdyż w tym samym momencie zielony promień pomknął w jego kierunku, nie zdołał odpowiednio zareagować, więc zamiast odbić zaklęcie uskoczył w bok uciekając tym samym od pewnej śmierci. Lewe ramię zawyło z bólu, gdy spoczął na nim cały ciężar ciała czarodzieja.

- Obawiam się, że już dawno wypadłeś z gry - zaśmiał się Moody i podszedł do Severusa, który już podnosił się z ziemi .

- Nie jesteś sobą Alastorze nie chcę zrobić ci krzywdy - z różdżka przed sobą uważnie obserwował jak Szalonooki obchodzi go wokół niczym zwierzynę. Poczuł jak włosy na karku stają mu dęba, gdy ten zaśmiał się piskliwie i rzucił się na niego z różdżką skierowaną prosto w pierś. Upadli na ziemię. Różdżki wypadły im z rąk i poturlały się w przeciwne strony, poza ich zasięg. Severus poczuł dłoń na swoim gardle, zaciskającą się coraz mocniej. Z trudem łapał oddech. Próbował zarzucić z siebie napastnika pchnięciem kolanami, ale ten skutecznie blokował jego ruchy.

W jednym momencie pomyśleli o tym samym. Różdżki przywołane niewerbalnie spoczęły w ich dłoniach.

- Avada Kedavra - krzyknęli prawie w tym samym momencie, ale jak się później okazało Severus wykazał się znacznie szybszym refleksem. Poczuł jak ciężar ciała przygniótł go do ziemi. Zsunął z siebie martwego kolegę i ciągle głośno oddychając podniósł się z ziemi. Serce zabiło mu mocniej, gdy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił.

- Severusie?

Szybko odwrócił głowę w kierunku Lupina, który patrzył na ciało oszołomiony, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

- Moody..

- Nie mnie się będziesz tłumaczył - Remus rzekł grobowym głosem.

Severus wypuścił powietrze z ust i przeczesał włosy swoimi dłońmi.

***

Hermiona wytarła ostatnią ze szklanek i uśmiechnęła się zadowolona z pracy jaką wykonała. Molly przemknęła przez Wielką Salę, by jeszcze raz sprawdzić czy niczego nie brakuje. Odkąd odbili zamek, sala, w której uczniowie rozpoczynali wystawną ucztą rok szkolny, zmieniła się w wielki salon, w którym ocalali zbierali się w wolnym czasie i wspólnie jedli posiłki.

- Ginny zanieś jeszcze te sztućce... George, nie baw się tym obrusem.. Nie te kochanie.. Te srebrne..

- Jestem Fred, a nie George -rzekł jeden z bliźniaków.

-Jest ich za mało - odkrzyknęła dziewczyna, trzymając w dłoni komplet noży i widelców.

Wrzawa trwała, a Gryfonka z wyczekiwaniem zerkała na zegar, oczekując powrotu Severusa. Ich ostatnie spotkanie nie zakończyło się w sposób, w jaki oboje oczekiwali, więc tym bardziej chciała spędzić z nim więcej czasu. Ostatnio rzadko ze sobą rozmawiali i dziewczynę zaczęło już to martwić. Uwielbiała jego towarzystwo i choć mało mówił to lubiła patrzeć na jego skupioną twarz, gdy nad czymś rozmyślał, bądź coś czytał. Gdy jednak już coś mówił, a parę razy zdarzyło sie, że opowiadał jej ciekawe historie, udając że robi to z przymusu, wsłuchiwała się w jego głęboki głos i pragnęła, by taki stan trwał i trwał.

- Ktoś przyszedł…

- Pewnie Lupin i Snape - ktoś szepnął - ciekawe czy znaleźli Moody'ego?

Hermiona spojrzała w kierunku drzwi i faktycznie ujrzała przechodzących przez hol nauczycieli, jednak bez Szalonookiego. Severus zniknął za rogiem zaś Remus wszedł na salę i ignorując pytania podszedł do Dumbledore'a, nachylił się nad nim i szepnął parę słów. Hermiona, i nie tylko ona, zauważyła zmianę na twarzy dyrektora Hogwartu. Coś na kształt smutku, a może zawodu?

- Molly, zacznijcie bez nas - napomknął Albus łapiąc matkę Rona za dłoń.

- Ale jak to? Stygnie kurczak - rzekła zawiedziona.

- Innym razem - Dumbledore uśmiechnął się pogodnie i podreptał szybko za Lupinem.

- No, na co czekacie? - Molly oparła dłonie na biodrach - Jedzcie.

- Zaraz wrócę Molly - rzekła Hermiona przepraszająco i wstała od stołu.

- A ty gdzie moja droga panno - westchnęła pani Weasley - Zupa sama się nie zje.

- Z pewnością jest pyszna, ale muszę... do toalety - rzekła wymijająco i szybko wyszła, podążając w kierunku, dokąd udał się Dumbledore wraz z Lupinem.

- Miona gdzie lecisz?

Odwróciła się szybko i spojrzała na dwójkę przyjaciół, którzy dołączyli do niej, wyraźnie zaciekawieni.

- Mówiłam, że idę do łazienki - skłamała, co ich wcale nie przekonało.

- Dobra.. Interesuje mnie co takiego profesor Lupin przekazał dyrektorowi - rzekła, znów ukrywając przed nimi całą prawdę. W rzeczywistości chciała spotkać Severusa, a miała przeczucie, że cokolwiek sie stało miało to z nim związek.

- Od kiedy to jesteś taka ciekawska? - zapytał Ron.

- Odkąd należę do Zakonu Ronaldzie - napuszyła sie i wsparła dłonie na biodrach - uważam, że powinniśmy być na bieżąco informowani o wszystkim.

- Dlatego chcesz podsłuchać rozmowę? - zapytał Harry i skrzyżował ręce na piersiach.

- Coś w tym stylu - burknęła i zarumieniła się.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z naszą Hermioną?

Wzruszyła ramionami i przygryzła wargę. Fakt faktem, ale obcowanie z Severusem sprawiło, że zaczęła patrzeć na życie pod innym kątem

- Lepiej się pośpieszmy nim znikną nam w którejś z sal.

Skradając się najciszej jak tylko potrafili, dotarli do na szczyt Wieży Astronomicznej. Schowani pod schodami tak by nikt ich nie zauważył wstrzymali oddech i wytężyli słuch.

- Zabił go Dumbledore! Moody nie żyje! – Hermiona zakryła ust dłonią. Harry pocieszająco poklepał ją po plecach. Lubili tego przewrażliwionego na punkcie bezpieczeństwa czarodzieja.

- Severusie…

- Dumbledore, chyba nie sądzisz, że zrobiłbym to gdyby było inne wyjście – wycedził Mistrz Eliksirów, ale w jego głosie nie było już słychać jadu, którym zazwyczaj tak chętnie się posługiwał. – Moody był pod wpływem…

- Zaklęcia Imperius – przerwał mu nerwowym i zniecierpliwionym głosem Lupin – Świetnie sobie to wymyśliłeś Snape.

- Remusie może dasz dokończyć Severusowi opowiedzenie tego, co zaszło z jego perspektywy? – spytał spokojnie Dumbledore. Trójka przyjaciół popatrzyła na siebie w zdumieniu, nic z tego nie rozumiejąc, albo nie chcąc zrozumieć.

- Ale co tu tłumaczyć? Obaj dobrze wiemy Albusie, że tego czy ktoś był pod wpływem tego zaklęcia nie da się udowodnić – tu mężczyzna zwrócił się w kierunku postaci w czarnej szacie, która stała nieruchomo przy barierce – świetna bajka… i jeszcze ta Wieczysta Przysięga.

- Wyciągasz zbyt pochopne wniosku Lupin – warknął.

- Tak? To dziwny zbieg okoliczności, że tuż po tym jak Dumbledore ściąga z ciebie przysięgę ginie członek Zakonu i to z twoich rąk. Wcześniej przecież nie mógłbyś tego zrobić, gdyż oprócz posłuszeństwa obiecałeś też zapewnienie ochrony wszystkim należącym do Zakonu, a co za tym idzie, nie mogłeś ich skrzywdzić.

Postać w czarnej szacie zgarbiła się.

- Dobrze, wiem co przysięgałem! – krzyknął – Nie jestem mordercą!

- Tego niestety już nie jestem pewien – Remus pokręcił głową i spojrzał na Albusa – Co o tym sądzisz?

- Mam nadzieję, że jest tak jak mówisz Severusie – mruknął posępnie.

- Oczywiście, że tak – obruszył się Snape.

- Jest tylko jeden sposób by to sprawdzić. Eliksir…

- Nie mam już go w zapasie – Severus przejechał dłonią po balustradzie.

- Jakżeby inaczej – prychnął Lupin – Zapewne okres jego ważenia jest bardzo długi..

- 2 miesiące – sprostował Dumbledore – Obawiam się Severusie, że do tego czasu musisz usunąć się z Hogwartu. Nie mogę pozwolić na wewnętrzne konflikty w Zakonie w takim czasie.

Severus odwrócił się w stronę dyrektora, dzięki czemu uczniowie schowani pod podłogę, mogli bardzo dobrze dostrzec twarz nauczyciela Eliksirów. Po raz pierwszy bez maski. Po raz pierwszy tak pełnej przerażenia.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 30 "Znalazłam go martwego. Jego spojrzenie i kształt ust mówiły, że czuł się opuszczony." J. Lynch

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą. Powróciła do nas, po długiej przerwie Misae, którą możecie złapać na blogu klikając TUTAJ. Polecam i zapraszam do czytania rozdziału poniżej :-) 

Czarna peleryna osunęła się na podłogę z cichym szelestem. Po chwili dołączyła do niej inna, mniejsza i z czerwoną obwódką na brzegach. Właściciele nie zwrócili na nie uwagi, nawet gdy jedno z nich przez przypadek nadepnęło na materiał, pozostawiając na nim zakurzony odcisk buta. W pomieszczeniu zapłonęła jedna świeca, ukazując niewielkie pomieszczenie, zachowane w dobrym stanie. Wystrój? Kto wie. W końcu nikt nie zaprzątał sobie nim głowy.

Mężczyzna i kobieta byli zbyt zajęci sobą, żeby zastanawiać się, z czego zostały wykonane obicia na staromodnych fotelach. Nikt nie zachwycił się nawet nad okazałą szafką, staranie wykonaną z dębowego drewna i zapełnioną po brzegi książkami. Kogo obchodził również czerwono zielony dywan z dziwacznym herbem?

Gryfonka zrobiła parę kroków w tył, ciągnąc za sobą za czarną szatę Severusa, którego oczy pałały pożądaniem. Gdy poczuła za sobą łóżko opadła na nie z pełnym miłości spojrzeniem. Mebel zaskrzypiała, gdy mężczyzna dołączył do niej, lekko napierając na nią swoim ciałem. Ich usta po raz kolejny w tak krótkim czasie złączyły się w namiętnym pocałunku. Kobieta wsunęła dłonie w kruczoczarne włosy Severusa i cicho jęknęła, gdy przegryzł jej dolną wargę, pieszczotliwie mrucząc, jak bardzo ją kocha. Zjechała dłońmi po jego karku, powodując tym samym dreszcze na całym jego ciele. Ich języki złączyły się w szalonym tańcu, wyrażającym ból, tęsknotę, pożądanie i pragnienie czegoś, co tak niedawno wydawało im się niemożliwe.

Zaczął obdarowywać ją pocałunkami po szyi schodząc coraz niżej, aż po dekolt zwyczajnej i nieciekawej bluzki, pod którą kryły się piękne, pełne piersi, z których właśnie delikatnie ściskał jedną z nich swoją wprawioną dłonią. Westchnęła i podążyła własnymi dłońmi do guzików surduta.

- Nie – mruknął i szybko się wycofał, co zbiło ją z tropu. Odsunął się i przejechał dłonią po karku. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.

- Zrobiłam coś nie tak? – zapytała niepewnie – Nigdy tego nie robiłam, więc…

- Nie o to chodzi – zaprzeczył i wstał z łóżka, dopiero teraz zwrócił uwagę na miejsce, w którym się znaleźli – Pokój Życzeń – mruknął i odwrócił się w stronę, z której dobiegł go szelest. Nie zauważył niczego oprócz dużego lustra, którego wcześniej tam nie było.

- Tak – zarumieniła się i podciągnęła nogi pod brodę, obejmując je rękoma. Spojrzała na mężczyznę, który wydawał się być zagubiony. Jego ruchy były jak zwykle wyważone i zaplanowane. Żadnego zawahania. Nawet, gdy nalewał do kubków gorącej czekolady, wyglądał cholernie seksownie. Smukła, elegancka postać. Mimo to coś go gnębiło.

- Pij – rzekł stanowczo i podał jej kubek, który przyjęła z wdzięcznością. Był gorący i szczerze powiedziawszy wolałaby kubeł zimnej wody, gdyż sytuacja, w której nie przed chwilą się znajdowali rozpaliła ją wystarczająco. Mimo to zanurzyła wargi w słodkim i lepkim napoju.

- Pycha – uśmiechnęła się miło. Mężczyzna skinął głową i zajął fotel naprzeciwko łóżka, skąd miał na nią dobry widok.

- Kto nie lubi czekolady? – prychnął.

Przytaknęła i zeszła z łóżka by po chwili wdrapać się na jego kolana. Zdziwiło go to, na co wskazywały szeroko otwarte oczy. Zaplotła ręce wokół jego szyi i spojrzała w czarne tęczówki.

- Czego się boisz Severusie? – spytała.

- Granger ja się niczego nie boję – warknął trochę zły, co wcale jej nie zniechęciło.

- Boisz się dotyku… relacji międzyludzkich. Codziennie stajesz oko w oko z najniebezpieczniejszym czarodziejem na świecie, walczysz ze Śmierciożercami, a boisz się nawiązać bliższego kontaktu.

Westchnął ciężko i ucisnął nasadę nosa. Pocałowała go w policzek.

- Czemu to robisz? Jesteś z kimś, od kogo wszyscy stronią – mruknął ciągle nie rozumiejąc.

- Bo jesteś wyjątkowy – pogłaskała go po głownie niczym matka synka.

- Co do tego mam wątpliwości. Jestem zwyczajnym człowiekiem o zwyczajnych myślach i wiodłem zwyczajne życie. Moje imię szybko pójdzie w zapomnienie, chyba, że postawią pomnik, który będzie straszył niesfornych uczniów – zakpił, a ona parsknęła śmiechem.

- Granger co cię tak bawi? – uniósł brew i dopił ostatni łyk czekolady, która zdążyła już nieco ostygnąć.

- Ty.

- Ja?

- Jeśli tylko wyjdzie taka inicjatywa sama zasponsoruje taki pomnik – otarła łzę i wzięła głęboki oddech, starając się pohamować śmiech.

- Granger minus… - zaczął, ale nie dokończył, gdyż skradła mu pocałunek. Zdołał jedynie zamruczeć w geście oburzenia, co zostało przez nią zignorowane.

- Kocham Cię Severusie Snape i chcę tylko, żebyś wiedział, że jesteś wyjątkowy.

Kącik jego ust lekko zadrgał. Przytulił ją do siebie i pokręcił głową.

- A teraz grzecznie mi powiesz, czemu tak zareagowałeś – złapała go za rękę i spojrzała prosto w oczy. Mężczyzna zdjął ją z siebie i wstał z fotela. Czując suchość w gardle podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie, a potem na nią. Była młoda, piękna, a on? Wrak człowieka. Czy miał prawo by zabierać jej możliwość spotykania się z kimś lepszym od niego? Nie.

- Gdy 17 lat temu wstąpiłem w szeregi Czarnego Pana za każde nieposłuszeństwo byłem srogo karany. Żadne słowne upomnienia – przeniósł wzrok na swój haczykowaty nos – Żadne „ Nic się nie stało. Pamiętaj by następnym razem niczego nie spieprzyć” – chrząknął i z elegancją przemaszerował przez pokój, by nie stać bezczynnie w jednym miejscu – Każda kara zostawiła na mnie swój ślad. Blizny i rany zdobią moje ciało. Są czymś, co codziennie przypomina mi moją osobistą porażkę. Nie chcę żebyś je widziała – mruknął i oparł się o filar łóżka wpatrując się nieprzytomnie gdzieś w jakiś nieuchwytny punkt.

Hermiona milczała, nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z nim bez żadnych obraźliwych słów. Bez docinków i złośliwych uwag. Teraz odkrył przed nią część swojego prawdziwego ja, które tak skrzętnie ukrywał przed całym światem. Powoli podniosła się z miejsca i ruszyła w jego stronę.

- Czemu częściej nie mówisz o tym, co czujesz? – zapytała i dotknęła dłonią jego policzka.

- Bo nie lubię rozmawiać z bandą idiotów – prychnął.

- Znów mi pochlebiasz – zaśmiała się, a on z niedowierzeniem na nią popatrzył, po czym przyłożył dłoń do jej czoła, cmokając przy tym z podziwem.

- Masz gorączkę. Stąd pewnie te halucynacje – zaśmiała się, a on po raz pierwszy razem z nią. Popatrzyła na niego z uwielbieniem.

- Powinieneś robić to częściej.

- Gadać z bandą idiotów? Wykluczone – szybko zaprzeczył.

- Śmiać się Severusie – pokręciła głową i usiadła na brzegu łóżka – Widzę cię dziś z tej strony, z której zapewne sam Dumbledore cię nie zna. To bardzo wiele dla mnie znaczy.

- Dzięki? – zmarszczył brwi, co znów wprawiło ją w rozbawienie.

- Czy to słowo nie psuje twojego imagu?

- Cholera Granger zepsułem go przez ciebie przez tą godzinę chyba z milion razy – rzekł sarkastycznie – Jego odbudowa pochłonie kolejną połowę mojego życia.

- Chce je zobaczyć. Blizny. – rzekła szybko, na co mężczyzna się spiął. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a maska niedostępności znów zakryła jego prawdziwą twarz. Miły nastrój gdzieś wyparował.

- Wybij sobie to z głowy Granger – warknął niezadowolony z obrotu spraw.

- Tchórzysz? – rzekła wyzywająco, ale nim zorientowała się, że postąpiła głupio, mężczyzna chwycił ją za brzeg szaty i uniósł na swoją wysokość. Ich oczy spotkały się i Gryfonce nie spodobał się to, co zobaczyła w czarnych oczach.

- Nie. Nazywaj. Mnie. Tchórzem. Granger! – krzyknął – Jeśli myślisz, że możesz w jeden dzień przestawić cały mój świat do góry nogami to bardzo się mylisz – wycedził i puścił jej szatę. Odsunęła się od niego przerażona.

- Przepraszam Severusie…

- Ja… - spojrzał na swoje odbicie w lustrze i wybiegł z pomieszczenia. Ból w nodze dawał mu się we znaki, ale miał to gdzieś. Nie zapanował nad sobą. Przez chwilę miał ochotę… Nie. Musiał się wziąć w garść. Zawrócił. Tylko kilka kroków dzieliło go od drzwi do Pokoju Życzeń. Chwycił za klamkę. Ustąpiła. Jednak jak wielkie było jego zdziwienie, gdy zamiast przytulnego pokoju, znalazł się w wielkiej sali pełnej luster.

Zawahał się, po czym zrobił krok do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nim. Przełknął ślinę i wyostrzył wszystkie zmysły. Słuchając echa własnych kroków powoli dotarł na środek pomieszczenia. Zatrzymał się i rozejrzał wokół. Nic. Tylko ogromne tafle lustra, w których widział…

Siebie. Jednak każde zwierciadło pokazywało mu coś zupełnie innego. Wziął głęboki wdech i podszedł do tego, któro znajdowało się najbliżej. Podniósł wzrok i spojrzał w czarne opętane nienawiścią oczy, które wręcz pałały chęcią mordu. Ten sam haczykowaty nos, ta sama chuda sylwetka. Czarne szaty. Jednak mężczyzna z odbicia wydawał się o wiele młodszy. Poruszył się. Jego odbicie pozostało niewzruszone. Przyglądało się mu z wyższością. Zamknął oczy, a gdy je otworzył twarz postaci zakryła srebrna maska Śmierciożercy, spod której dobiegł go stłumiony, jego własny głos.

- „Nauczyli mnie zabijać, tłumacząc, że w ten sposób będę mógł ratować. To było wielkie kłamstwo.”

Odwrócił wzrok i z bijącym sercem oraz suchością w gardle ruszył w głąb labiryntu luster, a każde z odbić, które napotykał wydawało się być podobne do poprzedniego, a jednak czuł między nimi jakąś różnicę. Jedno z nich szczególnie przykuło jego uwagę, gdyż było zupełną przeciwnością tego, co widział jako pierwsze. Odbicie Severusa Snape’a uśmiechało się szeroko do kogoś spoza ramy lustra. Brak obłędu w oczach, brak furii, złości, nienawiści. Podszedł bliżej i dotknął dłonią chłodnej tafli. Nagle stało się coś, czego się nie spodziewał. Jego odbicie zamarło. Spojrzało na niego i zbliżyło się do niego. Mistrz Eliksirów cofnął się o krok.

- „Mówią, że najpiękniejszy uśmiech ma ten, który wiele wycierpiał.”

Severus poczuł jak kręci mu się w głowie. Jego odbicia zaczęły mamrotać coś, każde w innym tonie i co innego. Zawrócił do drzwi i szybko pchnął je by wypaść z pomieszczenia jakby goniło go stado goblinów. Zatrzasnął je za sobą i oparł się o nie plecami, czując zimny dreszcz na ciele. Było ich zbyt wiele, a żadne nie było prawdziwe. Każde odbicie, które widział przedstawiało jedynie marny wytwór, które tworzył, aby nie pokazywać, kim tak naprawdę jest.

- Kim więc jestem? – mruknął do siebie, zagubiony.

- Profesorze Snape! Profesorze Snape! – zdyszany Neville znalazł się przed nim i próbował coś powiedzieć, ale nie mógł złapać oddechu.

- Longbottom tu fajtłapo! Jestem zajęty i wydaje mi się, że wyraziłem się jasno, gdy oznajmiłem wszystkim zainteresowanym, że nie mam ochoty nikogo widzieć przez resztę dnia! – krzyknął. Neville pobladł ze strachu, a nogi zaczęły mu się jeszcze bardziej trząść, co wywołało złośliwy uśmiech na twarzy mężczyzny.

- Wioska Hogsmeade… - zaczął urywanym głosem – McGonagall, Harry i…

- Wybacz, ale nie mam ochoty na kremowe piwo – zadrwił i odwrócił się na pięcie, ruszając w stronę Wielkiej Sali.

- Moody i Hermiona…

Severus zamarł i poczuł, że traci grunt pod nogami. Neville kontynuował.

- Śmierciożercy ich napadli… potrzebują pomocy – wykasłał i spojrzał w stronę, gdzie przed chwilą stał budzący w nim grozę nauczyciel. Jednak jego już nie było.

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 29 " Umarłem tysiąc razy, Dumbledore"

- A więc słucham Severusie – nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który sprawiał wrażenie rozdartego, zbił gońcem czarną figurkę. Wieża potoczyła się po szachownicy i upadła na posadzkę, odbijając się od niej z głuchym echem.

- Czemu mugolskie? – wskazał na szachy.

- Chyba zbyt długo napatrzyłem się dziś na przemoc – uśmiechnął się – Zresztą czy jest coś lepszego niż nieruchome figurki. Zastygnięte w jednej pozie…

Czarnooki czarodziej uniósł brew i ledwo powstrzymał się od prychnięcia. Przez chwilę grali, milcząc i skupiając się na grze, starając się przewidzieć ruchy przeciwnika. W końcu Mistrz Eliksirów jednym zamaszystym ruchem dłoni, strącił staranie wyrzeźbione w drewnie postaci z planszy.

- Czasami czuję się jak taka figurka Dumbledore – warknął.

Staruszek milczał. Snape podniósł się z krzesła i odszedł pośpiesznie do okna. Jego czarne szaty falowały przy każdym, chociaż najmniejszym ruchu ciała. Albus spojrzał na na postać przy oknie i musiał przyznać, że mimo zmęczenia, które widać było po lekko zgarbionej sylwetce, czarodziej ciągle imponował władczością i chłodną obojętnością, która nie wiedzieć czemu sprawiała, że był dla ludzi interesujący.

- Chcesz mi o czymś powiedzieć Severusie? – zapytał ostrożnie.

- Ile lat już Ci służę?

- Będzie jakieś 18. Nadal jednak nie rozumiem, w czym rzecz.

- Chcę żebyś zdjął ze mnie Wieczystą Przysięgę – stanowcze spojrzenie czarnych tęczówek napotkało niebieskie.

Albus podniósł się z krzesła i jednym ruchem różdżki ułożył ponownie figurki na szachownicy.

- Zdecydowanie lepiej prezentują się na swoim miejscu. Nie uważasz?

Severus milczał.

- Muszą wiedzieć gdzie ich miejsce. Gdyby nie było reguł, które ustalił pierwszy wynalazca tej jakże zajmującej gry, na szachownicy za każdym razem panowałby chaos.

- Trzymasz mnie ciągle na smyczy – mruknął – Nie ufasz mi. Po tym, co zrobiłem dla ciebie i dla dobra Pottera. Ciągle mi nie ufasz.

- Tak jak pionki na szachownicy, Severusie, tak i ty musisz wiedzieć, do czego jesteś stworzony.

Czarnooki uderzył pięścią w stolik.

- Nie masz zielnego pojęcia, do czego jestem stworzony!

- Ależ mam – dodał Albus, pogodnie się uśmiechając – Z pewnością nie jest to służba u Czarnego Pana. Dopóki jesteś związany Wieczystą Przysięgą, jesteś bezpieczny.

- Pamiętaj jeszcze o tym – podciągnął lewy rękaw koszuli ukazując Mroczny Znak, który ciągle był doskonale widoczny na jego bladej skórze. Oczy mężczyzny błysnęły niebezpiecznie. Dumbledore opadł ciężko na krzesło. Coś uległo zdecydowanej zmianie od czasu, gdy po raz ostatni się widzieli.

- Mroczny Znak w żaden sposób nie szufladkuje cię do worka ze złymi ludźmi. Nie wiem czemu ciągle tak do nich lgniesz Severusie. Jesteś dobrym człowiekiem.

- Nie. Ja jestem tylko trochę mniej zły od innych – zapiął mankiet surduta i dumnie się wyprostował.

- Co zaszło po tym jak wystrzeliłeś znak Severusie?

- Umarłem tysiąc razy Dumbledore – rzekł poważnie i wrócił myślami do jednej z godzin, która była najgorszą w życiu.

Smak krwi w ustach.

Czyjaś pięść uderzająca go w brzuch.

Niewidzialne liny oplatające jego ciało. Brak możliwości obrony.

Crucio. Kolejne zdecydowanie silniejsze od poprzednich. Ból nie do zniesienia. Czyjeś macki w jego umyśle. Penetrujące każdy zakamarek jego rodzinnych wspomnień.

Nie złamią go. Wszelkie tajemnice ukrył głęboko w swojej podświadomości, by pozostały bezpieczne, aż do końca.

Zwymiotował.

Zabrali mu różdżkę. Poniżyli. Czyjaś ślina na jego twarzy.

Zamglony wzrok. Ledwo widoczne kontury postaci poruszające się nad jego ciałem niczym sępy gotowe na żer. Coś krzyczeli, ale jego umysł nie rejestrował już niczego poza bólem, który z każdym kopnięciem, z każdym Crucio powodował, że przekraczał granicę, zza której nigdy nie powinien już wrócić.

Ktoś nadepnął mu na nogę. Trzask kości, a po nich krzyk. Bolało go gardło. Już więcej nie potrafił. Chciał odejść, ale za każdym razem, gdy wydawało mu się, że w końcu dozna ulgi i spokojnie odpłynie gdziekolwiek w wieczność, tortury stawały się mniej intensywne byle by utrzymać go przy marnym życiu.

Nie widział ich twarzy. Nie słyszał Czarnego Pana, ale był pewny, że tak właśnie każą zdrajców. Sam niegdyś też tak się zabawiał. Tyle, że bycie po zupełnie innej stronie jest mniej przyjemne, niż bierne obserwowanie.

Kolejny kopniak zmasakrował jego nos, z którego polał się strumyczek krwi, wprost na wargi. Nie mógł zahamować krwotoku. Zaklęcie niewerbalne wymagał zbyt dużego nakładu sił, którymi nie dysponował. Próbował odczołgać się od napastników, ale węzły na nadgarstkach i kostkach powodowały, że przesunął się o jedynie kilka centymetrów, przy towarzyszącej mu salwie śmiechów.

Kolejne Crucio zaatakowało, jego ciało z siłą, jakiej nigdy wcześniej przeciwko niemu nie użyto. Ból był nie do opisania. Wydawało mu się, że jego głowa za chwilę eksploduje. Poczuł, że odpływa.

Szybki stukot czegoś o ziemię, wzburzenie wśród Śmierciożerców.

To chyba tętent kopyt. Jęknął. Z ogromnym trudem uniósł lekko głowę i zużył wszystkie swoje siły byleby tylko ujrzeć w pełnej krasie stado stworzeń zmierzających w ich stronę..

-Centaury to istoty z honorem. Nie pomogłyby ci, gdybyś nie był tego wart – Albus pozwolił sobie zauważyć – Przykro mi słyszeć, przez co przeszedłeś. Czuję się za to winny, jednak w dalszym ciągu nie rozumiem, co do tego ma Wieczysta Przysięga?

- Kiedy wszystko wokół się zmienia, dowiadujemy się, jacy naprawdę jesteśmy. Poznajemy nasze prawdziwe pragnienia, odkrywamy prawdę. Jeszcze przed tą walką nie stałem po żadnej stronie Dumbledore, chce żebyś o tym wiedział. Służyłem tobie, bo poniekąd zmusiłeś mnie do tego, służyłem Czarnemu Panu, bo mi kazałeś i dlatego, że też na mnie to wymógł – skinął na swoje lewe przedramię.

- Wybrałeś dobrą drogę Severusie.

- Nie wybrałem żadnej. Ciągle żyłem na rozdrożu, bo wiedziałem, że którąkolwiek drogę bym obrał, doszedłbym do nikąd – mruknął swoim niskim głosem i postawił nogę za nogę – Teraz jednak w pełni zrozumiałem gdzie należę – dodał – dlatego musisz ściągnąć ze mnie tą cholerną przysięgę – warknął zirytowany.

***

Severus nonszalancko usadowił się wygniecionym fotelu, który jako jeden z nielicznych mebli przetrwał walkę i zmęczonym wzrokiem powiódł po tych, którzy zdołali jakoś przetrwać ten zaledwie początek piekła, który dziś miał miejsce. Spojrzał na swoje dłonie, które jeszcze ledwie zauważalnie drgały z wysiłku i zmęczenia. Rozmowa z Dumbledorem wcale go nie uspokoiła. Wieczysta Przysięga została zdjęta, a mimo to wcale nie czuł się szczęśliwy. Ciężar nie spadł z jego ramion, a wręcz przeciwnie. Przygniótł go z podwojoną siłą.

Usłyszał szloch Minerwy, która płakała nad ciałami uczniów, których on w ogóle nie pamiętał. Prychnął. Czego innego się spodziewali wysyłając dzieci na front? Nie mógł patrzeć na twarze pełne bólu i grymasów, więc ociężale wstał z fotela i ruszył do lochów, co chwilę pokonując dużym krokiem odłamki murów.

- Odnowa tego miejsca zajmie nam resztę życia – mruknął do siebie, gdy zatrzymał się przed blokującymi wejście do lochów głazami. Mógłby je usunąć kilkoma zaklęciami, ale był na to zbyt wyczerpany, jak na dzisiejszy dzień.

- Samotny jak zwykle – cichutki głosik dobiegł go zza pleców. Odwrócił się szybko i od razu tego pożałował. Ciało zaprotestowało bólem

- Granger… wielka szkoda, że w walce nie oberwałaś zaklęciem golącym głowę. Twoje włosy wyglądają jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy ostatnio cię widziałem – mruknął znudzony i wyminął ją ruszając w poszukiwaniu jakiegoś innego, bardziej spokojnego miejsca na kontemplację.

Dziewczyna ruszyła za nim.

- Dziękuję, że się o mnie martwiłeś – rzekła, a w jej głosie wyczuł zmęczenie. Każdy powinien teraz odpocząć, stwierdził i zatrzymał się tak nagle, że omal na niego nie wpadła.

- Ja? – prychnął i pokręcił głową – Uderzyłaś się w coś?

Zachichotała.

- Może – podeszła bliżej – ja też się o ciebie martwiłam. Gdzie byłeś przez tyle czasu? Wszyscy myśleli, że już…

- Umarłem? – zakpił – Złego diabli nie biorą – mruknął i uważnie otaksował ją swoim wzrokiem – Walczyłem, tyle że w innym miejscu – rzekł powoli, kłamiąc jej w żywe oczy. Nie mógłby się przed nią przyznać, że gdyby nie śmieszne istoty z lasu, nie byłoby go tutaj. Był na to zbyt dumny.

- Robisz wiele dobrego dla tej sprawy Severusie. Nie chcę jednak, żebyś myślał, że odpychając mnie i raniąc słowami będę bezpieczniejsza – rzekła stanowczo, a ogniki zapłonęły w jej brązowych oczach, które teraz z wnikliwością wpatrywały się w czarne i nieprzeniknione oczy Snape’a – Chcę walczyć u twego boku, bo tylko tak będę się czuła bezpieczniej i pewniej. Widząc cię nie myślę o tym, że jestem zdana tylko na siebie, ale że w każdej chwili będziesz gotów mi pomóc. Za wszelką cenę.

Snape już otworzył usta, ale nie dała mu dojść do słowa.

- Nie jestem głupia i wiem, że to, co działo się dziś to jedynie początek. Wiem, że będzie o wiele gorzej, ale nic nie poprawia mi humoru jak myśl, że będę mogła przeżyć to wszystko razem z tobą.

Umilkła. Severus uniósł jedną brew i skrzyżował ręce na piersi. Przez chwilę milczeli. Jedno zawstydzone tym, co przed chwilą powiedziało, a drugie pod ogromnym wrażeniem.

- Moja lwica – mruknął i przytulił ją mocno do siebie. Zbyt długo brakowało mu obecności drugiej osoby w jego życiu, które odkąd wstąpił do szeregów Czarnego Pana było wypełnione cierpieniem i bólem. Hermiona ciągle w szoku po tym, co usłyszała po kilku minutach doszła do siebie i objęła mężczyznę w pasie, czując łzy ulgi na policzkach.

- Skąd taka zmiana? – zapytała wdychając jego zapach.

- Jestem po prostu zmęczony – rzekł obojętnie i pocałował ją w usta.

- Więc odpocznij… Molly przygotowała łóżka…

Przyłożył palec do jej ust i uśmiechnął się pobłażliwie.

- Nie fizycznie Granger – westchnął i otarł łzę z jej policzka – Nie chcę już udawać, że jesteś idiotką, której nie kocham. To zbyt męczące.

Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny, która rozpromieniona jak nigdy, gdy po raz kolejny wąskie usta złączyły się w namiętnym pocałunku z jej ustami. Zarzuciła mu dłonie na szyję i nie chciała puścić. Poczuł jak jej delikatne i kruche ciało przylega do niego, emanując kojącym ciepłem. Westchnął cicho przypierając ją do ściany. Z lubością wsunęła język do jego ust, by po chwili poczuć to przyjemne uczucie. Oderwał się od niej i wlepił w nią swój pusty wzrok, w którym wydało jej się, że dostrzegła jakieś uczucie.

- Nie łudź się jednak, że porzucę dla ciebie sarkazm i mój dotychczasowy image – zamruczał jej do ucha.

- Nawet bym cię o to nie prosiła Severusie – przeciągnęła jego imię w taki sposób, że aż poczuł przyjemny dreszcz na ciele – Ale będziesz się do mnie zwracał po imieniu?

Czarodziej uniósł brew wysoko i parsknął.

- Granger, to nie jest koncert życzeń.

- Warto było spróbować – zachichotała i wtuliła się w niego. Dopiero teraz w pełni poczuła radość z dnia. Zwycięstwo nie miało takiego smaku bez niego. On uważał tak samo, ale nigdy nie przyznałby się do czegoś takiego.

- Jasne Grangerrr – zamruczał i odsunął się od niej – A teraz wracaj do rudzielców. Z pewnością potrzebują twojej obecności – niechętnie skinęła głową. Miał rację. Była im potrzebna. Szczególnie Ginny. Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Znów jednak przybrał maskę obojętności i stał się niedostępny. Odwróciła się i ruszyła w stronę Wielkiej Sali.

- Chociaż ja potrzebuję cię teraz bardziej – rzekł na tyle głośno by usłyszała. Przystanęła i z szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia odwróciła się do niego. Uśmiechnął się cwaniakowato.

- Oferujesz mi wspólną noc? – zapytała nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się dzieje. Serce zaczęło bić jej mocno. Policzki zapłonęły rumieńcem.

- 10 punktów dla Gryffindoru za dedukcję Granger – zironizował i przewrócił oczami. Po chwili oboje, niezauważalnie prześlizgnęli się do mniej zniszczonej części zamku, by odpocząć w swojej obecności po wrażeniach z ostatnich dni.

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 28 " Miał to, czego innym zabrakło"


Hermiona truchtem podążała za Tonks, która co chwila nerwowo rozglądała się na boki, jak gdyby wyczuwała czyjąś obecność. Ron i Harry zostali przydzieleni do innej grupy na czele, której stał Dumbledore i Syriusz, więc nie musiała się o nich obawiać. Mimo to czuła ciarki na ciele.

Już dawno zostawili ciemny i zamglony las za sobą. Teraz przesuwając się sukcesywnie do przodu, wśród gęstych traw, czuła się niepewnie. Była wyeksponowana. Niczym czerwony krzyżyk na strzeleckiej tarczy.

Lupin, który dowodził ich grupą, bezgłośnie wskazał dwoma palcami na mury zamku. Wszyscy powiedli wzorkiem w tamtym kierunku i dopiero po chwili Gryfonka zauważyła niewielką szczelinę w murze. Wydrążoną w sam raz na wzrost przeciętnego człowieka.

Hermiona zmrużyła oczy. Dłoń, w której trzymała różdżkę spociła jej się w takim stopniu, że o mały włos, a zgubiłaby ten niepozorny kawałeczek drewna wśród trawy.

Spojrzała na niebo, z którego potężny Feniks już dawno zniknął. Szkoda. Patrząc na podobiznę Fawkesa na niebie, czuła się bezpieczniej i pewniej. Być może dlatego, że wiedziała, że Severusowi nic nie jest. Od czasu, gdy po raz pierwszy ujrzeli znak minęło już pół godziny. W tym krótkim czasie mogło stać się wiele złych rzeczy.

Zatęskniła. Poczuła się samotna i od razu przyszło jej na myśl, czy tak samo czuł się Snape? Czy również odczuwał tą piekącą w gardle gulę, gdy tylko pomyślał, że nikt na niego nie czeka? Że nikt o niego się nie martwi?

Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Przeklinała siebie za to, że pokłóciła się z nim w takim czasie. Słowa, które powiedziała musiały go zranić, ale przecież on również ją zranił. Zachował się jak ostatni kretyn. Dlaczego? Bo mu na tobie zależy idiotko, zganiła się w myślach.

Pogrążona w rozmyślaniach, nawet nie spostrzegła, gdy grupa się zatrzymała i z impetem wpadła na Tonks, która wydała z siebie głuche jęknięcie.

- Hermiono uważaj – upomniała ją kobieta, uważnie obserwując dziewczynę.

- Przepraszam – bąknęła – ja…

- Na sygnał biegniecie wprost do szczeliny w murze – Lupin omiótł wzrokiem swój pluton – Choćby nie wiem, co się działo, nie zatrzymujecie się…

- Co gdy już będziemy w środku, mądralo? – zapytał zniecierpliwiony Moody, a jego oko zawirowało wokół własnej osi.

- Rzucasz zaklęcia na wszystko, co popadnie – Nimfadora wzruszyła ramionami i przyjrzała się czubkowi własnej różdżki.

- Zwłaszcza, jeśli jest czarne i chce cię zamordować – uzupełnił Remus i uśmiechnął się pocieszająco do swojej kobiety.

- Co z innymi grupami? – głos Hermiony wyłonił się z tłumu.

- Będą już na miejscu – rzucił Moody, zanim Lupin otworzył usta, by odpowiedzieć – Reszta, potoczy się już sama..

- Bez planu? – mruknął niepewnie jakiś młody chłopak, którego Gryfonka dopiero teraz zauważyła.

- Najlepsze bitwy toczą się bez planu, kolego – Szalonooki szturchnął go palcem w pierś i zaśmiał się jak obłąkany.

- Nie pomagasz Alastorze – Tonks pokręciła głową – Jakieś wskazówki? – zwróciła się do Lupina.

Mężczyzna spojrzał na nich:

- Po prostu uważajcie na siebie.

***

- Po pierwsze nie atakuj od tyłu – mruknęła Tonks, przyciskając się plecami do ściany między murem a fasadą zamku tuż obok Hermiony, która z bijącym sercem wsłuchiwała się w rady i kodeks, które miały jej służyć w walce. Przesuwały się powoli w lewo, by dostać się niezauważone na dziedziniec.

- A co jeśli nie mam wyboru?

- Poczekaj, aż się do ciebie odwróci. Aż spojrzysz mu w oczy. W plecy strzelają jedynie tchórze. Musisz widzieć, jak człowiek, którego atakujesz umiera.

- Jak gasną iskierki w jego oczach?

- Dokładnie – szepnęła i przyłożyła palec do warg, nakazując jej tym samym milczenie. Gryfonka wsłuchała się w odgłosy, które dobiegały gdzieś z niedaleka. Dwóch Śmierciożerców przeszło obok, nic nie zauważając. Odetchnęły z ulgą.

- Po drugie nie lituj się nad nimi. To bestie. Skłonne do manipulacji. Gdy zobaczą, że się wahasz od razu się zorientują, że jesteś słaba i wykorzystają to przeciwko tobie.

Dziewczyna kiwnęła głową i ostrożnie przeniosła najpierw lewą, a potem prawą nogę nad gałązką, która mogłaby wywołać przedwczesny alarm, gdyby pękła z głośnym trzaskiem.

- Nie uważasz, że to okropne? Nie dajemy im możliwości naprawienia swojego postępowania.

- Bo na nią nie zasłużyli. Każdy Śmierciożerca na terenie Hogwartu musi zginąć. Nie ma innej sprawiedliwej kary. Gdyby chcieli się zmienić. Zrobiliby to już dawno. Są zwolennikami Sama-Wiesz-Kogo, a to mówi o wszystkim.

- Severus dostał szansę – mruknęła i wciągnęła brzuch, by przesmyknąć się przez wąską szczelinę – W czym był lepszy od tych tutaj?

- Miał to, czego innym zabrakło – wyjaśniła pośpiesznie – Jednak nikt, nawet sam Dumbleodre nie miał pewności, że Severus znalazł się całym swoim sercem po naszej stronie. Trudny do rozszyfrowania i diabelnie inteligentny. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie potrafi czytać jego myśli. Kto wie, co ma w tej swojej główce?

- Co takiego miał? – drążyła dalej.

- Zdolność kochania i wspomnienia – wyjaśniła i położyła dłoń na jej ramieniu, by się zatrzymała – Na tym kończą się nasze pogaduszki Hermiono. Od dziedzińca dzieli nas kilka metrów. Zaczynamy atak.

***

Zauważyła Rona, który biegł równoległe kilka metrów dalej. Zrównała się z nim, by nie dopuścić do sytuacji, w której jakimś cudem odseparowałaby się od grupy.

Silni byli tylko i wyłącznie razem. Indywidualność i chęć wykazania się w walce mogła ich zabić. Musieli stać się jednym, współdziałającym organizmem.

Czarne postaci jak masa mrówek, zaczęły wypływać z zamku przez frontowe drzwi. Wystrzeliła promień zielonego światła i jeden ze zwolenników Vodemorta runął na ziemie, niedoceniając umiejętności przeciwnika.

Spojrzała na Rona i uśmiechnęła się słabo. Czyjś krzyk wypełnił atmosferę. Nie miała jednak czasu oglądać się za siebie, gdyż snopy różnobarwnych promieni przelatywały tuż obok niej, na szczęście chybiając.

Ruszyła na przód, traktując Avadą Śmierciożercę walczącego z Cho, która opadała już z sił. A przecież walka dopiero się rozpoczęła.

Remus przeleciał obok niej i uderzył w mur, chwilowo tracąc przytomność. Pisnęła i chciała rzucić się mu na ratunek, gdy drogę zastąpiła jej Molly walcząca z typowo wstrętnym czarodziejem, który posyłał w jej kierunku coraz to silniejsze klątwy. Zwinnie ich ominęła i ruszyła w stronę Lupina, ale ten już stał na nogach i odpierał ataki następnego z wrogów.

Hermiona rozglądnęła się nerwowo i ruszyła biegiem w stronę drzwi wejściowych, od których dzieliło ją jedynie dwadzieścia metrów.

Swąd spalonego ciała wbił się niczym natręt w jej nozdrza, powodując odruch wymiotny. Kręciło jej się w głowie. Przystanęła, aby zaczerpnąć troszkę powietrza, gdy nagle poczuła czyjeś ciało przygniatające ją do ziemi. Kręgosłup zaprotestował silnym bólem na kontakt z twardą posadzką.

Zaczęła szamotać się jak oszalała, ale gdy nie zanotowała żadnej agresji ze strony przeciwnika, powstrzymała swoje odruchy obronne i przyjrzała się bliżej kupie czarnych szat, które przygniotły ją do podłoża.

Krzyknęła i silnym pchnięciem zrzuciła martwe ciało z siebie, rzucając się do ucieczki jak najdalej od zmasakrowanej brutalnym zaklęciem twarzy jednego ze Śmierciożerców. Kolejny raz poczuła jak promień zaklęcia ledwie omija jej głowę. Artur Weasley zepchnął z jej drogi kolejnego Śmierciożercę. Podziękowała skinieniem głowy, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi tylko pognał dalej, by zmierzyć się z następnymi.

- Hermiona uważaj! – krzyk Harry’ego dobiegł z lewej strony. Odwróciła się i w tym samym momencie oberwała. Poczuła jak jej stopy odrywają się od ziemi. Straciła kontrolę nad swoim ciałem. Niewidzialna siła uniosła ją w górę i z impetem odrzuciła ją kilka metrów dalej. Przez chwilę czuła się tak lekko i swobodnie, niczym marionetka. Po kilku sekundach lotu, które jej wydawały się być wiecznością, uderzenie w ziemię sprowadziło ją z krainy marzeń. Ciało zawyło z bólu, a ręka chyba złamana nie miała siły dzierżyć różdżki. Poczuła czyjeś ręce, pomagające jej wstać. Jęknęła z bólu, a oczy zaszły jej łzami.

- Żyjesz Granger? – szorstki głos Alastora otrząsnął ją z szoku. Szybko pokiwała głową i przełożyła różdżkę do lewej dłoni.

- Tylko się troszkę potłukłam – szepnęła cicho i rozmasowała ramię. Mężczyzna przyłożył czubek swojej różdżki do pękniętej kości i mamrocząc pod nosem jakieś regułki uleczył jej ramię. Spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Walka się nie skończyła Granger – pospieszył ją i sam wybiegł na środek dziedzińca, gdzie rozgrywała się ciągle zażarta bójka.

***

- Ci idioci myślą, że Hogwart znów dostanie się w ich ręce – zaśmiał się Lucjusz, przypadkiem potrącając ręką kielich siedzącego obok Dołohowa.

- Łapy precz na swoją część stołu Malfoy – syknął i zlizał z blatu to, co pozostało mu po napoju.

-Twoja kultura Dołohowie ,mnie przeraża – westchnął blondyn – Mógłbyś, chociaż od czasu do czasu przestać zachowywać się jak kundel.

- Czy to dobry czas Lucjuszu na takie pogawędki, godne samych mugoli? – odezwał się ktoś z drugiego końca stołu.

- Popracuj jeszcze nad sarkazmem bracie – odgryzł mu się czarodziej i już miał otworzyć usta, gdy do sali wkroczył Lord Voldemort.

- Hogwart dostanie się w ich ręce Lucjuszu – piskliwy głos, od czasu do czasu przechodzący w charczenie przerwał napiętą ciszę. Chuda postać Czarnego Pana zajęła duży tron na honorowym miejscu przy stole i rozejrzała się po zebranych.

- Jak to Panie? – czyjś oburzony głos wyrwał się nieproszony.

- Nie zależy mi na tej stercie gruzu, która zapewne zostanie po tej walce – usta rozszerzyły się w czymś, co kiedyś musiało przypominać uśmiech – Nigdy mi nie zależało. Mogę mieć takich budynków ile zechcę, a ich wspaniałość o stokroć mogłaby przekroczyć to, co reprezentuje sobą Hogwart.

Cherlawy śmiech wypełnił salę. Jako jedyny. Żaden ze sług mu nie zawtórował, co bardzo mu się nie spodobało. Zacisnął dłonie, o długich kościstych palcach na podłokietnikach i zmrużył oczy.

- Osłabienie. Tylko o to mi chodziło. O osłabienie. Kto wie, kto zginie w tej jakże trywialnej walce o ten głupi stos kamieni? A może akurat padnie na kogoś, bez kogo wygranie ostatecznej bitwy im się nie uda? – Czarny Pan wstał i zaczął powoli przechadzać się wokół stołu tuż za plecami swoich sług. Uwielbiał to robić. Dzięki temu czuł, że się go boją. Nie odwracają się, wbijają wzrok w stół i czekają na jego ruch. – Kto mi powie jak Zakon traktuje to, co w tej chwili rozgrywa się tak niedaleko stąd?

Odpowiedziała mu jedynie cisza.

- Selwyn?

Mężczyzna przełknął ślinę i otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Evan?

- Jak okazję by stłuc nam tyłki? – zapytał głupkowato. Voldemort zaśmiał się i tym razem zawtórowali mu inni, najpierw niepewnie, a potem coraz głośniej. Sala kipiała śmiechem. Nawet sam Evan został poklepany przez siedzącego obok Notta po plecach i aż zakrztusił się ze śmiechu.

Nagle promień zielonego światła ugodził mężczyznę w pierś i sparaliżowany upadł na podłogę, zsuwając się z krzesła martwy. Śmiechy ucichły tak szybko jak szybko się pojawiły. Oczy Voldemorta zabłysnęły wrogo, gdy chował różdżkę. Przekroczył ciało swojego byłego sługi i wrócił na swoje miejsce. Spojrzał po ich twarzach, które tępo wpatrywały się w jakiś punkt, byle nie w niego. Zasyczał, chwycił za swój kielich i jednym łykiem opróżnił całą jego zawartość.

- Lepiej ważcie swoje słowa. Inaczej podzielicie wesoły los swojego kolegi – skinął na ciało, które leżało obok stołu. Nie wiadomo skąd wypełzł wielki wąż o przerażających żółtych oczach i owinął swoje śliskie, grube ciało wokół trupa. Lucjusz nerwowo zaczął bawić się mankietem swojej koszuli – Nie będę wracał do tej rozmowy – dodał i zjadł kęs czegoś, co leżało na jego talerzu i za bardzo przypominało szczura, by ktokolwiek inny się tego tknął - Wracajcie do swoich obowiązków. Chce tu jeszcze dziś widzieć przed sobą Pottera!

***

Otworzył ciężkie powieki, ale nie zobaczył nic. Zamglony obraz majaczył mu przed oczami wirując w różne strony i przyprawiając go o ból brzucha. Sięgnął ręką gdzieś w bok, ale nie natrafił na żaden przedmiot. Dłoń zawisła w próżni.

- Severusie?

Czyjś głos, drażniący, ciągle powtarzający jego imię odbijał się w jego umyśle.

- Czy on żyje?

- Jasne, że tak…

Zamknął oczy i gdyby była taka możliwość zamknąłby i swoje uszy, gdyż dźwięki dochodzące z zewnątrz doprowadzały go do szału. Miał ochotę zamknąć komuś usta, w niezbyt przyjemny sposób.

- Gdzie go znaleźli? – kolejny głos, którego nie potrafił rozpoznać.

- W lochach. Ukrył się tam.

Miał ochotę krzyknąć na tego kogoś. Wcale się nie ukrywał. Wcale nie stchórzył!

Wyczerpany fizycznie, psychicznie ledwo zdołał utrzymać się na nogach. Obijając się o ściany, które jeszcze podtrzymywały budynek, jako tako w pionie, szedł prosto przed siebie. Ciało odmawiało posłuszeństwa, ale umysł podświadomie prowadził go tam, gdzie mógł być bezpieczny. Drzwi, lochy… fiolka…

- Moi drodzy powinniście zostawić Severusa samego. Musi odpocząć.

Pomfrey. Nie. Nie zostawiajcie mnie z tą kobietą. Westchnął ciężko siląc się na znormalizowanie obrazu, który ciągle nie pozwolił mu na obeznanie się w sytuacji.

- Oczywiście Pomono. Jeśli się obudzi powiadom mnie bezzwłocznie.

- Z pewnością sam pacjent nie da mi innego wyboru – wyczuł lekki sarkazm. Oddalające się kroki i zapach świeżego prześcieradła. Dopiero teraz jego zmysły w pełni odzyskały czucie. Zaczerpnął głęboki wdech. Wyczuł również pełno kurzu, pot i krew.

Hogwart? Zdobyli Hogwart? Nie tak miało być!

Piekielny ból w klatce piersiowej sparaliżował jego ruchy. Zacisnął mocniej zęby i w końcu dostrzegł stare, zbombardowane mury Skrzydła Szpitalnego, a tuż przed swoim nosem uśmiechniętą twarz pielęgniarki.

- Witaj Severusie, jednak sprawdza się powiedzenie „ Złego diabli nie biorą” – zaśmiała się serdecznie i położyła mu na czole ręcznik nasiąknięty zimną wodą.

- Zapewne czekasz na moją sarkastyczną odpowiedź – mruknął i uniósł się na łokciach, by wstać – Jednak się nie doczekasz…

- Wracaj do łóżka! Jesteś słaby i ranny.

- Jak zwykle – warknął i sięgnął po swój nowy surdut, który leżał zwinięty w kostkę na stoliczku przy łóżku – Ile spałem?

- Jesteś jak dziecko. Ile razy będę cię jeszcze składać?!

- Mam nadzieję, że to był ostatni raz i za następnym już odbiorą ci licencję – powoli, by nie urazić ran, które cholernie piekły, choć oczywiście nie pokazał tego po sobie, włożył jedną rękę do rękawa – Ile spałem? – powtórzył.

- Cztery dni.

- Wypędziliście stąd Śmierciożerców? – druga ręką również znalazła się w rękawie.

- Już dawno. Moody znalazł cię dopiero po dwóch dniach od ataku. Bitwa trwała trzy dni. Co się z tobą działo przez ten czas?

Snape zesztywniał i pobladł.

- Nie twój interes kobieto – zsunął się z łóżka i zachowując beznamiętny wyraz twarzy, choć ciało krzyczało z bólu, a każdy krok przysparzał mu nie małego cierpienia ruszył w kierunku drzwi.

- A dziękuję? – usłyszał za sobą rozdrażniony głos, ale go zignorował. Musiał jak najszybciej porozmawiać z Dumbledorem. Przegryzając wargę i ściskając mocno szczęki dokuśtykał do miejsca, w którym kiedyś znajdował się gabinet dyrektora, a które niedawno zostało przekształcone przez nowych właścicieli w coś na kształt karczmy. Dumbledore siedział przy małym stoliczku i rozgrywał partyjkę szachów sam ze sobą.

- Witam Severusie, jak widzę żadna moc nie zatrzyma cię w szpitalu. Może powinienem wysłać pannę Granger?

Mistrz Eliksirów rzucił mu mordercze spojrzenie.

- Mam nadzieję, że żyje. Utrata osoby z takim sianem na głowie byłaby wielką stratą – prychnął ironicznie, chcąc równocześnie zachować pozór zimnego dupka i dowiedzieć się czy Hermionie faktycznie nic się nie stało.

- Była dzielna. Takiej czarownicy nie można się łatwo pozbyć – Albus uśmiechnął się pogodnie, badając wzrokiem swojego podwładnego – Jednak nie przyszedłeś tutaj, żeby sobie ze mną pogawędzić.

Czarnooki czarodziej opadł z ulgą na krześle naprzeciwko staruszka i jednym płynnym ruchem przestawił czarnego konia na inne pole. Jego szczupłe palce zawędrowały do ust, które potarł lekko i spojrzał wprost w błękitne oczy Albusa.

- Wydaje mi się, że musimy poważnie porozmawiać – rzekł leniwie i ze znużeniem wbił wzrok w smutny pejzaż za oknem.

**********************************************************************************

Co ważnego ma do powiedzenia Severus Dumbledorow i czy Severus w końcu przestanie odpychać od siebie Herminonę? Tego dowiecie się w następnym rozdziale. 

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 27 „Im dalej uciekasz, tym bardziej się zbliżasz.” Terry Pratchett

Dla wszystkich nowych czytelników, którzy nie bali się ujawnić. Dziękuję !!! 



Biegł. Czuł jak każdy z mięśni pracuje, by jak najdłużej utrzymać tempo. Nie mógł zwolnić, by nie zgubić siebie i innych. Żwir chrzęścił pod jego stopami. Rozległ się trzask, a gałązka, na którą nadepnął złamała się na kilka części. Mocniej zacisnął dłoń na różdżce. Czuł jak każdy oddech pali go w płuca, ale nie zaprzestał kierować się w stronę Hogwartu. Nie oglądał się do tyłu. Wszystko jak na razie szło zgodnie z planem. Miał wywabić Śmierciożerców na mniej zakryty teren, by Zakon mógł uderzyć. Został cholerną przynętą, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Uderzył plecami o pień drzewa. Musiał zaczerpnąć powietrza. Kropla potu spłynęła mu po nosie. Otarł ją rękawem i skulił się, opierając łokcie o kolana. Wręcz słyszał dudnienie własnego serca. Spojrzał na pierścień i poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Próbując opanować oddech, dotknął teraz już miedzianego kawałku metalu, a ten bez problemu zsunął mu się z palca i upadł na ściółkę.

- Na Merlina… - osunął się na kolana i zanurzył dłonie w liściach, które leżały pod drzewem. Przez chwilę jego ręce błądziły po ziemi, póki nie natknęły się na zimny pierścień. Nałożył go na palec, ale nic się nie stało. Żadnej reakcji. Żadnej przemiany, żadnej halucynacji. Skierował na niego różdżkę i szepnął parę zaklęć, ale metal nie ożywił się. Smok nie zamrugał zielonymi oczami.

Desperacja.

Przekleństwo. Jedno bardziej dosadne od drugiego.

- Nie teraz przeklęty… - szepnął, podnosząc się z ziemi. Jego ciało znów przylgnęło do chropowatej kory. Zamknął oczy. Czy pierścienie innych również zatraciły swoją moc? A jeśli tak czy zorientowali się o tym odpowiednio wcześnie?

Westchnął ciężko.

Jeśli nie… są w niebezpieczeństwie. Przyjrzał się swojej różdżce i już miał wypowiedzieć zaklęcie przywołujące Patronusa, gdy usłyszał za sobą trzask łamanej gałązki.

Wstrzymał oddech, a wszystkie jego mięśnie napięły się, gotowe do działania.

Kolejny trzask.

Czyjś oddech.

Szelest szat.

Zacisnął szczeki. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na różdżce. Delikatnie odsunął się od drzewa, starając się nie wywołać żadnego nie potrzebnego dźwięku. Odgłos kroków zbliżał się coraz bardziej. Jako szpieg, potrafił wyczuć wiele rzeczy. Właśnie w tym momencie jego doświadczenie mówiło mu, że ktoś stoi po drugiej stronie drzewa. Nasłuchując, zaczął przemieszczać się odwrotnym kierunku niż nieznajomy, a może ktoś, kogo doskonale znał.

Lucjusz? Nie… Czarny Pan nie wysłałby go na przeszpiegi. Spodziewałby się raczej Rookwooda.

Ostrożnie wypuścił powietrze przez usta. Krok za krokiem przemieszczał się wokół pnia, nie mając pojęcia, co dalej. Dumbledore, kazał mu wypędzić Śmierciożerców z zamku. Jak największą ich liczbę. Ale jak mógł to zrobić, nie mając do pomocy nikogo? Nawet tej cholernej błyskotki?!

Raz…

Prawa stopa przed lewą.

Dwa…

Lewa, ostrożnie obok prawej… kawałek po kawałku, sukcesywnie do przodu.

Trzy…

Każdy z mięśni napięty do granic możliwości. Każdy wykonujący pracę, dzięki której mógł w szybkim tempie przemierzać kolejne metry, zbliżając się do zamku. Szum za nim, świadczył jedynie o tym, że ktoś rzucił się za nim w pogoń. Na oślep rzucił za siebie klątwę. Nie trafił. Odgłosy biegu, w innym rytmie, niż jego, ciągle go dobiegały. Skręcił ostro w lewo. I gdyby tego nie zrobił, zapewne leżałby już martwy. Zielony promień, przemknął tuż obok niego, tnąc powietrze niczym ostrze.

Mury zamku, były coraz bliżej. Widział je jak przez mgłę. Kolejny promień przemknął mu obok głowy. Zatrzymał się nagle i odwrócił rzucając Avadę w kierunku przeciwnika. Postać padła jak długa na ziemię z głuchym odgłosem.

Grymas zadowolenia wymalował się na twarzy Severusa Snape’a. I wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie jeden malutki szczegół…



***

Godzina wcześniej. Obrzeża Zakazanego Lasu

- Moi drodzy… - Dumbledore wyszedł przed szereg i uniósł ręce ku górze, by zwrócić na siebie uwagę. Rozmowy ucichły. – Za chwilę, wszyscy ruszymy do walki – rozejrzał się po zebranych i uśmiechnął się pogodnie, by, chociaż w małym stopniu złagodzić ich niepokój. Dodać otuchy. – Zanim jednak to nastąpi – tu przerwał na moment, jakby zastanawiając się nad doborem słów. – Chciałbym, żebyście uścisnęli swoje dłonie, uśmiechnęli się do bliskiej osoby i życzyli jej najlepszego, bo nigdy nie wiadomo, czy po tym wszystkim jeszcze ją zobaczycie.

Szmer szeptów przebiegł przez tłum. Zdziwieni, a zarazem pewni tego, co przed chwilą usłyszeli, zaczęli podchodzić każdy do każdego, by podać dłoń, przytulić i szepnąć parę słów pocieszenia. Nie obeszło się bez łez i nawet samemu Dumbledorowi nie łatwo było je powstrzymać. Jedynie mężczyzna ubrany na czarno, nie wyrażał żadnych uczuć. Obojętny, z lekką pogardą wymalowaną na twarzy, obserwował wszystkich i zastanawiał się ilu z nich widzi po raz ostatni. Nie żeby go to obchodziło.

Jego wzrok przykuła brązowa szopa włosów, która krzątała się między rudymi czuprynami. Granger. Jakże by inaczej.

Obserwował ją uważnie. Płakała, a może tak tylko mu się wydawało. Widział zacięcie na jej twarzy. Coś, co bez zastanowienia mógł nazwać zdeterminowaniem. Uśmiechnął się krzywo. Jego plan działał. Ba… jego plany zawsze działały. Odwrócił głowę, czując, że ktoś go obserwuje i wcale się nie zdziwił, gdy jego ciemne oczy natrafiły na oczy ukryte za okularami połówkami.

Przewrócił oczami i odwrócił się, po czym zniknął między drzewami, by nie musieć uczestniczyć w tej szopce.

***



Hermiona w napięciu spoglądała na dyrektora Hogwartu, który w zamyśleniu pocierał dłonią podbródek ukryty pod srebrną brodą. Zauważyła w jego wyrazie twarzy coś, co zinterpretowała, jako troskę, zmartwienie i dużo się nie pomyliła. Dodatkowo nerwowe, rzucane ukradkiem na starszego mężczyznę spojrzenia wszystkich innych członków Zakonu, przekonało ją, że coś poszło nie tak. Przegryzła wargę i poczuła, że wzbiera się w niej panika.

- Albusie – głos McGonagall przerwał ciszę. Kobieta położyła dłoń na ramieniu mężczyzny i z pocieszającym uśmiechem spojrzała mu w oczy.

- Minerwo… powiedz, że nadeszła zmiana planów – rzekł starzec ponownie spoglądając na niebo, na którym już kilka minut temu miał zobaczyć czerwony płomień, który miał wyczarować Severus jako znak. Błękit sklepienia jednak nie został niczym zaburzony.

- Jak to? – spytała nauczycielka z lekką trwogą w głosie.

- Obawiam się, że Severus ma kłopoty – spojrzał na kobietę, która zakryła usta dłonią. Hermiona, która słyszała każde słowo, zupełnie jak Ron i Harry, poczuła nagły przypływ paniki. Chłopiec Potterów przytrzymał ją i przytulił. Nie miała pojęcia, dlaczego tak zareagowała? Miała być na niego zła. Sama przecież powiedziała mu prosto w oczy, że nie zależy jej na tym, by był bezpieczny.

- Ale jak to? Albusie… wytłumacz nam, o co chodzi – panika narastała w głosie nauczycielki. Poszczególni członkowie Zakonu zaczynali zbliżać się do nich by niczego z tej wymiany zdań nie pominąć.

- Severus miał wywabić jak największą ilość Śmierciożerców z zamku, byśmy…

- Użyłeś go, jako przynęty? – Molly zasłoniła dłonią usta. Nie przepadała za Severusem, ale on ją szanował, więc odpłacała mu się tym samym. Tym bardziej nie mogła pojąc jak można było tak postąpić.

- Sam się zgodził Molly. Wiedział, jakie to niesie za sobą niebezpieczeństwo.

- Jest jeden, a my tu bezczynnie stoimy Albusie – warknął Moody, który już gotował się do walki.

- Nie mogłem pozwolić na duże straty w ludziach – mruknął Dumbledore i odwrócił wzrok od nieba by spojrzeć ponownie na każdego z osobna – To wojna, nie koncert życzeń – zacytował Severusa i zwrócił się do Lupina i Syriusza.

- Rozdzielcie się… atakujemy za – spojrzał na słońce – trzy minuty.

Mężczyźni kiwnęli głowami i każdy członek Zakonu wraz ze swoimi podopiecznymi udał się w inną część lasu.



***

Severus poczuł zimną ziemię, gdy padł jak długi na leśną ściółkę. Kurz, jaki uniósł się z podłoża, spowodował, że oczy zaszły mu łzami. Stracił widoczność. Splunął, aby pozbyć się piasku z ust. Drobinki minerału zazgrzytały między zębami, gdy mocno zacisnął szczękę, czując przeszywający ból w całym ciele.

- Do diabła z tobą – warknął i obrócił się na plecy, by po chwili spojrzeć w oczy pełne nienawiści.

- Właśnie się tam wybieram… - zdanie przepełnione kpiną zostało wycedzone przez wąskie i poharatane wargi.

- Powinieneś już tam gnić od dawna Avery. Nie wiem tylko, czemu Czarny Pan ciągle trzyma taką kanalię tak blisko siebie – splunął mu pod nogi i podniósł się z ziemi, wymierzając różdżkę w przeciwnika, który wyglądał na rozbawionego.

- Nie ja tu powinienem zostać ukarany Snape – ciepły oddech, jaki czarnowłosy mężczyzna poczuł na twarzy, spowodował, że zrobiło mu się niedobrze. Odepchnął Śmierciożercę, który szarpnął go za sobą.

- Puszczaj idioto – krzyknął, gdy obaj niczym opętani tarzali się po ziemi, próbując uzyskać nad drugim przewagę. Przez chwilę słowa te zawisły w powietrzu. Nie było słychać nic oprócz szumu szat i stłumionych przekleństw.

- Zdradziłeś swojego Pana – Avery wysyczał mu do ucha, a po chwili wylądował na ziemi, pod ciężarem Severusa, uśmiechając się jak obłąkany.

- Nikogo nie zdradziłem Avery – wycedził i przytknął różdżkę do gardła czarodzieja. – Od zawsze byłem wierny tylko jemu.

- Już nikt ci w to nie uwierzy – zaśmiał się i pokręcił głową, przestając się szamotać. Spojrzał na blade dłonie swojego dawnego przyjaciela, które trzymały go mocno za szatę by się nie wymsknął – takie bajeczki, możesz teraz wciskać komuś innemu…o wiem – zaśmiał się – Albusowi…

Salwa kolejnego śmiechu znów wypełniła umysł Mistrza Eliksirów. Poczuł się jak w Mungu tyle, że o ile przesiadywanie obok szpitalnego łóżka, nie grozi ci śmiercią, tu sytuacja mogła w każdej chwili ulec zmianie. Zbliżył swoje usta do ucha Śmierciożercy i szepnął.

- Nigdy nie zwątpiłem w Czarnego Pana… Po prostu czasem mam ochotę skopać wam tyłki, a należenie do Zakonu mi to umożliwiało. Ale teraz, gdy ani jedno, ani drugie nie może nade mną panować, pozwolisz, że dokończę naszą rozmowę za ciebie – warknął i jednym zwinnym ruchem uniósł mężczyznę ku górze i pchnął go z całej siły w kierunku pnia.

Chwilowo ogłuszony i zdezorientowany Avery, nie miał pojęcia, w co Snape z nim gra, jednak, gdy tylko oberwał czymś, co bólem przebijało Crucio, wszystko stało się jasne.

Płomienie zaczęły się mijać. Snopy iskier sypały się z końców różdżek. Szybkie ruchy nadgarstków, zacięte miny i skupienie, a przede wszystkim rządza mordu w oczach. Równo. Jeden z drugim. W jednej drużynie, a mimo to przeciwko sobie.

Severus poczuł jak coś, co dotąd tłumił w sobie wzbiera w nim na sile. Jego oczy, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe, pociemniały. Źrenice rozszerzyły się niczym u drapieżnika, a całe ciało pod komendę opętanego czarną magią umysłu, wirowało między drzewami, skutecznie unikając zaklęć przeciwnika. Zapomniał, po co, tu przyszedł. Zapomniał o tym, że zaledwie milę od pola walki, kroczyły oddziały Zakonu.

Teraz chciał tylko zabić.

Zrealizować fantazję swojej mrocznej części duszy.

- Avada Kedavra! – wrzasnął, a ciało w czarnej szacie osunęło się na ziemię. Niedane mu jednak było odpocząć. Zapomniany w walce, nawet nie zauważył, że zza murów zamku zaczęli wyłaniać się kolejni przeciwnicy. Umysł miał zbyt zamroczony. Adrenalina pompowała krew do serca z zawrotną szybkością.

Szum.

Sekunda.

Obrót.

Zaklęcie tarczy.

Zapanowała cisza. Postacie w maskach, przypominających czaszki zaczęli zaciskać okrąg wokół ciemnowłosego mężczyzny. Drwina, śmiech, przytłoczenie. Emocja. Wąskie wargi wykrzywiły się w krzywym uśmiechu, pełnym chorej satysfakcji.

Korzystając z zaskoczenia, zaatakował, jako pierwszy, wybijając pierwszy rząd bez problemu. Czuł furię, a gdy władała ona jego ciałem, mało, kto był się mu w stanie przeciwstawić. Pole walki rozświetliły promienie wypadające z oszałamiającą prędkością z różdżek przeciwników. Atakowany z wszelkich stron, był zmuszony nałożyć na siebie zaklęcie tarczy. Jednak jej utrzymanie zaczęło powoli go męczyć. Musiał jeszcze walczyć. Adrenalina zaczęła opadać.

Ruchy coraz bardziej ociężałe, zadowalały przeciwników, którzy wreszcie mogli przejść do kontrataku.

- Zabić zdrajcę!

- Zdychaj śmieciu!

- Nie jestem zdrajcą! – wrzasnął ostatkiem sił i w tym właśnie momencie tarcza zaczęła być bezużyteczna. Zbyt słaba by go ochronić. Czując krople potu spływające po czole wzdłuż haczykowatego nosa, rzucił się rozpaczliwie do ucieczki.

„ Nie jestem tchórzem”

***

Hermiona zacisnęła rękę na ramieniu Harrego, gdy usłyszała z oddali trzaski, zderzających się ze sobą promieni zaklęć i krzyki nienawiści.

- A więc tak brzmi wojna? – zapytała, czując jak jej głos drży. Potter skinął głową i spojrzał na Dumbledore’a, który zatrzymał się nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia i stał nieruchomo z głową wpatrzoną w niebo. Wszystkie pary oczu, zwróciły się w to samo miejsce.

Gryfonka westchnęła. Na granatowym niebie rozpościerał się majaczący w oddali dziwny znak. Skupiła wzrok bardziej na punkcie, który zaczął się powiększać, zajmując coraz więcej miejsca na sklepieniu.

- Czy to mroczny znak? – zapytał ktoś z tyłu.

- Idioto, mroczny znak jest zielony – odrzekł mu inny.

Brązowowłosa musiała przyznać temu komuś rację. Miraż na niebie mógł początkowo być uznany za symbol Voldemorta, jednak gdy zyskał większe rozmiary nie miała wątpliwości, że nie należał on do sił nieczystych. Uśmiechnęła się, czując ciepło na sercu.

Wielki, płonący jakby ogniem Feniks rozpościerał skrzydła między pojawiającymi się już gwiazdami. Symbol unosił dumnie głowę ku księżycu i machał skrzydłami wyniośle, jak król przestworzy. Wszyscy westchnęli z podziwu.

- To moi kochani.. – Albus odwrócił się do swoich wojowników – jest znak od Severusa. Teraz jesteśmy bezpieczniejsi.
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock